Nasze wielkie, włoskie wakacje ;) 6-24 sierpień 2010

Ciekawe miejsca, propozycje wycieczek, co warto zobaczyc? Tematy związane z turystyką motocyklową
Awatar użytkownika
Ewcia
Posty: 106
Rejestracja: 25 stycznia 2009, 17:54
Motocykl: Antka :P
Lokalizacja: Białystok
Wiek: 38
Kontakt:
Status: Offline

Nasze wielkie, włoskie wakacje ;) 6-24 sierpień 2010

Post autor: Ewcia »

Długo mi to zajęło, ale w końcu zrobiłam ten opis :)
Nie potrafię tego wszystkiego co się zdarzyło, opisać tak dobrze, ale większość sytuacji udało mi się chociaż zarysować :)
Nie czytajcie dokładnie, bo tego jest naprawdę za dużo do czytania ;)

W podziękowaniu Antkowi za kolejne najfajniejsze wakacje mojego życia :)


6 sierpnia. WYJAZD O 9ej rano, usłyszałam pod domem pyrkanie naszej Virażki. Wyszłam z wszystkimi rzeczami na ulicę i zobaczyłam nasz motocykl w takim samym stanie, jak prawie dokładnie rok temu. Załadowana po brzegi, z niewiadówką dumnie jeszcze wtedy błyszczącą w słońcu. Wsiadając na motocykl, uśmiechnęliśmy się do siebie z Łukaszem znacząco, mając na myśli wszystko to, co czeka nas w ciągu najbliższych trzech tygodni. Nauczeni doświadczeniem dobrze wiemy, że cokolwiek by się nie działo, dziać się będzie dużo i pięknie. Do Warszawy dotarliśmy szybko. Zostaliśmy tam długo. Ponad trzy godziny zajął nam przejazd przez to miasto, takich korków nie widzieliśmy nigdy, a przecież w stolicy byliśmy już nie raz. Ja na szczęście byłam bardzo podekscytowana samolotami, przelatującymi tuż nad naszymi głowami- niedaleko, po lewej stronie ulicy było już lotnisko. Ale powoli oboje traciliśmy cierpliwość, mimo tego, że i tak pokonywaliśmy korek dużo szybciej niż kierowcy samochodów- warszawscy kierowcy są dobrze obeznani z hasłem „Wszyscy się zmieścimy”. Dopiero po zjechaniu w międzyczasie na stację, dowiedzieliśmy się, że właśnie wyruszyła pielgrzymka do Częstochowy i ten korek wynika właśnie stąd. Lekki deszcz złapał nas jakoś po minięciu Częstochowy i od tamtej pory często napotykała nas mżawka. Dziś nie pokonaliśmy wiele, właśnie ze względu na toczące się tego dnia wydarzenia, ale wieczorem zajechaliśmy już na Jurę i spaliśmy w naprawdę sielankowej kwaterze w Mirowie, z widokiem na piękny, prawdopodobnie XIV zamek rycerski, należący do Szlaku Orlich Gniazd. Wieczorem ruiny, przy zachodzącym słońcu, robiły ogromne wrażenie.
Obrazek
7 sierpnia. PODRÓŻ PRZEZ KRAINĘ ZAMKÓW Drugi dzień zaczęliśmy dość wcześnie, żegnając się z bardzo miłym i zafascynowanym nami i Virażką gospodarzem i zwiedzając Mirów ponownie. Stamtąd, dwa kilometry dalej w las, pojechaliśmy do kolejnego zamku- równie pięknego, choć już odbudowanego- Bobolice. Dziś, kilka zamków ze Szlaku Orlich Gniazd, należy do rodziny Lasockich- my nie mogliśmy się nadziwić, ile trzeba mieć pieniędzy, żeby wykupić tyle zamków, przeprowadzać na nich prace archeologiczne i remontować, a w wielu przypadkach- odbudowywać. Tylko Mirów jest jeszcze nieodpłatny dla zwiedzających, ponieważ za jego odbudowanie jeszcze się nie zabrano. Dla mnie ten dzień to prawdziwy raj, bo zamki to moja ogromna pasja, a tego dnia zobaczyliśmy jeszcze monumentalny Ogrodzieniec, na którym właśnie przygotowywano się do festiwalu z muzyką techno ;) Koło 15stej udaliśmy się w stronę Słowacji, przez Oświęcim i Żywiec i tam, niedługo po przekroczeniu granicy, spaliśmy na dziko przy autostradzie, 20 km od Zliny, na malutkim pólku z dostępem do rzeczki.
Obrazek Obrazek Obrazek
8 sierpnia. PIERWSZE WPADKI Niedzielny poranek, dzień zaczęty bardzo wcześnie. Po ósmej rano prujemy już autostradą jakieś 20 minut, a od jakiś 10 pali się rezerwa. Virażka przejedzie na rezerwie 50 km, więc spokojnie… Spokojnie jest przez chwilę, jedziemy, jedziemy i nagle… Motocykl staje pod jakimś wiaduktem.. W sumie przez około 80 km nie było ŻADNEJ (!) stacji benzynowej.
Obrazek Obrazek Obrazek
Myśleliśmy, żeby Łukasz złapał stopa, podjechał na stację, wrócił, ale nie wiedzieliśmy czy gdzieś w pobliżu jest stacja, bo sam fakt że nie było jej przez tyle km był dla nas ogromnym zaskoczeniem. Po 10 minutach kontemplacji, zadzwoniliśmy na ADAC. Kobieta z Polski załatwiła wszystko ze stroną Słowacką, uprzedzając nas tylko że w razie czego mamy mówić, że popsuł się wskaźnik paliwa, bo Słowacy nie uznają ponoć wyjazdów do ludzi, którym zabrakło paliwa z własnej winy ;) Po jakimś czasie pan, który miał nam dowieść paliwo do Virażki zadzwonił do Łukasza i mówi: „To wam popsuł się motorek? A wiecie że za to benzynku to zapłacić trzeba?” ;) No ale po godzinie odpoczywania na zakazie zjazdu (nawet policja nas mijała i nie zwróciliśmy jej uwagi, mimo tego że siedzieliśmy sobie spokojnie na murku), przyjechał pan z pobliskiego miasta, dolał nam benzyny i z uśmiechem powiedział, że stacja jest za 2 km. Tego dnia zrobiliśmy wiele kilometrów, mijając Bratysławę, a później szerokim łukiem Wiedeń, pruliśmy przez Austrię tak, że wieczorem znaleźliśmy się na polu namiotowym tuż pod wjazdem na drogę Grosglocknera- w miejscowości Bruck an der Mur. Jak się rozpakowywaliśmy, Łukasz zobaczył, że zgubił jednego buta- zupełna nówka, noszone tylko na siłowni- za 330 zł. Strasznie się wkurzył- pierwsza materialna strata zaliczona.
9 sierpnia NASZ DZIEŃ Dzień zaczął się pięknie. Mimo że chłodno, było bardzo słonecznie i pogodnie. Gdy stanęliśmy pod bramkami wjazdowymi na Glosglockner- Hochalpenstrasse, oboje byliśmy bardzo szczęśliwi, bo byliśmy tu pierwszy raz dwa lata temu i zapamiętaliśmy to miejsce dokładnie, bardzo utrwaliło się nam w pamięci.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Oboje je uwielbiamy, ja zawsze powtarzałam, że dla mnie to najpiękniejsze miejsce na świecie. Zresztą kto tam był, to wie, o czym mówię  W tym roku ta alpejska droga obchodzi swoje 75- lecie. Wjeżdżaliśmy tam, pochłonięci widokami i pięknem tego miejsca. Na górze, po wjeździe na parking na Edelweisspitze, na 2571 metrach, spotkał nas bardzo miły akcent w postaci czterech, polskich motocyklistów. Porozmawialiśmy z nimi chwilę i chyba bardzo ich zaskoczyliśmy, mówiąc że jedziemy aż na Sycylię. Życzyli nam powodzenia i dostaliśmy od nich kamizelkę odblaskową z dużym napisem POLSKA ZŁOTÓW. Obiecaliśmy też wysłać swoje zdjęcia z Sycylii i pożegnaliśmy się wzajemnie życząc sobie powodzenia.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Później udaliśmy się też na lodowiec Pasterze. Ogromnie dużo ludzi było tego dnia, może dlatego, że pogoda tak dopisała. Na górze parking był cały niemal zapełniony, mimo tego, że jest bardzo duży, a gdy już zjeżdżaliśmy w dół, w połowie drogi ustawione były samochody, które czekały na wjazd na górę, z pilnującymi momentu wjazdu strażnikami. Cała ta trasa, oprócz tego że zachwyca swoim pięknem, jest prawdziwym rajem dla motocyklistów. Odnosi się chwilami wrażenie, że jest jak wybieg pokazowy- motocykle czy stare, czy nowe, czy chopery, ścigacze, turystyki czy inne, aż błyszczą się i mienią w słońcu. Nasza Virażka, co nas później aż zawstydzało ;) była ubłocona jak się patrzy, a przyczepka tylko zwracała na nas uwagę innych, więc w tym akurat się nie popisaliśmy ;) Na tej przepięknej trasie i w tym najmagiczniejszym dla mnie miejscu, zdarzyło się jeszcze coś pięknego. Łukasz mi się oświadczył i zaręczyliśmy się przy malutkim jeziorku między dwoma wodospadami, przy zjeździe z lodowca. Było pięknie...
ObrazekObrazek Obrazek Obrazek
Po zjeździe z Glosglocknera, w krótkim czasie przekroczyliśmy już włoską granicę. Tam w niedługim czasie przywitały nas niesamowite Dolomity- tą trasę pokonywaliśmy też dwa lata temu, więc uczucie dla nas tym bardziej fajne. Spaliśmy tej nocy na campingu właśnie w Dolomitach- w Cortinie d’Ampezzo. Tam też spotkaliśmy się z dwójką naszych przyjaciół z Polski, którzy wyruszyli we włoskie góry z Polski dzień z po nas i dotarli na ten camping też zaraz po naszym przyjeździe.
10 sierpień. WENECKIE ZASKOCZENIA Wtorkowy poranek na campingu był nieco leniwy. Zbieraliśmy się wszyscy czworo jakoś wyjątkowo długo, potem pożegnaliśmy się z Michałem i Asią po wyjeździe z campingu i my ruszyliśmy w kierunku Wenecji, a oni w drugą stronę- w kierunku gór i Marmolady.
Dość szybko znaleźliśmy się w Wenecji. Mieliśmy też szczęście, że wypatrzyliśmy parking po prawej stronie, zaraz po zjeździe z mostu, prowadzącego do Wenecji. Stały tam skutery i motocykle, więc i my postawiliśmy tam Virażkę. Nic za to nie zapłaciliśmy, a parkingi w mieście kosztowały naprawdę bardzo dużo- po 24 euro za motocykl.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Wenecja nas zaskoczyła. Myśleliśmy że jest mała, że szybko dotrzemy na stare miasto. Po chodzeniu 2 godziny zapełnionymi ludźmi uliczkami, kupiliśmy w końcu mapę miasta, z której nic się nie dowiedzieliśmy i wróciliśmy do punktu wyjścia- czyli na sam początek starej Wenecji, skąd odchodziły wodne autobusy. No i takim autobusem już popłynęliśmy na plac Św. Marka. Wenecja jest naprawdę zaskakująca, jest piękna i fascynuje tym bardziej, gdy widzisz że naprawdę wszystko jest tu na wodzie. Ale nas bardzo zmęczyła, trafiliśmy chyba akurat w najgorszy tłum, wszędzie pełno ludzi, aż ciężko było zrobić wspólne zdjęcie. Chyba nigdzie jeszcze nie widziałam takiego tłumu zwiedzających, a biorąc pod uwagę te wąskie ulice, to było naprawdę ciężkie do przejścia ;) Później bardzo cieszyliśmy się, że się na początku zagubiliśmy, wędrując po tych mniej znanych i mniej zatłoczonych uliczkach. Gdy wyjeżdżaliśmy z Wenecji, było jakoś po 17stej. Jechaliśmy przed siebie, powoli rozglądając się za jakimś noclegiem. Przed miejscowością Lido delle Nazioni, minęliśmy jadącego na rowerze obładowanym sakwami mężczyznę. Było już prawie ciemno, ale Łukasz zauważył polską flagę, przyczepioną do roweru. Zatrzymaliśmy się. Rowerzysta podjechał do nas i zaczęliśmy rozmawiać. Mężczyzna był z Poznania i jechał do Rzymu. Przed nim było wtedy jeszcze jakoś około 500 km. Podziwiam naprawdę mocno… Chcieliśmy bardzo porozmawiać dłużej, ale już zaczynali na nas trąbić, bo staliśmy właściwie w miejscu, gdzie nie wolno się zatrzymywać. My szukaliśmy campingu i ten mężczyzna też, więc razem na jego mapie znaleźliśmy najbliższy camping i ustaliliśmy, że tam się spotkamy i porozmawiamy. Odjechaliśmy w nadziei, że tak będzie.
Obrazek
Ten camping był jakieś 15 km dalej w miejscowości bardzo turystycznej, nad morzem, gdzie wszystko mieniło się światłami, ludzie bawili się na dyskotekowych parkietach, wszędzie muzyka, lody, budki z kebabami i wesołe (nocne) miasteczka dla dzieci. I na tym campingu nie było już żadnego wolnego miejsca, pierwszy raz nam się coś takiego zdarzyło. Zaraz za campingiem był ponoć następny, ale nie mogliśmy go znaleźć. I tak rundka przez połączone ze sobą kurorty, spełzła na niczym i musieliśmy w końcu szukać noclegu gdzie indziej. Znaleźliśmy go przy szosie, w polu kukurydzy. Nocleg, mimo tego że głośny, był spokojny i tani ;), ale strasznie szkoda było nam tego, że nie spotkamy się już z tym rowerzystą… Mieliśmy nadzieję, że chociaż jego jednego przyjęli na ten camping.
11 sierpnia- „NAJMNIEJSZE PAŃSTWO ŚWIATA;) Środa. Wstaliśmy i zebraliśmy się w samą porę, bo gdy już jedliśmy śniadanie ze zwiniętym namiotem i ogarniętym miejscem, przyjechał jakiś Włoch, otwierając bramę, prowadzącą do budowy, która była obok.
Obrazek Dzień zaczęliśmy od mijania bardzo turystycznych, nadmorskich miejscowości. Zresztą cały rejon wokół Rimini wygląda właśnie tak. Stamtąd pojechaliśmy do San Marino. Te malutkie, tak ciekawe państwo, przywitało nas pięknymi widokami ze wzgórza i zamkami, widocznymi z kilku wzniesień. Szkoda tylko, że większość z tych zabytkowych, uroczych uliczek, została zastawiona straganami i sklepikami, co nieco odbierało im ich urok, ale za to pobudzało wyobraźnię, w kreowaniu sobie sytuacji, które miały tu miejsce po założeniu San Marino w 301 roku przez pewnego kamieniarza, chcącego założyć tam chrześcijańską wspólnotę . Jedyne 66,1 kilometrów kwadratowych powierzchni  Aż trudno uwierzyć że są państwa jeszcze mniejsze niż te 
Obrazek Obrazek Obrazek

