Rumunia z punktu siedzenia Doti

Ciekawe miejsca, propozycje wycieczek, co warto zobaczyc? Tematy związane z turystyką motocyklową
Awatar użytkownika
Maćko
Posty: 706
Rejestracja: 14 grudnia 2008, 16:46
Motocykl: MG California, Norge
Lokalizacja: Łódź
Wiek: 57
Status: Offline

Rumunia z punktu siedzenia Doti

Post autor: Maćko »

Maćko i Doti meldują swój powrót z Rumunii. :chopper:
A oto podsumowanie na szybko na kilka godzin po powrocie:
1. termin wyprawy: 7 - 20 wrzesień 2013
2. przejechane kilometry - 4 300
3. spalone paliwo - 211 litrów
4. średnie spalanie - 4,9
5. dni w drodze - 10
6. dni odpoczynku - 4
7. dni w deszczu - 2
8. użycie namiotu - 0
9. zwiedzone, zaliczone: Transalpina, Transfogarska, wybrzeże Morza Czarnego, polskie wsie na Bukowinie, Wesoły Cmentarz w Sapancie
10. awaryjność moto - 0
11. hot dogi na "Orlenach" - 0
12. kłótnie małżeńskie - 0 :hug:
13. wspomnienia - BEZCENNE
Relacja wkrótce.
Awatar użytkownika
Szymon
Posty: 3317
Rejestracja: 11 kwietnia 2008, 09:42
Motocykl: Noise Generator 1100
Lokalizacja: Grójec
Wiek: 52
Status: Offline

Re: Rumunia z punktu siedzenia Doti

Post autor: Szymon »

Maćko pisze:Rumunia z punktu siedzenia Doti
:humm: Czyżby punkty widzenia były rozbieżne????
gupie pytanie.
nieeee.... na forum się nie przyzna. :mrgreen: :P

Super. :bravo:
Czekamy na foty .
Kobieta, która jęczy w nocy, nie warczy w dzień.

Obrazek
Awatar użytkownika
kris2k
Posty: 3403
Rejestracja: 15 czerwca 2010, 07:24
Motocykl: GuStaw
Lokalizacja: Pabianice
Wiek: 53
Status: Offline

Re: Rumunia z punktu siedzenia Doti

Post autor: kris2k »

Relacjonujta :rock:
Awatar użytkownika
Maćko
Posty: 706
Rejestracja: 14 grudnia 2008, 16:46
Motocykl: MG California, Norge
Lokalizacja: Łódź
Wiek: 57
Status: Offline

Re: Rumunia z punktu siedzenia Doti

Post autor: Maćko »

No i stało się. Jedziemy do Rumunii. Just alone.
Przygotowując się do tej podróży przeczytałam kilkanaście relacji z motocyklowych wypraw do Rumunii i okazało się, że wszystkie pisane były przez kierowców moto. Nie natknęłam się na żadną, którą spisałby ?plecak?. A plecak, jak wiadomo, to ktoś kto ma wprawdzie ograniczone pole widzenia z przodu, ale za to ma większe pola widzenia bocznych krajobrazów, może robić zdjęcia w czasie jazdy, może zasnąć na chwilę, gdy droga jest nudna. Zalet plecaka jest oczywiście znacznie więcej, ale te w czasie podróży przydają się najbardziej. Postanowiłam więc napisać własny dziennik z podróży z punktu siedzenia plecaka i to bez cenzury Maćka, choć relację umieszczam pod jego nickiem (i to nie dlatego, że nasze punkty widzenia były inne). Zobaczycie zresztą, że zdjęcia robione w czasie jazdy mają swój klimat i bywają niepowtarzalne.

Przygotowania.
Pomysł wyjazdu do Rumunii w tym roku nie był nasz, choć w głowie Maćka kiełkował od dawna. Życie lubi jednak płatać figle i okazało się, że wszystkie plany trzeba w pewnym momencie zweryfikować. Szkoda tylko, że na tydzień przed wyjazdem. Nad tym czy mamy jechać sami, czy odpuścić zastanawialiśmy się zaledwie kilka minut. Podzieliliśmy między siebie obowiązki ? Maćko opracowywał trasę, przygotowywał Guźca, ja zajęłam się resztą. Na kilka dni przed planowanym wyjazdem motor był prawie spakowany, wystarczyło tylko uzupełnić go o kosmetyki i niezbędną żywność.

