Strona 5 z 5

Re: W 22 dni dookoła Skandynawii - Norwegia, Nordkapp 2016

: 22 czerwca 2017, 23:32
autor: DAREK.S
Dzień 19 - Bergen -> Holeveien (Norwegia)
Po leniwym dniu w Bergen pora wracać na trasę. Nie ma wyjścia, pora wklepać w nawigację trasę do domu. Ponieważ jednak nie do końca słuchamy się elektronicznych zabawek, to trasa niekoniecznie jest trasą najkrótszą. Tym razem wyszło nam, że zamiast jechać w dół mapy, prosto na południe zmierzamy raczej na wschód:
Obrazek

Jak widzicie wyjątkowo trudno rozstać się nam z Norwegią. ;-) Rzeczywiście najszybciej byłoby chyba skierować się na południe i przeprawić się promem do Danii, tak jak zrobiliśmy to rok wcześniej, tylko w przeciwnym kierunku. Ponieważ jednak lubimy szukać nowych ścieżek chcieliśmy zobaczyć jak wygląda najdłuższy na świecie, łączący dwa państwa most pomiędzy Szwecją i Danią, a przy okazji zwiedzić Kopenhagę.
Awaryjnie, gdyby brakło czasu pozostaje nam jeszcze opcja przeprawy promowej ze Szwecji do Polski ale póki co planujemy zrobić jak najwięcej kilometrów na kołach. Zwłaszcza, że poranek zapowiada całkiem przyjemny dzień.

Obrazek
Obrazek

Oczywiście w naszym przypadku nic nie może być proste i oczywiste i zamiast od razu ruszyć w trasę, musimy jeszcze zahaczyć o Bergen. Powód jest oczywisty - pamiątki. :lol: Oczywiście dzień wcześniej zwiedziliśmy wszystkie sklepy z pamiątkami, nawet kilka razy, ale Monika nie mogła się zdecydować jaką pamiątkę przywieźć dla sobie. Znaczy zdecydowała, już pół roku wcześniej, że przywiezie skórę renifera, ale ciągle nie mogła się zdecydować jaka ma być duża, jaki kolor i co najważniejsze jak ją ze sobą zabrać. ;-) Ponieważ żoncia nie dała się przekonać że może się nią owinąć i tak jechać na moto, więc dokonaliśmy zakupu w sklepie który za dość uczciwą opłatą wysyłał skóry paczką na adres kupującego. Trochę mieliśmy obawy, czy futro Rudolfa dotrze na miejsce ale jak widzieliście na jakiejś fotce wcześniej, wszystko skończyło się szczęśliwie (chociaż chyba nie dla renifera). ;-)

Obrazek
Obrazek
Obrazek

W Bergen, jak to w Bergen - znowu oczywiście padało ale czego spodziewać się po mieście w którym tylko trzy dni w roku nie pada. ;-) Zakupy więc były relatywnie szybkie i parę chwil po 12:00 mogliśmy w końcu ruszyć na trasę. Kiedy w końcu opuściliśmy miasto niebo ponownie się uspokoiło, a "za szybą" znów pojawiły się typowe norweskie krajobrazy.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

W dniu dzisiejszym prawie cały czas będziemy trzymać się trasy nr 7, która jak się okazało jest kolejną drogą oznaczoną znakiem "Norvegian Scenic Routes" czyli dróg wyjątkowo atrakcyjnych widokowo. Nie licząc kilku górek na początku trasy właściwie cały początkowy odcinek prowadzi malowniczą drogą brzegiem fiordu.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Po kilkudziesięciu kilometrach winkli z widokiem na morze nagle wpadamy jakby na znane widoki. Długi wiszący most spinający brzegi fiordu, na którym wieje tak, że ledwo można utrzymać motocykl na w miarę prostym kursie i który kończy się niebiesko podświetlonym rondem w tunelu - gdzieś już to chyba widzieliśmy? Tak, po przestudiowaniu mapki okazuje się, że dokładnie tędy jechaliśmy rok wcześniej tylko w przeciwnym kierunku, kiedy zmierzaliśmy do Gudvangen. Fajnie czasem przypadkiem wrócić na znane ścieżki. :-)
Obrazek
Obrazek