Z San Marino z powrotem przez Rimini i stąd ponownie ciężka przeprawa przez włoskie kurorty do Pescaro. Stamtąd już autostradą do Ancony i zjazd w Giulianova na miejską plażę. Tam trafił się nam piękny nocleg na uroczej, kamienistej plaży. Po odpoczynku, kąpieli w morzu i kolacji, gdy wszyscy ludzie (a i tak niewielu ich było) rozeszli się do hoteli bądź domów, rozłożyliśmy swoje maty i śpiworki i spaliśmy na plaży tak do 6 rano, dopóki ludzie nie zaczęli przychodzić na wschód słońca (który we Włoszech w tym okresie zachodzi dopiero po 6 rano) i my też oczywiście wstaliśmy go podziwiać. A nie, mieliśmy w środku nocy mały incydent, kiedy gdy się przebudziłam na chwilę, wydawało mi się, że obok nas stoi małpka i na nas patrzy… Obudziłam szybko Łukasza, mówię : „Łukasz wstań, zobacz, zobacz małpka!” Łukasz zerwał się i po chwili zaczął się śmiać, bo moja małpka, okazała się zwykłym kotkiem… Bardzo dziwne koty są we Włoszech, no naprawdę, zupełnie inne ;) Wschód słońca- piękny widok, bo wraz ze słońcem, wyruszyły na morze kutry rybackie, a było ich może z 20, i każdy płynąć w swoją stronę, tworzył ze słońcem bardzo przyjemny widok.
12 sierpień. POWRÓT DO PRZESZŁOŚCI Rano zadzwonił do nas Gennaro. My od dwóch dni próbowaliśmy się do niego dodzwonić, ale nam się to nie udawało, więc poprosiliśmy siostrę Łukasza, żeby napisała do Genaro maila i żeby to on zadzwonił do nas. Jak tylko Łukasz odebrał telefon, usłyszał ten pamiętny głos sprzed roku :”Lukas, where are you!!! I’m looking for you two days!” . Obiecaliśmy więc, że na 16stą postaramy się być w Neapolu.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
No i byliśmy niemal punktualnie, chwilę po 16stej, po wcześniejszym wjeździe przełęczą na Prati di Tivo i późniejszym pokonaniu autostradami ponad 400 km. Gdy wjechaliśmy na obrzeża Neapolu, po lewej stronie ciągle mając majestatycznego Wezuwiusza, przypomniało nam się wszystko, co działo się tu rok temu, gdy poznaliśmy Gennaro zupełnym przypadkiem i spędziliśmy niezwykłą noc w tym mieście. Kilka kilometrów od wjazdu do Neapolu przejechaliśmy sami, ale szybko zgubiliśmy orientację i stanęliśmy, zapytać kogoś o drogę. Szczęśliwie trafił nam się Włoch mówiący po angielsku, a jak dowiedział się, że jedziemy do Gennaro, bardzo się zdziwił! Od razu wiedział, kto to jest Gennaro, my ciągle nie możemy się nadziwić że on jest tu tak znany, ale jak to Łukasz mówi- jeśli ma się na nazwisko Imperatore, to trzeba zajść daleko ;) Z Gennaro spotkaliśmy się na lotnisku, też przez jakiś czas nie mogliśmy się znaleźć, ale w końcu usłyszeliśmy za sobą dzikie trąbienie no i zobaczyliśmy go za nami. Przysięgam, ciężko aż opowiedzieć o tych uczuciach. Z jednej strony zupełnie nieznany nam człowiek, spędziliśmy z nim tylko dwa dni rok temu, a pozostały kontakt opierał się wyłącznie na mailach. Z drugiej strony osoba, którą chce się przytulić jak najmocniej do siebie i nie puszczać, bo taka radość nas ogarnęła, gdy go zobaczyliśmy. Szybko zsiedliśmy z motocykla, a Gennaro chyba jeszcze szybciej wysiadł z samochodu. Przytuliliśmy się wszyscy troje tak mocno i z takim impetem, a każdy z nas chciał coś powiedzieć- w rezultacie nie wiem kto i co powiedział, ale to była naprawdę niesamowita chwila. Gennaro powiedział, żebym ja z nim jechała samochodem, a Łukasz pojedzie za nami motocyklem. Ta było. Mówił, że na lotnisku pytał się kilku ludzi, czy nie widzieli polskiego motocykla z dwójką młodych ludzi, no i nakierowali go na nas ;) Fakt, że my się tam trochę kręciliśmy, zanim się spotkaliśmy, a Gennaro przecież był tutaj pilotem, więc trochę ludzi zna. Gdy znaleźliśmy się w jego domu, znów powróciły wspomnienia. Zostaliśmy tam na godzinę sami, bo Gennaro musiał jeszcze załatwić coś na dole w swoim gabinecie, to wykąpaliśmy się i odpoczęliśmy. Wytłumaczył nam, że jak przyjdzie, pojedziemy do jego domu letniskowego, 200 km od Neapolu, do miejscowości Sapri, że tam czeka cała jego rodzina, bo wszyscy są na wakacjach. Wyruszyliśmy jakoś koło 19stej. Ja jechałam w samochodzie, a Łukasz na nami. Rozmawialiśmy całą drogę, Gennaro był taki ciekawy, co u nas, co się zmieniło, czym się zajmujemy my, nasi rodzice, pytał o wszystko. Często zerkał w lusterko, na jadącego za nami Łukasza i powtarzał: „Luka is a great Guy”. On go naprawdę bardzo lubi. A mi tłumaczył teksty piosenek. Jechaliśmy autostradą, mijając piękne, górzyste tereny, miasteczka na wzgórzach, powoli się ściemniało, a Gennaro puszczał piosenki neapolitańskie i tłumaczył mi, o czym one są. „Jestem rybakiem, żyję z morza, ale bez ciebie też nie umiem żyć………. La, la, la………… kocham cię, choć mnie zraniłaś, nie umiem ci tego zapomnieć………. La, la, la……………ale nie umiem zapomnieć też ciebie…” Nie zawsze potrafił znaleźć w angielskim takie słowo, którego mu brakowało, a ja nie zawsze potrafiłam go zrozumieć, ale i tak było bardzo wesoło. Neapolitańska muzyka, jest ponoć znana na całym świecie. Gdzieś w połowie drogi, zatrzymaliśmy się na stacji. Gennaro powiedział, żebym podjeżdżała do kolejki do tankowania, a oni pójdą z Łukaszem kupić coś do picia. Przede mną stały chyba trzy auta. W końcu kolejka zmniejszyła się do jednego samochodu, więc przesiadłam się za kierownicę i spróbowałam odpalić tego Fiata. I nic. No dobrze, prawo jazdy mam dopiero od roku, ale jakoś sobie radzę… Próbuję drugi raz. Zapalił i zgasł. I trzeci. Czwarty… Już po trzecim razie zwróciłam na siebie uwagę młodego Włocha, który pracował na stacji i właściciela pojazdu, którego właśnie ten Włoch tankował. Zaczęli coś między sobą do siebie mówić a ja byłam przekonana, że mówią o mnie. Myślę sobie „Super, ok., śmiejcie się, w końcu blondynka, ekstra, nie krępujcie się”. Próbuje piąty raz. Nic. Ten młody Włoch podszedł do mnie i zaczął coś mówić po włosku. Ja mu po angielsku, żeby się nie przejmował, że nie wiem co się dzieje, ale poradzę sobie jakoś. On zaproponował, że sam spróbuje. Wysiadłam więc z samochodu i stanęłam obok. Myślę sobie: „Boże, żeby chociaż za pierwszym razem mu nie odpalił, bo będzie wstyd”. Chłopak próbuje. Raz, drugi. Trzeci. Nic. W końcu wysiadł z samochodu i powiedział, że nie rozumie co się dzieje. No i wtedy przyszedł Gennaro z Łukaszem. Gennaro zaczął się śmiać, wsiadł, uruchomił samochód bez problemu. I ja i ten młody Włoch, byliśmy w szoku. A on pokazał nam tylko malutki breloczek z jakimiś przyciskami i w końcu wytłumaczył, że to takie zabezpieczenie, że jak nie masz tego przy sobie, nie odpalisz samochodu. Myślałam że go wtedy uduszę!  Do Sapri dojechaliśmy koło 21ej, było już zupełnie ciemno. Przed nami ukazały się piękne, oświetlone plaże z dziesiątkami, poustawianych przy porach łódek. Piękne, małe miasteczko tętniło jeszcze życiem, wszystkie kawiarenki, pizzerie były pootwierane, a ludzie dreptali sobie spokojnie po chodnikach. Gennaro zatrzymał się w jakiejś małej uliczce przed białym domkiem z drzwiami z napisem: Casa Imperatore” czyli Dom Imperatore z pięknym witrażem, przedstawiającym reprodukcję obrazu „Pocałunek”. Ale pojechaliśmy dalej, objechaliśmy chyba jeszcze z dwie ulice i dopiero wtedy wjechaliśmy na podwórko. Ono zrobiło na mnie największe wrażenie, czułam się jak w filmie. Piękne, duże, zielone podwórko, z białym, podświetlonym niebieskim światłem domem, na samym jego końcu. Przed domem stały trzy osoby. Żona Gennaro- Antonella, którą poznaliśmy już rok temu i syn Roberto ze swoją dziewczyną. Wszyscy gorąco przywitali się z Genaro, tak, jakby nie widzieli go co najmniej pół roku, później z nami. Gennaro pokazał nam pokój, który mamy zająć, umyliśmy tylko ręce i zaraz usiedliśmy do stołu. Byliśmy już bardzo głodni, chociaż staraliśmy tego po sobie nie pokazywać ;) Usiedliśmy przy stole wszyscy razem. Roberto zaczął kłócić się o coś z Gennaro. Nie rozumieliśmy ani słowa, ale wydawało nam się, że chodzi o nas, bo i on i jego dziewczyna, patrzyli na nas jakoś tak dziwnie. W pewnym momencie Gennaro powiedział nam, że jutro cala jego rodzina pójdzie spać na łódkę, żebyśmy mogli zostać tu sami. Zaczęliśmy stanowczo protestować, powiedzieliśmy że nie ma mowy, że nawet się na to nie zgodzimy i nie chcemy tak, ale stało się już dla nas jasne to, że jego syn może nie pałać do nas sympatią. Jego ojciec przyprowadza do rodzinnego domu dwóch zupełnie obcych ludzi z Polski i przewraca plany rodziny do góry nogami. Naprawdę czuliśmy się przez to niezręcznie. Na kolację mieliśmy makaron z oliwą i kawałkami pomidorów. Trochę tak, jakby pomidory z puszki wrzucić na gorący makaron;) Ale na „deser” była mozzarella. Gennaro wiózł ją tu z Neapolu, powiedział że tylko w Neapolu robi się taką mozzarellę, że nigdzie indziej na świecie ten ser nie ma takiego smaku, ale też nie może być nigdzie transportowany, bo jest dobry tylko przez dwa-trzy dni. Na początku przyjęliśmy to z rezerwą, bo wiadomo że każdy chwali swoje, ale… ten smak był nie do opisania. Wielkie kawałki, wyjmowane wprost z zalewy, mięsiste i sycące tak, że nie dało się zjeść dużo. Ale tego smaku nie zapomnę nigdy. Nigdy nie jadłam niczego nawet w połowie tak dobrego i nigdy przedtem ani nigdy potem, żadna mozzarella nie smakowała tak, jak tamta. Zajadaliśmy się nią z Łukaszem tak, że Gennaro aż się z nas śmiał. Nawet jacyś znajomi przyszli tylko po ten ser, bo Gennaro przywiózł tego kilka wiaderek, dla każdego. Po powrocie do domu wyczytałam nawet w Wikipedii że Najbardziej cenioną odmianą mozzarelli jest mozzarella di bufala campana (popularna nazwa włoska bufala mozzarella), ser produkowany wyłącznie w regionie Kampania, według tradycyjnych historycznych receptur z miasta Aversa w prowincji Caserta. Ser ten znajduje się na liście produktów o Chronionej Nazwie Pochodzenia. A Neapol leży właśnie w regionie Kampania, więc Gennaro wcale nie był subiektywny ;) Jak przyszli na chwilę do Gennaro jacyś młodzi znajomi- mężczyzna, mały chłopczyk i dwie kobiety, była sytuacja, która mnie bardzo zaskoczyła. Ten chłopczyk siedział u mamy na kolanach i był milczący, siedział ze spuszczoną głową, nie odzywał się ani słowem. Wszyscy go zabawiali, ale on nie