5. Chorwacja
Do Chorwacji wjeżdżamy płatnym odcinkiem autostrady przez tunel. Niestety przegapiliśmy odjazd na zwykłą drogę i trzeba było troszkę zapłacić. Za autostrady w Chorwacji płaci się na bramkach na określonych odcinkach i są to relatywnie dosyć spore kwoty (w porównaniu do innych europejskich autostrad).
Tunel do Chorwacji to swego rodzaju 'Wrota do Śródziemia'. Klimat panujący za tunelem jest zupełnie odmienny. W ciągu kilku chwil zmienia się on z alpejskiego na śródziemnomorski. Uderza nas morska bryza i intensywny zapach cyprysów. Temperatura jest o kilka stopni wyższa.
Mijamy Rijekę i niedaleko wjazdu na wyspę Krk (taa, spróbuj wykrzyczeć tą nazwę), znajdujemy nasz pierwszy camping. Podłoże jest wszędzie mocno skaliste, szpilki ciężko wbić.
Po długiej naradzie decydujemy zupełnie pozostawić w tyle półwysep Istria. Nie chcemy za długo zostać w Chorwacji, by nacieszyć się więcej kolejnymi krajami. Plan na najbliższy czas jest więc taki, by zobaczyć jeziora Plitwickie, a następnie jadąc w głębi lądu, powrócić nad wybrzeże dopiero w okolicach Splitu.
Piąty dzień naszej podróży wykorzystujemy więc na dojazd do Parku Narodowego Jezior Plitwickich. Po południu pogoda nieco się załamuje i pada lekka mżawka. Zwiedzanie przekładamy na kolejny dzień, gdy tymczasem wyszukujemy wygodnego domku na nocleg.
Jeziora Plitwickie, to wielki kompleks krystalicznie czystych jezior, połączonych między sobą kaskadami wodospadów. Jest to po prostu coś niesamowitego, coś co trzeba koniecznie zobaczyć, a opisać mi bardzo trudno - dobrze że są zdjęcia
. Bilet wstępu na cały dzień to ok 40 zł od osoby - z pewnością warty zapłacenia. W ramach zwiedzania można zdecydować się na jeden z kilku wariantów zwiedzania. Może się wyglądać tak jak np. w naszym przypadku, gdzie najpierw podjechaliśmy elektryczną ciuchcią w górę jezior, po czym spędziliśmy kilka godzin spacerując w dół wyznaczoną trasą, aż do przeprawy stateczkiem pod parkingi.
Voila:
Po deszczu trochę pozalewało ścieżki:
Chłodny poranek? Słoneczko, ŚWIEĆ!!!
No, już trochę cieplej...
Bajka!
A tam w górze jest kolejne jezioro.
Hop sa!
Można sobie przysiąść.
Chorwacja jaką zobaczyliśmy po drodze z Plitwickich jezior do Splitu przez Gracac, Knin i Sinj, to zupełnie inny kraj niż ten, który znajduje się na wybrzeżu. Czasem można poczuć się jak na dzikim zachodzie. Niekiedy jedzie się kilometrami i nie spotyka się żywego ducha. Czasem tylko podupadłe budynki ze śladami po kulach. Tą spuściznę potęguje widok surowych gór.
Mimo tej biedy, infrastruktura drogowa jest bardzo dobra. Drogi bez dziur, dobrze utrzymane, jedynie stacje niezbyt często - głównie w dużych miastach.
Zupełnie inaczej jest na wybrzeżu. Tu niczego nie brakuje, wszystkiego jest pod dostatkiem. Hoteliki, knajpki, plaże, nawet turystów wszędzie jak mrówków.
Późnym popołudniem dojeżdżamy na camping położony w bliskiej odległości na wschód od Splitu, by wieczorową porą udać się do miasta i poszwędać się wśród starych murów pałacu Dioklecjana.
Uwaga na śliską posadzkę!
Na każdym dziedzińcu coś ciekawego: tu para daje koncert gitarowy.
A na głównym placu przy nabrzeżu tańce ludowe.
Restauracyjki dla zakochanych w zaułkach starego miasta
Pole namiotowe mieściło się na niewielkim placyku zacienionym pnączami winogron. Zaraz po sąsiedzku, w warsztacie samochodowym, który kiedyś zapewne stanowił główne utrzymanie gospodarzy, mieściło się skromne zaplecze sanitarne. Stał tam stary zakurzony ford z lat 60tych (niestety brak zdjęcia).