Moto Marocco 2017
: 16 czerwca 2017, 19:31
PROLOG
Marzec 2017
To znowu ja. Doti. Siedzę właśnie przed komputerem i przed sobą mam świeżo zakupiony bilet na prom Genua – Tanger i rezerwacje na dwa noclegi – w hotelu Angelo d’Oro w Genui i Ibisie w Tangerze. Jeszcze w to nie wierzę. Ale żeby wytłumaczyć to co się stało musimy się cofnąć do października 2016 roku.
Tydzień po powrocie z naszej wyprawy na Wschód zaczęliśmy myśleć gdzie jechać w przyszłym roku. Wybór nie był wprawdzie prosty, ale szybki i jednomyślny. Latem Korsyka, a jesienią w Polskę, gdzie nas oczy poniosą. I od tego momentu samoprzylepne żółte karteczki opanowały sekretarzyk Maćka (który na wstępnym etapie planowania podróży nie lubi korzystać z map google). Trasy, noclegi, nawet zdobyliśmy namiary na Łodziankę, która mieszka na Korsyce i chętnie pomaga rodakom w znalezieniu noclegów i organizacji pobytu na miejscu. A co najważniejsze, lubi motocyklistów. Po jakimś czasie poddałam się w walce z karteczkami, nawet profesjonalne notesy do robienia notatek z nimi nie wygrały.
Taki stan trwał mniej więcej do połowy grudnia 2016 roku, kiedy na Forum ukazała się relacja Dredda z jego wyprawy do Maroka. Siedząc przed swoim laptopem nad jakimś uzasadnieniem prawym uchem usłyszałam tylko „już wiem gdzie pojedziemy na kolejne wakacje” (tzn. 2018). Jakby od niechcenia zapytałam „co Ci chodzi po głowie?”. Maćko na to: „Maroko”. To magiczne słowo podziałało na mnie, jak kolejne wyzwanie dla starzejących się motocyklistów. Przeczytałam relację Dredda i powiedziałam „czemu nie?”. Ale pod jednym warunkiem. Maroko to nasz cel na letnie wakacje, a Korsyka musi poczekać. Przecież za rok nie będziemy młodsi, a Europa zawsze jest w zasięgu. Podróż do Maroka mogła okazać się logistycznym wyzwaniem, bo do Gibraltaru z Łodzi jest około 3.5 tys. km, a Maćko może wziąć dwa tygodnie urlopu. Po dwóch dniach i dwóch butelkach wina do kolacji stanęło na tym, że przez moje jedno zdanie zmieniliśmy zupełnie plany. I o zgrozo! Liczba żółtych karteczek dramatycznie wzrosła. Maciek planował traskę, liczył kilometry, szukał innych relacji z Maroka, sprawdzał częstotliwość kursowania promów przez Cieśninę Gibraltarską, walczył z myślami czy w pracy dostanie trzytygodniowy urlop (co wcale nie było takie proste). Nasze dzieci, z którymi podzieliliśmy się naszymi planami tylko pukały się w głowę, ale zgodnie powiedziały, że jesteśmy pozytywnie zakręceni.
I tak trwając w stanie planowania letniego wyjazdu w lutym wyjechaliśmy na cykliczne spotkania pozytywnie zakręconych motocyklistów – Nasze Wyprawy Motocyklowe – do Narola na Roztoczu (ilu tam spotkaliśmy „świrów” to już zupełnie inna historia). Pojechał z nami Kris2k (przez zaprzyjaźnionych nazwany 2KC). I to właśnie jemu jako pierwszemu (poza dziećmi oczywiście) powiedzieliśmy o naszych planach. A ponieważ Kris2k jest obyty, oczytany i po zmianie moto na oczojebnego Gs-a ma wiele planów, to właśnie on podsunął nam super pomysł. Po co gnać przez 5 dni do Hiszpanii i przez około godziny przeprawiać się do Maroka, kiedy można popłynąć promem z Genui do Tangeru i przez dwa dni podziwiać uroki Morza Śródziemnego. To było GENIALNE !!! Po powrocie do Łodzi sprawdziliśmy ceny promu i wyszło na to, że koszty paliwa i noclegów w kilkudniowej podróży do Hiszpanii zbilansują się z ceną promu i dwudniowym „przelotem” do Genui. I jeszcze dodatkowa atrakcja – dwa dni na promie i zero zmęczenia przed hardcorem w Marocco. A co najważniejsze. Prom z Genui odpływa wieczorem, a gdy dojedziemy tam na noc przed wyjazdem, będziemy mieli cały dzień by poszwędać się po tym mieście, które tak nas zauroczyło podczas wakacji 2016 i do którego jeszcze kiedyś postanowiliśmy wrócić (patrz: Nasze włoskie wakacje).