reagował. W pewnym momencie Gennaro powiedział do niego, żeby się poczęstował Mozzarellą. Jego mama to powtorzyła i wtedy ten chłopiec szarpnął za widelec, nabił tą mozzarellę i zjadł ją tak szybko, że nie miał chyba czasu nawet połknąć. Uśmiechnęłam się tylko, bo dzieci tak mają, ale jak tylko wyszli, Gennaro zaczął rozmawiać o depresjach i powiedział o tym chłopcu: „On ma depresję”. Nie miałam pojęcia na jakiej podstawie Gennaro wykluwa ten wniosek. A gdy zaczął tłumaczyć, to wydało się takie proste… Zamknięty w sobie chłopiec, który tłamsi wszystkie emocje, nagle dostaje pozwolenie „zjedz” i chwyta za ten kawałek sera tak łapczywie, żeby zjeść jak najszybciej, żeby nikt mu tego nie zabrał, nie rozmyślił się. Wtedy zaczęliśmy trochę rozmawiać o psychologii. Gennaro jest specjalistą od spraw depresji, leczy z tego ludzi. Ja nie mogę się nadziwić jak mądrym człowiekiem jest ta siwobroda, niezwykła postać . Po wizycie jego znajomych i rozmowach przy stole, zostaliśmy we trójkę sami na ganku. Ja, Łukasz i Gennaro. I rozmawialiśmy przy winie bardzo długo, do nocy. Rozmawialiśmy o wszystkim, o naszych zaręczynach- Gennaro powiedział ze w prezencie ślubnym da nam prehistoryczny łuk, który kiedyś dostał a których jest tylko kilka na całym świecie, bo niedługo we Włoszech wejdzie takie prawo, że wszystko co zabytkowe i tak cenne, trzeba będzie oddać do muzeum ;), opowiadał o tej swojej letniej willi, o kafelkach, które za metr kwadratowy w przeliczeniu na złotówki wynoszą około 4 tys. złotych- złapaliśmy się za głowę, bo choć pięknie malowane to to jednak kafelki… o Białorusinach, którzy mu te kafelki układają, a dorwał ich w Neapolu i są jedynymi ludźmi, którzy potrafili się czegoś takiego podjąć.
Obrazek
Opowiadał o swoim życiu, o tym jak był pilotem- razem z Łukaszem rozmawiali długo o lotnictwie a Gennaro poklepał go z uznaniem jak dostał od niego szybką odpowiedź na pytanie, dlaczego samolot w ogóle leci, że dzięki konstrukcji skrzydeł. Opowiadał o swojej kilkuletniej posadzie prezydenta Neapolu, o swojej fundacji. O tym, że jego synowie i córka są rozpuszczeni, że nie rozumieją jego zajęć, jego pasji. Opowiadał naprawdę o wszystkim a z każdym kolejnym kieliszkiem wina był coraz zabawniejszy. Bardzo się cieszyliśmy, że znów możemy go słuchać.
13 sierpień RELAKS ZWANY SAPRI Obudziliśmy się koło 10ej. Mieliśmy pokój z klimatyzacją, wyspaliśmy się jak niemowlaki Ogarnęliśmy się i poszliśmy do podwórko. Gennaro siedział już ze znajomymi przy stole, Antonella sprzątała w kuchni a dwaj robotnicy układali kafelki na trawie. Było niemiłosiernie gorąco. Gennaro zaproponował, żebyśmy zabrali się z Fume i Robertem na plażę, bo oni jadą na łódkę. Poznaliśmy jego córkę- Fume- bardzo wesoła dziewczyna. Ale tylko ona się tak do nas uśmiechała, bo jej chłopak i Roberto z dziewczyną, wydawali się nie być zadowoleni z tego że jesteśmy. Pojechaliśmy z nimi Multiplą, my wysiedliśmy przy porcie a oni pojechali dalej, na łódkę. Znaleźliśmy piękny kawałek plaży, nie łatwo było się tam dostać, bo cały brzeg usłany był z wielkich głazów, ale było tam cicho i pięknie. Zejście do wody też nie było łatwe, ale warte poświecenia. Spędziliśmy tam z trzy godziny, praktycznie ciągle w wodzie, albo robiąc zdjęcia krabom. Co chwilę też przepływały obok łódki, jachty, małe i większe motorówki. Taki punkt widokowy na wodne rozrywki.
Obrazek Obrazek Obrazek ObrazekObrazek Obrazek Obrazek
Jakoś po 14stej przyjechała po nas ekipa z łódki i razem Multiplą zabraliśmy się powrotem do Gennaro. Zaraz potem był obiad przygotowany przez Antonellę, do którego zasiedli wszyscy, łącznie z robotnikami. Dostaliśmy pyszne kanapki na gorąco, nie wiem dokładnie co to było, jakby tost z warzywami, ale było pyszne. Doszliśmy z Łukaszem do wniosku (co potwierdził nam kolejny dzień), ze tu nie je się śniadań. Pierwszy posiłek jest właśnie koło 13-14stej, a później dopiero je się obiad. Po posiłku Łukasz trochę pomagał przy pracach w ogrodzie- robili coś razem z Gennaro, ja zrobiłam pranie, pomogłam posprzątać a potem nie mieliśmy już co robić, a Gennaro był zajęty, to znów poszliśmy na plażę. Gdy wróciliśmy wieczorem, dowiedzieliśmy się że dziś na kolację przyjdą „very important pe ople”. Chcieliśmy sobie pójść, żeby nie przeszkadzać, ale o tym oczywiście nie było mowy. W końcu zaczęli schodzić się goście- kilku mężczyzn w średnim wieku, dwie kobiety, dwoje dzieci- malutka dziewczynka i chłopczyk. Jak Antonella przygotowywała kolację, Gennaro usiadł z nami wszystkimi na podwórku i zaczął swoim gościom opowiadać o nas. My nie wiedzieliśmy kto to jest, widzieliśmy po prostu jednego mężczyznę w białej koszuli, który trzymał pod pachą maskotkę- kotka swojej wnuczki a zamiast portfela miał przezroczysty woreczek zapinany szyną- jak Jan Niezbędny;) w którym widać było wszystkie pieniądze i dokumenty, drugiego niskiego pana z lekko siwymi włosami- bardzo podobnego do tego pierwszego- bo jak się później okazało, są braćmi oraz jeszcze jednego, spokojnego i uśmiechniętego mężczyznę. Jak się okazało przy kolacji- co na początku wprawiło nas w osłupienie ale później doszliśmy do siebie, pamiętając że u Gennaro takie zaskoczenia są na początku dziennym- pan z kotkiem pod pachą to jeden z najlepszych onkologów we Włoszech, a drugi a to jeden z najbardziej znanych polityków w tym kraju, który jest znajomym Fidela Castro. „Z Fidelem pił wino”- powiedział do nas Gennaro jakby nigdy nic. Nas już w tym temacie chyba naprawdę nic nie zdziwi A kolacja…? Oczekiwaliśmy czegoś pysznego, cały prawie dzień nic nie jedliśmy, bo widzieliśmy że Antonella cały czas stoi przy garnkach, więc kolacja na pewno będzie super! Na pierwsze danie było spaghetti- jedno z owocami morza, a drugie- (na szczęście!) z sosem pomidorowym. Zjedliśmy mało, bo zaraz miały przyjść kolejne rzeczy. Tu jest zupełnie inaczej niż u nas, w Polsce. Jak są jakieś uroczystości, gdy przychodzą goście- podaje się po jednym daniu. Gdy wszyscy zjedzą, zabiera się je ze stołu i przynosi następne. I tak w kółko. Nie ma zakąsek, sałatek cały czas stojących na stole. Donoszone jest po jednym daniu, wiec nie wiedzieliśmy co zaraz „wejdzie” na stół. Jako drugie weszły owoce morza na patelni… Trzecie- kraby. Później kolejne kraby tylko w innej wersji… Nie tknęliśmy tego i cały czas mieliśmy nadzieję na coś innego. Ale to „inne” nie nastąpiło. Wszystko było oparte na owocach morza, a zwłaszcza na krabach właśnie. Na koniec tylko zjedliśmy po kawałku tej przepysznej Mozzarelli i to nas uratowało. Ale i tak wyszliśmy z tej kolacji głodni, a cały dzień czekaliśmy na te wieczorne przysmaki;) Ale jeszcze był deser- pyszne lody, nakładane łyżką wprost z pudełka do wafelków. Coś pysznego, najlepsze lody na świecie ! Kolacja trwała długo, było nas wszystkich dużo, dużo też przeróżnych alkoholi. Wina, nalewki, wódki. O niektórych z nich Gennaro mówił, że są tylko na specjalne okazje, bo są bardzo drogie. A jak on już mówi że są drogie, to muszą być drogie naprawdę. Było bardzo miło. Gennaro w pewnym momencie, przerywając rozmowę z tym politykiem od Fidela powiedział do nas „Mój przyjaciel powiedział, że wasz motocykl jest piękny!” Łukasz wtedy prawie padł z dumy ;) „Słyszysz mała, słyszysz ?! Ale jestem kozaczek, taki ustawiony człowiek a mówi że Virażka jest piękna :D;) Później Gennaro wkręcił nas też w rozmowę z nimi, tłumacząc im nasze słowa i na odwrót. Więc też trochę opowiedzieliśmy o celu naszej podróży, o naszym kraju i innych rzeczach. Bardzo fajnie z jego strony, że tak nas zaangażował do rozmowy, bo inaczej naprawdę czulibyśmy się trochę obco. Nie wiem kiedy dokładnie zakończyła się ta kolacja, ale było już późno. Jak my zasypialiśmy, wesoły głos Gennaro dobiegał jeszcze z podwórka. A my cieszyliśmy się z tego, że mogliśmy coś takiego jak dziś przeżyć, ale też byliśmy podekscytowani tym, że już jutro zobaczymy Sycylię ;)
14 sierpień. SYCYLIJSKIE EMOCJE Wyruszyliśmy rano. Gennaro pożegnał nas troskliwie i kazał obiecać, że zajedziemy jeszcze do niego w drodze powrotnej z Sycylii. Droga była piękna. 300 km bajecznych widoków, skalnych urwisk, plaż miejskich jak z katalogów biur podróży i tych bardziej dzikich, na których stopy piekły od gorąca kamieni i te niesamowite połączenie- po prawej stronie otwarte morze, po lewej- ściany gór.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Widzieliśmy też płonące kawałki zboczy, nad którymi latały helikoptery- smutne widoki, bo ogień tak szybko się na nich rozprzestrzeniał…Jechaliśmy długo, przez Scaleę, Diamante, Paolę, aż do miejsca, z którego widać było zataczającą się na horyzoncie Sycylię. Piękny widok, ta wyspa… może przez tą jej popularność, może przez egzotykę… a może po prostu przez jej urok, który naprawdę uderza w oczy i serce. Wjechaliśmy na prom i czując ogromne podniecenie, patrzyliśmy raz w lewą, raz w prawą stronę… ląd zostawał coraz dalej a wyspa była coraz bliżej… oświetlona milionami światełek, przy zachodzącym słońcu. Gdy prom dobija do Messiny, jest już niemal zupełnie ciemno. Stawiamy pierwszy krok na sycylijskiej wyspie, szczęśliwi, że tu dotarliśmy. Szczęście mija dość szybko. Jedziemy jeszcze godzinę autostradą, nie świadomi jeszcze tego, co nas czeka. Docieramy do rejonu Katanii i jeździmy po tych miasteczkach, które zamieniły się na tą noc w labirynt. Byliśmy już zmęczeni, chcieliśmy znaleźć jakiś nocleg, najlepiej na dziko. Nie było ani jednego zjazdu na plażę, chyba że w centrum miasta. Nie było campingów- chyba że się wtedy schowały. Minęła godzina poszukiwań. Zamieniła się w trzy godziny. Była już pierwsza w nocy, a my nadal szukaliśmy noclegu… źli i zmęczeni, wróciliśmy na autostradę, żeby znaleźć już jakiekolwiek miejsce, nawet na parkingu… i znaleźliśmy… Duża stacja benzynowa z parkingiem i kawałkiem skwerku z drzewami iglastymi. Rozłożyliśmy się w kącie, w najmniej widocznym miejscu, na karimatach i zasnęliśmy… Było już po drugiej w nocy. Zasypiając, myślałam sobie: „Nie tak wyobrażałam sobie siebie na Sycylii…” Chyba oboje mieliśmy tego wieczoru już dość tego miejsca.