Obrazek

Najdłużej zastanawialiśmy się nad tym czy zabrać namiot, śpiwory i karimaty, bo zajmowały prawie całe miejsce w kufrach (z góry założyliśmy, że będziemy nocować w motelach, pensjonatach lub na prywatnych kwaterach, a namiotu użyjemy w ostateczności). Rozum jednak zwyciężył bo baliśmy się, że Rumunia może nam pod tym względem spłatać figla. Jak się później okazało zupełnie niepotrzebnie, bo miejsc noclegowych było wszędzie pod dostatkiem, zróżnicowanych zarówno cenowo jak i pod względem komfortu. Sprzęt turystyczny (poza maszynką do gotowania) w czasie całej podróży nie został użyty ani razu.

Dzień pierwszy, piątek 6 września.
Wyjeżdżamy zgodnie z planem o 14.00. Stan licznika 33 007. Godzinę przebijamy się przez całą Łódź, ale nic to. Jest piękna pogoda, świeci słońce, temperatura 24 stopnie, wymarzona aura do jazdy motorem. Dzisiaj planujemy dojechać tylko do granicy i nocować w Jurgowie. Mamy zamówiony pokój (jeden z dwóch planowanych noclegów). Ponieważ do przejechania mamy tylko ok. 400 km rezygnujemy z płatnych autostrad. Pierwszy korek oczywiście w Tuszynie. Ale od czego są pobocza. Dzięki nim zyskujemy przynajmniej godzinę. Do Krakowa docieramy bez żadnych przeszkód. Po drodze gadamy sobie przez mikroporty, wymieniamy wątpliwości. W mieście Kraka ruch jak cholera, przez miasto przedzieramy się prawie godzinę. Tu zapada pierwsze postanowienie ? droga powrotna na pewno będzie prowadziła przez autostradę. Kolejny korek zastaje nas oczywiście na Zakopiance. Tym razem pobocza nie pomogły, bo ich tam po prostu nie ma. Do Jurgowa docieramy ok. 21.00, jest już ciemno i niestety nie możemy znaleźć pensjonatu, w którym zamówiliśmy pokój. Numeracja w Jurgowie nie ma nic wspólnego z porządkiem ulic. Obok numeru 36 jest numer 115. Tam chyba nadawali numery domom w kolejności ich budowania. Dzięki telefonowi wykonanemu do właścicielki pensjonatu w końcu odnajdujemy właściwą drogę. Dostajemy klucz od pokoju, zabieramy na górę niezbędne rzeczy i natychmiast idziemy spać (sprawdzamy tylko pogodę na dzień jutrzejszy).

Dzień drugi, sobota 7 września.
Wstajemy raniutko, jemy szybkie śniadanko i w drogę. Zamierzamy dzisiaj dotrzeć do Debreczyna, gdzie mamy drugi z planowanych noclegów. Tankujemy jeszcze moto w Zakopcu i po kilkunastu minutach przekraczamy granicę w Jurgowie. Dziś do przejechania także około 400 km, więc zbytnio nam się nie spieszy. Po wpisaniu w GPS współrzędnych campingu w Debreczynie Hołek poprowadził nas bocznymi, krętymi, ale malowniczymi drogami, omijając wszystkie większe miasta (Presov, Kosice). Jedynym minusem dla moto z mniejszymi bakami to brak na tej trasie stacji benzynowych, a do przejechania przez Słowację jest około 150 kilometrów. O 12.00 przekraczamy granicę w Domnicy i stajemy na pierwszej węgierskiej stacji benzynowej ? około 50 km od granicy. Tankujemy moto (440 Ft za litr paliwa) i spijamy kawę (240 Ft). Drogi na Węgrzech super, można się zanudzić w czasie jazdy, dobrze, że możemy pogadać między sobą. Około 16.00 docieramy na camping. Pani recepcji ma nam do zaoferowania nocleg w przyczepie campingowej za 30 euro (!) lub pokój w domku (apartament u nich) za 40 euro (!), ale w cenie za to mamy do dyspozycji saunę, basen, kort tenisowy ? ciekawe tylko po co. Jesteśmy w szoku cenowym, to wszystkie europejskie pieniądze jakie mamy ze sobą. Nie znamy języka, internet w telefonie odmawia posłuszeństwa, aby poszukać czegoś innego, więc decydujemy się na ?apartament?. Następnego dnia okazało się, że po drodze do rumuńskiej granicy, dosłownie kilka kilometrów ze Debreczynem, było kilka pensjonatów z pokojami po 10 euro od osoby. Dostaliśmy więc nauczkę już pierwszego dnia, ale do końca podróży nie popełniliśmy podobnego błędu. Po szybkim prysznicu poszliśmy do campingowej restauracji zjeść coś węgierskiego. Ja zamówiłam zupę gulasz, a Maćko zupę owocową. Oba dania (za około 2 000 Ft czyli 30,00zł.) okazały się koszmarne!!! Zupa owocowa okazała się zimnym jogurtem śliwkowym z kilkoma zmrożonymi śliwkami i kleksem bitej śmietany, a zupa gulasz ?kilka ziaren czerwonej fasoli, kilka ziemniaków i dwa kawałki mięsa, to tego letnia. Tylko chleb był dobry. Nasze puszki smakują o wiele lepiej. Żeby zabić smak tych ?delicji? wróciliśmy do pokoju i zrobiliśmy sobie po gorącym kubku. I takie oto mamy wspomnienia z kraju Bratanków.

