Dzień osiemnasty – sobota 3 czerwca 2017 roku
Nareszcie zjadłam europejskie śniadanie – jajecznica, chorizo, szynka serrano, żółty serek, pachnące bułeczki…a nie tylko naleśniki dla Maćka.
Dziś przed nami tylko przelot w okolice Valencji. Można by powiedzieć „jedno wielkie bzykanie” drogą ekspresową w temperaturze 35 stopni. Widoki jak podczas jazdy przez Austrię, tylko podczas jazdy wzdłuż wybrzeża trochę bardziej urozmaicone.
Etap przez Hiszpanię podzieliliśmy na dwa dni po 600 kilometrów, bo zamierzaliśmy w poniedziałek na pół dnia i nockę zakotwiczyć w Nicei u mojego chrześniaka. Dziś mamy miejscóweczkę 10 kilometrów od Valencji w pokoju B&B w cichutkiej dzielnicy willowej. Fajna sjesta po 7 godzinach jazdy.
Dzień 18: Malaga – Valencia, 576 km
Dzień dziewiętnasty – niedziela 4 czerwca 2017 roku
Cały dzień bzykania na mokro, co oznacza cały dzień jazdy w deszczu. Plusem była jedynie dobra droga i wysoka temperatura. Po drodze zjedliśmy przygotowane rano kanapki, a wieczorem obiado-kolację w knajpce nieopodal hoteliku, w którym spaliśmy.
Już po kolacji usiedliśmy nad mapą, aby zaplanować trasę z Nicei do Łodzi. Wiedzieliśmy, ze jutro nie będzie ku temu okazji, bo całe popołudnie chcieliśmy poświęcić na zwiedzanie Nicei i pogaduchy z moim chrześniakiem, którego widuję raz do roku. Ponieważ trasie przez Austrię i Czechy powiedzieliśmy stanowcze NIE, niebieską kreskę na mapie Google przesunęliśmy trochę w lewo. Zbliżona kilometrowo trasa prowadziła przez Mediolan, Monachium i Wrocław. W pewnym momencie Maćko jakby od niechcenia rzucił „z Mediolanu jest już tylko rzut beretem nad Como”. Ponieważ 32 lata małżeństwa zobowiązują i wszyscy nasi bliżsi i dalsi znajomi wiedzą, że odbieramy z Maćkiem na tych samych falach, od razu wiedziałam o co mu chodzi. Powiedziałam tylko „to sprawdź pogodę na Stelvio i możemy je zaliczyć”. Wprawdzie powrót do domu planowaliśmy na czwartek, ale Stelvio warte było przedłużenia urlopu o dwa dni. Propozycja była tym bardziej kusząca, że rok temu to właśnie pogoda popsuła nam plany zdobycia tej kultowej przełęczy. Kamerki ze Stelvio pokazały dość sporo śniegu, przejezdne drogi i temperaturę 6 stopni. Pozostało nam tylko wybrać miejsce na nocleg z wtorku na środę. Padło na Livigno. Maćko wziął na siebie obowiązek powiadomienia dzieci, że wrócimy dzień lub dwa później…chyba nie muszę dodawać, że wcale nie były zdziwione.
Dzień 19: Valencia - Perpignan, 658 km
Dzień dwudziesty – poniedziałek 5 czerwca 2017 roku
Przy pięknej słonecznej pogodzie ruszyliśmy w kierunku Nicei. Od rana wiatr był tak silny, że z trudem dało się prowadzić Norge, a nasza prędkość nie przekraczała 80 km/h. Przemknęła mi nawet przez głowę myśl, że nie pokonał nas piasek pustyni, a pokona nas francuski wiatr. Na szczęście po około 2 godzinach wiatr ustał. Przy pierwszym tankowaniu paliwa okazało się, że francuskie ceny paliwa są wyższe od hiszpańskich – w Hiszpanii ok.1,10 euro za literek, a we Francji 1,50 euro. Cena autostrady – też niczego sobie, 25 euro za 400 kilometrów.
