Dzień 8 - z wizytą u św. Mikołaja - Rovaniemi(Finlandia)
Ponieważ nie udało nam się złapać św. Mikołaja na mieście dzisiaj zrobimy mu wjazd na chatę bezpośrednio w jego
wiosce. Monika liczy chyba na jakieś prezenty, bo od rana jest jakaś grzeczna i nawet nieproszona zabrała się za kosmetykę Prosiaka.
Chociaż może po prostu wstydziła się na brudasku u Mikołaja pokazać?
No dobra, też się przyznam - na wszelki wypadek, profilaktycznie też byłem grzeczny i bez kręcenia nosem udałem się do kuchni i zrobiłem żonce śniadanko.
Z kempingu do wioski świętego Mikołaja mamy niecałe dziesięć kilometrów. Pogoda dopisuje więc postanawiamy iść w ślady fińskich motocyklistów i dać odpocząć motocyklowym ciuszkom. Na dzisiejszą krótką przejażdżkę powinny wystarczyć lekkie spodnie i bluza, w końcu mamy środek lata. A że na kole podbiegunowym? Kto by się tym przejmował.
Do wioski łatwo trafić z głównej trasy E75. My co prawda jedziemy jakimś opłotkami ale i tak trudno przeoczyć duże banery reklamujące atrakcje. Niestety, w środku lata część z nich, na przykład snowpark, jest nieczynna.
Po przyjeździe do wioski pierwsze kroki kierujemy na pocztę - trzeba skorzystać z okazji, że jesteśmy dość wcześnie i jeszcze nie ma kolejek. Co prawda planujemy osobiście odwiedzić Mikołaja w biurze ale na wszelki wypadek, gdyby nie było zostawimy też listę życzeń na poczcie. Dodatkowo na poczcie można zamówić (czytaj. zakupić) list od Mikołaja, który wysłany z Laponii dotrze do adresata tuż przed świętami. Moja chrześnica 5 grudnia dostała dziwnym zbiegiem okoliczności "certyfikat grzeczności" podpisany przez Mikołaja - pewnie teraz szantażuje nim rodziców,
Po wizycie na poczcie pora udać się na audiencję do św. Mikołaja.W pierwszej kolejności trzeba jednak przekroczyć cienką białą linię - symbolicznie zaznaczony równoleżnik o szerokości geograficznej 66°33'39"N. Tak, to koło podbiegunowe - a za nim czeka nas podobno inny, zimny i surowy świat. W naszych podróżach raczej nigdy nie przywiązujemy większej wagi do przejechanych kilometrów ale ta niepozorna biała linia uświadamia nam, że tym razem przekraczamy naprawdę jakąś granicę - 2200 kilometrów od domu, a celu podróży jeszcze nawet nie widać na horyzoncie.
Jak to mówią - raz się żyje - po raz pierwszy w życiu przekraczamy koło podbiegunowe dokumentując oczywiście ten fakt na serii lansiarskich fotek.
Główna kwatera Mikołaja leży dokładnie na kole podbiegunowym. W domku widocznym za naszymi plecami mieści się jego biuro i fabryka zabawek. Niewiele można podejrzeć bo wszędzie panuje nastrojowy półmrok. Zdjęć robić nie wolno, a tajemnic Mikołaja strzeże gromada elfów, a właściwie elfic. Niektóre nawet całkiem, całkiem - chciałem przygarnąć do pomocy w domu ale nie-wiedzieć czemu żona nie pozwoliła.
Na końcu klimatycznego korytarza znajdują się drzwi do sali w której przyjmuje Mikołaj. Sympatyczna elfica co kilka minut wpuszcza kolejnych odwiedzających i w końcu i my stajemy oko w oko z Mikołajem. Można z nim wymienić kilka słów i pomarudzić na zeszłoroczne prezenty.
Całą wizytę rejestruje ekipa elfów z ochrony, a po wyjściu można przejrzeć zarejestrowany materiał.Oczywiście jest możliwość wykupienia zapisu z wizyty w postaci zdjęć i wideo. Przyjemność niestety nie jest tania, same zdjęcia kosztowały bodajże 25EUR, a komplet 4 zdjęć i wideo okrągłe 40EUR. Drogo ale co zrobisz? Dziecku odmówisz? A żonie dopiero?