Tym razem na rondzie obieramy jednak inny kierunek - zmierzamy dalej na wschód, planując trzymać się trasy nr 7 prawie do samego Oslo.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Kilka kilometrów za rondem, w centrum miasteczka Eidfjord, przy małym markecie nasza trasa skręca ostro w prawo. Przed zakrętem zwolniliśmy akurat na tyle, żeby dostrzec na parkingu sklepu białego GoldWinga i pozdrowić jego pasażerów. Charakterystyczny motocykl i odblaskowe kamizelki, w których jeżdżą chyba tylko Polacy sprowokowały mnie żeby zjechać i coś sprawdzić. Widok białej flagi na antence, a do tego bytomska rejestracja rozwiała właściwie moje wątpliwości. Hehe, czasami trzeba zrobić 5 tysięcy kilometrów, żeby spotkać starego kumpla mieszkającego kilkanaście kilometrów od nas. Andrzej z Bytomia, którego poznałem na naszym forum, bo wcześniej ujeżdżał Virago i był (jest?) tu zarejestrowany zwiedzał z małżonką od tygodnia południe Norwegii. Przed samym wyjazdem, na fejsbookowej grupie "Najciekawsze trasy..." Andrzej pytał czy ktoś nie wybiera się do Norwegii - skomentowałem wtedy jego post, ale odpowiedzi nie było, ale właściwie tylko przez ten wpis mijając białego Goldasa pomyślałem, że może to akurat Andrzej. :-)
Podczas krótkiego spotkania wymieniliśmy szybkie relacje - okazuje się że Andrzej z żoną nie mieli takiego szczęścia do pogody jak my i tu na południu Norwegii właściwie codziennie padało. Podobnie jak my zmierzali już w kierunku Polski ale mieli wykupione bilety na prom ze Szwecji jak dobrze pamiętam. Teraz jednak planowali jechać zobaczyć jeden z największych wodospadów Norwegii - Vøringsfossen. Ponieważ okazało się, że leży on akurat przy naszej trasie postanowiliśmy podjechać tam razem.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Trasa w kierunku wodospadu wyjątkowo pozytywnie nas zaskoczyła. Po wyjeździe z miasta bardzo szybko wjechaliśmy w kanion prowadzący w kierunku gór. Żeby było jeszcze ciekawiej musiał oczywiście zacząć padać deszcz. To pewnie przez Andrzeja - widać nie zapłacił klimatycznego. ;-) :twisted: Z drugiej strony, kto by się przejmował takimi drobnostkami jak pod kołami mamy fantastyczny skandynawski asfalt, a norwegowie są mistrzami w formowaniu z niego takich ciekawych figur:
Obrazek

Wspinamy się dość szybko na górę, by dość niespodziewania za jednym z winkli dojrzeć parking z drogowskazem w kierunku wodospadu. Zjeżdżamy na parking i szybko robimy, kilka średnio udanych fotek bo z nieba leje się coraz bardziej. Podobno najlepszy widok na wodospad jest z terenu hotelu po drugiej stronie wodospadu, ale my nie mamy tym razem czasu na zwiedzanie. Pogoda również do tego nie zachęca więc tym razem sobie odpuścimy spacery.
Obrazek
Obrazek

Andrzej, jako zapalony fotografik, ma oczywiście inne plany. Z połową bagażu zajętą sprzętem foto przyjechał do Norwegii polować na obiekty do fotografowania i nie może odpuścić tak łatwo wodospadowi. Z nadzieją na poprawę pogody i zrobienie kilku ciekawych ujęć postanawia zostać jakiś czas nad wodospadem. Ponieważ i tak jedziemy w inne strony, to żegnamy się z obietnicą spotkania przy kawie kiedyś w Polsce i ruszamy dalej.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Jak widać pogoda dopisuje. Może nie odjechaliśmy za daleko od wodospadu, ale ciągle się wspinamy i gdzieś około 17:15, po piętnastu minutach jazdy temperatura z wartości dwucyfrowych spada do przyjemnych 3 stopni Celsjusza. Na szczęście cały czas pada, żebyśmy przypadkiem się nie przegrzali w ciepłych motocyklowych ciuchach. ;-)

Odciek na który wjechaliśmy to trasa opisywana po angielsku jako: Hardangervidda National Tourist Route. Prowadzi ona przez płaskowyż Hardangervidda- największy górski płaskowyż w Europie oraz największy norweski park narodowy (i przy okazji też jeden z największych w parków narodowych w Europie).
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Szczęśliwie, wraz z przemierzanymi przez nas kolejnymi kilometrami płaskowyżu pogoda zaczyna się "poprawiać". Poprawiać napisałem w cudzysłowie, bo chociaż przestało padać, a na błękitnym niebie pojawiło się słońce, to termometr w kokpicie Prosiaka ograniczył swoje wskazania do cyfry "1". :shock: Prawdę mówiąc, był to dla nas pewien szok, bo w takiej temperaturze podczas naszych wypraw jeszcze nie mieliśmy okazji jeździć, nawet tutaj w Norwegii. Kolejne kilometry trasy pokonywałem z pewną nieśmiałością zastanawiając się czy asfalt świeci się pod kołami bo jest po prostu mokry czy może zdążył już zamarznąć. ;-)

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Chociaż zmarznięte na deskę ochraniacze pleców w kurtkach nie pozwalały zapomnieć i temperaturze, to słońce i błękitne niebo cieszyły oczy i pozwalały w pełni podziwiać piękne krajobrazy przemierzanego przez nas płaskowyżu. Sielanka i beztroska można by powiedzieć. Ciekawe czy to samo myślało stado reniferów, które pasąc się na tym płaskowyżu niecałe trzy tygodnie później oberwało piorunem. Tego newsa usłyszeliśmy oczywiście już w Polsce ale i tak zrobiło nam się ciepło jak usłyszeliśmy, że nieopodal ścieżek którymi przejeżdżaliśmy, w jednej chwili pioruny wysłały w zaświaty 322 renifery. :-(