Około 15 dotarliśmy do Nicei. Mateusz mieszka przy samej promenadzie, więc mieliśmy rzut beretem do zwiedzania. Ale najpierw obiad – zupa ogórkowa, którą na nasz przyjazd ugotował mój chrześniak. To było mistrzostwo świata i smak jak u mamy. Całe popołudnie i wieczór szwędaliśmy się po promenadzie, Starym Mieście, poszliśmy na wieżę widokową by podziwiać Niceę z góry. Po drodze zjedliśmy ponoć najlepszego w Nicei kebaba. A na koniec przy czerwonym niebie i zapadającym zmroku piliśmy wino na plaży. To było tak naprawdę pierwsze kilka godzin odpoczynku i relaksu podczas tej wyprawy.
Dzień 20: Perpignan - Nicea, 457 km
Dzień dwudziesty pierwszy – wtorek 6 czerwca 2017 roku
Ponieważ decyzja o przejechaniu przez Stelvio została ostatecznie podjęta, rano ruszyliśmy w kierunku Livigno. Według wstępnych wyliczeń jazdę (razem z postojami) mieliśmy skończyć między 16.00, a 17.00. Trasę umilały nam bajeczne widoki Lazurowego Wybrzeża i temperatura 25 stopni. Podczas pierwszego postoju na stacji benzynowej sączyliśmy sobie colę, kiedy pod dystrybutor podjechała MG California Vintage, na pierwszy rzut oka, około 7-letnia. Na niej para – 60-letni pan i 50-letnia kobitka. Moto było na włoskich tablicach. Mówię do Maćka „jaki super klasyk” i nagle słyszę „ a to niespodzianka, dzień dobry”. Okazało się, że facet jest Włochem, jego partnerka Polką i właśnie wracają z wycieczki po Hiszpanii. Pogawędziliśmy kilkanaście minut, głównie o podróżach i motoryzacji. Jak usłyszeli, że będziemy nocować w Livigno koniecznie kazali nam przejechać Passo di Gavia między Ponte di Legno, a Bormio. W sumie mieliśmy czas, więc czemu nie. Pożegnaliśmy się i pomknęliśmy dalej. Za Mediolanem pogoda zmieniła się diametralnie. Temperatura spadła, niebo zrobiło się szare, nadciągnęła burza i zaczęło lać. Deszcz był tak silny, że nawet jazda w kondonach nie miała sensu. Musieliśmy zatem zrobić dwugodzinny przymusowy postój.
Gdy dojeżdżaliśmy do Bormio zbliżała się godzina 18.00, a temperatura spadła do 6 stopni. Przed nami dumnie wznosiło się Stelvio w połowie przykryte śniegiem. Siąpił drobny deszczyk, więc do Livigno dojechaliśmy ostatkiem sił – zmęczeni i zmarznięci. Ale za to pokój w wilii Claudia (villa Claudia, Strada Statale 301, 756, 23030 Livigno,
http://www.villaclaudia.info,
claudia@hotelmota.com) wywołał banany na naszych ustach. Na łóżku leżały kapcie frotte, dwie butelki wody mineralnej i ciastka. Obok łóżka miseczki z czekoladkami. Wszystko w różowej tonacji, totalnie nie nasz klimat, ale za to jaki uroczy. Na dole do dyspozycji gości owoce, kawa, herbata, jogurty, dżemy, oliwki i domowe nalewki. I do tego przeurocza właścicielka, która jak zobaczyła w jakim stanie przyjechaliśmy, natychmiast podkręciła grzejniki w pokoju. Po krótkim odpoczynku najpierw pojechaliśmy cos zjeść, a dopiero po powrocie zrzuciliśmy ciuchy motocyklowe i wzięliśmy gorący prysznic. Jutro ruszamy na Stelvio. Chociaż dzisiejszy dzień dał nam tak w kość, że w pewnym momencie Maćko chciał się poddać i natychmiast jechać w kierunku Polski.
Dzień 21: Nicea – Genua – Mediolan - Livigno, 571 km
Dzień dwudziesty drugi – środa 7 czerwca 2017 roku
Wstaliśmy około 8 i pierwsze co zrobiliśmy to spojrzeliśmy przez okno jaka jest pogoda. Słońce już przebijało się przez chmury, ale góry były całe spowite mgłą. Ale po godzinie ich szczyty już pięknie górowały nad Livigno. Do wjazdu na Stelvio mieliśmy około 20 kilometrów. Po wyjeździe z Livigno na granicy włoskiej zatrzymali nas celnicy, pytając czy kupiliśmy w Livigno alkohol, tylko się uśmiechnęliśmy i powiedzieliśmy, że nawet strefa wolnocłowa nie jest w stanie rozciągnąć naszych kufrów.