Nie było wyjścia ale przynajmniej mogę opublikować tutaj najdroższą fotkę jaką kiedykolwiek nam zrobiono.
Po konsultacji listy prezentów u samego szefa przyszła pora na sprawdzenie pozostałych atrakcji wioski. Mnie najbardziej ciekawiło muzeum pojazdów śnieżnych Mikołaja, a zwłaszcza jego Harley-Davidson który jest podobno jednym z eksponatów. Niestety okazalo się, że trafiliśmy na jakiś remont i pocałowaliśmy klamkę.
Rozczarowany niezmiernie tym faktem chciałem nawet złożyć oficjalną skargę w polskim konsulacie, który o dziwo mieści się w tym samym budynku co muzeum pojazdów. Ciekawe kto wpadł na pomysł żeby otworzyć polski konsulat w wiosce św. Mikołaja na kole podbiegunowym?
Chociaż z drugiej strony przy takiej ilości bałwanów w naszym rządzie może to i najwłaściwsze miejsce?
Inną atrakcją która nas ominęła były renifery i przejażdżka saniami. Może i pogoda trochę to usprawiedliwia ale Monika była wyraźnie rozczarowana, bo zupełnie inaczej wyobrażała sobie Laponię. Na osłodę pozostało jej zaczepianie "śnieżnych psów" - zwiedzanie hodowli huski używanych zimą w zaprzęgach też niestety jest płatne ale my przypadkiem "zabłądziliśmy" w lesie Mikołaja i jakimś trafem spotkaliśmy kilka psiaków już za okienkiem z kasą.
Po wizycie w psim lesie wracamy do wioski, sprawdzić pozostałe atrakcje. Po raz kolejny przekraczamy koło podbiegunowe - tym razem z północy na południe. Te skoki przez koło tam i z powrotem mogą być mylące ale na szczęście gdyby ktoś się pogubił, to wystarczy spojrzeć na termometr i od razu wiadomo że jesteśmy na południu. Trzeba jednak uważać na słońce żeby nie dostać udaru. Kiedy Monika zaczęła mieć halucynacje i w końcu spotkała renifera Rudolfa trzeba było szybko wycofać się do cienia.
Ochłodę znaleźliśmy w kompleksie, który jak wskazywała nazwa był wakacyjną wioską Mikołaja. Zwiedzając jedną z chatek trafiliśmy na wystawę tradycji świątecznych różnych krajów, na końcu której kolejna elfica strzegła drzwi i przejścia dalej. Trochę nas to zaskoczyło ale cierpliwe odczekaliśmy chwilę zanim puściła nas dalej. Za drzwiami nasze zaskoczenie przerodziło się w zdziwienie ponieważ trafiliśmy do sali w której czekał na nas .... drugi św. Mikołaj?
Najciekawsze, że, nie był ten sam Mikołaj którego spotkaliśmy wcześniej.
Wychodzi na to, że z tym Mikołajem to chyba jakaś ściema, albo któryś z nich nie był prawdziwy. Do dziś żałuję, że nie przeprowadziłem testu autentyczności brody.
Z drugim Mikołajem mieliśmy okazję trochę dłużej porozmawiać. Dopytywał się skąd przyjechaliśmy i gdzie się kwaterujemy. Przy okazji gadki o motorach podpytałem go o pogodę, która nas trochę zaskoczyła. Podobno jednak w tym rejonie lata są rzeczywiście pogodne i dość ciepłe, a chłodu musimy szukać dalej na północ. Mikołaj życzył nam szerokiej drogi i obiecał, że zobaczymy się na święta.
Po wizycie zaradne elfy znowu chcą nam sprzedać kilka fotek ze spotkania. Tym razem dziękujemy pomimo tego, że fotki są trochę tańsze. Jak ten Mikołaj był prawdziwy i nie ściemniał, to będzie jeszcze okazja zrobić sobie fotkę kiedy przywiezie prezenty.
Prezenty, prezentami ale żoncia nie dopuszcza myśli o opuszczeniu wioski Mikołaja bez jakichś pamiątek. W całej wiosce jest szereg sklepików, w których można zaopatrzyć się przeróżne gadżety związane z Mikołajem i Laponią. Komercja jak w każdej turystycznej miejscowości ale na szczęście nie sprzedają ciupag z napisem Mielno i tradycyjnych zakopiańskich fok.