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Nie pamiętam już dokładnie ale wydaje mi się, że cała trasa przez płaskowyż to niecałe 80 kilometrów.Na koniec oczywiście zjeżdżamy w niższe rejony co powoduje momentalny wzrost temperatury do jakichś przyzwoitych wartości. Tak - 15 stopni to zdecydowanie lepsza temperatura do jazdy na motocyklu. :-)

Jadąc tak przed siebie, w pewnym momencie pomyśleliśmy sobie, że chyba podążamy śladami Ala i Buły, którzy kilka lat temu zdobywali Nordkapp na Virago. Al co prawda nie skończył swojej relacji w której opisałby szczegóły, ani też się tym nie chwalił ale wygląda na to, że w trakcie tej podróży zdążył w Norwegii założyć własną osadę. ;-)

Obrazek

Tym razem nie mieliśmy czasu żeby sprawdzić jak się tu Al urządził i bez zatrzymywania sunęliśmy dalej w kierunku Oslo. Widoczki tradycyjnie norweskie - czyli jak zwykle nuda. ;-) :twisted:

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Może to przez tę nudę, a może przez głód i zmęczenie w pewnym momencie zaczęliśmy zauważać czające się przy drodze wielkie niedźwiedzie i trole. ;-) Nie pozostało nic innego jak zatrzymać się na małe co nieco w jakimś przydrożnym barze, zwłaszcza że na zegarze wybiła 18:30, a my byliśmy jeszcze przed obiadem. Nie wiem dlaczego ale jakoś wcześniej nie czuliśmy głodu za bardzo - może to ten długi norweski dzień tak człowieka ogłupia i ciągle się wydaje, że jeszcze nie pora na przerwę w jeździe. Oczywiście w pewnym momencie puste brzuchy zaczynają grać głośniej niż silnik Prosiaka i nie ma wyjścia - trzeba było się zatrzymać i wsunąć jakiegoś tradycyjnego skandynawskiego fastfooda. Po krótkiej przerwie ruszyliśmy dalej trasą nr 7 w kierunku Oslo.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Chociaż już wcześniej przejechaliśmy wiele ciekawych widokowo tras, to 7-ka również bardo pozytywnie nas zaskoczyła. Rzeczywiście zasługuje ona na wyróżnienie symbolem najbardziej atrakcyjnych dróg. Z drugiej strony drogi tego typu niestety nie należą do najszybszych - my od 12:00 zrobiliśmy w dniu dzisiejszym trochę powyżej 400 kilometrów i parę minut po 20:00 mieliśmy już dość jazdy. Google szacuje, że trasa ta zajmuje ok 7 godzin i tak to praktycznie wychodzi - 60km/h to mniej więcej typowa średnia prędkość jaką udaje się wycisnąć na tutejszych drogach. Jeżeli ktoś planuje dłuższe przeloty i chciałby kalkulować czas jazdy jak w polskich realiach to sugeruję wziąć drobną poprawkę - tu nie ma autostrad żeby podgonić, a widoki i pogoda niekoniecznie sprzyjają zap...aniu. :twisted:
Wracając na trasę - my po 400 kilometrach postanowiliśmy zatrzymać się jeszcze przed Oslo żeby przeciskanie przez miasto zostawić sobie już na kolejny dzień. Rozglądając się po poboczach zaraz za miejscowością Sundvollen wypatrzyliśmy kemping Rørvik, na który zdążyliśmy szczęśliwie zjechać tuż przed samym zamknięciem recepcji.

cdn...

Re: W 22 dni dookoła Skandynawii - Norwegia, Nordkapp 2016

: 28 czerwca 2017, 23:36
autor: DAREK.S
Dzień 20 - Holeveien(Norwegia)-> Kopenhaga(Dania)

Wszystko co piękne kiedyś się kończy - niestety, to już nasz ostatni dzień na drogach w Norwegii. Oczywiście norweska aura, tak samo jak w podczas poprzedniego urlopu postanowiła się z nami podroczyć. Żeby było nam żal, że wyjeżdżamy, słońce świeci pełną gębą, a na niebie wiszą tylko pojedyncze obłoczki. Chociaż właściwie przez cały wyjazd aura nam sprzyjała i narzekać nie możemy, to jednak w ten ostatni dzień wolelibyśmy chyba bardziej ponurą pogodę. Przynajmniej wtedy nie ociągalibyśmy się z wyjazdem leniwie spożywając ostatnie norweskie śniadanie, grzejąc stare kości na słoneczku. ;-)

Obrazek
Obrazek
Obrazek

W końcu, parę minut przed 11:00 wskakujemy na naszego rumaka i startujemy w trasę. Tym razem mamy przed sobą chyba najmniej ciekawy odcinek naszej podróży, bo cały czas trzymamy się autostrady, a większość trasy to znana nam z zeszłego roku szwedzka autostrada E6.
Obrazek

