W krainie Allaha ? nasza wycieczka do Turcji - relacja

Ciekawe miejsca, propozycje wycieczek, co warto zobaczyc? Tematy związane z turystyką motocyklową
Awatar użytkownika
Dredd
Posty: 142
Rejestracja: 14 czerwca 2009, 23:57
Motocykl: H-D, kiedyś Virago 750
Lokalizacja: Warszawa
Status: Offline

W krainie Allaha ? nasza wycieczka do Turcji - relacja

Post autor: Dredd »

Uwaga techniczna
Zalecam ustawienie forum, aby zajmowało całą szerokość monitora. W przeciwnym razie zdjęcia są poucinane
Panel użytkownika ? Profil ? Ustawienia ? Styl forum: subsilver2



Jak to dobrze, że w moim życiu przytrafiła się taka kobieta!
Moja druga połowa (obecnie już żona) tak samo jak ja nie wyobraża sobie wakacji bez motocykla. Dlatego jak słyszę, że trzeba negocjować z żoną wyjazd motocyklem, dziękuję Bogu (jakiekolwiek imię by nosił), że mnie przypadło w udziale akurat to babsko. Do tego niewygody związane niekiedy z jazdą motocyklem znosi mężniej niż niejeden ?facet?.

Tym razem chciałbym się z Wami podzielić wrażeniami z naszej podróży to Turcji, którą odbyliśmy na przełomie lipca i sierpnia 2015r.

A więc - od początku.
W zimie zabrałem się za planowanie urlopu. Pierwotny pomysł padł na Rumunię i Bułgarię oraz kawałek greckiej Tracji. Wobec tego zasiadłem do map, internetu, przeczytałem zakupione przewodniki papierowe i poszybowałem myślami daleko?
Na ścianach sypialni zawisły mapy Rumunii i Bułgarii, zaś na nich zostały pozaznaczane co ciekawsze obiekty oraz ? co oczywiste ? trasy w stylu Transalpiny czy Transfogarskiej. Wreszcie, wytyczyłem wstępny plan przejazdu, nie omijając największych atrakcji i starając się jednocześnie, aby zarys trasy nie przypominał chińskiego znaczka.
Po podliczeniu kilometrów okazało się, iż robiąc niewiele więcej możemy dotrzeć do Azji?
Zatem?
Klamka zapadła! ? jedziemy do Turcji. Pieniądze na wakacje jakieś się znajdą, sprawdzony 10-letni Harley także gotów do drogi, więc czas zabrać się za planowanie trasy. Trzeba było kupić nowego gpsa, bo dotychczas posiadany miał całą Europę, ale tylko Europę?
My zaś chcemy do Azji.

Gdy powstał wstępny plan trasy, rozpoczęło się poszukiwanie kompanów do podróży ? ze znajomych motocyklistów nie znalazł się nikt chętny, więc wrzuciłem posta na forum. Niestety, to także nic nie dało. Trudno, jedziemy sami.

Z podjęciem decyzji nie było oczywiście tak łatwo. Po pierwsze nie byliśmy nigdy w Azji, ani tak naprawdę w kraju muzułmańskim. No, może poza Bośnią, ale stamtąd przywieźliśmy mieszane uczucia.
Tradycyjnie głupim, polskim zwyczajem, kierując się przesądami oraz bełkotem, którym karmią nas media, byliśmy pełni obaw co do wyjazdu. Każdy prawdziwy Polak wszak wie, że w takiej Azji najlepsze co nas może spotkać to pożarcie przez Muzułmanina ;)
Najgorsze, że głosy pojawiające się w internecie nie rozwiewały naszych obaw. Mówię tu oczywiście o wpisach tych, ?co w d? byli i g? widzieli?.
Natomiast ci, co odwiedzili Turcję wypowiadali się w samych superlatywach ? świetny kraj i wspaniali ludzie. I na szczęście tych posłuchaliśmy!
Bardzo wielką pomocą przy planowaniu podróży okazała się strona ?Turcja w sandałach?, gdzie można znaleźć bardzo rzeczowe wskazówki odnośnie tego wielkiego, pięknego kraju oraz dokładne pozycje gps konkretnych obiektów- zabytków.
To ostatnie jest bardzo ważną sprawą ? nie trzeba pilnować drogi, kluczyć, szukać, tylko jedzie się prosto do celu. Przy motocyklu chłodzonym powietrzem (jakim jest Harley ? Davidson), w gorącym klimacie warto zatrzymywać się tylko wtedy, gdy jest to konieczne.
Oczywiście, motocykl wyposażony był w dodatkowy wskaźnik temperatury oleju, dzięki któremu udało się nie przegrzać silnika. Choć raz konieczny był półgodzinny przymusowy postój na kawę (czyt. ostygnięcie silnika), bo temperatura zbliżyła się do granicznej.

Kilka dni przed wyjazdem dowiadujemy się o zamachu terrorystycznym w Stambule.
- Co robimy?
- Na tydzień przed wyjazdem mamy odwołać wakacje?!! ?One kozie death!?
- Racja, jedziemy!

Startujemy!

Nie zdążyliśmy jeszcze wyjechać z garażu, a spotkała nas pierwsza (i na szczęście ostatnia) awaria ? gps utracił ładowanie. Trudno ? wieczorem to sprawdzę, a Polskę uda się pokonać ?po mapie papierowej?. Pogoda dopisuje, więc droga przez Polskę minęła bezproblemowo. Śpimy w gospodarstwie agroturystycznym pod granicą z Barwinkiem. Wieczorem uporałem się z gps-em. Wyszło na jaw, że zawiodła ?niemiecka technologia?. Otóż gniazdko produkcji niemieckiej, które kupiłem przed wyjazdem okazało się nie do końca przemyślaną konstrukcją. Styki się zwarły i spalił bezpiecznik, lecz po rozebraniu i ich odpowiednim zaizolowaniu wszystko było ok. A wystarczyło nałożyć przed skręceniem całości dwie (lub nawet jedną) koszulkę o długości 1cm na końcówkę przewodu!
Poranek przywitał nas przepięknym, polskim słońcem i białymi barankami na niebieskim niebie. Aż chciało się jechać!

Obrazek

Przejazd przez smutną Słowację trwał odwrotnie proporcjonalnie do wielkości tego kraju (remonty, źle oznakowane objazdy, wieczne ograniczenia do 50km/h i wlokący się kierowcy). Lepiej poszło przez dobrze nam znane i lubiane Węgry - bezproblemowo i szybko. Po drodze nie zwiedzaliśmy niczego, tylko staraliśmy się pokonać założoną na dany dzień liczbę kilometrów. Żal nam było jedynie, że nie udało nam się utrafić skosztować węgierskiej kuchni ? choćby małego langosza (mojej ulubionej, choć niezbyt wyszukanej potrawy, chyba węgierskiej ;)

Dojechaliśmy do Rumunii. Ostatni raz moja noga stała tu za ciężkiej komuny ? pamiętam jedynie biedę i obdarte dzieci. Od tego czasu minęło jednak wiele lat ? obecnie Rumunia jest w Unii Europejskiej oraz strefie Schengen, co oznacza, że musiało się dużo zmienić. Okazało się, że faktycznie kraj ten wygląda inaczej. Drogi przyzwoite, bez problemu można zjeść coś dobrego. Z ciekawością połykaliśmy kolejne kilometry, chłonąc rumuńskie krajobrazy. Naszym celem był przejazd Transalpiną, czyli drogą DN67C z Sebes do Novaci, przeprawa promem przez Dunaj i ?łyknięcie? jak najwięcej kilometrów Bułgarii. Niestety dość duży ruch w Rumunii spowodował, że droga upływała dość mozolnie.
Dojechaliśmy do Sebes i zaczęliśmy rozglądać się za noclegiem. Na szczęście szybko wpadł nam w oczy napis rooms lub równoznaczny po rumuńsku i w dodatku - z namalowanym motocyklem ?
Tam pojechaliśmy! Okazało się, iż oprócz nas, nocowało tam kilkoro przedstawicieli polskiej braci motocyklowej, którzy jednak poszli na kolację do restauracji gdzieś w mieście. Po rozpakowaniu przesympatyczny właściciel pensjonatu zawiózł nas tam swoim samochodem, choć nie było wcale daleko. Za nic nie dał się przekonać, że spacer dobrze nam zrobi!
Kosztując specjały kuchni rumuńskiej spędziliśmy miły wieczór w motocyklowym towarzystwie. Był nawet plan, aby razem przejechać Transalpinę, ale my musieliśmy startować wcześniej. Mieliśmy cichą nadzieję, że towarzystwo, mając szybsze maszyny dogoni nas na trasie.