Obrazek
Obrazek


Dzień trzeci, niedziela 8 września.
Plan na dzisiaj jest prosty ? dojechać do Sebes, skąd następnego dnia od strony północnej wjedziemy na Transalpinę. Do granicy mamy około 60 kilometrów, po drodze mijamy tylko nie kończące się pola kukurydzy i słonecznika. Granicę przekraczamy w miasteczku Bors, wszystkie formalności trwały zaledwie kilka minut. Rumuński celnik spojrzał tylko w paszporty i nas, powiedział dziękuję i jesteśmy w ?dzikim kraju?.

Obrazek

Pierwsze wrażenie było takie ? Rumunia jest bardziej cywilizowana niż Węgry. Przy granicy pensjonat przy pensjonacie, czyste miasteczka. I co najważniejsze ? motocyklom nie są potrzebne winiety. Kolejna niespodzianka ? tanie paliwo. Litr E95 kosztuje około 5,70 RON (1 leja to 0,90zł.). Wjeżdżając do Rumunii straciliśmy godzinę, bo zegarki przesuwa się o godzinę do przodu. Ale nic to, pogoda jest fantastyczna , ok 25 stopni, pod kurtkami mamy jedynie koszulki termoaktywne z krótkimi rękawami. Pierwsze 80 kilometrów pokazuje jak wyglądają ?normalne? rumuńskie drogi (potem będzie już lepiej, ale za to bardzo kręto). Jedzie się tak wolno, że nawet ograniczenia prędkości nie są potrzebne. Za to podziwiać można przydrożne krajobrazy ? drobne stragany ze wszystkim, a obok bogato zdobione domy rumuńskie.

Obrazek
Obrazek

Około 14.00 zatrzymujemy się na obiad. Jemy prawdziwą rumuńską ciorbę za całe 5 RON. Pyszna i tania. Na deser lody i kawa. Ale rozpusta.
Jedziemy drogą E60 przez Oradeę, Cluj Napoca, Turdę, Alba Iulia. Około 17 docieramy do Sebes. Znajdujemy super motelik, oczywiście szybki prysznic, kolacyjka i idziemy spać. Jutro przed nami piękny dzień ? TRANSALPINA! Już nie możemy się doczekać.

Obrazek
Obrazek
Awatar użytkownika
frytura
Posty: 2385
Rejestracja: 04 stycznia 2009, 14:57
Motocykl: Fajzer / Von z Ton
Lokalizacja: ZK / ZS / RLS
Wiek: 37
Kontakt:
Status: Offline

Re: Rumunia z punktu siedzenia Doti

Post autor: frytura »

brawoooo!! czekam na więcej :D
1 metr to droga jaką pokonuje światło w próżni w czasie 1/299792458sek.

http://motocyklemprzezzycie.pl/
http://smazalniastron.pl

GRUPA ŚLĄSK oddział Koszalin :D
Awatar użytkownika
jeden
Posty: 447
Rejestracja: 27 września 2011, 07:40
Motocykl: 535-> SV650S->DL650
Lokalizacja: Pabianice
Wiek: 47
Kontakt:
Status: Offline

Re: Rumunia z punktu siedzenia Doti

Post autor: jeden »

Maćko pisze: Maćko opracowywał trasę, przygotowywał Guźca, ja zajęłam się resztą.
Czyli Macko sie specjalnie nie narobil :mrgreen:

Opis przedni....czekam na jeszcze!!!!
co pije prawdziwy mężczyzna??? prawdziwy mężczyzna pije to co mu poleją!!

klik--> mniej wiecej tym sie zajmuje na codzien <--klik
klik--> facebook <--klik
Awatar użytkownika
JohnnY
Posty: 4070
Rejestracja: 06 października 2008, 22:30
Motocykl: Intruz VS 1400
Lokalizacja: Łódź
Wiek: 35
Kontakt:
Status: Offline

Re: Rumunia z punktu siedzenia Doti

Post autor: JohnnY »

Ja też czekam na więcej :)
Awatar użytkownika
Maćko
Posty: 706
Rejestracja: 14 grudnia 2008, 16:46
Motocykl: MG California, Norge
Lokalizacja: Łódź
Wiek: 57
Status: Offline

Re: Rumunia z punktu siedzenia Doti

Post autor: Maćko »

Dzień czwarty, poniedziałek 9 września.