O DWÓCH MAŁYCH PODRÓŻNIKACH NA SYCYLII, NAPISZĘ W DRUGIEJ CZĘŚCI :)
Ostatnio zmieniony 14 grudnia 2010, 15:53 przez Ewcia, łącznie zmieniany 1 raz.
"W życiu piękne są tylko chwile"
Awatar użytkownika
Adam
Posty: 2226
Rejestracja: 22 października 2007, 19:52
Motocykl: 1100, 92r. OGAR 200
Lokalizacja: Święta Anna
Wiek: 45
Kontakt:
Status: Offline

Re: Nasze wielkie, włoskie wakacje ;) 6-24 sierpień 2010

Post autor: Adam »

No wreszcie się doczekałem. Super się czyta, tym bardziej, że za oknem pół metra śniegu do odgarnięcia. :nazdrowie: :bravo:
Awatar użytkownika
Kożuch
Posty: 3443
Rejestracja: 11 maja 2008, 17:11
Motocykl: Virago 750,VL 1500,CB1300,XV1900, FJR1300
Lokalizacja: Poznań Góra
Wiek: 48
Status: Offline

Re: Nasze wielkie, włoskie wakacje ;) 6-24 sierpień 2010

Post autor: Kożuch »

Znów fajna relacja z wyprawy. Naprawdę Wam zazdroszczę.
No i oczywiście najważniejsze GRATULACJE zaręczyn :bravo: :bravo:
Obrazek
Awatar użytkownika
frytura
Posty: 2385
Rejestracja: 04 stycznia 2009, 14:57
Motocykl: Fajzer / Von z Ton
Lokalizacja: ZK / ZS / RLS
Wiek: 37
Kontakt:
Status: Offline

Re: Nasze wielkie, włoskie wakacje ;) 6-24 sierpień 2010

Post autor: frytura »

Ewcia kolejny raz SZACUN! co tu dużo mówić... i jakie rewelacyjne fotki ahhh :mrgreen: Ale, mam nadzieję, że za rok zobaczę Cię na Motórze... z przodu!!! :mrgreen:

no i wielkie gratulacje z okazji oświadczyn... i to w takim stylu... :mrgreen: :mrgreen: :mrgreen:
1 metr to droga jaką pokonuje światło w próżni w czasie 1/299792458sek.

http://motocyklemprzezzycie.pl/
http://smazalniastron.pl

GRUPA ŚLĄSK oddział Koszalin :D
Awatar użytkownika
Ewcia
Posty: 106
Rejestracja: 25 stycznia 2009, 17:54
Motocykl: Antka :P
Lokalizacja: Białystok
Wiek: 38
Kontakt:
Status: Offline

Re: Nasze wielkie, włoskie wakacje ;) 6-24 sierpień 2010

Post autor: Ewcia »

frytura pisze:Ale, mam nadzieję, że za rok zobaczę Cię na Motórze... z przodu!!! :mrgreen:
Nooo Frycia, to jest teraz chyba moje największe marzenie :)
"W życiu piękne są tylko chwile"
Awatar użytkownika
Feldek
Posty: 1405
Rejestracja: 19 marca 2008, 16:01
Motocykl: Virago 535 Custom
Lokalizacja: Poznań/Mosina
Wiek: 38
Kontakt:
Status: Offline

Re: Nasze wielkie, włoskie wakacje ;) 6-24 sierpień 2010

Post autor: Feldek »

Kolejne super wakacje! :mrgreen: Ojjj zazdroszcze Wam tych wakacji i żałuje, że nie mogę tej mojej Natalii na dłużej niż 3 dni wyciagnąc na motórze... Ale super podróż :bravo:
http://profile.imageshack.us/user/Feldek - fotki z motocyklowych wojaży
Awatar użytkownika
peter1376
Posty: 118
Rejestracja: 01 października 2009, 15:14
Motocykl: Yamaha virago 535
Lokalizacja: Milicz
Status: Offline

Re: Nasze wielkie, włoskie wakacje ;) 6-24 sierpień 2010

Post autor: peter1376 »

Ewcia pisze:Nie czytajcie dokładnie, bo tego jest naprawdę za dużo do czytania
Naprawdę nie da się tego czytać tak po prostu , normalnie pochłania się jak najlepszą książkę . Ja ci mówię ty zacznij pisać książki podróżnicze .. :rock: :bravo: .... Super napisane , super fotki
Gratulacje zaręczyn :bravo: :bravo: :bravo: :bravo: z niecierpliwością wszyscy czekamy na drugą część ..... :bravo: :bravo: :bravo: :bravo: :bravo:
Awatar użytkownika
Ewcia
Posty: 106
Rejestracja: 25 stycznia 2009, 17:54
Motocykl: Antka :P
Lokalizacja: Białystok
Wiek: 38
Kontakt:
Status: Offline

Re: Nasze wielkie, włoskie wakacje ;) 6-24 sierpień 2010

Post autor: Ewcia »

CZĘŚĆ II. OSTATNIA ;)

15 sierpień. A JEDNAK JEST PIĘKNIE. Wstałam przed piątą rano i poszłam się umyć do łazienki na stację. Gdy zobaczyłam siebie w lustrze, myślałam że to jakiś żart… Całą twarz miałam pokąsaną, kąsek przy kąsku, wyglądałam jak z młodzieńczym trądzikiem. Na czole naliczyłam 57 malutkich ukąszeń. Gdy zobaczyłam Łukasza, wiedziałam już, że coś podobnego do komarów, musiało nas pogryźć w nocy… Łukasz wyglądał tak samo jak ja, tyle tylko że on się z tego śmiał. Dzień zaczęty wcześnie i kiepsko, zamienił się jednak w prawdziwie sycylijską
przygodę.
Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Szukając wjazdu na Etnę, błądziliśmy po malutkich wioseczkach na wzgórzach, nie uczęszczanych przez prawie nikogo, a już na pewno nie turystów. Rozmawialiśmy z miejscowymi, którzy nie raz byli bardzo zdziwieni, że nas widzą- dwoje młodych ludzi na motocyklu z przyczepką i flagą Polski, w miejscach gdzie nie ma nic… Łukasz na migi pokazywał, że chcemy dotrzeć do miejsca, skąd rusza kolejka na Etnę, przykucał, żeby to pokazywać, później rysował na kartce ludziki wjeżdżające kolejką na górę… Uwielbiam takie momenty, to jest ogromna zaleta jazdy bez GPSa ;) W końcu po wielu próbach dogadania się i miejscowej nawigacji, dotarliśmy do miasta Zafferana, skąd wjazd na Etnę był już bardzo prosty. W sumie zostawiliśmy za sobą kilka większych miasteczek i kilkanaście wioseczek. Sycylia jest niezwykła. Bardzo biedna, tą biedę widać wszędzie, ale ludzie uśmiechają się od ucha do ucha. W Katanii miasta, zbudowane są niemal w całości z lawy, bo to w tym miejscu najtańszy budulec. Sycylijczycy nie przywiązują wagi do wyglądu budynków czy domów, a mimo to (a może dlatego) to wszystko ma taki niesamowity urok. Wielkie, pnące się do nieba kościoły- proste, niemal smutne. Czarne domy z malutkimi balkonikami.
Wielkie, olbrzymie wille na zboczach miast- opuszczone, pozostawione, z zarośniętymi podwórkami, mimo tego, że na pewno były bardzo bogate, nie mogłyby konkurować wyglądem z naszymi zwykłymi, małymi domkami, a mimo tego mają w sobie coś, co przyciąga uwagę. Na skrzyżowaniu w mieście znak drogowy, podziurawiony przez kule. Na każdym domu, w każdej uliczce kapliczka z Matką Boską, osnuta szybą. Nigdy nie widziałam miejsca, choć w połowie podobnego do sycylijskiego miasta.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