Obrazek

Wychodzę z założenia, że jadąc dalej trzeba niestety nałożyć sobie (przynajmniej na dojazdach) pewną dyscyplinę, aby w razie nieprzewidzianej obsuwy nie było nerwówki. Wiadomo, że na trasie wszystko może się zdarzyć: objazdy, deszcz, złapana guma i tak dalej.

Tymczasem pogoda ? jak to na wakacjach - tradycyjnie bajka. Błękitne niebo, od czasu do czasu kilka chmurek. Zatem, cała naprzód ku nowej przygodzie!
Spokojnymi z początku serpentynkami pięliśmy się coraz wyżej, a widoki robiły się coraz ciekawsze.
Transalpina z początku wiedzie wśród lasów, by dopiero po jakimś czasie ukazać to, co ma motocykliście najlepszego do zaoferowania ? wspaniałe zakręty pośród pięknych, górskich krajobrazów. W niższych partiach często można było zobaczyć rozbite przy samochodach namioty i piknikujących Rumunów. My tymczasem dalej szlifowaliśmy podłogi na zakrętach, by finalnie znaleźć się na dachu świata. Takie wrażenie robi bez wątpienia przejazd szczytami gór. Zatrzymaliśmy się jedynie, by nasycić oczy pięknymi krajobrazami, zrobić parę ?stacjonarnych? zdjęć i w dalszą drogę.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Z zasady asfalt był bardzo dobry a droga z reguły nie była otoczona barierkami psującymi krajobraz, choć trzeba powiedzieć, iż zdarzyło się kilka odcinków off-roadowych. Bez większego problemu jednak można było je pokonać dobrze przystosowanym do tego typu przejazdów crossem, jakim bez wątpienia jest Harley- Davidson Road King ;) Nie chciałbym jednak jechać tamtędy w deszczu ? jakoś brązowa glinka nie wzbudzała mojego zaufania. Ruch nie był duży, więc jazda sprawiała niebywałą frajdę, zaś trasa (chyba trzeba powiedzieć niestety) nie zajęła dużo czasu. Zrobiliśmy sobie jeszcze małą przerwę na kawę, siedząc na tarasie kawiarenki i sycąc oczy i serca przepięknymi widokami?

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Tymczasem ciekawość nowego pognała nas dalej.
Dotarliśmy wreszcie nad brzeg Dunaju ? granicznej rzeki pomiędzy Rumunią a Bułgarią. Tam czekała nas pierwsza przeprawa promowa. Bez większego problemu przeszliśmy odprawę celną, która ograniczyła się do sprawdzenia paszportów. Niestety spóźniliśmy się o jakieś 15 minut na prom. Kolejny za godzinę. Na głowę nie pada, słoneczko pięknie świeci ? więc poczekamy. Ponieważ także temperatura dopisywała (było powyżej 30 stopni), zdecydowaliśmy się na kawę i lody w pobliskiej, klimatyzowanej restauracji. Godzinka minęła szybko i już jesteśmy zwarci i gotowi na nabrzeżu. A promu jak nie było, tak nie ma. Okazało się, że Rumuni mają typową dla krajów południa zasadę ?maniana? ;) Rozkład rozkładem, a życie swoje. Dzięki temu mieliśmy okazję zakumplować się z bandą śmigających po nabrzeżu bezpańskich psów (to częsty obrazek zarówno w Rumunii jak i Bułgarii). Ania ?wykarmiła? całe nasze zapasy jedzenia? Odpłynęliśmy z ok. 40 minutowym opóźnieniem, jednak sama podróż trwała szybko i z promieniach zachodzącego słońca dotknęliśmy bułgarskiej ziemi.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po drodze zrobiliśmy zakupy w lokalnym sklepie, gdzie spotkaliśmy bardzo sympatycznego policjanta biegle mówiącego po angielsku.
- Pierwszy raz w Bułgarii?
- Nie bardzo wiem co odpowiedzieć, bo ostatni raz byłem jako dziecko, za komuny.
- Ooo, niewiele się od tamtych czasów tu nie zmieniło.
Jak pokazały nasze późniejsze doświadczenia policjant niestety miał rację. Bardzo często widać biedę, wsie, czy dzielnice miast przypominające slumsy.
Ludzie również jacyś uśmiechnięci inaczej, a w niektórych miejscach robiący wespół z nieciekawą okolicą wrażenie na tyle nieciekawe, iż nie chciało się zatrzymywać.
Tymczasem znaleźliśmy bardzo przytulny hotelik z basenem, a właściwie 2 basenami i brodzikiem ;) i do tego super restauracją. Po pysznej kolacji czem prędzej udaliśmy się w objęcia Morfeusza.

Obrazek

Obudziły mnie przedziwne odgłosy dobiegające z toalety, przywodzące na myśl starą zlotową piosenkę:
Jadą, jadą chłopcy, jadą na junakach!
Hej, nikt ich nie dogoni, bo ich goni s?. !
To moją Żabę dopadła ?zemsta faraona?. Wobec tego rano rozpoczęło się poszukiwanie apteki. Gps sprawdził się znakomicie i doprowadził do apteki w mig, zaś tutaj spotkała nas kolejna (tym razem miła) niespodzianka. Bułgarzy również mają smectę, a różnica z naszą polega tylko na tym, że tam nazwa pisana jest cyrylicą. Ponieważ (jak stwierdziła Żaba) czuje się zdecydowanie lepiej podczas jazdy, pomknęliśmy dalej. Łykając kolejne kilometry, tylko od czasu do czasu zatrzymując się na krótkie postoje dotarliśmy do granicy bułgarsko - tureckiej.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

W oddali już majaczą pierwsze wieże minaretów?

Obrazek

Gnani ciekawością, ale też pełni obaw nie możemy doczekać się spotkania z Turcją. Na granicy - przesympatyczny celnik poczęstował nas jedzoną przez siebie czekoladą.
Jak się później okazało, tacy są po prostu Turcy?
Dziś jedziemy zobaczyć jedno z 4 mórz w jakim mamy zamiar zanurzyć swe cielska ? Morze Marmara (pozostałe to: Egejskie, Śródziemne, Czarne).

Obrazek

Obrazek



Znajdujemy hotelik nad samym morzem w miasteczku Sarkoy i po raz pierwszy zostajemy zaproszeni na herbatę (oczywiście herbata jest darmowa i została nam podana zanim jeszcze było wiadomo, czy będziemy gośćmi hotelu). Wypiwszy ją dogadujemy cenę i decydujemy się na nocleg. Z uwagi na zemstę faraona u mojej Żaby, nie bierzemy śniadania, co pozwala nam też na uzyskanie lepszej ceny. Wiedzieliśmy wszak, że w Turcji można, a wręcz należy się targować. Hotelik schludny, choć lata świetności ma za sobą. Niemniej jednak klimat ?trącający myszką? miał swój urok. Wieczorem zanurzyliśmy się w lokalny klimat miasta. Wszystko jest dla nas nowe: ludzie, ubrani już trochę inaczej niż w Polsce, zapachy, smaki. Przed świtem obudził nas śpiew: Allah akbar? To muezin z meczetu nawoływał wiernych na modlitwę. Śpiew ten, bardzo melodyjny i charakterystyczny będzie nam towarzyszył odtąd 5 razy dziennie. Skoro już się obudziliśmy, pakujemy manatki i zbieramy się do dalszej drogi. Jeszcze tylko szybka kąpiel w morzu i jedziemy dalej. A zasadniczo chcieliśmy jechać?
Pomimo, że siedzimy już na odpalonym motocyklu, wybiega za nami recepcjonista, za nic nie pozwalając odjechać zanim nie zjemy śniadania. Nie pomogły tłumaczenia, że nie płaciliśmy, że dziękujemy za śniadanie.
- Najpierw śniadanie, a dopiero potem pojedziecie. To ode mnie.
Po czym nasz rozmówca położył rękę na sercu w charakterystyczny sposób. Z tym gestem spotkaliśmy się jeszcze wielokrotnie, ale o tym we właściwym czasie.
Cóż robić? Skoro śniadanie zostało nam podarowane z dobrego serca, czyż może zaszkodzić żołądkowi mojej żony? Na pewno nie! Wobec tego nasz wyjazd opóźnił się o jakieś pół godziny, lecz wystartowaliśmy z pełnymi żołądkami.
Patrząc na coraz lepiej grzejące słońce przyszło mi do głowy stare powiedzenie Hells?ów: Zjeżdżajmy stąd do diabła ? tu się robi gorąco jak w piekle! Co też zrobiliśmy.
Wszak Azja czeka!