Po kolejnych dwóch tygodniach rozważania za i przeciw nadeszła „wiekopomna chwila”. Jedziemy.
Ponieważ jestem ignorantem internetowym postanowiłam przy rezerwacji biletów skorzystać z usług znajomego prowadzącego Biuro Podróży. Podróż miała trwać dwa dni, więc zamiast noclegu na fotelach pullmana, za dodatkową opłatą ok. 100 euro zarezerwowaliśmy sobie kabinę, rezygnując tym samym z wyżywienia na promie (bo od czego w końcu mamy polskie kabanosy i zupki w proszku?). Oczywiście rezerwacja biletu przez internet nie była sama w sobie trudna, ale znając staropolskie powiedzenie o rozśmieszaniu Pana Boga i własnych planach wolałam mieć zaplecze w postaci możliwości zmiany terminu rezerwacji i ubezpieczenia ewentualnej rezygnacji z biletu.
I tak właśnie dzień przed moimi urodzinami, siadłam przed komputerem by napisać ten Prolog.
Czerwiec 2017
No i parę dni temu wróciliśmy, cali i zdrowi. Teraz czeka nas ciężka praca, bo trzeba przejrzeć zdjęcia i napisać relację – pytanie tylko kto tym razem to zrobi?
Nasza wyprawa w liczbach wyglądała tak:
- 24 dni w podróży (22 dni na moto, 2 dni odpoczynku na promie)
- 8 929 przejechanych kilometrów
- 5,3 l średnie spalanie Norge
- 474 litry spalonego paliwa
- 540 euro i 240,00zł. koszt paliwa
- 145 euro i 65,00zł. koszt autostrad i opłat drogowych
- 330 euro + 90 euro koszt promów
Maroko naprawdę nas urzekło. Nie żałujemy ani jednego przejechanego kilometra. Nareszcie nie mamy powodów do narzekań, że czujemy się "niewyjeżdżeni". Podczas 12 dni w Maroku mieliśmy okazję zobaczyć zachód słońca nad Atlantykiem, byliśmy „w czarnej d….” zdzierając opony na szutrach, znaleźliśmy się w centrum narkotykowego biznesu i zostaliśmy uwięzieni przez burzę piaskową na pustyni. Wrażeń jak zwykle nam nie brakowało. Teraz pora wrócić do pracy i z zazdrością obserwować lipcowych i sierpniowych urlopowiczów
Marzec 2017
To znowu ja. Doti. Siedzę właśnie przed komputerem i przed sobą mam świeżo zakupiony bilet na prom Genua – Tanger i rezerwacje na dwa noclegi – w hotelu Angelo d’Oro w Genui i Ibisie w Tangerze. Jeszcze w to nie wierzę. Ale żeby wytłumaczyć to co się stało musimy się cofnąć do października 2016 roku.
Tydzień po powrocie z naszej wyprawy na Wschód zaczęliśmy myśleć gdzie jechać w przyszłym roku. Wybór nie był wprawdzie prosty, ale szybki i jednomyślny. Latem Korsyka, a jesienią w Polskę, gdzie nas oczy poniosą. I od tego momentu samoprzylepne żółte karteczki opanowały sekretarzyk Maćka (który na wstępnym etapie planowania podróży nie lubi korzystać z map google). Trasy, noclegi, nawet zdobyliśmy namiary na Łodziankę, która mieszka na Korsyce i chętnie pomaga rodakom w znalezieniu noclegów i organizacji pobytu na miejscu. A co najważniejsze, lubi motocyklistów. Po jakimś czasie poddałam się w walce z karteczkami, nawet profesjonalne notesy do robienia notatek z nimi nie wygrały.
Taki stan trwał mniej więcej do połowy grudnia 2016 roku, kiedy na Forum ukazała się relacja Dredda z jego wyprawy do Maroka. Siedząc przed swoim laptopem nad jakimś uzasadnieniem prawym uchem usłyszałam tylko „już wiem gdzie pojedziemy na kolejne wakacje” (tzn. 2018). Jakby od niechcenia zapytałam „co Ci chodzi po głowie?”. Maćko na to: „Maroko”. To magiczne słowo podziałało na mnie, jak kolejne wyzwanie dla starzejących się motocyklistów. Przeczytałam relację Dredda i powiedziałam „czemu nie?”. Ale pod jednym warunkiem. Maroko to nasz cel na letnie wakacje, a Korsyka musi poczekać. Przecież za rok nie będziemy młodsi, a Europa zawsze jest w zasięgu. Podróż do Maroka mogła okazać się logistycznym wyzwaniem, bo do Gibraltaru z Łodzi jest około 3.5 tys. km, a Maćko może wziąć dwa tygodnie urlopu. Po dwóch dniach i dwóch butelkach wina do kolacji stanęło na tym, że przez moje jedno zdanie zmieniliśmy zupełnie plany. I o zgrozo! Liczba żółtych karteczek dramatycznie wzrosła. Maciek planował traskę, liczył kilometry, szukał innych relacji z Maroka, sprawdzał częstotliwość kursowania promów przez Cieśninę Gibraltarską, walczył z myślami czy w pracy dostanie trzytygodniowy urlop (co wcale nie było takie proste). Nasze dzieci, z którymi podzieliliśmy się naszymi planami tylko pukały się w głowę, ale zgodnie powiedziały, że jesteśmy pozytywnie zakręceni.