Stelvio szczególnie upatrzyli sobie motocykliści. Zarówno ścigacze i choppery.
Wiatr we włosach na absurdalnie krętej i stromej drodze ma swój niepowtarzalny urok. Jeżeli jest to jeszcze w kraju gdzie przepisów drogowych nie egzekwuje się z chorobliwą skrupulatnością, to mamy wolność i raj w zasięgu własnego rozsądku.
Parę przełęczy już wspólnie przejechaliśmy, ale w tym przypadku nie wiedzieliśmy co do zaoferowania ma nam ta droga. Tyle czytaliśmy, oglądaliśmy i słyszeliśmy o niej, że informacje te urosły niemalże do rangi mitu. Czy na pewno nie jest to wszystko przereklamowane?
Na Stelvio wjeżdżaliśmy łatwiejszą, ale za to ładniejszą widokowo drogą od strony Bormio. Nawierzchnia była równa, droga nawet w miarę szeroka, a momentami przypominała tor wyścigowy. Na szczyt podążali już inni motocykliści i mimo wczesnej pory, sporo ich już zjeżdżało ze szczytu. Widoki były nieziemskie. Wijąca się wstęga przez ogromną ilość zakrętów, w tunelach wykutych w skale, wśród rzek i wodospadów, zielonych łąk i pastwisk, ośnieżonych skalnych szczytach przez lasy i tam, gdzie las już nie sięga, prowadziła nas droga na szczyt przełęczy. Ręka aż mi zdrętwiała od cykania fotek. Droga zaczynała się wspinać coraz bardziej, a zakręty zacieśniały się. Co jakiś czas stawaliśmy na poboczu w szczytach zakrętów, robiliśmy fotki i dawaliśmy odpocząć Norge. Bliżej szczytu drzewa ustąpiły widokowi na pnącą się w górę serpentynę asfaltu i ośnieżone szczyty – to jest to! Prawdziwie czuć tę wysokość – widok zapiera dech w piersi, podobnie zresztą jak rozrzedzone powietrze. Oliwkowa zieleń trawy i grafitowo-szare skały malowniczo kontrastują z wiecznie białymi wierzchołkami gór. Przybywało chmur, co dodatkowo zwiększało walory widokowe trasy.
Wkrótce odpowiednia tabliczka informuje nas, że właśnie dojeżdżamy do celu. W końcu jesteśmy na górze – znaleźliśmy miejsce parkingowe tuż przy przepaści i pierwsze co robimy, to zerkamy w dół. Droga w górę była wymagająca, ale to, co zobaczyliśmy zrekompensowało wszelkie niedostatki. Do tej pory widok ten znaliśmy z programu Top Gear oraz licznych filmów w internecie. To trzeba zobaczyć na żywo – nic tego nie odda nawet w 50%. Wstęga asfaltu rozwinięta pośród gór i ta nieprzenikniona przestrzeń!
Na szczycie oczywiście zrobiliśmy sobie pamiątkowe fotki i pozostawiliśmy po sobie ślad w postaci naklejek.
Temperatura na szczycie wnosiła 8 stopni, ale z uwagi na słońce wcale nie było czuć chłodu. Ja oczywiście nie mogłam się oprzeć aby na szczycie zjeść tradycyjny zapiekany chleb z grillowaną kiełbasą i kiszoną kapustą, niestety nie pamiętam jak to danie się nazywa.
Zjazd ze Stelvio ma znacznie więcej agrafek i w większości prowadzi przez las. Ale za to z góry super widać wijącą się na szczyt drogę. Jak zjeżdżaliśmy, na górę jechały dziesiątki motongów, zatem super trafiliśmy, bo gdy my byliśmy na szczycie jeszcze nie było tam tłoku.
I tak oto postawiliśmy „kropkę nad i” tegorocznych wakacji.
Około 13 mknęliśmy już w stronę Monachium. Wiaterek oczywiście nieźle dawał nam się we znaki, towarzyszy nam zresztą prawie od początku tej podróży. Na 100 kilometrów przez Monachium zaczął padać deszcz, ale na szczęście było w miarę ciepło.