Obrazek


Obrazek

Podjeżdżamy do portu w Eceabat i ustawiamy się w sznurze samochodów czekających na prom. Jakiś chłopiec podchodzi do nas i na migi pokazuje, żebyśmy objechali motocyklem kolejkę i podjechali z boku do budki z biletami. Tak też robimy. Motocykl ?parkujemy? z boku, więc nie robimy żadnego problemu samochodom. Znowu wjazd na prom i po raz kolejny płyniemy. Żona poszła na górę poobserwować morze, a ja kręciłem się w okolicy motocykla. Usiadłem obserwując oddalającą się coraz bardziej turecką, ale jednak Europę, gdy dopadło mnie 2 starszych Turków. Usilnie chcieli ze mną porozmawiać, jednak jednym z niewielu zwrotów jakie znałem było: ?turkcze bilmiyorum? co oznacza: nie rozumiem po turecku ;) Oprócz tego nie znaliśmy żadnego wspólnego języka. Panowie w ogóle się tym nie przejęli, wobec czego nadal trwała ożywiona dyskusja. W międzyczasie zostałem napasiony wiezionymi przez nich gruszkami, które też dostały się mojej żonie, gdy się pojawiła.
W miłej atmosferze pokonujemy cieśninę Dardanele, oddzielającą Europę od Azji ? po ok. 45 minutach jesteśmy na miejscu ? w Canakkale.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zwróćcie uwagę na przesłanie na promie?

Obrazek

Znów jakaś niewidzialna siła pcha nas w nieznane? Tym razem przenosimy się do starożytnej Grecji. Troja ? tej nazwy chyba nie muszę nikomu tłumaczyć. Do naszych czasów, nie zostało z tego miasta (a właściwie miast ? bo Troi jest kilka) wiele imponujących budowli, niemniej jednak warto było odwiedzić to historyczne miejsce. Niemniej jednak jest ono dość popularne wśród turystów ?autokarowych? wobec czego na samotną przechadzkę wśród ruin raczej nie ma co liczyć.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Z Troi tylko około 70 km dzieli nas od następnej atrakcji antycznego świata ? świątynii w Assos, z której roztacza się ponoć przepiękny widok na morze. Droga nie rozpieszczała jakością, ale wreszcie gps doprowadził nas do współrzędnych, które miały wskazywać na Assos (N 26° 19' 33.6" E 39° 29' 44.16"). Niestety, ale starożytnego Assos tam nie było?
Pokręciliśmy się trochę po okolicy, lecz nie na wiele się to zdało. Nie spenetrowaliśmy jedynie kamienno- piaszczystej drogi w miejscowości, jednak z uwagi na jej pochylenie, odpuściliśmy.
Pognaliśmy w stronę kolejnego z mórz ?Egejskiego, aby znaleźć tam nocleg. Po drodze mieliśmy kolejną okazję zapoznać się z turecką, pyszną kuchnią. Wszystko oczywiście popijane ayranem, czyli czymś w rodzaju płynnego, rzadkiego, lekko słonawego kefiru.

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Stojący na jakimś placyku termometr naocznie uzmysłowił mi dlaczego jest nam solidnie ciepło ? wskazywał wszak 42 stopnie.

Obrazek


Po drodze spotkaliśmy nieznanego z naszych pastwisk zwierza spokojnie skubiącego trawę.

Obrazek


Na miejscu szukamy hotelu. Niestety pierwszy pełny, a drugi trochę nie na naszą kieszeń. Podziękowaliśmy, mówiąc, że to dla nas za drogo. Wobec tego właściciel wsiadł w samochód i zaprowadził nas do oddalonego o kilka kilometrów małego, nowiutkiego hoteliku swojego znajomego, który był w super cenie! Pokoje bardzo ładne, ale w naszym był mały przykład azjatyckiego pojęcia esteyki ? rury do klimatyzatora puszczono po ścianie, najkrótszą drogą (tzn. po skosie), przybijając je zardzewiałymi gwoździami ;) Maniana!
Znów pyszny posiłek ? niespodzianka w jakiejś małej lokalnej knajpce, do tego oczywiście ayran.
Mała uwaga dot. jedzenia. Ponieważ zdecydowaliśmy się poznawać lokalne smaki, nie zaś jedzenie, skorzystaliśmy z bezcennych wskazówek ?Turcji w sandałach? i jedliśmy tam, gdzie miejscowi. Im więcej miejscowych się stołuje, oznacza to, że jedzenie będzie dobre, świeże oraz w dobrych cenach!
Przeciwnie zaś niż w hotelowych restauracjach, szczególnie znanych z all inclusive, nie jest ono robione pod turystę, tzn. rozwodnione, zeuropeizowane, bardziej nijakie. Jeśli dana potrawa powinna być ostra ? to jest! Jeśli ma piec dwa razy ? to piecze! ;)
Kierując się tą zasadą, udawało nam się utrzymać budżet w ryzach. Za jedzenie płaciliśmy podobnie jak w Polsce, tylko smaki tak wspaniale się różniły!

Obrazek

Obrazek

Wieczorem trochę poplażowaliśmy i potaplaliśmy się w morzu. Jak to Egejskie ? ciepłe i czyste. Niestety, plaża pozostawiała trochę do życzenia, ale nie, żebym się czepiał!

Obrazek


Kolejnego dnia pojechaliśmy do starożytnego Pergamonu, czyli współczesnej Bergamy. Tam zabytki są trochę porozrzucane, tzn. główny kompleks znajduje się na wzgórzu, pod nim zaś tzw. ?czerwona bazylika?, a oprócz tego w innej części miasta tzw. Alsklepiejon. W Pergamonie, jak sama nazwa wskazuje wynaleziono pergamin.
Najpierw udaliśmy się do Asklepiejonu ? świątyni boga Asklepiosa. Ruiny znajdują się na otwartym terenie, więc dobrze się stało, że zdecydowaliśmy się na zwiedzanie skoro świt. Może nie można tego kompleksu porównać do drugiej części Pergamonu na wzgórzu, ale bez wątpienia warto go zwiedzić. Jest dobrze zachowana droga, mały teatr i pozostałości term.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Ostatnio zmieniony 20 stycznia 2017, 16:34 przez Dredd, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Dredd
Posty: 142
Rejestracja: 14 czerwca 2009, 23:57
Motocykl: H-D, kiedyś Virago 750
Lokalizacja: Warszawa
Status: Offline

Re: W krainie Allaha ? nasza wycieczka do Turcji - relacja

Post autor: Dredd »

Do głównego kompleksu można dojechać kolejką linową lub stromą, asfaltowo ? brukowaną dróżką. O ile dobrze jechało się pod górkę, o tyle zjazd w dół szczególnie na zakrętach na pięknym wyślizganym bruku powodował niewielkie emocje :)