Etna zadziwia. Jest naprawdę olbrzymia, wjeżdża się na nią długo a ciągle widoczny z serpentynowej drogi dymiący krater, pobudza wyobraźnię. I ta lawa… jest wszędzie. Snuje się po zboczach, pokrywa wszystko wokół drogi, wydaje się jakby w bezczelny sposób oczerniała to miejsce. Ponad 270 kraterów bocznych. Obeszliśmy tylko jeden, i tak był duży. Naprawdę niesamowite miejsce, zwłaszcza dla kogoś, kto lubi wulkany, tak jak Łukasz. Na Etnie można poczuć się jak na księżycu i to chyba dość częste porównanie. 145 km obwodu u podnóża i wysokość 3340 m n.p.m, jeszcze potęgują ten efekt. Zjeżdżając już inną drogą, zobaczyliśmy zasypany po dach dom… To zrobiło na nas duże wrażenie, może to była jedna ze stacji kolejki linowej ośrodka narciarskiego, zasypanej w 2001 roku? Tego nie wiemy, ale takich miejsc jest ponoć na obszarze Etny znacznie więcej. Po zjeździe z tego olbrzymiego Wulkanu, pojechaliśmy do miasta Katania. Jest piękne. Staraliśmy się zwiedzić je dokładnie, z naszym kieszonkowym przewodnikiem. Położenie Katanii u podnóża Etny, zawsze było dla miasta źródłem zarówno korzyści, jak i strat. Z jednej strony, wybuchy wulkanu pustoszyły wielką część terytorium miasta. Z drugiej strony, wulkaniczne popioły wytwarzały glebę o dużej urodzajności przydatne szczególnie do upraw winogron. Dziś to jednak walory widokowe są największą wizytówką tego miasta.
Obrazek Obrazek
ObrazekObrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
W drodze powrotnej do Messiny, obserwowaliśmy Sycylię z różnych stron. Przy wybrzeżu ciągnęły się bogate kurorty, hotele, kolorowe parasole plażowe ubarwiały plaże. A po drugiej stronie drogi, nieco dalej od plaż, ciągnęła się ta biedniejsza Sycylia, z małymi uliczkami, odrapanymi domami i powybijanymi drogami. Nad tymi dwoma światami majestatycznie górowała Etna- widoczna przez wiele, wiele kilometrów, z oddali wyglądała nawet jeszcze groźniej. Z promu, do którego nawet wjechał po szynach pociąg, przewożący ludzi na ląd Włoch, Sycylia wydała się być widoczna jak na dłoni. Malała w oczach, stawała się coraz mniejszym paseczkiem na morzu. Chciałabym, żebyśmy jeszcze kiedyś mogli tam wrócić i wgłębić się w nią znacznie mocniej.
Obrazek
Tego wieczoru, po zjeździe z promu, zrobiliśmy jeszcze około 100 km. Spaliśmy na campingu Św. Anny za niewiarygodną cenę 15 euro (taka cena ze względu na dyskotekę dla dzieci, która się tego wieczoru odbywała na podwórku;) więc byliśmy niezwykle zadowoleni ;)

16 sierpień. SIELANKA Dzisiejszy dzień był największym odpoczynkiem w całej naszej podróży. Wyjechaliśmy z campingu i prując chwilę autostradą A3, w okolicach Piazzo dostrzegliśmy z drogi puste plaże. Udało nam się tam dotrzeć i już koło południa się tam rozgościliśmy. Najpierw zrobiliśmy zakupy, a jak wracaliśmy, przy drodze sprzedawali arbuzy za śmiesznie niską cenę. Łukasz poszedł po tego arbuza i wrócił z ogromną, kilkukilogramową kulą, przekrojoną na pół, którą ledwo niósł. Bo my oczywiście myśleliśmy że to cena za arbuza, a nie jak się okazało, za kilogram ;) A połówki niestety nie można było kupić, więc potem przejedliśmy się nim tak, że do dziś mamy dość tego owoca ;)
ObrazekObrazek ObrazekObrazek ObrazekObrazek
Było bardzo wakacyjnie. Dzika plaża, kąpiele w morzu, słońce. Wieczorem piliśmy wino na zupełnie pustej plaży i spaliśmy bez namiotu pod wielkimi trzcinami, które wyglądały jak palmy- kilka metrów od brzegu. Śmialiśmy się, że za taki nocleg jak z filmów o rozbitkach, bylibyśmy skłonni nawet zapłacić dużo więcej, niż za te wszystkie „kozackie”, zabite ludźmi luksusowe campingi. A mieliśmy go zupełnie za darmo.
17 sierpień. ZGUBA. Z naszej dzikiej plaży wyjechaliśmy dopiero około 14stej. Po takim odpoczynku, byliśmy pewni, że ten dzień musi też się dobrze zakończyć, tym bardziej że dziś znów zobaczymy Genaro, bo obiecaliśmy mu że zajedziemy w drodze powrotnej z Sycylii.
Obrazek Obrazek
Niestety nie było tak przyjemnie. Zamiast drogi po autostradzie, wybraliśmy te boczne drogi, żeby zobaczyć góry, po prawej stronie nas. Pojechaliśmy więc przez przez Castro Villari i stamtąd w kierunku Monte Pollino. Zatrzymaliśmy się w jakiejś małej, uroczej miejscowości na zakupy w supermarkecie a potem pojechaliśmy dalej. Przejechaliśmy przez piękną miejscowość Morano Calabro, z niezwykle malowniczymi domami w skałach na wzgórzu.
Obrazek Obrazek
Za ta miejscowością zatrzymaliśmy się na chwilę przerwy i wtedy zobaczyliśmy że do przyczepki przymocowana jest tylko moja kurtka i to i tak ledwo się trzyma… Byliśmy zrozpaczeni. Często na tej wyprawie jechaliśmy bez kurtek, przymocowując je linką do przyczepki, bo inaczej nie dało się jechać. I teraz dostaliśmy nauczkę… Ale nigdy nawet żadna kurtka nam się nie zsunęła o centymetr, ta lina trzymała się naprawdę bardzo mocno. Wróciliśmy aż pod ten supermarket, rozglądając się po poboczach drogi, ale kurtki nie było… Szybko się zorientowaliśmy, że ktoś ją musiał pod sklepem odpiąć z przyczepki, bo nie było możliwości, żeby ona sama się wysunęła spod tych lin… Byliśmy naprawdę załamani, Łukasz już w ogóle się nie odzywał. Jesteśmy prawie 4 tys. km od domu, a tylko Włochy są tak ciepłym krajem. Co będzie później, gdy będziemy jechać przez Austrię, Niemcy, Słowację… ? Na nową kurtkę tutaj, trzeba by było wydać o wiele więcej niż w Polsce. Naprawdę bardzo nas to przybiło. Jechaliśmy w milczeniu z kiepskimi humorami. Powoli się ściemniało a my przemierzaliśmy serpentyny, prowadzące do Sapri. Widok z góry na tą uroczą miejscowość był naprawdę zachwycający. Setki światełek, łódki przy porcie, domki. Sapri z góry wyglądało bajkowo.
Obrazek
Zajechaliśmy pod dom Genaro. U niego jak zwykle było mnóstwo ludzi. Genaro bardzo ucieszył się na nasz widok i przytulił nas mocno do siebie. Ja się prawie rozpłakałam z tego wszystkiego. Wytłumaczyliśmy mu zaraz, co się stało. Genaro powiedział, że zabierze nas na łódkę, żebyśmy sobie tam zostali i odpoczęli. Zawiózł nas do portu , żebyśmy zostawili rzeczy i namawiał, żebyśmy wrócili z nim na kolację, ale u niego była rodzina ze strony Antonelli, mnóstwo dzieci, my już nie chcieliśmy robić problemu i powiedzieliśmy, że chcielibyśmy odpocząć. Pożegnaliśmy się więc i umówiliśmy na jutro rano, bo już koło południa Genaro i Antonella wracają do Neapolu a stamtąd lecą do Aten, do przyjaciół. Na łódce było bardzo fajnie. Stała przycumowana, pomiędzy innymi łódkami, których w tym porcie było mnóstwo. W środku było malutko miejsca, ale to i tak była wielka frajda. Humory już trochę się nam poprawiły, choć ciągle martwiliśmy się tym, jak to będzie. Nie braliśmy ze sobą dużo ciepłych ciuchów, Łukasz miał tylko bluzkę z długim rękawem, bluzę no i nasze kombinezony przeciwdeszczowe. Nie wiedzieliśmy, jakiej pogody mamy się spodziewać po wyjeździe z Włoch, przed nami zresztą były jeszcze Włoskie góry. Martwiliśmy się, ale powiedzieliśmy sobie, że jakoś damy radę.
18 sierpień WSZYSTKIE DROGI PROWADZĄ DO RZYMU ;) Wstaliśmy bardzo wcześnie, po siódmej, bo zrozumieliśmy wczoraj, że Genaro przyjedzie po nas po ósmej. Wyszykowaliśmy się, zjedliśmy śniadanie a jego wciąż nie było. No i tak czekaliśmy i czekaliśmy aż do 11stej. Siedzieliśmy na łódce, a ja pierwszy raz tak wcześnie piłam wino, chociaż muszę przyznać że wino z kieliszka na łódce w porcie to chyba jedna z najbardziej luksusowych degustacji w moim
życiu;)
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Po 11stej poszliśmy na naszą ulubioną plażę i odpoczywaliśmy na kamieniach. Ten fragment plaży usłany jest wielkimi głazami, ciężko się tam chodzi, ale to właśnie tam jest najpiękniej. Później już sami wyruszyliśmy do Genaro, bo on nadal nie dawał żadnego znaku. On oczywiście myślał, że śpimy i chciał nam dać odpocząć, a sam już powoli się pakował. Pożegnaliśmy się bardzo czule, Genaro wyściskał nas tak, że aż nas wszystko bolało ;) Jego żona też bardzo miło nas pożegnała. Obiecaliśmy, że będziemy pisać i że ciągle będziemy w kontakcie. Wróciliśmy na autostradę A30 i pruliśmy stamtąd bardzo długo. Od Sapri do Neapolu jest 200 km, a potem jeszcze kolejne 200 do Rzymu. Znów przejeżdżaliśmy obok Wezuwiusza, zostawiając go po lewej stronie. Chyba mamy jakiś sentyment do tego wulkanu ;) Tego wieczoru dotarliśmy do Monte Casino, więc byliśmy już blisko Rzymu. Było jeszcze wcześnie, najpierw szukaliśmy noclegu wzdłuż rzeki, później znaleźliśmy go w małym lasku przy jakimś polu, dosłownie zaraz pod górą Monte Casino. Zwiedzanie zostawiliśmy na jutro. Było pusto i cicho, myliśmy się w wodzie wlanej do sakw, bo z rzeczki dało się zaczerpnąć wodę, ale wejść do niej już byłoby ciężko. Ściemniło się dopiero, gdy już byliśmy rozbici.