I tak trwając w stanie planowania letniego wyjazdu w lutym wyjechaliśmy na cykliczne spotkania pozytywnie zakręconych motocyklistów – Nasze Wyprawy Motocyklowe – do Narola na Roztoczu (ilu tam spotkaliśmy „świrów” to już zupełnie inna historia). Pojechał z nami Kris2k (przez zaprzyjaźnionych nazwany 2KC). I to właśnie jemu jako pierwszemu (poza dziećmi oczywiście) powiedzieliśmy o naszych planach. A ponieważ Kris2k jest obyty, oczytany i po zmianie moto na oczojebnego Gs-a ma wiele planów, to właśnie on podsunął nam super pomysł. Po co gnać przez 5 dni do Hiszpanii i przez około godziny przeprawiać się do Maroka, kiedy można popłynąć promem z Genui do Tangeru i przez dwa dni podziwiać uroki Morza Śródziemnego. To było GENIALNE !!! Po powrocie do Łodzi sprawdziliśmy ceny promu i wyszło na to, że koszty paliwa i noclegów w kilkudniowej podróży do Hiszpanii zbilansują się z ceną promu i dwudniowym „przelotem” do Genui. I jeszcze dodatkowa atrakcja – dwa dni na promie i zero zmęczenia przed hardcorem w Marocco. A co najważniejsze. Prom z Genui odpływa wieczorem, a gdy dojedziemy tam na noc przed wyjazdem, będziemy mieli cały dzień by poszwędać się po tym mieście, które tak nas zauroczyło podczas wakacji 2016 i do którego jeszcze kiedyś postanowiliśmy wrócić (patrz: Nasze włoskie wakacje).
Po kolejnych dwóch tygodniach rozważania za i przeciw nadeszła „wiekopomna chwila”. Jedziemy.
Ponieważ jestem ignorantem internetowym postanowiłam przy rezerwacji biletów skorzystać z usług znajomego prowadzącego Biuro Podróży. Podróż miała trwać dwa dni, więc zamiast noclegu na fotelach pullmana, za dodatkową opłatą ok. 100 euro zarezerwowaliśmy sobie kabinę, rezygnując tym samym z wyżywienia na promie (bo od czego w końcu mamy polskie kabanosy i zupki w proszku?). Oczywiście rezerwacja biletu przez internet nie była sama w sobie trudna, ale znając staropolskie powiedzenie o rozśmieszaniu Pana Boga i własnych planach wolałam mieć zaplecze w postaci możliwości zmiany terminu rezerwacji i ubezpieczenia ewentualnej rezygnacji z biletu.
I tak właśnie dzień przed moimi urodzinami, siadłam przed komputerem by napisać ten Prolog.
Czerwiec 2017
No i parę dni temu wróciliśmy, cali i zdrowi. Teraz czeka nas ciężka praca, bo trzeba przejrzeć zdjęcia i napisać relację – pytanie tylko kto tym razem to zrobi?
Nasza wyprawa w liczbach wyglądała tak:
- 24 dni w podróży (22 dni na moto, 2 dni odpoczynku na promie)
- 8 929 przejechanych kilometrów
- 5,3 l średnie spalanie Norge
- 474 litry spalonego paliwa
- 540 euro i 240,00zł. koszt paliwa
- 145 euro i 65,00zł. koszt autostrad i opłat drogowych
- 330 euro + 90 euro koszt promów
Maroko naprawdę nas urzekło. Nie żałujemy ani jednego przejechanego kilometra. Nareszcie nie mamy powodów do narzekań, że czujemy się "niewyjeżdżeni". Podczas 12 dni w Maroku mieliśmy okazję zobaczyć zachód słońca nad Atlantykiem, byliśmy „w czarnej d….” zdzierając opony na szutrach, znaleźliśmy się w centrum narkotykowego biznesu i zostaliśmy uwięzieni przez burzę piaskową na pustyni. Wrażeń jak zwykle nam nie brakowało. Teraz pora wrócić do pracy i z zazdrością obserwować lipcowych i sierpniowych urlopowiczów