Samo miasto ? wspaniałe. Wspomnieć trzeba tylko o przepięknych: sanktuariach Ateny i Demeter, świątynii Trajana oraz amfiteatrze, położonym tak majestatycznie, iż sam widok z jego miejsc jest urzekający.
Na straganach z pamiątkami usłyszeliśmy po raz pierwszy polską mowę.. z ust Turków ;)
- Dzień dobry! Lewandowski!
- Tanio, bardzo tanio, za pół darmo!
- Wszystko za darmo!
Ale najbardziej rozbroiło nas, gdy odchodząc (nie zwracając uwagi na sprzedawców) usłyszeliśmy:
- Boli gardło za darmo!
Zdecydowaliśmy się na kawę w kawiarni przy kompleksie. Podano ją w przepięknej ?oprawie?. Do bardzo mocnej, czarnej kawy tradycyjnie podaje się szklankę wody, zaś tu dodatkowo dostaliśmy lokum. To kostki tradycyjnego ?słodycza? na styl mocno stężałej galaretki, z charakterystycznym posmakiem egzotycznych przypraw. Lokum może być także smakowe, np. o smaku owocu granata.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Po zjechaniu ze wzgórza Akropolu wdepnęliśmy jeszcze na chwilę do tzw. ?Czerwonej bazyliki?. Cały czas toczą się tam prace restauracyjne, choć widać, że wiele zostało już zrobione. Przed świątynią stoją pięknie odrestaurowane monumentalne figury.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Pełni wrażeń udajemy się tym razem na potrawę znaną z Bałkanów czyli burka, tutaj zwanego borkiem oraz bardziej turecką potrawę ? lahmacuna. Do tego ? niebieska coca ?cola ;)

Obrazek

Obrazek


Po południu trochę moczymy cielska w morzu. Plaża dość ludna, ale po kilkuminutowym spacerze od centrum zdecydowanie się przeludnia. Tu po raz pierwszy widzimy kobiety kąpiące się ubrane od stóp do głów. Choć trzeba przyznać, że jest ich niezbyt wiele.
Śpimy w pensjonaciku Ozge. Nie jest może zbyt imponujący z zewnątrz, ale nie można mu nic zarzucić. Spełnia wszak wszelkie nasze wymagania: pokój z łazienką, klimatyzacja, wygodne łóżko. Czego chcieć więcej? I to wszystko w przyzwoitej cenie ? nie pamiętam dokładnie, ale na pewno nie przekroczyliśmy 30Euro. Wliczone w cenę śniadanie, spożywane na tarasie znajdującym się na dachu również okazało się bardzo smaczne. Choć, przyznać trzeba, śniadania w hotelach nie są wyszukane. Zwłaszcza w porównaniu z bogactwem tureckiej kuchni.

Obrazek


Starujemy kierując się do jednego z żelaznych punktów każdej wycieczki do Turcji, tzn. Pamukkale, zwanego także bawełnianym miastem. Po drodze zahaczamy o starożytne Sardis, czyli współczesny Sart. Zdecydowanie polecam wizytę w tym miejscu ? byliśmy jedynymi turystami. Dzięki temu mogliśmy bez problemu podziwiać kunszt starożytnych budowniczych oraz ich poczucie estetyki. Do tego zdjęcia jakie tylko sobie życzymy ;) Nie muszę chyba dodawać, że nie było najmniejszego problemu z pozostawieniem u obsługi ?muzeum? kasków i kurtek. Ale życzliwość u Turków to standard, więc zasadniczo wszędzie tak było.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Po dotarciu do Pamukkale znaleźliśmy pokój w pensjonacie ?u Mustafy?. Standard przyzwoity, tzn. obejmujący nasze wszystkie wymagania: względnie czysto, łazienka, klima ?
Ba, u Mustafy mieliśmy nawet deszczownię pod prysznicem ;)
Wieczorem kolejna porcja tureckich pyszności. Moja Żaba ? wielka fanka kuchni tureckiej skusiła się na danie o nazwie ?kokorec? czyli w niezbyt finezyjnym tłumaczeniu ? pieczona barania kicha.
Złe nie było, ale szczególnie nas nie urzekło.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dnia następnego skoro świt ? atakujemy tarasy Pamukkale. Biały kolor ?skał? i charakterystyczna faktura spowodowana jest wapiennymi naciekami. Woda i wytrącające się z niej minerały tworzą także charakterystyczne niecki, zaś po przelaniu się wody także coś w rodzaju stalagmitów. Sama powierzchnia, wbrew temu co się wydaje na podstawie wrażeń wzrokowych, wcale nie jest obślizgła i chłodna, lecz chropowata i ? co oczywiste ? przyjemnie ciepła. Chodzi się po tym cudzie natury bez butów. Ponieważ miejsce jest bardzo popularne (i słusznie!) warto wybrać się wcześnie, aby nie trzeba było się przeciskać wśród hord. Tak też zrobiliśmy, a nie uchroniło nas to niestety przed towarzystwem. W plecaku obowiązkowo woda i buty. Po wejściu na tarasy dochodzi się bowiem do starożytnych ruin Hieropolis, gdzie za dodatkową opłatą można wykąpać się w basenie Kleopatry. Zarówno samo Pamukkale jak i Hieropolis pozostawiają niezatarte wrażenia. Hieropolis wbrew pozorom jest dość duże, wobec czego warto na jego zwiedzanie poświęcić chwilę. Ma bowiem wiele ciekawych budowli, jak choćby wspaniały amfiteatr, starożytną drogę, etc.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Po południu wybraliśmy się zobaczyć starożytną Laodyceę (Laodikeia), która, zgodnie z informacjami znalezionymi w internecie miała być urokliwym, lecz niezbyt wielkim zbiorem ruinek rzymskich czy greckich. Nic bardziej mylnego ? Turcy wykonali gigantyczną pracę i obecnie jest naprawdę co podziwiać. Warto wymienić tylko przepiękną drogę syryjską, świątynie, trochę mozajek. Na mnie wrażenie zrobił pięknie wpisany w naturalne ukształtowanie terenu teatr, którego jeszcze nie dotknęły prace rekonstrukcyjne. Taki dziewiczy?
Do tego warto powiedzieć, że byliśmy tak niemal jedynymi turystami. Dopiero w trakcie ?drogi powrotnej? spotkaliśmy ludzi. Na przykład parę młodą, która te wspaniałe ruiny wybrała sobie jako plener fotograficzny. W drodze powrotnej miałem okazję zaznać prawdziwej jazdy ?easy rider?, bo z odcinek od wykopalisk do bramy wjazdowej przejechałem bez kasku. Taka mała rzecz, a cieszy! Pomimo, że ?wycieczka? z Pamukkale do Laodycei to ok. 30km, trzeba było pojechać do pobliskiego miasta coś zjeść.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


A to ja na tle bawełnianego zamku z małym ?haremem? ;)
Obrazek


Po drodze spotkaliśmy gościa z lokalnego MC, a dokładniej mówiąc MK ;)
Generalnie jednak nie spotkaliśmy w Turcji zbyt wielu motocykli. Może w większych miastach jest inaczej, ale my na trasie z większych sprzętów spotkaliśmy zaledwie kilka.