Transalpina to obok trasy Transfogaraskiej, najbardziej znana droga w Rumunii. Łączy ona miejscowość Novaci na południu, z Sebeş na północy i przebiega przez kilka łańcuchów górskich. Najwyższy swój punkt osiąga na przełęczy Urdele w górach Parang (Parâng), gdzie wznosi się na wysokość 2145 metrów n.p.m., następnie przecina pasmo gór Latoritei i schodzi do doliny Lotru. Z doliny Lotru pnie się z powrotem do góry pomiędzy masywami Şureanu i Cindrel (Góry Sibińskie) na przełęcz Tartarau (1665 m n.p.m.). Tutaj trasa DN 67C opada w dolinę Sebeşu, okrążając Jezioro Oasa Mica (Oaşa Mică) prowadzi nas do miasta Sebeş.
Transalpina ma też długą historię, gdyż na początku była tylko ścieżką wykorzystywaną przez pasterzy, nazywaną Poteca Dracului (Diabelska ścieżka). W latach 1880 ? 1900 ścieżkę zastąpiła prowizoryczna droga, która służyła do pozyskiwania drzewa z pobliskich lasów. Po pierwszej wojnie światowej, ze względów strategicznych, wydłużono ją już do Novaci. Później zyskała miano Drumul Regului (Droga Królewska), gdyż często korzystała z niej rodzina królewska. Obecnie ma rangę drogi krajowej, co oznacza, że wg kryteriów rumuńskich daje możliwość minięcia się dwóch pojazdów, lecz do niedawna i z tym był problem. Do roku 2008 Transalpina była wyzwaniem a zarazem mekką nie tylko motocyklistów, ale również sympatyków pojazdów 4x4. Wiosną 2009 roku dzięki funduszom unijnym, ruszyła wielka przebudowa trasy i obecnie praktycznie już na całej długości posiada nawierzchnię asfaltową. Została poszerzona, zyskała przepusty, nowe mosty i umocnienia, a dzięki temu stała się dostępna dla wszystkich kierowców. Należy jednak pamiętać, że jest ona zamknięta w sezonie zimowym, a i latem też trzeba uważać, gdyż bardzo często górne partie pokonujemy w chmurach, praktycznie przy zerowej widoczności.
Tyle historia, a teraz szczegóły.
Rano obudziło na słonce, jak co dzień zresztą. 0 8.45 jesteśmy przy wjeździe na Transalpinę. Hołek pokazuje, że odcinek 134 km będziemy jechali do 14.00.Jedyne co nam wtedy przyszło do głowy, to że chłopakowi się trochę czasy pomieszały. Jak się później okazało niewiele się pomylił.

Obrazek

Pierwsze 40 kilometrów to super dróżka, równiutko wylany asfalcik, średnia prędkość około 80 km/h. Dalej nie wierzyliśmy ani Hołkowi ani gdzieś zasłyszanym opowieściom o trudności trasy.
W miarę upływu czasu i kilometrów robiło się chłodniej, ale dwie warstwy ?jonów? (krótki i długi rękaw) w zupełności wystarczały. Pierwszy postój zrobiliśmy przy jeziorze Oasa. Widoki były niepowtarzalne.

Obrazek
Obrazek

Po 40 kilometrach zaczęła się prawdziwa wspinaczka. Średnia prędkość 30 km/h. Asfalt położony był tylko fragmentami, w miejscach gdzie schodziła woda leżały kawałki skał, wolno przechadzające się owce i osły nikogo nie dziwiły. Po drodze spotkaliśmy tylko kilkunastu motocyklistów, w tym czterech ze Śląska. Jadąc przez Transalpinę nie omieszkaliśmy oczywiście zostawić po sobie śladu na górskich połoninach (patrz zdjęcie). Co tu dużo pisać, zdjęcia (również robione w czasie jazdy) niech oddadzą klimat tych kilku godzin. Dość tylko powiedzieć, że widoki i zakręty zapierały dech w piersiach. Nigdy bym nie przypuszczała, że ogarnie mnie taka miłość do nieskończoności.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Z Transalpiny zjechaliśmy o 12.45. A więc Hołek pomylił się o przeszło godzinę. Zadowoleni i cholernie szczęśliwi. Z Novaci drogą 67 pojechaliśmy do Pitesti, a stamtąd do Courtea de Arges, gdzie zamierzaliśmy zanocować przed jutrzejszą jazdą na Transfogarską. Ruch na tym odcinku był cholerny, tir za tirem, a Rumuni jeżdżą jak idioci. Wyprzedzanie na trzeciego to tam zjawisko naturalne. Szybko znaleźliśmy przytulny pensjonat za 80 lei. Dziś skończyliśmy jazdę około 17.00 po przejechaniu 315 kilometrów.
P.S. Tydzień później spadł śnieg i Transalpina została zamknięta.
Awatar użytkownika
Tatar
Posty: 156
Rejestracja: 07 września 2008, 12:56
Motocykl: XV 535
Lokalizacja: Pomorze/Mazowsze
Wiek: 44
Status: Offline