Wczoraj, gdy szukaliśmy noclegu w okolicach Monachium ceny zaczynały się od 60 euro za pokój. Ale Precyzyjny Ali Baba znalazł super miejscóweczkę za 35 euro w hotelu Regent Polo Team na ranchu graczy w polo (
http://www.joes-polo-ranch.de). Obok stajni dla koni przytulony jest malutki hotelik, niemalże samoobsługowy. Za pokój trzeba było zapłacić w hotelu Regent w Hallbergmoos, tam dostaliśmy klucze, a boy z obsługi hotelu jadąc swoim samochodem zaprowadził nas do rancha. Hotelik położony jest niedaleko lotniska, a przed oknami przelatywały nam lądujące w Monachium samoloty (w ogóle nie było słychać ich hałasu). Po rozpakowaniu moto Maćko pojechał jeszcze po coś na śniadanie, potem poszliśmy na spacer i w porze wieczornych wiadomości mogliśmy oddać się błogiemu lenistwu.
Wyszło na to, że dzisiaj w ciągu zaledwie 8 godzin przejechaliśmy przez 4 kraje: Szwajcarię, Włochy, Austrię i Niemcy.
Dzień 22: Livigno – Stelvio - Insbruck - Monachium, 445 km
Dzień dwudziesty trzeci – czwartek 8 czerwca 2017 roku
To miał być tylko przejazd przez Niemcy i nocleg w okolicy Zgorzelca. Ale jak to u nas, dzień bez przygody jest dniem straconym.
Jechaliśmy sobie przez Niemcy, ich fantastycznymi drogami z prędkością 120 km/h przy spalaniu 4,8 l/100 km. Słoneczko przygrzewało, wiaterek też był jakby mniejszy. W okolicy Chemnitz, na stacji benzynowej stanęliśmy na małą przerwę. Pijemy kawkę, jemy batoniki, aż tu nagle podjeżdża super trajka na numerach rejestracyjnych z Kolonii. Okazało się, że jechała nią dwójka Polaków (Andrzej i Aneta) od 30 lat mieszkających w Niemczech. Jechali na zlot trajek w okolice Pragi. Maszyna była super, więc cyknęliśmy sobie przy niej kilka fotek. Panowie od razu uderzyli w tematy motoryzacyjne, a panie na tematy wakacyjne, głównie o ilości niezbędnych ciuchów i butów. Stoimy, gawędzimy, aż tu nagle Maćko patrzy na Norge i mówi „cholera, złapaliśmy gumę”. Okazało się, że w oponie tkwił gwóźdź długości 3 centymetrów (do dziś go przechowuję). Już mieliśmy dzwonić po Assistance, ale Maćko stwierdził, że w skrzynce narzędziowej ma nowiutki zestaw naprawczy, zakupiony miesiąc przed wyjazdem. Nie bardzo wiedział jak go się używa w praktyce, ale filmiki obejrzane na YouTube okazały się przydatne. Pierwsza próba… nic. Druga próba… udało Mu się załatać dziurę. Potem w użycie poszedł zakupiony w Carrefour za 20,00 złotych kompresor. Wybrnąwszy szczęśliwie z opresji, pożegnaliśmy się z Anetą i Andrzejem i już bez przeszkód pokonaliśmy 200 kilometrów na nocleg w Zajeździe Łużyckim (
http://www.motelluzycki.pl, Lubań ul.Zgorzelecka 51). Nasze pierwsze słowa po wejściu do recepcji brzmiały: „jak to miło usłyszeć piękną polszczyznę”, na co Pani w recepcji odpowiedziała „jak to miło usłyszeć kogoś mówiącego po polsku”. Ponieważ już na wejściu pierwsze lody zostały przełamane, Panie z recepcji postanowiły dać nam jeden z najlepszych pokoi w hotelu. A gdy jeszcze w recepcji zapytaliśmy, czy za około godzinkę możemy zjeść tradycyjnego schabowego z kością i mizerią, były naprawdę oczarowane. Wierzcie nam, po przeszło trzech tygodniach to był najlepszy schabowy, EVER!
Dzień 23: Monachium – Norymberga – Chemnitz – Zgorzelec - Lubań, 585 km
Dzień dwudziesty czwarty – piątek 9 czerwca 2017 roku
Wróciliśmy do domu. Nic dodać nic ująć….
Ciągu dalszego nie będzie. Teraz tylko czekamy na Korsykę…Główny bloger Forum wie o co chodzi.
Dzień 24: Lubań - Łódź, 380 km
PODSUMOWANIE.
Maroko – subiektywne porady.