Obrazek

Tymczasem to już nasza ostatnia noc w Pamukkale. Pomimo, że jest to małe miasteczko, dobrze przygotowane na turystów. Posiada nawet uliczkę ?bankomatów? oraz kilka klimatycznych knajpek czy lodziarnię z prawdziwą dondurmą, to znaczy tureckimi lodami. Są one bardzo dobre, lecz w porównaniu do znanych nam jakby bardzie ?gumowate?. Być może jest tak dlatego, by nie roztopiły się zanim zdążymy je zjeść. Mieliśmy również okazję jeść tutejszą Algidę ? często ratowaliśmy się tymi lodami podczas postojów na stacjach benzynowych. Jest ona dużo tańsza od tutejszych wyrobów, ale też nie sposób porównać jej do tradycyjnej dondurmy!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Głód przygody nie pozwolił nam jednak zbyt długo pospać. Dziś bowiem będziemy kąpać się w kolejnym morzu ? Śródziemnym! Nadto, chcemy przejechać piękną, widokową trasą, zaś po drodze mamy do zobaczenia kolejną atrakcję z serii ?Grecja starożytna? - Aphrodisias (Afrodyzja). Do pokonania mamy prawie 400km, więc chwilę nam to zajęło. W sumie to nawet dobrze się złożyło: do Afrodyzji mamy tylko 90km, więc po zwiedzaniu wsiądziemy na koń, klima na maksa i największy południowy upał przetrwamy jadąc.
Afrodyzja zrobiła na nas wrażenie z dwóch powodów: po pierwsze zabytki, a po drugie organizacja dojazdu do kompleksu. Motocykl zostawiamy na ogromnym i pustym parkingu, zaś dalej (ok. kilometra) jedziemy po dobrej, asfaltowej drodze na przyczepie ciągniętej przez traktor ?
Mieliśmy taką bekę z tej podróży traktorem, że sympatyczny traktorzysta uznał, iż jesteśmy nim zafascynowali, wobec czego wsadził moją Żabę za fajerę i zrobił nam pamiątkowe zdjęcie.
Natomiast wśród samych zabytków trzeba wymienić piękny i dość unikalny tetrapylon oraz najlepiej zachowany stadion świata antycznego w basenie Morza Śródziemnego, będący jednocześnie jednym z największych! oraz (co zdaje się wynikać chociażby z nazwy miasta) świątyni Afrodyty. Pomimo, że kompleks jest naprawdę imponujący, nie jest chyba zbyt popularny wśród turystów. Może dlatego, że oddalony jest od wybrzeża.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po zakończeniu zwiedzania jedziemy dalej, piękną, górską trasą na południe. Jeśli wierzyć mojemu gps- owi miejscami jechaliśmy na wysokości prawie 2000m nad poziomem morza. Pomimo, że słonko świeciło pięknie, w pewnym momencie zrobiło mi się jakby chłodno. Również moje babsko stwierdziło ze zdziwieniem, że mu jakby zimno. Nie mogłem zerknąć na termometr, bo trzeba zejść z motocykla (jest tak zamontowany, by łapał temperaturę w cieniu), więc nie wiem ile stopni było. Jednakże zgodnie stwierdziliśmy, że najwyraźniej przyzwyczailiśmy się już do tutejszych temperatur. Wszak to już 10 dzień naszej podróży! Gdy tylko zjechaliśmy z gór, mieliśmy okazję na własnej skórze w jak dużym błędzie jesteśmy ;)
Po drodze spotyka nas kolejna miła przygoda. Do częstowania herbatą już zdążyliśmy przywyknąć, więc nie robi to na nas aż tak wielkiego wrażenia (choć nadal uważamy to za bardzo miłe). Natomiast prawie do łez rozbawiły nas wysiłki pracownika stacji paliw, na której zatrzymaliśmy się celem odwiedzenia WC. Ponieważ nie mógł się z nami porozumieć, z autobusu wycieczkowego, który stanął zatankować, wyciągnął pasażerkę tylko po to, by po niemiecku powiedziała nam, że zaprasza nas na herbatę. Oczywiście z zaproszenia skorzystaliśmy. Dziękujemy!

Obrazek

Wreszcie docieramy do Demre. Ciekawostką jest, że nie jestem pewien jak należy prawidłowo nazywać tę miejscowość. Jeśli spojrzymy na mapy czy do map google można spotkać się oprócz tej pierwszej również Demre i Kale.
Tu po raz pierwszy mieliśmy problem ze znalezieniem noclegu. Miasto nie ma zbyt rozbudowanej infrastrukturty turystycznej, albo my nie umieliśmy jej znaleźć. Pensjonat, który udało nam się niemal odkryć po długich poszukiwaniach niestety, ale nie nadawał się do nocowania, choć ? wierzcie mi ? po 400km w upale nie jesteśmy zbyt wymagający ;)
Prawie zrezygnowani udaliśmy się w stronę drogi wyjazdowej, gdzie udało nam się znaleźć pokój w hotelu. Dodatkowym jego atutem była położona w budynku obok lodziarnia. Ponieważ wleźliśmy do niej ?od zaplecza? mieliśmy okazję zobaczyć jak się robi lody (jakkolwiek by to nie zabrzmiało ;)
Nawet jeden smak otrzymaliśmy nie do końca zrobiony? Uparliśmy się, żeby go dostać, choć pan pokazywał, że jeszcze nie jest gotowy.
Jak na drugi dzień się okazało, same zabytki zrekompensowały nam żmudne poszukiwanie noclegu. Skalne domy, z których słynie Myra są naprawdę ciekawe. Także grecko- rzymskie zabytki robią wrażenie. Jednak po zwiedzaniu znów mieliśmy bardzo sympatyczne spotkanie z ludźmi. Najciekawsze w tym wszystkim, że tym razem nie Turkami! Słysząc mowę polską, obsługująca stoisko z pamiątkami Ukrainka powiedziała, że możemy śmiało mówić do niej w naszym języku, bo ona wszystko rozumie. Jej obecność w tym miejscu uzasadniona jest faktem, że ponoć urodził się tutaj św. Mikołaj i często pielgrzymują tam prawosławni. Choć mieszkała w Polsce i na nasze pytanie o Polaków zrobiła niewyraźną minę, wyraźnie ucieszyła się, że na obczyźnie spotkała bratnią, słowiańską duszę. Otrzymaliśmy od niej nawet w gratisie pamiątkę ?
Na jednym ze stoisk moja pazerna Żaba dojrzała owoce opuncji, które finalnie spałaszowaliśmy. Niemniej jednak za swą pazerność przyszło jej słono zapłacić ? zanim sprzedawca zdążył ją ostrzec usiłowała chwycić owoc, który ma cienkie i bardzo długie kolce. Natychmiast wbiły się w dłoń i od razu połamały?
Niemniej jednak owoce okazały się pyszne!
Następnie ucięliśmy sobie pogawędkę z przemiłym małżeństwem ? Niemką i Turkiem ? motocyklistą. Od niego dowiedziałem się, że w Turcji opony motocyklowe są bardzo drogie.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

c.d.n.
kokuru
Posty: 211
Rejestracja: 14 maja 2009, 23:30
Motocykl: st1300
Lokalizacja: Koszalin
Wiek: 61
Status: Offline

Re: W krainie Allaha ? nasza wycieczka do Turcji - relacja

Post autor: kokuru »

No coz...REWELACja!!!!!Widze, ze naprawde warto przygotowac sie merytorycznie do zwiedzania.Pozwala to uniknac omijanie fajnych miejsc ,ktore nie zawsze sa na swieczniku atrakcji turystycznych.Jezeli chodzi o noclegi ,to faktycznie na takim ''spontanie ''udawalo sie Wam znalezc miejsce do spania?A jak przedstawialo sie zostawianie motonga w celu odbycia pieszej wycieczki?Generalnie -kiedy dalszy ciag?
Awatar użytkownika
Pandik
Posty: 2755
Rejestracja: 22 kwietnia 2012, 19:55
Motocykl: Borsuk
Lokalizacja: Czerwionka
Wiek: 48
Kontakt:
Status: Offline

Re: W krainie Allaha ? nasza wycieczka do Turcji - relacja

Post autor: Pandik »

Piknie, piknie. Napatrzeć i naczytać się nie można. Zimo wypierdalaj...
gazownik
Posty: 422
Rejestracja: 22 stycznia 2015, 22:06
Motocykl: FJR1300, SHL M11 61r
Lokalizacja: Białystok
Kontakt:
Status: Offline

Re: W krainie Allaha ? nasza wycieczka do Turcji - relacja

Post autor: gazownik »

Świetna wyprawa.
Awatar użytkownika
Dredd
Posty: 142
Rejestracja: 14 czerwca 2009, 23:57
Motocykl: H-D, kiedyś Virago 750
Lokalizacja: Warszawa
Status: Offline

Re: W krainie Allaha ? nasza wycieczka do Turcji - relacja

Post autor: Dredd »

Dzięki chłopaki za miłe słowa. Cieszy mnie, że się podoba i, że chce się Wam to czytać :)
Z reguły staram się przygotować do wycieczki i myślę, że to procentuje. My nie lubimy spędzać urlopu jedynie siedząc na plaży, więc zależy nam, żeby jak najwięcej zobaczyć.
Odnośnie ciągu dalszego - cierpliwości :P
Zajmuje mnie równie ważne zadanie - przygotowanie następnych wakacji :mrgreen:
Więc muszę czas wolny dzielić. Ale proszę o cierpliwość i wyrozumiałość...

Ze spaniem nie było najmniejszego problemu - jak napotkany hotel był pełny albo za drogi, kierowano nas do następnego (albo prowadzono za rękę). Zresztą - ostro się targowaliśmy :lol: Nigdy nie spaliśmy za więcej niż 30E za pokój.