Re: Rumunia z punktu siedzenia Doti

Post autor: Tatar »

Nic z tego nie rozumiem. Chyba byłem w jakiejś innej Rumunii...
Ta, którą ja widziałem, ma swoje momenty. Tymczasem u was jest to permanentny orgazm.
Ale kontynuujcie, przyjemnie sie czyta.
Awatar użytkownika
autsajder
Posty: 613
Rejestracja: 16 lutego 2013, 21:44
Motocykl: virago 125 >1100
Lokalizacja: Gliwice
Wiek: 60
Status: Offline

Re: Rumunia z punktu siedzenia Doti

Post autor: autsajder »

Tatar pisze:Nic z tego nie rozumiem. Chyba byłem w jakiejś innej Rumunii...
Ta, którą ja widziałem, ma swoje momenty. Tymczasem u was jest to permanentny orgazm.
Ale kontynuujcie, przyjemnie sie czyta.
Bo to jest Rumunia z punktu siedzenia ( widzenia ) Doti i wcale nie musi wyglądać tak samo :D
,,,,,,ale jedno wiem po latach , prawdę musisz znać i Ty ,,,,,,
Awatar użytkownika
Qbeł
Posty: 4042
Rejestracja: 19 stycznia 2009, 17:44
Motocykl: Honda ST 1300
Lokalizacja: Głęboka Wiocha k/Zgierza obok Łodzi
Wiek: 55
Status: Offline

Re: Rumunia z punktu siedzenia Doti

Post autor: Qbeł »

Tatar pisze:Nic z tego nie rozumiem. Chyba byłem w jakiejś innej Rumunii...
Ta, którą ja widziałem, ma swoje momenty. Tymczasem u was jest to permanentny orgazm.
Ale kontynuujcie, przyjemnie sie czyta.
Ucz się chłopie i nabieraj doświadczenia , to może kiedyś tez poznasz "smak" orgazmu.
Obrazek
Awatar użytkownika
Qbeł
Posty: 4042
Rejestracja: 19 stycznia 2009, 17:44
Motocykl: Honda ST 1300
Lokalizacja: Głęboka Wiocha k/Zgierza obok Łodzi
Wiek: 55
Status: Offline

Re: Rumunia z punktu siedzenia Doti

Post autor: Qbeł »

Poproszę o ciąg dalszy :)
Obrazek
Awatar użytkownika
Maćko
Posty: 706
Rejestracja: 14 grudnia 2008, 16:46
Motocykl: MG California, Norge
Lokalizacja: Łódź
Wiek: 57
Status: Offline

Re: Rumunia z punktu siedzenia Doti

Post autor: Maćko »

Dzień piąty, wtorek 10 września.

Plan na dziś ? oczywiście Transfogarska. Wstaliśmy rano, a tu pogoda niezabogata. W nocy padało, drogi były mokre, słońce niestety jeszcze nie wyszło. Dobrze chociaż, że kondony nie były potrzebne. Wyjechaliśmy o 8.30 i po około godzinie niebo się rozpogodziło. Ale ten dzień i tak zaczął się pechowo. Kamerka, którą Maćko robił filmiki odmówiła posłuszeństwa, zapasowa karta nie działała, a do tego okazało się, że w aparacie baterie są na wyczerpaniu i niestety musieliśmy ładować je w czasie jazdy. Potem poszło już jak z płatka.

Obrazek

Trasa Transfogarska , czyli droga krajowa DN7C (na mapie jest oznaczana jako 7C), to najwyżej po Transalpinie położona droga w Rumunii. Osiąga 2 034 m.npm. Łącząca miasta Sybiu i Pitesti szosa przecina najwyższe pasmo górskie rumuńskich Karpat, Góry Fogarskie, między ich najwyższymi szczytami ? Moldoveanu i Negoiu. Na jej przejechanie trzeba zarezerwować około 3-4 godzin. Trasa została wybudowana na polecenie Nicolae Ceauşescu i była swego rodzaju próbą sił ? damy radę zbudować drogę przez Góry Fogarskie w Rumunii. Powstała na przełomie lat 60 ? 70 tych. Początkowo miała znaczenie militarne. Podczas jej budowy wykorzystano miliardowe sumy pieniędzy i 6 milionów kilogramów dynamitu. Oprócz budowy Transfăgărăşan, ciekawszym z jego projektów była tzw. systematyzacja czyli burzenie wsi i przesiedlanie ludzi do bloków. Nicolae Ceauşescu miał do dyspozycji dwadzieścia jeden pałaców, czterdzieści jeden willi i dwadzieścia domków myśliwskich. Jego psy były karmione cielęciną sprowadzaną z Włoch. Łatwo sobie wyobrazić jakimi stratami w ludziach musiała być okupiona budowa Transfogaru.
Jak widać na zdjęciu na odcinku między 104 a 129 kilometrem drogi w godzinach od 21.00 do 7.00 obowiązuje całkowity zakaz ruchu. Po drodze nie mogą się poruszać autobusy i samochody ciężarowe.