W oko nie rzuca się typowa chińska tandeta panująca na straganach w Polsce. Tu można rzeczywiście znaleźć coś autentycznie fińskiego, nawet ręcznie robionego w okolicy. Monika była w swoim żywiole przegrzebując regały z pamiątkami. Jak wiadomo mężczyźni znacznie gorzej znoszą bieganie po sklepach z pamiątkami - na szczęście w prawie każdym z nich można znaleźć półeczkę z fińskimi, ostrymi zabawkami dla panów. Wyczerpany zakupami organizm można przy okazji zregenerować małym co nieco w jednej z kilku knajpek, w których główną pozycję menu jest renifer w różnych postaciach. Różnorodność potraw chyba tłumaczy brak żywych reniferów w wiosce. Ciekawe czy to czerwone co znalazłem w zupce, to żurawina czy nosek Rudolfa?
Pomimo tego, że sporo atrakcji było nieczynnych, to w wiosce Mikołaja spędziliśmy prawie cały dzień. Oczywiście najwięcej frajdy miałyby tutaj młodsze dzieciaki, ale i takie stare konie jak my miały sporo radochy. Pomimo tej całej komercyjnej otoczki wioska nawet w lecie ma fajny klimat, a w zimie pewnie jest jeszcze ciekawiej. Ponieważ podczas gdy my się dobrze bawiliśmy nasza hondzina nudziła się na parkingu, to na koniec pozwoliliśmy sobie złamać mały zakaz wjazdu - w końcu dzielnej maszynie też należy się pamiątkowa fotka w chwili gdy po raz pierwszy przekracza koło podbiegunowe.
Ponieważ jak się okazało na kempingu mogliśmy nieodpłatnie skorzystać z grilla, to w drodze powrotnej zahaczyliśmy o jakiś sklepik żeby zakupić jakieś mięsko nadające się do pieczenia. Niestety, podobnie jak w zeszłym roku w Norwegii i tutaj w Finlandii w sklepach ciężko znaleźć jakąś uczciwą kiełbasę. Właściwie wszystko co widzieliśmy na półkach bardziej przypominało parówki niż kiełbasę. Ratunkiem okazuje się jakieś mięsko przyprawione i przygotowane do smażenia na ruszcie. Podlane lokalnym piwkiem powinno dać radę.
Na kemping wróciliśmy około 19:00 ale grill jednak musiał jeszcze trochę poczekać. Za bardzo intrygowała nas okupowana przez sporą liczbę osób plaża położona obok kempingu. Kąpiel w rzece na kole podbiegunowym o 19:30? To nie brzmi zachęcająco ale dlaczego nie spróbować? Jak Finowie dają radę, to my nie damy?
Kąpiel wbrew pozorom nie wymagała hartu morsa, a woda była dość ciepła. Okazało się, że ten urlop był dla nas totalnym "kąpielowym" zaskoczeniem - nawet dla lata temu na Lazurowym Wybrzeżu nie moczyliśmy 4 liter tak często.
Po gorącym dniu, orzeźwiająca kąpiel w rzece była zdecydowanie czymś czego było nam trzeba. Po zakończeniu oblucji zrelaksowani i odświeżeni mogliśmy zalec na zielonej trawce i oddać się opalaniu. Podczas gdy Monika wybrała tradycyjny sposób opalania ja wolałem obracać boczki.
Opalaliście się kiedyś po 20:00? Zdecydowanie polecam.
Chociaż już wcześniej dało się zauważyć, że dni są wyraźnie dłuższe niż w Polsce, to dopiero w Rovaniemi dotarła do nas tak dobitnie prawdziwa magia Skandynawii. Mamy godzinę 22:00, a słońce wciąż wisi nad horyzontem.
Magiczny klimat i pastelowe pastelowe kolory tworzą niepowtarzalną okazję strzelenia kilku lansiarskich fotek Prosiakowi.
Bawiąc się jak dzieci z coraz dłuższymi cieniami czekaliśmy bardzo długo na zachód słońca. Dobrze po 24:00 uparte słońce ciągle wisiało nad horyzontem, więc musieliśmy się poddać i położyć się spać "za dnia". Czekał nas w końcu kolejny dzień w siodle i trzeba było trochę przespać i odpocząć. Tylko słońce mogło sobie pozwolić na balowanie na niebie do rana.
cdn...