Co do pozostawienia motocykla podczas zwiedzania - zero problemów. Kaski i kurtki u obsługi danego zabytku, albo w pobliskim barze, sklepie, itd. Będę jeszcze o tym pisał.
Awatar użytkownika
Miśka
Posty: 536
Rejestracja: 12 maja 2013, 18:19
Motocykl: Virago1100
Lokalizacja: Wrocław
Wiek: 46
Status: Offline

Re: W krainie Allaha ? nasza wycieczka do Turcji - relacja

Post autor: Miśka »

Chociaż sobie poczytam :)
Awatar użytkownika
Alicjana
Posty: 664
Rejestracja: 06 stycznia 2012, 00:47
Motocykl: XV535, BMW GS650
Lokalizacja: Warszawa/Mokotów
Status: Offline

Re: W krainie Allaha ? nasza wycieczka do Turcji - relacja

Post autor: Alicjana »

Żadne cierpliwości, żadne ekskjuzy.
Siadaj Dredd i piszu piszu... noc długa, do rana daleko.
Gdzie diabeł nie może tam babę na moto pośle
Awatar użytkownika
Dredd
Posty: 142
Rejestracja: 14 czerwca 2009, 23:57
Motocykl: H-D, kiedyś Virago 750
Lokalizacja: Warszawa
Status: Offline

Re: W krainie Allaha ? nasza wycieczka do Turcji - relacja

Post autor: Dredd »

Mam nadzieję, że wybaczycie mi niewielkie opóźnienie w dalszej części relacji.
Na swoje usprawiedliwienie mogę jedynie powiedzieć, że obecnie myślami jestem jakieś 5 tysięcy kilometrów dalej, planując kolejną wycieczkę.

Ale do rzeczy:
Obrazek

Powyższe wskazanie termometru powoduje, że znów na myśl przychodzi cytowane już powiedzenie Hells Angels. Faktycznie gorąco jest jak w piekle. Wobec tego jedziemy!
Niestety wizyta w Myra/Demre/Kale (niepotrzebne skreślić) nie skończyła się kąpielą w trzecim z odwiedzonych przez nas mórz, tj. Śródziemnym. Plaża na jaką trafiliśmy jakoś nas nie urzekła, zwłaszcza, że była daleko od hotelu, więc nasz kontakt ograniczył się do włożenia ręki do wody i zrobienia pamiątkowego zdjęcia.

Obrazek

Obrazek


Piękna, widokowa trasa pozwala delektować się otaczającymi nas krajobrazami. Wijąca się nad samym morzem nitka drogi przywodzi na myśl przejazd Magistralą Adriatycką na Bałkanach.
Dziś planujemy zwiedzanie opuszczonego, przeklętego miasta Kayakoy i nocleg w K?y?k?şlac?k.
Przebieg tego dnia to niecałe 400km, więc wcale niemało. Zwłaszcza, że z zasady omijamy autostrady i nigdzie się nie spieszymy. Wszak jesteśmy na wakacjach!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Będąc już blisko celu wpakowaliśmy się w miasteczko, co spowodowało konieczność częstszego niż zazwyczaj kontrolowania temperatury oleju. Aby ją obniżyć zdecydowaliśmy się poświęcić i zatrzymaliśmy się nawet w przydrożnej knajpce coś zjeść ;) Czegóż nie robi się dla własnego motocykla!
Tu zemściła się na nas wiara w elektronikę. Jeszcze będąc w domu wklepałem współrzędne do GPSa i sprawdziłem z mapą Googla i panoramio, czy maszyna dobrze nas zaprowadzi. Tymczasem, okazało się, że tego dnia gps wytyczył nam inną trasę niż planowana, a ja tego nie sprawdziłem.
Nie dość, że wlekliśmy się przez miasto, to po jego opuszczeniu wpakowaliśmy się na podrzędną, bardzo krętą, górską drogę. Nie dość, że na serpentynach trzeba było zwalniać do jedynki i pokonywać je trąc podłogą o asfalt, to nierówna nawierzchnia nie pozwalała na rozpędzenie się. Dość szybko zatem temperatura oleju w silniku niebezpiecznie zaczęła zbliżać się do krytycznej. Chciał, nie chciał ? musieliśmy stanąć w cieniu i czekać aż olej ostygnie. Wyciągnęliśmy zatem kocher z sakwy i przyrządziliśmy sobie w przydrożnym rowie kawę ? ?po turecku? :)
Mitrężąc czas przejrzałem trasę w gps i odkryłem jakiego psikusa nam spłatał ? powinniśmy jechać prostą, porządną trasą.
Po ruszeniu okazało się, że droga wcale się nie poprawiła, zaś do pokonania pozostało nam jeszcze 2/3 trasy. Zdecydowaliśmy więc zawrócić. Lubię kawę, ale nie aż tak bardzo.

Obrazek

Obrazek




Ponieważ teraz już droga upływała nieźle, zajechaliśmy zobaczyć jak wygląda słynny kurort Bodrum, którym tak zachwycali się nasi znajomi. Fakt faktem widoki ładne, ale jazda po tym mieście nie przypadła nam do gustu. Postanowiliśmy, że jak się uda, zostaniemy w okolicy na parę dni.
Znaleźliśmy świetny bungalow o powierzchni ok. 50m2 położony raptem 50m od morza. Przed wejściem mały tarasik oraz kuuupa zieleni. Przykładowo na wyciągnięcie ręki mieliśmy owoce granatu. Niestety przekraczał znacznie założony budżet, a chcieliśmy tam zostać kilka dni. Po pewnych targach (oraz wyjściu z hotelu i powrocie ;) ) udało nam się wynegocjować przyzwoitą cenę oraz (w cenie) zrobienie prania.
Dobrym argumentem był znajdujący się 100 metrów dalej hotel, w którym dostaliśmy znacznie niższą cenę. Muszę powiedzieć, że moje babsko uparło się na ten bungalow i w sumie na dobre nam to wyszło!
Jak widać na zdjęciu, było naprawdę zielono.
Tu po raz kolejny mieliśmy okazję doświadczyć otwartości i dobrego serca Turków. Panie, które prały nam ciuchy miały miskę pełną pięknych, dojrzałych fig. Pamiętając z Chorwacji smak tych owoców, moja Żaba spojrzała na miskę łakomym wzrokiem wzdychając spontanicznie ?ale piękne!?
Pani z pralni wybiegła za nami niosąc talerz pełen tych owoców. Poczęstowaliśmy się po fidze, serdecznie dziękując. Ona jednak wcisnęła nam cały talerz! Chyba nie muszę dodawać, że cała komunikacja odbywała się na migi ;)
Kolejnym atutem naszego pensjonatu o nieco spolszczonej przez nas nazwie Pituś, była położona po drugiej stronie drogi sympatyczna restauracja, w której jedliśmy lahmacuna i pide. Doskonałą rekomendacją tego lokalu zaś było to, że miał wielu lokalnych klientów. Ponieważ byliśmy w niej kilka razy, wpadliśmy na pomysł, że weźmiemy także jakieś inne potrawy, których nazw nie znamy. Tym sposobem odkryliśmy coś w rodzaju naszych naleśników z wytrawnym nadzieniem oraz pyszny, niesamowicie słodki deser polany płynną chałwą. Dla ułatwienia nam wyboru dań, nikt z obsługi restauracji nie mówił po angielsku :)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Z pobytem w Pitusiu wiążą się jeszcze 2 ciekawe historie. Szwendając się po miasteczku (a zasadniczo wsi) zasiedliśmy w lokalnej herbaciarni. W Turcji w tego typu lokalach oraz w kawiarniach przesiadują zasadniczo wyłącznie mężczyźni. Piją herbatę lub kawę, zażarcie dyskutują, albo grają w domino czy jakąś podobną ichnią grę. Niemniej jednak nie było nigdy najmniejszego problemu (ani nawet niemiłego spojrzenia) gdy siadałem razem z żoną. Podczas picia herbaty podszedł do nas staruszek prosząc o pomoc w obsłudze jego smartfona ;) Sądząc po naszej raczej bladej cerze, musiał wiedzieć, że nie jesteśmy Turkami. Niestety nie zrozumieliśmy o co chodziło, ale i tak było sympatycznie.
Druga historia wiąże się z naszymi kulinarnymi eksperymentami. Tym razem wybraliśmy się do lokalnego baru, w którym nie było karty dań, lecz wywieszone na tablicy menu. Abstrahując od faktu, iż nic nie mówiły nam nazwy wymienionych dań, okazało się, że menu jest i tak nieaktualne. Jednak właściciel lokalu polecił nam jakieś 2 dania, cmokając i pokazując, iż jedno z nich to ogromny przysmak. Pokazywał również jakoś palcem na głowę, do czego jeszcze wtedy nie przywiązaliśmy wagi. Gdy dostałem swoje danie ? jakąś zupę, okazało się, że jakby to ująć ? rośnie mi w gardle?
Nic nie mówiłem, ale ponoć moja mina była bezcenna. Babsko do dziś się ze mnie naigrywa.
Zamieniliśmy się wobec tego na posiłki z moją Żabą, która jest w stanie zjeść wszystko! Jednak, jak sama przyznała nie delektowała się tym daniem, tylko łykała ;)
Po lekturze w przewodniku, iż jednym z przysmaków Turków jest głowizna, doszliśmy do wniosku, że właśnie taki przysmak przypadł mi w udziale. Dopiero wtedy dotarło do nas, czemu kelner zachwalając nam zupkę, pokazywał na swoją głowę!
Skoro już jesteśmy przy tematach kulinarnych, muszę wspomnieć, iż na śniadania kupowaliśmy wyborne tureckie pieczywo z lokalnej piekarni lub różnego rodzaju borki (coś a?la francuskie ciasto z nadzieniem: mięsnym, białym serem, szpinakiem, etc.).