Obrazek
Obrazek

Prawdziwi miłośnicy Drakuli trzymają się z dala od komercyjnego zamku w Branie, szukając śladów krwawego księcia 20 kilometrów na północ od miasta Curtea de Arges, w dolinie rzeki Arges. Jadąc w stronę jeziora Vidaru natrafia się na ruiny Cetatea Poienari (Cytadela Poenari), dumnie strzegącego okolicy z wysokiego wzgórza. XVII wieczne kroniki przytaczają ludowe legendy przypisujące budowę twierdzy hospodarowi wołoskiemu Władowi Palownikowi, pierwowzorowi słynnego Drakuli. W pracach mieli brać udział nie tylko wieśniacy z okolicznych wiosek, ale również mieszkańcy Targoviste i wzięci do niewoli Turcy. Naukowcy toczą spór o początki zamku. Przeprowadzone w 1969 roku badania archeologiczne dowiodły, że pierwotna warownia była niewielkim punktem oporu złożonym z małej kwadratowej wieży z kamienia (wzniesionej prawdopodobnie w XIV wieku). Naokoło wieży w następnych wiekach pojawiły się kolejne budynki i obwarowania. Na początku XX wieku północna część twierdzy zawaliła się i runęła razem z wielkimi głazami, ma których się wspierała.
Jadąc Trasą uważnie się przyglądając zauważymy ten zamek, jednak nie ma tam super oznakowań i można go przeoczyć. Jadąc drogą, jedyny drogowskaz do zamku to widoczna tabliczka - Catatea Poienari. Z lewej strony widoczne jest coś w rodzaju elektrowni. Przed elektrownią jest parking, trzeba zaparkować tam moto i pójść pieszo w górę do zamku. Aby wejść, trzeba pokonać 1480 schodków. Nam się to nie udało, bo mieliśmy za mało czasu. Aby dojść i obejrzeć zamek trzeba przeznaczyć podobno około 3 godziny - wejście to około 1:30h

Obrazek

Tablica informująca o opłatach. Ceny: wejście 2 Lei, robienie zdjęć 5 Lei kręcenie filmów 60 Lei.

Obrazek

Jeden z wielu tuneli na trasie.

Obrazek
Obrazek

Barajul Vidraru czyli tama na jeziorze Vidaru. Tama jest dość wysoka, nie do końca rozumiem jak działa. Jest tutaj też hydroelektrownia. Z tej tamy wykonuje się skoki na bungee.

Obrazek

Jezioro Vidraru (Barajul Vidraru) - 834,00m npm. powierzchnia 8,93 km?. Prawdopodobnie jest to sztuczny zbiornik stworzony przez tamę Barajul Vidraru zbudowaną w roku 1966

Obrazek

Wzdłuż drogi pojawiają się znaki ostrzegające przed spadającymi kawałkami skał. Na wielu odcinkach trasy leżały zresztą większe lub mniejsze odłamki.

Obrazek

Przez pierwsze 40 kilometrów drogi czułam się jakbym była w Bieszczadach. Droga równiutka, kręta, przez lasy. Jeszcze nie widać prawdziwych gór.

Obrazek

Wzdłuż gór znajduje sie wiele miejsc dogodnych do rozbicia kempingu. Taki sposób turystyki jest tu bardzo popularny - często widać namioty i daczki Rumunów. Bez problemu można rozbić namiot i raczej nie ma obaw i strachu. Nie ma zakazów, nie ma płatnych kempingów. Niestety większość z nich wygląda tak jak na zdjęciu.

Obrazek

To już ciekawostka przyrodnicza. Wzdłuż trasy rosną ogromne, przepiękne prawdziwki i krawce. To jeden z najmniejszych okazów jakie widzieliśmy. Wzdłuż drogi znajdują się szałasy zbieraczy grzybów, którzy sprzedają je również przy trasie.