W pierwszej kolejności musimy przebić się przez Oslo, co jest o tyle utrudnione, że nie bardzo można liczyć na nawigację. Obwodnice Oslo prowadzone są w znacznej części w tunelach, w których GPS gubi sygnał trzeba więc wrócić do tradycyjnych metod nawigacji i czujnie wypatrywać tablic z informacjami o zjazdach.
Obrazek
Obrazek

Kiedy tylko minęliśmy Oslo mogliśmy właściwie zapomnieć o mapie i nawigacji - wskazówka "jedź prosto 600 km" zapowiadała kilka godzin średnio urozmaiconej jazdy. Dobrze, że po bokach drogi krajobraz od czasu do czasu trochę się zmienia. :-)
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Prawdę mówiąc te 600 kilometrów postanowiliśmy sobie trochę urozmaicić, bo po ok. 100 kilometrach zatrzymaliśmy się na ostatnim norweskim MOPie- Svinesundparken rasteplass. Głównym powodem przerwy w podróży była wizyta w punkcie informacyjnym w którym można zgłosić chęć uzyskania zwrotu podatku VAT naliczonego w norweskich sklepach dla wywożonych towarów. Zwrot można uzyskać za zakupy w sklepach sieci Global Refund (Global Blue) jeżeli sprzedawca wystawi odpowiedni druk tax free. Zwracana kwota zależy oczywiście od sklepu i zakupionego towaru - my mieliśmy takie papiery na kupione w Gudvangen puchowe kurtki i skórę renifera. W przypadku skóry, sprzedawca który miał nam ją wysłać do Polski zadeklarował również, że wyśle za nas deklarację zwrotu więc dokumenty wypełniliśmy już w sklepie i problem mieliśmy z głowy. No może poza zastanawianiem się czy ten zwrot rzeczywiście wpłynie na konto naszej karty. :-)
W przypadku kurtek nie mieliśmy możliwości zgłoszenia na miejscu i pewnie olalibyśmy temat gdyby nie fakt, że akurat punkt Global Blue mieliśmy przy samej trasie. Można zadać sobie pytanie czy warto zawracać sobie głowę - wszystko zależy od kwoty jaka figuruje na druku zwrotu. W naszym przypadku otrzymaliśmy ok 100 zł od wartej ok. 700 zł skóry i prawie tyle samo od kurtek za które płaciliśmy ok. 650 zł - wyszło mniej więcej 15% zwrotu więc opłacało się zjechać z trasy szczególnie, że na całą akcję nie straciliśmy więcej niż pół godziny.

Po załatwieniu papierkowych formalności, dokupieniu kilku brakujących (według Moniki oczywiście) pamiątek i uzupełnieniu zbiornika Prosiaka wracamy na autostradę i po chwili definitywnie żegnamy się z Norwegią przekraczając granicę ze Szwecją.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Na autostradzie, jak to na autostradzie - droga mija szybko ale raczej nudno. Jedynie od czasu do czasu ze sznura samochodów można wyłowić jakiś ciekawy, klasyczny egzemplarz. Odrestaurowane, zwykle amerykańskie samochody to prawdziwe perełki wśród tych wszystkich współczesnych, takich samych, nudnych i nijakich samochodów.
Obrazek

Autostrada, to żywioł Prosiaka i po niemal trzech tygodniach spacerowej jazdy mógł w końcu zaczerpnąć nieco więcej powietrza. Kilometry uciekały błyskawicznie więc mogliśmy pozwolić sobie na dłuższą przerwę obiadową w jakiejś serwującej fastfood restauracyjce na stacji benzynowej. Knajpka wyglądała nam na jakąś sieciówkę i co ciekawe ten "fastfood", który serwowała to przede wszystkim łosoś pod różnymi postaciami. Monika wzięła porcję łososia z grilla, a ja jakiś zestaw łososia przyrządzonego na 4 różne sposoby.Do tego jeszcze pieczone na miejscu bułeczki i serwująca wszystko blondynka z słodkim piskliwym głosikiem sprawiły, że był to jeden z kilku najlepiej wspominanych przez nas posiłków tego wyjazdu. Zwłaszcza, że tak dobrego łososia nie mieliśmy okazji zjeść nawet w Norwegii. :-)

Pomimo przerwy na obiad już ok 18:00 byliśmy w Malmo, w którym moglibyśmy jeszcze zmienić plan naszej podróży. Najprościej byłoby chyba (jeżeli byłyby jeszcze bilety) skierować się do Ystad żeby złapać prom do Świnoujścia. Można by też spróbować przeprawić się z Trellborg'u też do Świnoujścia albo jednego z niemieckich portów - Rostocku albo Sassnitz. My jednak uparliśmy się tym razem, że wrócimy do domu na kołach, a przy okazji obejrzymy sobie ten słynny most między Szwecją, a Danią. Kierujemy się wiec trasą E20 w kierunku bramek na których pobierana jest opłata za przejazd mostem.
Obrazek