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Z Pitusia odbyliśmy kilka wycieczek do pobliskich atrakcji turystycznych: starożytnego miasta Lagina, gdzie zlokalizowana była świątynia bogini Hekate ? bóstwa podziemi, antycznych ruin miasta Stratonikea oraz starej, opuszczonej wsi Eskihisar z 500- letnim drewnianym meczetem oraz do Didymy.
Zdaje się, że do Laginy nie dociera zbyt wielu turystów. Gdy przybyliśmy na miejsce nie pobrano od nas żadnej opłaty, a pani nawet zapytała, czy jesteśmy archeologami. Za to przed terenem wykopalisk rosła bardzo stara, ogromna oliwka. Jako ciekawostkę mogę powiedzieć, że drzewo oliwne pierwsze owoce wydaje po 30 latach! Zaś oliwki przed zjedzeniem moczą się 30 dni, przy czym codziennie musi być zmieniana woda.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek



Tymczasem wieś Eskihisar w znacznej części zbudowana została z pozostałości antycznej Stratonikei. Niejednokrotnie widać było jak w ścianę domu ?wbetonowana? jest antyczna kolumna.
Zdjęcia nie potrafią tego oddać, ale Stratonikea to ciekawe miejsce do zwiedzania. Cały czas trwają tam prace archeologiczne. Właśnie jeden z pracowników kopiących wśród zabytków, gdy nas zobaczył, zaprosił nas, abyśmy usiedli razem z nimi. Chłopaki mieli opalany węglem drzewnym specjalny piecyk do parzenia herbaty, zaś dwóch z nich wylało ze szklanek z których pili herbatę i podali nam w nich nową :)
Ponieważ jeden z nich trochę mówił po angielsku, dowiedzieliśmy się, że jest nauczycielem nauczania początkowego, lecz w wakacje dorabia sobie, ponieważ posada nauczyciela jest dość słabo opłacana w Turcji. Ciekawe było dla nas obserwować jak chłopaki zerkają na moją żonę. Wyglądało to trochę tak, jakby się jej wstydzili. Bez wątpienia nie przywykli do przebywania z obcą kobietą.

Obrazek


Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Kolejną wycieczką z serii antycznej Grecji była świątynia Apollina w Didymie - archaiczny Didymaion. W antyku działała tu wyrocznia oraz biło święte źródło. O znaczeniu tego miejsca przed wiekami świadczy, iż była to największa świątynia (po Efezkiej), zaś wyrocznia była (po delfickiej) najbardziej wpływową.
Jest to bez wątpienia jedno z miejsc, którego nie można opuścić, jeśli interesują nas zabytki antyczne. Spodziewam się, że wizerunek głowy meduzy znana jest większości z nas.
Na nas ogrom świątyni zrobił niesamowite wrażenie (a widzieliśmy już kilka ? mamy zjeżdżoną prawie całą Grecję kontynentalną). Zwróćcie uwagę na kolumnę na jednym ze zdjęć, przy której stoi moja Żaba. Można wyobrazić sobie jaka ogromna i monumentalna była to budowla.


Obrazek

Obrazek

Obrazek


Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wracając, jeszcze w Didymie wstąpiliśmy do sklepu po daktyle i lokum. Po wyjściu podszedł do nas właściciel i dorzucił do kasku (dosłownie!) solidną garść orzechów! Za pośrednictwem jego wnuka zamieniliśmy kilka słów i zrobiliśmy sobie pamiątkową fotkę. On zaś zażyczył sobie z moją żoną, na co wyjątkowo przystałem ;)
Po drodze, zajechaliśmy do małej, ale w znacznej mierze stojącej na swoim miejscu świątyni Zeusa w Euromos. Zajechaliśmy to w tym przypadku chyba odpowiednie słowo. Bez problemu pozwolono nam zaparkować motocyklem pod samą świątynią.
Po takiej dawce wrażeń nie pozostało nic innego jak posilić się. Jedzenie to oczywiście niespodzianka, lecz jak zwykle w Turcji ? pyszne!

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Awatar użytkownika
Dredd
Posty: 142
Rejestracja: 14 czerwca 2009, 23:57
Motocykl: H-D, kiedyś Virago 750
Lokalizacja: Warszawa
Status: Offline

Re: W krainie Allaha ? nasza wycieczka do Turcji - relacja

Post autor: Dredd »

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wróciliśmy do ?Pitusia? na ostatni już nocleg w tym miejscu i zdążyliśmy jeszcze potaplać się trochę w jakże cieplutkim morzu! Skoro świt szybkie pakowanie i - jak cały czas nakazuje dziecięca ciekawość - dalej, dalej?
Nadal będziemy penetrować świat starożytnej Grecji, a odwiedzimy miejsca związane z dość znanymi postaciami. Każdy słyszał bowiem o Talesie z Miletu czy Sedesie z Ebonitu ;)
O ile sama nazwa starożytnego Miletu rozpala naszą wyobraźnię, o tyle zachowane do dziś ruiny miasta nie są wybitne. Nie chcę jednak przez to powiedzieć, że jesteśmy nimi rozczarowani. Teren wykopalisk jest dość rozległy i miło się po nim spaceruje. Do dziś zachował się bardzo ładny teatr, z którego ostatnich rzędów roztacza się niesamowita panorama okolicy. Jako widz przedstawienia odgrywanego w tym miejscu chyba miałbym dylemat, czy skupić uwagę na sztuce czy też na widokach ponad głowami aktorów. W Milecie nie ma zbyt wiele cienia, więc warto zaplanować zwiedzanie na chłodniejszą porę dnia, tj. ranek lub wieczór.
Ponieważ tego dnia nie mieliśmy zbyt wiele kilometrów do pokonania, zdecydowaliśmy zobaczyć kolejny zabytek. Dlatego zbaczamy do antycznego Priene. Miasto leży na zboczu góry, więc czeka nas kilkuminutowy spacer pod górę. Choć nie ocalało tu do dziś wiele całych budynków, niemniej jednak samo miasto warte jest odwiedzin. Rozmiar wykopalisk daje pojęcie o rozmachu architektonicznym, zaś malownicze położenie powoduje, że spacer po ruinach jest bardzo przyjemny. Do tego, z racji małego oblegania przez turystów jest całkiem intymnie. Teren porośnięty jest dającymi cień drzewami, więc, gdy piękne słoneczko za bardzo da nam w kość można przysiąść na kamiennym tronie, by trochę odpocząć i nacieszyć oczy piękną panoramą, wdychając przy tym wspaniałą woń pinii. Mnie ten widok przypominał trochę greckie Delfy, choć tamtejszy pejzaż bez wątpienia był bardziej malowniczy?