Ruch drogowy. Nie jeździć w Maroku po zmroku, miejscowości nie są oświetlone, ludzie chodzą ubrani w ciemne kolory i są zupełnie niewidoczni; do tego samochody jeżdżą bez świateł migając tylko na chwilę przed minięciem, albo i wcale. Ci bardziej stawiający na bezpieczeństwo jeżdżą na pozycyjnych lub włączają światła mijania chwilę przed Tobą i zaraz za Tobą gaszą!
Niech Was nie zdziwią przeładowane samochody, które widzieliśmy podczas wjazdu na prom w Genui. Używane buty, odzież, bielizna, wózki i rowerki dziecięce, sprzęt rtv i agd oraz turystyczny, a także wszystko, co tylko zdołał człowiek zachodu wyprodukować i pozostawić w wyselekcjonowanych miejscach miast zachodniej Europy, skąd przedsiębiorczy Marokańczycy transportują porzucone dobra do swoich samochodów, a następnie przy użyciu wszelkich dostępnych metod, o jakim nie śniło się pracownikom polskiej inspekcji drogowej pakują je do środka. I nie zapominają, że dach samochodu to konstrukcja na której bagaż piąć się może w górę na czasami niemal dwa metry. I nie przejmują się faktem, że podczas kontroli granicznej celnik może zażądać, aby opadły siatki, sznury i druty podtrzymujące bagaż na dachu i ukazało się wszystko to, co zostało wymienione wyżej, a bez czego Europa z ufnością wpatrzona w centra handlowe bez problemu może się obejść.
Afrykańskie menu. Każdy dzień zaczynaliśmy od omleta lub słodkich naleśników z konfiturami. Do tego kawa i miętowa herbata z masą cukru - marokańska specjalność, którą piliśmy po kilka razy dziennie w całym kraju. W drodze, prawie każdego dnia zanim nastał Ramadan, zatrzymywaliśmy się w jakimś miasteczku lub wsi na obiad. Duszone warzywa z mięsem lub bez to danie o nazwie „tadżin”. Bardzo dobra była zupa berberyjska z fasoli. Kuchnia marokańska ma potężny arsenał warzyw, orzechów i owoców do wykorzystania, a proponuje tylko duszone ziemniaki, marchew i mięso z „tadżina” albo mięso z grilla. Do tego sałatka marokańska – głównie z pomidorów, cebuli i ogórka. No i oliwki – oliwki są tu najlepsze na świecie i w tylu odmianach, że nie wiadomo co wybrać. Oczywiście cenę trzeba wytargować. Dobrze wiedzieć, co ile jest warte zanim zabierzesz się za zakupy.
Przepisy celne. Miejscowe przepisy nie wprowadzają specjalnych restrykcji celnych ani ograniczeń w przywozie dewiz, należy jednak zadeklarować je przy wjeździe. Dirham marokański jest poza Marokiem walutą niewymienialną; obowiązuje surowy zakaz wywożenia go za granicę. Na podstawie urzędowego dowodu wymiany można przy wyjeździe ubiegać się o zwrot dewiz w zamian za nie wykorzystane dirhamy.
Maroko – internetowe i nasze własne praktyczne informacje.
Przepisy prawne. Przemyt i używanie narkotyków oraz handel nimi są surowo zabronione. Są one łatwe do wykrycia podczas systematycznych i skutecznych kontroli prowadzonych przez oddziały policji z wyszkolonymi psami, szczególnie przy przekraczaniu granicy. Turyści nagabywani przez handlarzy nie powinni podejmować rozmowy.
Ubezpieczenie. Na czas trwania podróży zalecamy polisę ubezpieczeniową obejmującą koszty leczenia i następstw nieszczęśliwych wypadków.
Szczepienia, służba zdrowia. W Maroku nie ma poważnych zagrożeń sanitarno-epidemiologicznych i dlatego szczepienia ochronne nie są wymagane. Turyści powinni pić wyłącznie wodę przegotowaną bądź mineralną, a owoce i warzywa starannie myć i obierać przed spożyciem. Przed podróżą należy zaopatrzyć się w środki przeciw dolegliwościom żołądkowym. Opieka zdrowotna w Maroku jest na dobrym poziomie.