Podjeżdżając do bramek na moto trzeba zwrócić uwagę żeby wybrać bramkę do płatności gotówką (oznaczoną motocyklem), bo wtedy płaci się mniej - 29 EUR albo 220 szwedzkich koron (jak dobrze pamiętam). Jeżeli wybierze się inną bramkę to bezduszny system przepuści motocykl ale pobierze opłatę jak za samochód, czyli 56 EUR.
Obrazek
Obrazek

Most jest w rzeczywistości imponującą konstrukcją ale prawdę mówiąc z perspektywy przejeżdżającego po nim motocykla nie robi jakiegoś szczególnego wrażenia. Widok jest ograniczony, a jadąc musiałem raczej skupić się na utrzymaniu toru jazdy niż podziwianiu widoków, bo na moście wyjątkowo wiało. Żeby podziwiać konstrukcję trzeba by pewnie zjechać gdzieś na bok, na wybrzeże żeby zobaczyć most z boku. Nam tak bardzo na tym nie zależało więc szybko przejechaliśmy wiszący odcinek mostu, minęliśmy tablicę graniczną Danii i wjechaliśmy do tunelu by resztę przeprawy dokończyć pod wodą.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Tak naprawdę przejazd mostem nad Sundem nie był jedynym powodem, że zdecydowaliśmy się wybrać trochę dłuższą trasę powrotną. Już rok wcześniej chodził nam po głowie pomysł zwiedzenia Kopenhagi, więc teraz mając trochę czasu w zapasie postanowiliśmy ten pomysł zrealizować. Po wyjeździe z tunelu skierowaliśmy się w kierunku dzielnicy Brøndby, na kemping DCU-Absalon Copenhagen Camp, który według informacji znalezionych w sieci, jest chyba jedynym kempingiem w mieście na którym można rozbić namiot.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Jadąc w kierunku kempingu z niepokojem obserwowaliśmy niebo, na którym już od jakiegoś czasu przewalały się grożące solidną burzą i ulewą chmury. Szczęśliwie chmury zostały gdzieś za nami nad morzem, a my na sucho dojechaliśmy na kemping. Co ciekawe - kemping w Kopenhadze okazał być się jedynym kempingiem podczas naszej podróży, który wymagał do zameldowania karty kempingowej Camping Key Europe. Jak wspominałem na początku relacji ja kupiłem tę kartę w Helsinkach, żeby skorzystać ze zniżek - okazało się, że był to dobry ruch bo i tak musiałbym wykupić tę kartę na koniec podróży tu w Kopenhadze. W Kopenhadze oczywiście żadne zniżki nie przysługiwały, ale przynajmniej formalności meldunkowe trwały krócej. :-)

cdn...

Re: W 22 dni dookoła Skandynawii - Norwegia, Nordkapp 2016

: 02 lipca 2017, 19:50
autor: staszek_s
Ten jeden stopień trochę przeraża ale ogólnie macie jakiś super patent na piękną pogodę i niebieskie niebo (chyba, że to jakiś fotoszop czy inny szop ;)). Może kiedyś zdradzisz przy flaszce ... ;) Dzięki, czekamy na finał!

Re: W 22 dni dookoła Skandynawii - Norwegia, Nordkapp 2016

: 18 lipca 2017, 21:11
autor: DAREK.S
staszek_s pisze:Ten jeden stopień trochę przeraża ale ogólnie macie jakiś super patent na piękną pogodę i niebieskie niebo (chyba, że to jakiś fotoszop czy inny szop ;)). Może kiedyś zdradzisz przy flaszce ... ;) Dzięki, czekamy na finał!
Jakby to powiedzieć - dziadek miał kiedyś szopę, ale to było dawno temu, jak byłem jeszcze dzieciakiem więc nie nie do końca pamiętam jak się jej używało. ;-) Zdjęcia co najwyżej trochę kadruję, bo nie bardzo mam czas na inne operacje.
OK - przyznam się szczerze, bo i tak się wyda - jako człowiek z natury złośliwy, to niebieskie niebo zamawiam u meteorologów specjalnie na złość wszystkim tym, którzy uważają że w Skandynawii ciągle pada. ;-) :twisted:

Co do finału, to proszę uzbroić się w :kawa: albo :nazdrowie: i rzucić okiem trochę niżej. ;-)

Re: W 22 dni dookoła Skandynawii - Norwegia, Nordkapp 2016

: 18 lipca 2017, 21:13
autor: DAREK.S
Dzień 21 - Kopenhaga(Dania)

Po kilku dość intensywnych dniach w siodle pora trochę odpocząć od jazdy. prosiak zostaje więc na parkingu, a my wybieramy się do centrum Kopenhagi. Mamy tylko jeden dzień na zwiedzanie, więc jesteśmy świadomi że uda nam się tylko bardzo pobieżnie "liznąć" atrakcje tego miasta. Uzbrojeni w zdobyty na kempingu plan miasta i listę atrakcji ruszamy na stację kolejki. Podmiejska kolejka jest najdogodniejszym środkiem transportu z Brøndby gdzie leży kemping do centrum miasta. Oczywiście, jak to bywa w Skandynawii, tanio nie jest - 36 DKK za kilkanaście kilometrów jazdy w jedną stronę na jedną osobę. :-( Trudno, zachciało się zwiedzania, to trzeba płacić. ;-)
Nie pamiętam już dokładnie, ale podróż do centrum chyba trwała jakieś pól godziny i ok. 11:30 wylądowaliśmy na głównym dworcu Kopenhagi od którego rozpoczęliśmy zwiedzanie. :-)