19 sierpień PATRIOTYCZNIE Ten czwartkowy dzień zaczęliśmy wcześnie, od zwiedzania klasztoru. Wjazd na Monte Casino jest bardzo emocjonujący, serpentyny dookoła góry, z każdym kolejnym metrem, coraz ładniejszy widok na miasto. Na górze stało kilka polskich autokarów, poczuliśmy się w pewnym momencie jak u siebie. Pan na parkingu powiedział, że za motocykl absolutnie nie musimy płacić. Z tego pięknego klasztoru, rozciągał się widok na doliny. Było też widać nasz polski cmentarz, z górującym nad nim krzyżem z żywopłotu i białym orłem. Zwiedziliśmy później ten cmentarz i trzeba przyznać, że to naprawdę wzruszające miejsce. Zwłaszcza gdy stanie się na kilku schodkach przy grobach żołnierzy i patrząc w dół, czyta się wielki napis, otaczający cały pierwszy poziom cmentarza, jakby wokoło symbolicznego grobu Generała Władysława Andersa i wielkiego krzyża Virtuti Militari. PRZECHODNIU, POWIEDZ POLSCE ŻEŚMY POLEGLI WIERNI W JEJ SŁUŻBIE.
Obrazek Obrazek Obrazek
Później przyszedł czas na Rzym. Łukasz nie chciał już tam zajeżdżać, byliśmy tam już rok temu, ale ja nie dałam mu wyjścia, jestem zakochana w tym mieście. Wjechaliśmy zupełnie inną drogą niż rok temu i dużo dłużej jechaliśmy do centrum, ale dzięki temu zobaczyliśmy wiele nowych rzeczy i zdaliśmy sobie sprawę z tego, ż ten „Stary Rzym”, jest rozłożony niemal po całym mieście, w zupełnie nowych częściach, stoją pozostałości murów czy świątyń.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Z Rzymu wyjechaliśmy drogą SR3 i jechaliśmy długo, ale po bocznych drogach, więc przemieszczaliśmy się bardzo wolno. W końcu wróciliśmy na A1 i parę kilometrów za miastem Firenze, postanowiliśmy przenocować na parkingu, bo już się ściemniało i nie zapowiadało się na to, że szybko znajdziemy coś lepszego. Ale było porządku, trochę się baliśmy że ktoś nas pogoni, ale tak się nie stało. To był spory parking, z wiatami na górze i kranami do wody, namiot rozbiliśmy więc gdzieś na tej górce a motocykl schowaliśmy między zaparkowanym tirem a murkiem. Noc była głośna, ale za to niskim kosztem ;) A, dziś mieliśmy jeszcze pierwszą awarię przyczepki. Pękł zaczep, który Antek sam dorobił ;) Przy wyprzedzaniu ciężarówki, poczuliśmy ostre bujanie. Zatrzymaliśmy się na pasie SOS i wtedy Antek aż rozłożył ręce. Zapowiadało się naprawdę kiepsko... Po długiej chwili kombinowania, Łukasz wymyślił, że użyje obejmy od rury wydechowej Golfa II. I patent zadziałał, chociaż nie warto pytać co ta obejma robiła z nami na wakacjach, ale... wtedy uratowało nas to, że była ;)