Informacje dla kierowców. Posiadanie międzynarodowego prawa jazdy jest w Maroku pożądane, ale nie jest obowiązkowe. Właściciele pojazdów muszą natomiast wykupić zieloną kartę. Poza zieloną kartą inne polisy polskich towarzystw ubezpieczeniowych nie są uznawane. Kierowcy powinni być bardzo ostrożni, ponieważ przepisy ruchu drogowego są w Maroku nagminnie łamane. Nocą na drogach często można spotkać nieoświetlone pojazdy. Z tych względów trzeba unikać podróżowania w nocy. Planując podróż do Maroka samochodem w lipcu i sierpniu, należy wziąć pod uwagę, że w tym czasie kraj ten odwiedza ok. 2,6 mln marokańskich emigrantów, którzy – po spędzeniu tu wakacji – wracają do państw osiedlenia. Z tego powodu w Tangerze lub Ceucie na wejście na pokład promu do Hiszpanii czeka się nawet po kilkanaście godzin, a drogi w okolicach tych miast są bardzo zatłoczone.
Podróżowanie po kraju. Nie ma ograniczeń. Także na obszarach górskich i pustynnych, na południu kraju, infrastruktura turystyczna jest dobrze rozwinięta. Na wycieczki szlakami gór¬skimi lub pustynnymi należy udawać się grupowo, z przewodnikiem znającym dobrze teren. Wybierając się w góry, należy zaopatrzyć się w odpowiedni ekwipunek, ponieważ nawet we wrześniu zdarzają się burze śnieżne, a również latem załamanie pogody jest prawdopodobne. Należy także zabrać ze sobą zapasy jedzenia i wody, ponieważ na szlakach górskich nie spotka się żadnych osad. Nie ma problemów z kupnem paliwa, także bezołowiowego.
Hotele. W Maroku jest bardzo duży wybór hoteli: od bardzo tanich noclegowni turystycznych, oferujących miejsca noclegowe w cenie od 3 do 6 EUR od osoby, do luksusowych hoteli pięcio¬gwiazdkowych (stan sanitarny tych pierwszych bywa często bardzo zły, ponadto mają one zwykle wspólne dla całego piętra toalety i prysznice i są pozbawione klimatyzacji – jej brak jest szczególnie uciążliwy w miesiącach letnich – oraz ogrzewania).
Bezpieczeństwo. Maroko to kraj przyjazny turystom. Muszą oni jednak przestrzegać pewnych zasad, a także unikać określonych zachowań. Poziom przestępczości pospolitej w dużych miastach jest dość wysoki, ale turyści zagraniczni rzadko stają się jej ofiarami. Niemniej na mało uczęszczanych ulicach, także tych w pobliżu obiektów turystycznych, nocą mogą zdarzać się napady dokonywane przez uzbrojonych napastników. Dlatego należy zrezygnować z nocnych spacerów w tych okolicach. Turyści, zwłaszcza po zapadnięciu zmroku, powinni poruszać się w grupach kilkuosobowych, nigdy samotnie. Złodzieje na skuterach często wyrywają kobietom torebki. W zatłoczonych miejscach trzeba zachowywać się szczególnie ostrożnie, nosić torebkę lub plecak z dokumentami przed sobą, nigdy z tyłu, pieniądze i paszport przechowywać oddzielnie i nie trzymać wszystkich środków w jednym miejscu. Warto też mieć kserokopię paszportu. Niewskazane są nocne spacery po medinach – starych dzielnicach miast. Na tamtejszych bazarach (suk) zdarzają się kradzieże kieszonkowe. Niebezpieczne są również ubogie, peryferyjne dzielnice wszystkich dużych miast Maroka. Stanowczo odradza się wchodzenie do slumsów. Cudzoziemcy, którzy wybierają się na ustronne plaże lub do punktów krajobrazowych, mogą być narażeni na zaczepki i prośby o pieniądze.
Podróżny, zwłaszcza w miastach o dużym natężeniu ruchu turystycznego, może spotkać się z natarczywymi propozycjami pseudoprzewodników. Takie oferty należy grzecznie, ale stanowczo odrzucić. W większych miastach Maroka istnieje tzw. policja turystyczna, która ściga takie osoby. Dlatego lepiej korzystać z usług licencjonowanego przewodnika. Trasę zwiedzania i opłatę trzeba wcześniej uzgodnić. Warto wiedzieć, że przewodnik dostaje prowizję od każdego towaru zakupionego przez turystę oraz od rachunku w restauracji. Jeżeli turysta nie zamierza kupować kosztownych niekiedy pamiątek, powinien to wyraźnie zaznaczyć – w przeciwnym razie przewodnik będzie go prowadził od sklepu do sklepu. Ponieważ poziom życia w Maroku nie jest wysoki, prawie każdy turysta z Europy jest uważany za bogatego i nagabywany przez żebraków lub dzieci wyłudzające pieniądze. Proponowane mu ceny są wyższe niż oferowane Marokańczykom.