Obrazek
Obrazek

Zaraz po wyjściu z dworca, poza kilkoma ciekawymi budynkami, od razu rzuca się w oczy brama Ogrodów Tivoli. Ogrody Tivoli to jedna z największych atrakcji Kopenhagi i własnie od nich chciała rozpocząć zwiedzanie miasta Monika. Na miejscu okazało się jednak, że trochę inaczej wyobrażała sobie tę atrakcję - sugerując się nazwą Monika wyobrażała sobie zielone ogrody pełne kwiatów i fantazyjnie przyciętych roślin, a na miejscu okazało się, że to przede wszystkim lunapark. :-) Chociaż "zwiedzanie" tego stylowego parku zabaw założonego w 1843 roku polecają wszystkie przewodniki, to jednak z pewnymi wątpliwościami zatrzymaliśmy się przed kasami biletowymi. Bilety do ogrodów kosztują ok. 60 zł na osobę i zastanawialiśmy się czy warto tyle wydać, żeby na szybko przelecieć przez lunapark, tak żeby jeszcze został czas na zwiedzenie innych atrakcji. Sugerując się jakimś internetowym przewodnikiem, który mówił że na same ogrody przydałby się poświęcić cały dzień, postanowiliśmy na razie odpuścić sobie tę atrakcję i ruszyć w miasto. Zwłaszcza, że obydwoje nie mieliśmy jakiejś specjalnej weny do kręcenia się na karuzelach. Jeżeli zostanie nam czas wieczorem, to najwyżej wrócimy żeby na spokojnie połazić po "ogrodach".

Obrazek

Odpuściwszy sobie póki co ogrody ruszamy w kierunku następnej atrakcji zaznaczonej na planie miasta. Jest to plac ratuszowy z wieżą zegarową. Robimy kilka fotek i wchodzimy do ratusza, bo podobno można tam wejść na wieżę widokową. Niestety okazuje się, że wejścia są tylko o wyznaczonych godzinach i musielibyśmy długo czekać. Oczywiście czasu nam było szkoda więc tę atrakcję również sobie odpuściliśmy. W ramach rekompensaty znaleźliśmy sobie na liście inny obiekt do prowadzenia obserwacji - tak zwaną okrągłą wieżę, z której również roztacza się piękny widok na miasto.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Wleczemy się dalej uliczkami Kopenhagi i docieramy do Rosenborg - rezydencji królów Danii. Akurat trafiliśmy chyba na wizytę jakichś ważniaków, bo w pewnym momencie żołnierze z ochrony przegonili wszystkich zwiedzających na tyły zamku i jakiś większy oddział eskortował kogoś do głównego wejścia. Króla jakiegoś albo co? Nie poznałem, nie znam się, nie bywam na salonach ostatnio. ;-)
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Monika życzyła sobie ogrody, to też jej znalazłem jakiś ogródek na zapleczu pałacu. ;-) Były kwiatki, zielenina i pomnik korpulentnej pani - po serii nudnych fotek z kwiatkami, usatysfakcjonowani mogliśmy ruszyć dalej przez miasto w kierunku kolejnej atrakcji z naszego planu wycieczki. :-)
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Kolejnym punktem na trasie naszego rajdu po Kopehnadze jest cytadela Kastellet. Grzebiąc w internecie w poszukiwaniu linków do relacji, znalazłem informacje, że cytadela wzniesiona została w 1626 roku i na jej terenie jest sporo zabytków, np wiatrak z 1847 roku. Oczywiście, nie jesteśmy tak zakręceni historią żeby takie informacje potrzebne były nam w trakcie zwiedzania, ale czasem fajnie douczyć się nieco po fakcie. ;-)
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Opuszczając teren cytadeli kierujemy swoje kroki w kierunku nabrzeża, bo...
Obrazek
Obrazek

... przecież będąc w Kopenhadze nie można nie zrobić sobie zdjęcia z Małą Syrenką. :-)
Obrazek
Obrazek

Oczywiście, jak powszechnie wiadomo, zrobienie udanego zdjęcia syrenie wymaga wielkiego szczęścia, bo to stworzenia z natury płochliwe, a na dodatek otoczone zawsze tłumem skośnookich łowców z setkami aparatów. ;-)
Poważnie mówiąc trzeba się nieźle nakombinować żeby schować w kadrze bandy turystów z dalekiego wschodu wspinające się na posąg syrenki. Nie ma szans żeby zrobić sobie indywidualną fotkę pod pomnikiem, chyba że my mieliśmy takiego pecha. Może tego nie widać, ale na obydwóch w miarę udanych fotkach powyżej za plecami Moniki czai się jakiś Japończyk albo inny Chińczyk. Fotografia niby czyni cuda, ale wystarczy trochę rozszerzyć kadr żeby zobaczyć prawdziwą skalę ...
Obrazek