Obrazek

Strumyk - wodospad. Zdjęcie nie oddaje fantastycznego charakteru tego źródełka. Jadąc drogą było widoczne z oddali kilku kilometrów i płynęło wzdłuż gór. Zresztą wzdłuż trasy jest ich znacznie więcej.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Po przejechaniu około 50 kilometrów naszym oczom ukazała się polodowcowa dolina przypominająca kształtem literę U. Po kolejnych około 10 kilometrach już z daleka widać wysoko wodospad Cascada Capra i przebiegający nad nim wiadukt. Od tego momentu zaczęła się najbardziej widokowa część trasy.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Miejscowość Balea Lac . Tutaj znajduje się schronisko i odbywa się drobny handelek. Na zdjęciu powyżej mamałyga z serem z grilla i rumuńska kiełbaska ? pycha. Cena ? 15 lei.
Jadąc do Balea Lac świeciło słońce, było cieplutko i bezchmurnie. Jednak gdy byliśmy na szczycie z drugiej strony gór przyszła totalna mgła, co dodatkowo dodawało uroku jeździe. Jechaliśmy ponadto niezbyt szybko, gdyż po całonocnych opadach droga była nadal mokra.

Obrazek
Obrazek

Trasa to oczywiście serpentyny przez środek gór. Nawierzchnia jest dość dobra, równy asfalt.
Piękne widoki i krajobrazy. Wysokość to nawet 2300 m.n.p.m. Jedziemy w chmurach. Serpentyny są malownicze. Jazda serpentynami to zawsze emocje. Tutaj nie ma barierek, jedzie się na wysokości chmur. Nie mogę jednak powiedzieć by było tam strasznie. Jak to określił Jeremy Clarkson ?Wygląda to jak każdy wspaniały zakręt, z każdego wspaniałego toru wyścigowego na świecie zszyte razem, żeby stworzyć jedną szarą wstęgę motoryzacyjnej perfekcji?.

Obrazek
Obrazek

Z Transfogarskiej zjechaliśmy około 13.00. Pora na podsumowanie obu dni. Zaraz spadną na mnie gromy i fala krytyki, ale nic to. Z obu tras bardziej podobała mi się Transalpina, nieprzewidywalna i zróżnicowana na całej długości. Jest też według mnie bardziej malownicza niż Transfogarska. Wąska droga szybko wspinająca się ciasnymi serpentynami najpierw przez świerkowe lasy, a potem wśród rozległych górskich łąk. Wspaniałe morze gór rozpościerające się po horyzont. Tam nie warto się śpieszyć. Takie samo zdanie mieli zresztą motocykliści ze Śląska, których spotkaliśmy i na Transalpinie i na Transfogarskiej. Przeszło 100 km świetnej jazdy górską drogą na odludziu ? to moim zdaniem właśnie odróżnia rumuńskie drogi od ich alpejskich odpowiedników usianych równo miejscowościami, hotelami, wyciągami, kolejkami, itp. Szutrowe fragmenty dodały delikatnego smaku przygody. Zdecydowanie polecam jako cel podróży ? dla tych zakrętów i widoków na pewno warto. I sugeruję taki kierunek w jakim my jechaliśmy (z północy na południe) ? w ten sposób powoli zdobywa się wysokość i buduje atmosferę, a przełęcz Urdele jest niejako ukoronowaniem wysiłku. Transalpina chyba nadal jest trochę niedoceniona ? w przeciwieństwie do Transfogarskiej spotkaliśmy na niej zaledwie kilku motocyklistów. Reasumując. Po Transalpinie jazda Transfogarską była prawdziwym odpoczynkiem.

Obrazek

Po zjechaniu z Transfogarskiej w miejscowości Carisoara skręciliśmy w prawo na drogę E68 i pomknęliśmy w stronę Constanty. Bilans dnia: 332 kilometry.


Dzień szósty, środa 11 września.

Dziś opuszczamy Rumunię, ale tylko na kilka dni. Cel na dzisiaj ? dotrzeć do Bułgarii, gdzie w malowniczym Kamen Bryag, zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od granicy, mamy zarezerwowany pokój w przytulnym pensjonacie. Jedziemy w kierunku Bukaresztu, potem do Constanty i Mangalii, gdzie przekroczymy granicę. Od Bukareszu mkniemy autostradą (dla moto bezpłatną), a po ostatnich dwóch dniach jest tak nudno, że aż chce się spać. Pogoda oczywiście była piękna, ale za to wiejący od przodu wiatr dawał trochę popalić.

Obrazek
Obrazek

W końcu na Autostradzie Słońca (Autostrada Soarelui). Jest w dobrym stanie, czasem trafi się lekkie "wybrzuszenie". Na autostradzie wychodzi dodatkowa śmieszna sprawa - Rumuni nie umieją szybko jeździć - 120km/h to dla nich szczyt prędkości i to z obiema rękoma na kierownicy, ale w wyprzedzaniu na trzeciego są za to mistrzami.