Północ Maroka (okolice Tangeru, Tétouanu, gór Rif: Kettama, Bab Beret, Al Hoceima) oraz okolice Nadoru i Oujdy na wschodzie kraju to tereny uprawy konopi indyjskich i handlu narkotykami. Turyści powinni wystrzegać się handlarzy tym towarem, którzy często są konfidentami policji i mogą we współpracy z nią prowokować zakup kontrolowany. Szczególnie niebezpieczne są drogi górskie Chefchaouen–Al Hoceima i Fez–Al Hoceima. Bezwzględnie niewskazane jest przemieszczanie się nocą po tych trasach. Można tam natrafić na usypane na drodze małe zapory z kamieni – turyści muszą zatrzymać samochód, a wtedy zmuszani są do zakupu środków odurzających. Poza miastem Chefchaouen, które jest głównym ośrodkiem turystycznym, w górach Rif nie ma bazy hotelowej na przyzwoitym poziomie. Należy tam zachować szczególną ostrożność.
Religia, obyczaje. W Maroku obowiązują nieco odmienne zwyczajowe normy zachowania i ubierania się. Poza eleganckimi hotelami za szokujące mogą uchodzić zbyt swobodne stroje, zwłaszcza kobiet (np. spódnice mini, bluzki z odkrytymi ramionami, szorty, obcisłe ubrania). Takich strojów (dotyczy to również zbyt krótkich spodni u mężczyzn) należy się wystrzegać, szczególnie podczas podróży na południe kraju i z dala od ośrodków turystycznych. Fotografowanie ludzi bez ich zgody lub z ukrycia jest niemile widziane i może się spotkać z gwałtownym sprzeciwem lub nawet żądaniem dość wysokiej opłaty. Cudzoziemców nie będących wyznawcami islamu obowiązuje zakaz wstępu do meczetów (często nad ich wejściem umieszczane są stosowne ostrzeżenia). Nie jest też dopuszczalne fotografowanie wnętrz większości meczetów z progu. Kto te zakazy zlekceważy, może być narażony na nieprzyjemności. Dla turystów dostępne są jedynie cztery muzułmańskie miejsca kultu: meczet Hasana II w Casablance, część pomieszczeń meczetu Moulaya Ismaila w Meknesie, mauzolea Mohammeda V w Rabacie oraz Moulaya Alego Cherifa w Rissani. Ponieważ islam zabrania picia alkoholu, zdecydowana większość tanich restauracji i jadłodajni oraz sklepów spożywczych nie sprzedaje go. Jest on jednak dostępny w prawie wszystkich supermarketach, a także w nielicznych licencjonowanych punktach sprzedaży w dużych miastach.
Przydatne informacje:
• Dewizy można wymieniać po jednolitym kursie w bankach, kantorach i większych hotelach. Banknoty muszą być w bardzo dobrym stanie, z nowych emisji (nie pomięte, bez stempli i odręcznych napisów), w przeciwnym razie pracownicy kantorów mogą odmówić ich przyjęcia. Odradza się dokonywanie wymiany u pokątnych handlarzy walutą, których spotkać można przed prawie każdym punktem wymiany.
• Bankomaty są dostępne we wszystkich większych miastach, a także w ośrodkach turystycznych. Można skorzystać z usług Western Union (dobrze rozwinięta sieć punktów na terenie całego kraju).
• Specyfiką Maroka jest targowanie się w tych sklepach, w których nie ma wywieszek cenowych (także w niektórych restauracjach konieczne jest upewnienie się co do ceny poszczególnych dań, jeżeli nie ma menu w widocznym miejscu). W restauracji lub kawiarni dobrze jest zostawić napiwek w wysokości 5–10% rachunku lub wedle uznania.
• Dniami wolnymi od pracy są sobota i niedziela, jednak w piątek, dzień głównych modlitw, niektóre sklepy i urzędy przestają praktycznie funkcjonować od południa.