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Priene

Obrazek


Obrazek

Obrazek

Obrazek

Mała wprawka z ruchu drogowego w Turcji ? z 2 pasów startuje 4 pojazdy. Zdarzyło się nawet, że ktoś jechał pod prąd drogą dwupasową ;) Jednak muszę przyznać, że wcale mi to nie przeszkadzało. Nie czułem się nigdy jakoś osaczony, czy zagrożony. Mało tego, podczas naszej całej wycieczki nie spotkaliśmy ani jednego wypadku czy stłuczki! Gdy mieszkaliśmy w Pitusiu, też pokonywałem odcinek ok. 150m pod prąd, bo pozwalało zaoszczędzić to kilku kilometrów ;)

Obrazek


Na nocleg wybraliśmy położoną nad samym morzem wioskę Pamucak z przepiękną plażą. Niestety nie było tam żadnego hotelu z klimą. Wobec tego zdecydowaliśmy się przespać w zlokalizowanym nad samiutkim morzem domku na kempingu. Niestety w domku nie było klimatyzacji. I to był błąd!
Jak się później okazało, temperatura nie bardzo pozwalała nam spać?
Tymczasem jednak nie mieliśmy o tym pojęcia? Pojechaliśmy do niedalekiego Selcuku na obiad i dondurmę. Do picia oczywiście ayran ? robiony na miejscu ? coś wspaniałego!

Po powrocie na kemping poszliśmy na mały spacer wzdłuż morza i rozkoszowaliśmy się urokiem miejsca. Palmy rosnące na plaży i przepiękny zachód słońca był niesamowitym przedstawieniem.
Rankiem poszliśmy popatrzeć na wspaniały widok na morze i palmy, gdzie spotkała nas kolejna miła niespodzianka. Zostaliśmy zaproszeni na herbatę i śniadanie przez panią jedzącą wraz z synem śniadanie na dworze. Bezpośredniość i otwartość Turków jest wspaniała ? wystarczy powiedzieć po turecku dzień dobry i już siedzimy razem pijąc herbatę i ?rozmawiamy? na migi. Dowiedzieliśmy się na przykład, iż najlepszą herbatą jest Dogus czarny, nie zaś najstarsza turecka marka ? Caykur. Obecnie w domu mamy obie ;) Na zdjęciu widać piecyk na węgiel drzewny, na którym Turcy parzą herbatę. Sądząc po tych urządzeniach dymiących na przydrożnych parkingach, wożą je ze sobą wszędzie!
Skoro mowa o herbacie przyszła mi na myśl uwaga o artykułach spożywczych w Turcji. Mam wrażenie, iż albo tam globalizacja nie przyjęła się, albo Turcy wierni są swoim markom. Przykładowo, jeśli chodzi o herbatę, Lipton leży zawsze na najniższej półce, gdzieś w rogu sklepu. Zresztą ? porównując z tureckimi herbatami ? w pełni zasłużenie! Poza tym wiele było lokalnych marek, zaś bardzo mało znanych nam europejskich. Inną sprawą jest, że z reguły kupowaliśmy w małych lokalnych sklepikach, najczęściej lokalne produkty.
Tymczasem uciekło nam hotelowe śniadanie, które nie mogło równać się z pewnością wspaniałemu towarzystwu w jakim mieliśmy przyjemność jeść nasze, ani wspaniałym okocznościom przyrody!
Czas bowiem było jechać do bez wątpienia jednego z najciekawszych zabytków antycznych jakie było nam dane zobaczyć w Azji Mniejszej, tzn. Efezu.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Efez ? ponoć najlepiej zachowane miasto antyczne w Turcji. To stąd pochodził m.in. filozof Heraklit, tu apostoł Paweł wygłaszał swoje kazania. Na wszystkich, również na nas miasto robi ogromnie wrażenie. Najsłynniejszym zabytkiem jest biblioteka Celsusa, oprócz tego zachowało się wiele dróg, pięknych mozaiek, fragmenty budynków, teatr. Z tego względu miasto jest chętnie nawiedzane przez turystów, dlatego, aby choć trochę móc rozkoszować się widokiem ruin bez dzikich hord , warto przyjechać tu jako jeden z pierwszych. Jako ciekawostkę powiem, iż wyrzeźbiony na chodniku odcisk stopy wskazywał ponoć na dom publiczny.
Po uczcie dla ducha czekała nas uczta dla ciała ? owocowa.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Mając w pamięci niezyt udaną noc nad morzem, a także dostrzegając niezaprzeczalny urok (w tym kulinarny) miasta Selcuk, zdecydowaliśmy, iż kolejne 2 noce spędzimy właśnie tutaj. Tym razem dostaliśmy klimatyzowany pokój i zasadniczo nic więcej nam nie było potrzeba. Czas spędziliśmy na szwendaniu się po mieście, obserwacji codziennego życia Turków, wsłuchiwaniu się w śpiewne nawoływania muezina oraz? żarciu. Bo jedzeniem to się tego nazwać niestety nie da. Buszowaliśmy namiętnie wśród straganów tutejszego bazaru, niosąc coraz to nowe zdobycze. Ja miałem okazję spróbować mojego ulubionego lokum chyba we wszystkich możliwych (i niemożliwych) smakach, zaś moje Żabsko we wspaniałych dojrzałych w gorącym słońcu warzyw i owoców. Feeria barw, zapachów, kształtów powodowała prawie pomieszanie zmysłów. Poza tym kebabom, pidom, lahmacunom, ayranom, dondurmom i innym potrawom, których nazw nawet nie znamy, nie było końca!
Najciekawsze zaś były zakupy na bazarze robione przez moją żonę samodzielnie. Wybrała sobie jakieś 2 papryki, 2 pomidory i podaje sprzedawcy, aby zważył i policzył. Ten zaś bez słowa jej to oddaje uśmiechając się. Uznała wobec tego, że wzięła za mało i dołożyła jeszcze 2 inne warzywa i owoce. Sprzedawca zaś dalej swoje. Dopiero, gdy położył rękę na sercu mówiąc coś, z czego zrozumiała tylko słowo Allah, zrozumiała, że on jej te wszystkie rzeczy po prostu podarował. Nie był to zaś odosobniony przypadek. Każdy dzień spędzony w Turcji pomiędzy zwykłymi ludźmi powodował, że nasze oczy robiły się coraz bardziej okrągłe.
Jedyne co nas zasmuciło to coraz bardziej natarczywa myśl: czy ci ludzie doświadczyliby w Polsce równie serdecznego przyjęcia?

Ciekawostką była też wizyta w starym meczecie. Oczywiście szanując tutejsze zwyczaje zdjęliśmy buty, zaś Żaba przywdziała na głowę chustę. Trzeba było dobrze się przyjrzeć, żeby dostrzec, że chusta nie jest w delikatne kropki, lecz w? czaszki. Najlepsze zaś było to, że w meczecie spotkaliśmy dwie dziewczyny z Warszawy podróżujące stopem po Turcji. Ich wrażenia z podróży po tym kraju, były równie pozytywne co nasze.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Żeby nasze tylne części ciała nie odwykły zbytnio od motocyklowego siodła, któregoś popołudnia udaliśmy się na kilkudziesięciokilometrową wycieczkę do antycznego miasta Klaros, słynącego z gigantycznych rzeźb. Muszę przyznać, że to bardzo miło spędzone popołudnie. Teren był trochę podmokły, wobec czego wśród wykopalisk było całkiem spore bajorko, w którym pływała ?ławica? żółwi. Na koniec zjedliśmy kilka fig z napotkanego na terenie muzeum drzewa.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek


C.D.N.
Awatar użytkownika
zbródel
Posty: 222
Rejestracja: 11 czerwca 2015, 11:48
Motocykl: Wild Star 1600
Lokalizacja: Legionowo
Wiek: 57
Status: Offline

Re: W krainie Allaha ? nasza wycieczka do Turcji - relacja

Post autor: zbródel »

Relacja jak zwykle rewelacyjna! :bravo:
I kapitalne fotki.
Quidquid latine dictum sit, altum videtur

tłoczno w busie i w pociągu, a ja jadę na motongu... :chopper:
ODPOWIEDZ