... inwazji turystycznej szarańczy. ;-) :twisted:
Obrazek

Zrobiwszy sobie obowiązkową fotkę, kontynuujemy nasze ekspresowe zwiedzania miasta. Według planu powinniśmy skierować się w kierunku kolorowego portu Nyhavn. Po drodze rozglądamy się nieśmiało za jakimś miejscem gdzie można by wsunąć jakiś obiad, bo żołądki zdecydowanie sygnalizują, że już na to pora. Póki co niestety na naszej trasie znajdujemy tylko pomniki, pomniki i jeszcze raz pomniki. :evil:
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Zmęczeni spacerem w końcu wypatrujemy jakąś knajpkę przy nabrzeżu. Z nadzieją na świeżą rybkę i wywieszonymi jęzorami przyglądamy się tablicy z menu. Jest dobrze, w knajpce serwują tylko specjały z grilla ale większość pozycji wygląda ciekawie. Przynajmniej do momentu, w którym natrafiamy na info, że grill otwarty jest od 17:00 - niestety dzisiaj tu raczej nic nie zjemy. :frustrated: Nic tylko usiąść i zapłakać - co my teraz zrobimy? ;-) :lol:

Obrazek
Obrazek

Po chwili refleksji i odpoczynku na ławce, obok prawdopodobnie również czekającego na otwarcie grilla małomównego pana, kontynuujemy naszą wycieczkę. Żeby nie paść na trasie ratujemy się lokalnym fastfoodem - duńskie hotdogi są całkiem smaczne chociaż zdecydowanie za małe. ;-)

Nasz przewodnik po mieście doprowadza nas po jakimś czasie na dziedziniec pałacu Christiansborg, który był kiedyś siedzibą królów Danii, a teraz mieści tu duński parlament i rząd.
Obrazek
Obrazek

Zupełnie przypadkowo trafiamy na zmianę warty. Pomimo śmiesznych czapek na głowach paradujący panowie są jednak wyjątkowo poważni i chociaż można robić zdjęcia, to trzeba trzymać się z daleka. Mnie oczywiście udaje
się zebrać opiernicz od pilnującego porządku za włażenie na teren po którym defiluje warta. ;-)
Obrazek
Obrazek

W końcu udaje nam się dotrzeć do położonego nad kanałem portu Nyhavn. Po drodze mijamy jeszcze kilka atrakcji, np. kopenhaską operę na zwiedzanie których oczywiście nie mamy czasu. Prawdę mówiąc pewnie brakło by tygodnia żeby zwiedzić Kopenhagę, a my przecież mamy tylko kilka godzin. Co nieco jednak chyba uda się jeszcze zobaczyć. ;-)
Obrazek

Do atrakcji Kopenhagi zaliczane jest również browar i muzeum Carlsberga. Niestety, na to też nie mamy zbyt wiele czasu i musimy ograniczyć się do programu minimum. ;-)
Obrazek

Browarek i małe co nieco w "typowej" duńskiej restauracyjce to było, to czego nam było trzeba po kilku godzinach włóczenia się po mieście. W oczekiwaniu na obiadek, przysłuchujemy się z ciekawością rozmowom personelu "typowej" duńskiej knajpki. Obsługa oczywiście obgaduje klientów, ale dla niepoznaki robi to w języku polskim - a ja się tak starałem żeby poprawnie zamówić nasz obiadek po angielsku. ;-) Kiedy pojawiła się kelnerka, nie pozostało nam nic innego jak zwrócić uwagę, że powinniśmy zostać uprzedzeni, że trafiliśmy jednak do polskiej restauracji. ;-)
Po krótkiej, sympatycznej rozmowie w ojczystym języku, podczas której dowiedzieliśmy się że właściwie cała obsada kelnerska to Polacy, mogliśmy w końcu co nieco przekąsić. :-)
Obrazek
Obrazek

Niestety, w trakcie obiadu pogoda wyraźnie się zepsuła i zaczęło padać. Monika, bardziej chyba wyczulona na zmiany pogody niż ja zaczęła narzekać na ból głowy i zmęczenie. Wyglądało na to, że chociaż zostało nam jeszcze sporo do zobaczenia w Kopenhadze, to będziemy musieli odłożyć to na inną okazję. Prawdę mówiąc byłem trochę rozczarowany, bo chciałem jeszcze zahaczyć przynajmniej o Christianię - dzielnica Kopenhagi, która proklamowana została Wolnym Miastem i stanowi ojczyznę hippisów, anarchistów i różnego innego towarzystwa, któremu nie po drodze z porządkami współczesnego świata. ;-)
Niestety, pogoda pokrzyżowała nam plany i nie pozostało nam nic innego jak zacząć się wycofywać w kierunku dworca, żeby złapać kolejkę do Brøndby. Mokrymi ulicami wracamy przez plac z ratuszem od którego zaczynaliśmy zwiedzanie i przy okazji uzupełniamy galerię fotografii. W drodze powrotnej do albumu trafia między innymi Hans Christian Andersen, którego pomnik stoi przy ratuszu, a który pominęliśmy na początku wycieczki.
Obrazek
Obrazek

Spoglądając na ogrody Tivoli Hans Christian Andersen przypomina nam, że mieliśmy jeszcze plan zabawić chwilę w lunaparku. Pogoda i zmęczenie po całym dniu łażenia po mieście odebrały nam jednak ochotę na zabawę. Te trzy tygodnie w drodze zrobiły jednak swoje i mamy już chyba po prostu dość atrakcji na ten urlop. Wracamy więc grzecznie na kemping, żeby trochę "dychnąć" i przygotować się na trasę powrotną do domu.