20 sierpień POLICYJNA PRZYGODA Wstaliśmy wcześnie, żeby nikt nas nie przyłapał w nielegalnym do spania miejscu;) Zwinęliśmy namiot, spakowaliśmy się, zjedliśmy i zeszliśmy z górki na dół, pakować rzeczy do Virażki. Gdy tylko się w miarę ogarnęliśmy i wszystko było załadowane, Łukasz popatrzył na tył motocykla, powiedział to, co w tej sytuacji było jak najbardziej uzasadnione i złapał się za głowę. Wiedziałam już, o co chodzi, bo już od kilku dni sprawdzaliśmy stan tylnej opony, wiedząc że jest już na wykończeniu. W jednym miejscu było już widać druty. Było chwilę po siódmej rano. Wyjęliśmy mapę i zaczęliśmy się zastanawiać, do którego miasta teraz zjechać z autostrady. Wiedzieliśmy, że znalezienie zakładu wulkanicznego w zupełnie nieznanym włoskim mieście, nie będzie takie łatwe.
Obrazek Obrazek
Dosłownie w 2 minuty po otwarciu przez nas mapy, na parking z autostrady zjechała karetka. Za nią laweta i radiowóz policyjny. Wszyscy na sygnale. Powiedzieliśmy tylko do siebie że mamy szczęście, że w porę się zwinęliśmy z naszą noclegownią:) Z tamtych samochodów wszyscy powysiadali i zaczęli rozmawiać, widocznie był jakiś drobny wypadek. Pan z lawety stał i palił papierosa, więc Łukasz do niego podszedł i po chwili przyszli oboje pod motocykl. Porozumieliśmy się z nim na migi, pokazując na zużytą oponę i mapę z prośbą o wskazanie miejsca, gdzie możemy kupić nową oponę. Ten Włoch był bardzo sympatyczny, wyluzowany chyba troszkę alkoholem, bo było od niego czuć ;) i cały czas się do nas uśmiechał. Zastanawiał się nad miejscem, do którego możemy pojechać, zaraz potem zawołał do pomocy kolegę. Po chwili podjechał do nas radiowóz i panowie policjanci zaczęli rozmawiać po włosku z panami od lawety, pytając co się stało. Tamci im wytłumaczyli o co chodzi, a jeden z policjantów mówił troszkę po angielsku, więc od razu zaczął z nami rozmawiać. Wyszli z samochodu i przejęli pałeczkę, bo laweta już musiała odjechać. Byli bardzo mili. Ciężko im jednak szło wytłumaczenie nam, jak mamy dojechać do zakładu. W końcu powiedzieli, żebyśmy jechali z nimi, że oni nas tam poprowadzą. Wytłumaczyli nam trochę na migi, a trochę po angielsku, żebyśmy jechali przed nimi i pokazali na licznik, na 80tkę, żebyśmy nie przekraczali tej prędkości z tą oponą ;) No więc wyruszyliśmy! To była naprawdę przygoda jechać tak przed nimi ;) Na autostradzie nasza Virażka, 80 km na godzinę a za nami eskorta policyjnego radiowozu na sygnale ;) Jaki mieliśmy ubaw, jak wszystkie samochody nagle zaczęły jechać równo z nami, najwięksi śmiałkowie jechali 100 km/ h i nikt, naprawdę NIKT nie przekroczył tej prędkości, wszyscy jechali tak równiutko i nikt nikogo nie wyprzedzał. Na autostradzie, gdzie można jechać 130 km na godzinę, średnia prędkość wyniosła 90 km ;) Policja wyprzedziła nas przy zjeździe z autostrady. Przejechaliśmy przez bramki i znaleźliśmy się w niewielkim miasteczku- Barberino. Po chwili zatrzymaliśmy się pod jakimś warsztatem. Policjanci powiedzieli nam, że zakład jest otwarty od 9ej a było chwilę po ósmej. Powiedzieliśmy że poczekamy, ale oni chwilę później zadzwonili do właściciela tego zakładu i poprosili żeby był wcześniej, bo po chwili nam oznajmili że będzie za 20 minut. Spokojnie więc czekaliśmy a oni razem z nami. Rozmawiali z jakimiś znajomymi mężczyznami, którzy do nich podeszli a w tym samym czasie po drugiej stronie ulicy zderzyły się lekko dwa samochody, właściwie kobieta wjechała w samochód jadący przed nią. Jeden z policjantów tylko do nich na chwilę podszedł, coś powiedział i zaraz wrócił do kolegi. A ta kobieta z ludźmi, w których wjechała, wyjęli kartki i zaczęli coś spisywać. Po chwili podali sobie ręce, pomachali do policjantów i odjechali każdy w swoją stronę. Byliśmy w prawdziwym szoku. Bardzo krótko czekaliśmy na właściciela zakładu. Przywitał się z policjantami, z nami i otworzył drzwi do swojego królestwa. Piszę tak, bo jego zakład był odzwierciedleniem jego pasji, było to widać od razu. Same ścigacze i crossy, zdjęcia z wyścigów na drzwiach, medale. Po chwili już zorientowaliśmy się, że kiedyś sam brał udział w wyścigach, teraz jest trenerem- łatwo było to wywnioskować ze zdjęć. Musiał mieć dobre wyniki, bo medali i dyplomów miał naprawdę mnóstwo. Gdy Łukasz razem z nim wpychał do środka zakłady Virażkę, widać było jego zdziwienie że ten nasz sprzęt jest tak ciężki. Chłopacy ledwo dali radę przejść przez próg. W tym czasie nasi policjanci opowiadali mu, że jesteśmy z Polski, że zwiedziliśmy już taki kawał Włoch, że wracamy z Sycylii (opowiadaliśmy im to czekając na otwarcie). Byli tym bardzo zafascynowali i nasz pan mechanik również. Policjanci razem z nim i Łukaszem postawili Virażkę na podnośnik i to był naprawdę niezły widok ;) Przerażała nas tylko cena opony i jej wymiany, byliśmy świadomi tego, że tu zapłacimy dużo więcej niż w Polsce. Zapytaliśmy policjanta, który mówił po angielsku, ile to będzie kosztowało a on zaczął rozmawiać o tym z właścicielem zakładu. Po chwili powiedział nam, że opona wraz z wymianą, kosztuje 250 euro, ale od nas weźmie 200 euro. Byliśmy bardzo ucieszeni tą wiadomością, bo 200 euro za oponę Dunlopa z wymianą to praktycznie jedynie o 100 zł drożej, niż u nas w Polsce. Odetchnęliśmy z ulgą. Policjanci po chwili się z nami pożegnali i odjechali, podziękowaliśmy im bardzo kilka razy. Ale nie minęło 15 minut i wrócili do nas z powrotem. Tym razem ja już poprosiłam ich o zdjęcie, bo za pierwszym razem jak odjechali żałowałam że tego nie zrobiłam, bo to byłaby fajna pamiątka. Zresztą oni świetnie wyglądali, troszkę jak Flip i Flap, jeden chudy, drugi grubszy, widać że świetnie się ze sobą dogadują. Jak stanęłam z nimi do zdjęcia, to jeden się wyprostował a drugi powiedział "one moment" i wciągnął brzuch ;) Później zaproponowali, żebym wsiadła do radiowozu i tam sobie zrobiła zdjęcie. Byli naprawdę super. Chyba nigdy nie widziałam tak miłych i wyluzowanych policjantów. Stali z nami na sklepie, to rozmawiali między sobą, to o coś pytali nas, ciągle się uśmiechali. Byli pełni podziwu dla tego, że tak jeździmy po Włoszech i ze w ogóle tak dużo jeździmy. No a nasz choper, zarówno dla nich jak i tym bardziej dla pana mechanika, był chyba wielką abstrakcją. My sami śmialiśmy się z widoku naszej Virażki na podnośniku, w sklepie pełnym ścigaczów, crossów, skuterów oraz akcesorii praktycznie tylko dla tego typu pojazdów. Spędziliśmy tam wspólnie jakieś 45 minut. Gdy kończyła się już powoli wymiana opony, policjanci dostali wezwanie i musieli się z nami pożegnać. Powiedzieliśmy im że są świetni i że ich nie zapomnimy. Chcieliśmy im nawet dać coś na pamiątkę, ale nie bardzo było co;) Za chwilę też Virażka stała na ziemi z nowiutką, grubą tylną oponą. Łukasz jeszcze zrobił zdjęcie z panem właścicielem, podziękowaliśmy i odjechaliśmy. I taka oto nasza poranna przygoda :)
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Po małych zakupach, zadowoleni i szczęśliwi wróciliśmy na A1 i po kolei mijaliśmy Bolognę, Modenę, Veronę. Jechaliśmy tego dnia bardzo długo. Później zaczęła się Toskania a za nią górskie rejony. Toskania naprawdę pachnie winem i jabłkami. Czuć ten zapach wszędzie, zapamiętam go chyba na zawsze. Po zjechaniu z autostrady, zaczęły się już górskie drogi. Jechaliśmy serpentynami, mijając przepiękne widoki i winnice, setki jabłonek przy drogach, uginających się od ciężaru błyszczących, czerwono krwistych jabłek. I ten zapach, góry wyłaniające się z każdego zakrętu. Po prostu sielanka.
ObrazekObrazek Obrazek Obrazek
W górach zrobiło się już bardzo zimno. Było już po 18stej, zaczęło lekko padać. Nałożyliśmy swoje kombinezonki ale i tak było zimno, nawet mi a Łukasz był przecież pozbawiony kurtki motocyklowej. Nałożył na siebie wszystko co miał. Długo wjeżdżaliśmy serpentynami, mijając obok kurorty narciarskie, przejeżdżając przez małe miasteczka. Było pięknie, ale my już byliśmy zmęczeni i ta pogoda też dawała w kość. Jedna serpentyna odsłaniała w górze kilka kolejnych, w pewnym momencie już nie wiedzieliśmy co robić, czy jechać dalej w górę, czy cofnąć się na dół (co nie miało większego sensu). Robiła się lekka szarówka od tej pogody. Minęliśmy już ostatnie miasteczko i zdecydowaliśmy się jednak pojechać w górę. Z każdą kolejną serpentyną żałowaliśmy tej decyzji. Tutaj już ruch się skończył, przez pewien czas praktycznie nikt nas nie mijał. Zakręty były bardzo ostre a drogi tak wąskiej nie widziałam jeszcze nigdy w życiu, chociaż trochę przełęczy już przejechaliśmy. Na szczęście po chwili wyłonił się przed nami spory samochód i jechaliśmy już ciągle za nim.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Miejsca było tam tak mało, że ruch tu powinien być wyłącznie jednostronny. Gdy samochody chciały się wyminąć, mogły to zrobić jedynie w zatoczkach, zrobionych raz na jakiś czas- inna możliwość nie istniała. Przez prawie cały odcinek tej drogi, nie było żadnych barierek. A pod spodem ogromne przepaście. Na szczęście była bardzo duża mgła w dole, więc przepaść odsłaniała się tylko raz na jakiś czas. A i ta częstotliwość przysparzała potężne bicie serca. Ja się naprawdę bałam. Sądzę, że Łukasz trochę też, chociaż ciężko mu było się do tego przyznać;) Nie wiedzieliśmy ile jeszcze potrwa wjazd na górę. Nie wiedzieliśmy tak naprawdę, czy jest tam jakiś drugi zjazd, czy NIE DAJ BOŻE będziemy musieli zjechać tym samym. Praktycznie nic nie wiedzieliśmy, bo mapa słabo oznaczała to miejsce. Powtórzę to kolejny raz, ale dla nas było ogromnie pocieszające to, że jedzie przed nami samochód. Czasami też zjeżdżało coś w dół, ale na początku wydawało nam się, że tylko my jedziemy do góry. W końcu wjechaliśmy! Na górze widok był porażająco piękny, miło przeszywającego chłodu i tej wyostrzającej obraz mgły. Okazało się, że droga, którą właśnie jechaliśmy, to przełęcz Passo Di Gavia. Passo di Gavia usytuowana jest w połowie drogi z Ponte di Legno do Bormio, czyli ok 1 000 km od granicy Polski. Jest to jeden z najwyższych asfaltowych podjazdów Europy - wznoszący się na wysokość 2621 m n.p.m. Później dowiedzieliśmy się, że jest to najniebezpieczniejsza droga w całych Włoszech i tym również bardzo rozsławiona. Byłam szczęśliwa, że dowiedziałam się o tym dopiero po jej przejechaniu, bo naprawdę bardzo się bałam i bez tej wiadomości. Zjeżdzaliśmy przepiękną drogą- tu już nic nie było przysłonięte mgłą, jak po drugiej stronie góry- pełną serpentyn i zapierających dech w piersiach widoków. Mimo pochmurnej pogody, to miejsce było jak z bajki- księżycowy krajobraz, wysokie, smukłe wodospady spadające z gór, roślinność. Dla mnie najpiękniejszym miejscem na świecie jest droga Glossgrocknera, ale gdyby nie ona i nie to, że tak wielki mam do niej sentyment, powiedziałabym że to miejsce jest największym cudem przyrody jaki widziałam. Po prostu bajka. Zjechaliśmy do jednego miasteczka, ale nie mogliśmy znaleźć tam campingu, więc skierowaliśmy się znów przed siebie. W kolejnym mieście- Cepinie powiedzieli nam, że camping jest niedaleko za granicami miasta. Dojechaliśmy tam już właściwie po ciemku. Bardzo duży camping z domkami, hotelem, restauracją. Długo nie mogliśmy znaleźć recepcji, aż w końcu okazało się że mieści się ona w restauracji. Zameldowaliśmy się, dostaliśmy niewielką przedziałkę pod sosenkami. Bardzo przyjemne miejsce. Chwilę później obok nas rozbiła się w malutkim namiociku para Włochów- chłopak z dziewczyną, mieli około 30 lat. Zapoznaliśmy się z nimi i zaraz potem zmęczeni padliśmy spać.:)
21 sierpień 48 ZAKRĘTÓW Wstaliśmy wcześnie, ale nie spieszyliśmy się z wyjazdem. Zaczęliśmy rozmawiać się z tą parą Włochów, która poprzedniej nocy rozbiła się obok nas. Przyjechali Ducati w pięknym czerwonym kolorze. Rozmawiali po angielsku. To właśnie oni powiedzieli nam , że ta droga, którą wczoraj przebyliśmy jest uznana za najniebezpieczniejszą we Włoszech, że oni byli tam raz i wystarczy na razie;) A później zaskoczyliśmy siebie nawzajem. My ich, gdy okazało się, że tyle Włoch przejechaliśmy, dotarliśmy aż na Sycylię i już tyle tu widzieliśmy a oni nas, że rok temu poznali świetnie nasz kraj. Okazało się, że tak jak my- podróżują gdzieś co roku na 3 tygodnie (my dopiero od trzech lat, ale będzie więcej razy;)) Każdego roku wybierają inny kraj i do niego jadą. Gdy powiedzieli nam, co zwiedzili w Polsce, byliśmy pod wrażeniem- jeździli zgodnie z zabytkami UNESCO, od Krakowa po Trójmiasto, Wieliczkę, Wadowice, Toruń, nawet Warmię i Mazury- Bunkry Hitlera- Mamerki, Gierłoż. Byliśmy pod ogromnym wrażeniem, nie poznałam jeszcze innych obcokrajowców, którzy aż tyle zobaczyliby w naszym kraju. Praktycznie wszystkie najważniejsze zabytki odwiedzili. I miło było posłuchać, jakie wrażenie zrobił na nich nasz kraj. Szczególnie Mazury, Kraków oraz jak to oni nazwali „place of salt” , czyli Wieliczkę. Byli zachwyceni naszą przyrodą, Tatrami, ludźmi, jedzeniem i cenami. Powiedzieli że za 20 euro jedna osoba może się najeść, wyspać i jeszcze kupić pamiątkę ;) Sporo z nimi porozmawialiśmy, również na temat Włoch, bo oni też zwiedzili wiele miejsc, w których my byliśmy. Tylko oni są jeszcze większymi hardcorowcami, bo jedżą praktycznie bez niczego, mają jeden kuferek i malutkie boczne, malutki namiocik. Ta dziewczyna chyba w ogóle nie ma ubrań na zmianę, bo nie wiem gdzie miałaby to mieścić. Chciałabym kiedyś taka być, ale jak na razie mam swoją własną dużą sakwę a w niej połowę swojej szafy ;) Poprawię się ;)
Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek
ObrazekObrazekObrazek
ObrazekObrazek
W końcu spakowaliśmy się wszyscy i wyruszyliśmy i my i oni w tym samym kierunku- na Passo Stelvio, chociaż po chwili się rozłączyliśmy, bo my jeszcze zajechaliśmy na tankowanie. Pogoda tego dnia była piękna. Widoki cudowne, soczystość zieleni, błękit nieba i te asfaltowe serpentyny. Do tego odbywał się jakiś wyścig starych motocykli, raz na jakiś czas przejeżdżali jacyś dziadkowie z numerkami na plecach. Jak w filmie.
Na Passo Stelvio byliśmy już drugi raz, ale za pierwszym razem wjeżdżaliśmy od drugiej strony. Teraz te kilkadziesiąt niesamowicie prezentujących się serpentyn, zobaczyliśmy już z samej góry. Ludzi było mnóstwo- nie tak jak dwa lata temu, gdy wjechaliśmy tu koło 17stej i w mżawkę, a na górze spotkaliśmy zaledwie kilka osób plus sprzedawców. Dziś- pełno straganów, budek z jedzeniem, turystów i słońca.
Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek
Zjeżdżanie stamtąd to też sama przyjemność, chociaż dla pasażera więcej, bo może skupić się na widokach ;) Ta granica Włoch ze Szwajcarią jest jak wyjęta z dziecięcych książek- piękne kolory, piękne widoki, PIĘKNY krajobraz. Na dole zaczynają się miasteczka z charakterystycznymi kościółkami, których z jednego miejsca widać kilka. Jeszcze raz odwiedziliśmy miasteczko przy włosko- austriackiej granicy, położone nad jeziorem Reschensee z zatopionym do wieżyczki w wodzie kościółkiem. Bardzo malowniczy widok, również ze względu na całą scenerię otaczającą wieżyczkę. Ale jak byliśmy tu dwa lata temu, to miejsce było bardziej dzikie, nie było budki z biletami i ulotkami, parkingu, tylu ludzi a na starym pomoście powiewały flagi Szwajcarii, Włoch i Austrii. Tego dnia przejechaliśmy dużo, to jeden z naszych największych dystansów. Wyjechaliśmy z Austrii, wjechaliśmy do Niemiec a w pewnym momencie przyczepka zaczęła się chybotać. Zatrzymaliśmy się i Łukasz dał mi do zrozumienia samym wyrazem twarzy, że nie jest dobrze. Już wcześniej mocowanie pękło i Łukasz zrobił je na patenty, ale teraz widać było że i to długo nie wytrzyma, bo puściło drugie mocowanie. Szukaliśmy po sklepach czegoś, co pomogłoby nam to naprawić, jakieś zaczepki, coś… ale nic nie było ,marnowaliśmy tylko czas. Stresowaliśmy się tym bardziej, że ja za 3 dni musiałam być w Warszawie na szkoleniu a byliśmy jeszcze daleko od domu. Łukasz znów wymyślił jakiś patent i postanowiliśmy, że będziemy jechać wolniej ale tak naprawdę im szybciej jechaliśmy, tym było lepiej. Przyczepka trzymała się super, a mieliśmy już pomysły, żeby odesłać ją do Polski, bo to, że ona dojedzie w takim stanie sama, wydawało się wtedy niemożliwe. Ale jechała! Tego dnia minęliśmy jeszcze Salzburg i znów znaleźliśmy nocleg na parkingu, na górce, schowani przy krzakach w namiocie :)
22 sierpień FAST ROAD Dziś niedziela, ale dla nas to zdecydowanie nie był leniwy dzień. Przejechaliśmy tego dnia ponad 700 km. Salzburg- Wiedeń- Bratysława- Zlina- Zwardoń. Nie zatrzymywaliśmy się prawie wcale, oprócz przerw na tankowanie i toaletę. Jak wjechaliśmy do Polski i zobaczyliśmy nasze polskie znaki przy granicy, mówiące o dozwolonej tu prędkości, drogach i tak dalej, oboje się wzruszyliśmy. Aż zaśmialiśmy się do samych siebie.
Obrazek ObrazekObrazek
Obrazek Obrazek
To było naprawdę cudowne uczucie, takie z serii długo zostających w pamięci. Jeszcze tydzień temu Virażka i my stawialiśmy swoje pierwsze kroki na Sycylii a dziś stawiamy pierwsze od 3 prawie tygodni kroki w naszych polskich progach, w domu. W Żywcu zjedliśmy kebaby, które po tych kilkunastu dniach smakowały jak nigdy wcześniej a potem znaleźliśmy cudny camping za Makowem Podhalańskim. Aha, wcześniej jeszcze były zakupy za polskie pieniądze i bardzo polskie ceny ;) A camping nawet nas zadziwił na całego, zapłaciliśmy 22 zł za osobę, za namiot tam się nie płaciło ;) Na polu sielanka, dosłownie kilku ludzi, zielona trawka, pusty niemalże teren, nie oblężone łazienki. Usiedliśmy wieczorem na ławeczce przy stoliku, przy kolacji i piwie i oboje rozkoszowaliśmy się tą ciszą. Może i za granicą są kozackie campingi, z łazienkami w marmurach i basenami, ale nigdzie nie ma tak jak u nas!
Myślę sobie, że mimo kilku niemiłych incydentów, mieliśmy na tej podróży wielkie szczęście. Jesteśmy w domu (noo… prawie;) cali i zdrowi a Łukasz przejechał ponad 3 tys km bez motocyklowej kurtki i pogoda prowadziła nas spokojnie do domu. Ani razu nas nie zmoczyło, i nie było nawet tak zimno, oprócz ostatniego wieczoru w górach. Naprawdę mieliśmy wielkie szczęście:)
23 sierpień POWROTY Czas wracać. Wadowice- Zator- Chrzanów- Sosnowiec- ekspresówka Częstochowa- Warszawa. W Warszawie zatrzymaliśmy się u znajomych na Targówku, żeby przeczekać do jutrzejszego szkolenia i spędziliśmy bardzo przyjemny wieczór, wspominając naszą podróż.
24 sierpień WSZĘDZIE DOBRZE, ALE… Ostatni dzień. Moje szkolenie do 14stej a potem powrót do domu. Zajechaliśmy jeszcze do galerii Targówek, kupić mocowanie do przyczepki. Dopiero tu, 200 km przed domem, nasza przyczepka została naprawiona jak należy, bez patentów i warstw taśmy izolacyjnej.
Obrazek Obrazek
Białystok, godzina 17.30. Wjeżdżamy na stację benzynową na obrzeżach naszego miasta, tam witają nas już chłopacy. Po 7236 km jesteśmy powrotem w domu. Zasypiam w swoim łóżku, niby wygodniej niż na macie na parkingu, ale… w głowie kołują się obrazki pięknego morza, gór, wybrzeży i wulkanów. Piękna mieszkanka wspomnień na finał tej pięknej podróży.
Ostatnio zmieniony 14 grudnia 2010, 15:29 przez Ewcia, łącznie zmieniany 1 raz.
"W życiu piękne są tylko chwile"
Awatar użytkownika
pisior
Posty: 5366
Rejestracja: 21 sierpnia 2009, 12:55
Motocykl: 535,1100 1500 1255
Lokalizacja: kostrzyn nad odra
Wiek: 46
Status: Offline