Dzień 22 - Kopenhaga(Dania)-> Ruda Śląska(Polska)

Z Kopenhagi mamy trochę powyżej 1200 kilometrów do domu i od kilku dni planujemy, że uda się tę trasę zrobić za jednym zamachem. Można by nieco skrócić tę trasę przeprawiając się promem do niemieckiego Rostocku, ale po sprawdzeniu rozkładu "jazdy" promów nie bardzo nam się to kalkuluje, bo po przeprawie nie zostałoby nam za dużo czasu na przelot przez Niemcy. Decydujemy się więc zrobić całą trasę na kołach - wpisujemy ją w nawigację i możemy ruszać.
Obrazek

Tym razem cała trasa, to autostrady i drogi szybkiego ruchu więc od razu chowiemy aparat do tankbaga - okazji do ciekawych zdjęć raczej nie będzie. :-) Właściwie całą trasę można zamknąć w trzech punktach udokumentowanych odpowiednio zdjęciami:
1) Startujemy w drogę powrotną - dziki świt, godz. 9:04 ;-)
Obrazek

2) W trasie - poniższe zdjęcie obejmuje chyba wszystko co mogliśmy podziwiać w trakcie jazdy: morze, mosty, asfalt i barierki autostrady. :-)
Obrazek

3) Koniec podróży - kilkanaście minut po 23:00 definitywnie kończymy nasz urlop. :-(
Obrazek

Nam trochę smutno, ale Prosiak się cieszy - w końcu wygrał wyzwanie rzucone przez Monikę, która zażyczyła sobie być jeszcze dzisiaj w domu. Chociaż my dopuszczaliśmy myśl o jakimś noclegu po drodze, to Prosiak się uparł i wykorzystując niemieckie autostrady, po całym dniu jazdy stanął pod naszym blokiem w Rudzie. Jednocześnie, zaliczając 1287 kilometrów dziennego przebiegu udało mu się w końcu pobić rekord należący do tej pory do Virago (1033km). :rock: Cieszymy się oczywiście z nim, chociaż chyba mamy mały niedosyt. ;-)
Obrazek

Nasz dzielny Prosiak. zasłużył na odpoczynek, więc szybko zrzucamy z niego bagaże i i odprowadzamy go do garażu. Jego miejsce zajmuje tymczasowo Virażka, którą trzeba nieco przestawić, a skoro już ją obudziliśmy to może warto trochę pojeździć? W końcu, te 1287 km trochę słabo wygląda, zwłaszcza że droga była raczej nudna i prosta. Nie lepiej to zaokrąglić? :? :twisted: ;-)
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Hehe - nie wiem czy tego nie powinno się leczyć - ale powiem Wam, że po trzech tygodniach urlopu warto się przewieźć kawałek motocyklem. ;-) :lol: Kto by się spodziewał ile frajdy potrafi dać kilka kilometrów nawinięte nocną porą po pustych miejskich ulicach. :rock: :lol: :lol: :lol:
Naszą nocną przejażdżkę zakończyliśmy już po północy więc raczej nie możemy chwalić się tym 1300 km/dzień ale kto by się tym przejmował - to był bardzo udany dzień w siodle i podsumowanie całego urlopu.

Wydaje mi się, że to THE END - w końcu ;-)

Re: W 22 dni dookoła Skandynawii - Norwegia, Nordkapp 2016

: 18 lipca 2017, 22:09
autor: CoLdY7
:bravo:

Re: W 22 dni dookoła Skandynawii - Norwegia, Nordkapp 2016

: 20 lipca 2017, 18:52
autor: jepi19
Super zakończenie :bravo: :bravo: :rock:

Re: W 22 dni dookoła Skandynawii - Norwegia, Nordkapp 2016

: 22 lipca 2017, 13:46
autor: aurumcantus
DAREK.S pisze:Dzień 21 - Kopenhaga(Dania)
Naszą nocną przejażdżkę zakończyliśmy już po północy więc raczej nie możemy chwalić się tym 1300 km/dzień ale kto by się tym przejmował - to był bardzo udany dzień w siodle i podsumowanie całego urlopu.
Wydaje mi się, że to THE END - w końcu ;-)
Niezły dystans. Na virago po 900 km byłem wykończony. Świetna relacja. Jest plan na ten kierunek ale trzeba zmienić motocykl :)