Re: Nasze wielkie, włoskie wakacje ;) 6-24 sierpień 2010

Post autor: pisior »

oj widze ,że to trzeba dużo czasu żeby przeczytc twoją wyprawe ,po fotkach już gratuluje ; obiecuje jutro to zrobic :)
Obrazek
Awatar użytkownika
Antek
Posty: 1141
Rejestracja: 27 grudnia 2007, 13:16
Motocykl: Yamaha XV 1100 Virago '97
Lokalizacja: Białystok
Wiek: 38
Status: Offline

Re: Nasze wielkie, włoskie wakacje ;) 6-24 sierpień 2010

Post autor: Antek »

No Skarbie stanęłaś na wysokości zadania :rock: dziękuję :smile:
Obrazek Czy daleko oni....?
Awatar użytkownika
al99
Posty: 2340
Rejestracja: 07 maja 2008, 07:19
Motocykl: łoweł ,włotki,lacie
Lokalizacja: Tychy-Bieruń Nowy
Wiek: 52
Status: Offline

Re: Nasze wielkie, włoskie wakacje ;) 6-24 sierpień 2010

Post autor: al99 »

Lektura pierwsza klasa, :uklon: i wielki szacunek, tak się po prostu spełnia marzenia. Na dodatek potwierdzenie potrzeby wyprodukowania a raczej wskrzesznia zapomnianej już N-31
Lepiej być znanym Pijakiem niż anonimowym alkoholikiem
czas nie patyk ,na moczarach nie stoi
Moimi obietnicami piekło jest całe wybrukowane.więc na Wasze już miejsca nie starczy.........
Awatar użytkownika
rzeznia_numer_5
Posty: 1983
Rejestracja: 17 maja 2008, 21:32
Motocykl: pogniecione ścierwo
Lokalizacja: Trafalmagoria
Wiek: 111
Status: Offline

Re: Nasze wielkie, włoskie wakacje ;) 6-24 sierpień 2010

Post autor: rzeznia_numer_5 »

Ewcia gratuluję cudownych wakacji, bajecznych zdjęć oraz talentu pisarskiego. Dalej proszę Cię nie czytaj bo to do do Antka o ile to przeczyta.

Antek tak tylko między nami to pilnuj tej swojej panny bo ją porwą. Taka sztuka że brak słów a dodam że rzadko brakuje mi słów ;)
Obrazek
ObrazekObrazekObrazek
Hans
Status: Offline

Re: Nasze wielkie, włoskie wakacje ;) 6-24 sierpień 2010

Post autor: Hans »

wielki szacunek ,bardzo przyjemnie sie czyta ,myślę ze powinni gdzieś to wydrukować ,prawdziwa przygoda uwieńczona oświadczynami :bravo:
jura
Posty: 4
Rejestracja: 21 kwietnia 2010, 15:06
Motocykl: virago 250
Lokalizacja: Siedlce
Wiek: 38
Status: Offline

Re: Nasze wielkie, włoskie wakacje ;) 6-24 sierpień 2010

Post autor: jura »

Ewcia, super wakacje, rewelacja!!! Opisane wszystko jest też zaje....superaśnie. :rock:
Awatar użytkownika
ROUTE 66 RIDER
Posty: 1198
Rejestracja: 05 września 2007, 21:54
Motocykl: Virago XV750,VZR1800
Lokalizacja: Warszawa
Wiek: 60
Status: Offline

Re: Nasze wielkie, włoskie wakacje ;) 6-24 sierpień 2010

Post autor: ROUTE 66 RIDER »

Hej, "dzieciaki" zaręczyny - zaręczynami, a kiedy się będzie można na weselisko wprosić - o obstawie nie mówiąc :mrgreen: pięknie piszesz a i super pasujecie do siebie do zobaczenia w Zdworzu lub gdzieś na naszym kolejm zlocie.

:bikersmile: bardzo was oboje serdecznie pozdrawiam
Jarek
VIRAGO XV 750
[you] -- pozdrówka z waffki
"JEŹDZIĆ TRZEBA, AŻ SIĘ NIE DA"
Obrazek
Awatar użytkownika
FIDO
Posty: 171
Rejestracja: 15 września 2007, 08:03
Motocykl: jest
Lokalizacja: Warszawa Mokotów
Wiek: 52
Status: Offline

Re: Nasze wielkie, włoskie wakacje ;) 6-24 sierpień 2010

Post autor: FIDO »

Super relacja i sporo wrażeń. Gratuluję, oby więcej takich wypraw i opisów.
Pozdrawiam
Awatar użytkownika
Antek
Posty: 1141
Rejestracja: 27 grudnia 2007, 13:16
Motocykl: Yamaha XV 1100 Virago '97
Lokalizacja: Białystok
Wiek: 38
Status: Offline

Re: Nasze wielkie, włoskie wakacje ;) 6-24 sierpień 2010

Post autor: Antek »

ROUTE 66 RIDER pisze:Hej, "dzieciaki" zaręczyny - zaręczynami, a kiedy się będzie można na weselisko wprosić - o obstawie nie mówiąc :mrgreen: pięknie piszesz a i super pasujecie do siebie do zobaczenia w Zdworzu lub gdzieś na naszym kolejnym zlocie.

:bikersmile: bardzo was oboje serdecznie pozdrawiam
Jarek
Dzięki Jarek! Właśnie ubiegłeś mój następny temat na forum :razz: Chciałem to zrobić bardziej oficjalnie gdyż bardzo mi na tym zależy, ślub mamy 21 maja, i nie wyobrażam go sobie bez obstawy która zatrzęsie miastem, a przechodniów wprawi w osłupienie :rock: Więc tak jak teraz tutaj stoję, a raczej leżę, zapraszam wszystkich forumowiczów na swych maszynach na nasz ślub i weselne ognisko ! niestety nie jestem milionerem ograniczają nas fundusze, ale dla braci motocyklowej na pewno znajdzie się miejsce przy ognisku coś na kijek, piwa też mam nadzieje nie zabraknie :) strzeżony parking na motocykle jest już załatwiony, kawałek podłogi na noc tez się znajdzie, czym chata bogata! Wiem że każdy ma swoje zajęcia i obowiązki ale komu nie jest za daleko to serdecznie zapraszam! do zobaczenia w Zdworzu lub gdziekolwiek :rock:
Obrazek Czy daleko oni....?
Awatar użytkownika
frytura
Posty: 2385
Rejestracja: 04 stycznia 2009, 14:57
Motocykl: Fajzer / Von z Ton
Lokalizacja: ZK / ZS / RLS
Wiek: 37
Kontakt:
Status: Offline

Re: Nasze wielkie, włoskie wakacje ;) 6-24 sierpień 2010

Post autor: frytura »

Antek, czujemy się z Anką zaproszone... fczoraj właśnie rozmawiałyśmy o tym czy jedziemy do Was na ślubie pohałasić :mrgreen: tylko termin podajcie :mrgreen:
1 metr to droga jaką pokonuje światło w próżni w czasie 1/299792458sek.

http://motocyklemprzezzycie.pl/
http://smazalniastron.pl

GRUPA ŚLĄSK oddział Koszalin :D
Awatar użytkownika
Ewcia
Posty: 106
Rejestracja: 25 stycznia 2009, 17:54
Motocykl: Antka :P
Lokalizacja: Białystok
Wiek: 38
Kontakt:
Status: Offline

Re: Nasze wielkie, włoskie wakacje ;) 6-24 sierpień 2010

Post autor: Ewcia »

21 maja ;)
"W życiu piękne są tylko chwile"
Awatar użytkownika
thomek13
Posty: 773
Rejestracja: 25 stycznia 2009, 17:49
Motocykl: BMW C600 Sport
Lokalizacja: Dreieich - Słubice
Wiek: 42
Status: Offline

Re: Nasze wielkie, włoskie wakacje ;) 6-24 sierpień 2010

Post autor: thomek13 »

No to pięknie jak już nas zdążyłaś przyzwyczaić Ewcia, . Przeczytałem od deski do deski. Gratulacje, takich zaręczyn jak z bajki! Było by fajnie przyjechać do Was na ten kawałek kiełbaski i kawałek podłogi :wink: W tamtych stronach mnie jeszcze nie było, może to dobra okazja, żeby pohałasować w Białymstoku :mrgreen:
- sprzedaż samochodów osobowych, dostawczych oraz motocykli
- pomoc w zakupie pojazdu w Niemczech
- załatwienie wszelkich formalności i transport pod dom
Awatar użytkownika
ŁAPA
Posty: 439
Rejestracja: 22 października 2008, 10:39
Motocykl: HD , FAZER
Lokalizacja: Poznań/Luboń
Wiek: 52
Status: Offline

Re: Nasze wielkie, włoskie wakacje ;) 6-24 sierpień 2010

Post autor: ŁAPA »

Wielki szacun dla autorki relacji z wyprawy tylko pozazdrościć super wypadu :rock: :bravo:
Awatar użytkownika
frytura
Posty: 2385
Rejestracja: 04 stycznia 2009, 14:57
Motocykl: Fajzer / Von z Ton
Lokalizacja: ZK / ZS / RLS
Wiek: 37
Kontakt:
Status: Offline

Re: Nasze wielkie, włoskie wakacje ;) 6-24 sierpień 2010

Post autor: frytura »

Ewcia, lepiej z terminem nie mogliście trafić!! :mrgreen: pięknie!! będzie wycieczka hyhy :mrgreen:
1 metr to droga jaką pokonuje światło w próżni w czasie 1/299792458sek.

http://motocyklemprzezzycie.pl/
http://smazalniastron.pl

GRUPA ŚLĄSK oddział Koszalin :D
Awatar użytkownika
mientowy
Posty: 735
Rejestracja: 24 września 2008, 16:25
Motocykl: XV 750
Lokalizacja: Szczecinek
Wiek: 49
Status: Offline

Re: Nasze wielkie, włoskie wakacje ;) 6-24 sierpień 2010

Post autor: mientowy »

Ewcia, super opowieść, tylko pozazdrościć przeżyć :bravo:
I oczywiście najlepszego dla Was na nowej drodze życia :mrgreen:
Jak mawiają daltoniści: życie jest jak tęcza - raz czarne, raz białe...
Awatar użytkownika
dorota
Posty: 208
Rejestracja: 08 marca 2010, 18:42
Motocykl: Virago XV 1100 98r
Lokalizacja: Szczecin
Status: Offline

Re: Nasze wielkie, włoskie wakacje ;) 6-24 sierpień 2010

Post autor: dorota »

Nareszcie dopchałam się do komputera i przeczytałam Twoją wakacyjną relację jednym tchem.Jestem pod ogromnym wrażeniem,wspaniała przygoda,cudowne fotki i oczywiście romantyczne zaręczyny :bravo: Gratulacje.
Pozdrawiamy Dorota i Wąsaty
Awatar użytkownika
SE-MEN
Posty: 487
Rejestracja: 07 sierpnia 2010, 18:50
Motocykl: XV 535 VIRAGO 98
Lokalizacja: Konstancin
Wiek: 49
Status: Offline

Re: Nasze wielkie, włoskie wakacje ;) 6-24 sierpień 2010

Post autor: SE-MEN »

Ależ opowieść !!! :mrgreen: :mrgreen:
CUD :bravo: :bravo: :bravo:
ODPOWIEDZ