Obrazek

Kilka kilometrów przed granicą w przydrożnym barze zjedliśmy kolejną rumuńską ciorbę, wypiliśmy kawkę i w drogę.

Obrazek
Obrazek

Około 16.30 dotarliśmy na miejsce. Maćko zaparkował Guźca pod wiatą i dał mu odpocząć przez trzy kolejne dni (do niedzieli). Bilans dnia 487 kilometrów. W sumie do dzisiaj zrobiliśmy 2 242 kilometry.
Awatar użytkownika
Redneck
Posty: 1412
Rejestracja: 19 czerwca 2009, 23:09
Motocykl: Yamaha XTZ750 ST
Lokalizacja: UK, Coventry
Status: Offline

Re: Rumunia z punktu siedzenia Doti

Post autor: Redneck »

super wyprawa, czekam na dalsza czesc! :mrgreen: snuje plany... pytanie natury praktycznej-jak sie dogadywaliscie z ludzmi? czy sama znajmosc angielskiego mi wystarczy?
We believe in going our own way, no matter which way the rest of the world is going.
We believe in bucking the system that's built to smash individuals as bugs on a windshield.
We don't care what everyone else believes.
Amen.
Awatar użytkownika
Maćko
Posty: 706
Rejestracja: 14 grudnia 2008, 16:46
Motocykl: MG California, Norge
Lokalizacja: Łódź
Wiek: 57
Status: Offline

Re: Rumunia z punktu siedzenia Doti

Post autor: Maćko »

Dzień siódmy, ósmy, dziewiąty, dziesiąty - czwartek, piątek, sobota, niedziela 12 - 15 września.

W czwartek zaplanowaliśmy dzień totalnego lenistwa. Razem z naszymi znajomymi pojechaliśmy do jednego z niewielu na tym odcinku wybrzeża, kurortu w Rusałce. Jak na zbudowany w latach 70-tych kompleks zadziwił nas Wysokim standardem. Oprócz pięknych plaż można tam było korzystać z kąpieli siarkowych, basenów. Ponieważ wrzesień to już koniec sezonu zamknięte były wszystkie bary, sklepiki, kioski z pamiątkami, a wokół było więcej osób porządkujących teren niż samych turystów.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

W piątek postanowiliśmy odwiedzić Constancę. Moto nadal stało pod wiatą, a my skorzystaliśmy z uprzejmości i samochodu naszych znajomych. Pierwszym celem było delfinarium. Z opowieści słyszeliśmy, że jest o wiele ciekawsze od tego w Warnie (które oglądaliśmy rok wcześniej). Zapłaciliśmy po 100 lei ze bilet, a ?występ? delfinów okazał się totalną porażką. Szkoda nawet miejsca, aby opisywać to zjawisko.

Obrazek

Po ?emocjach? w delfinarium postanowiliśmy odwiedzić Starówkę i port w Constancy. O ile port okazał się piękny, o tyle kolejne rozczarowanie czekało nas w centrum miasta. Starówka była totalnie rozkopana. Trwał remont całej dzielnicy ? rozkopane ulice, wysiedleni ludzie, zamknięte sklepy i restauracje, a wokół pełno kurzu i pracujące buldożery. Chcieliśmy przejść bulwarem Tomis, jedną z głównych ulic miasta, ale nic z tego. Plac Owidiusza również był niedostępny. Zamknięte było także Muzeum Historii i Archeologii. Poza jednym meczetem Mahmuda nie zwiedziliśmy totalnie nic.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Kasyno w Konstancy. Ten ciekawy budynek, wyróżniający się charakterystycznym oknem w kształcie wachlarza, zaprojektował 1 1909 roku Daniel Renard. Niedawno mieściła się tam restauracja, kawiarnia oraz dyskoteka. Budynek jest naprawdę piękny, niestety zupełnie zaniedbany, nieremontowany, pozabijany dechami. Szkoda tak pięknego zabytku.

Robiło się już późne popołudnie więc postanowiliśmy zjeść coś z tradycyjnej kuchni rumuńskiej. Padło na sarmale, na które do tej pory nie mieliśmy okazji trafić. Są to smaczne gołąbki zawinięte w liście kapusty lub winogron. Te małe gołąbki zawijane są na przemian jeden po drugim, wieprzowym, baranim, a na końcu cielęcym farszem. Niestety (jak wyżej) knajpy na starówce były zamknięte, a te w porcie oferowały wszystkie kuchnie świata, tylko nie rumuńską. Stwierdziliśmy, że Constanca nie była chyba nam tego dnia pisana i pewnie zjemy coś po powrocie na kwaterę. Jednakże w jednej z cichych uliczek znaleźliśmy nowo otwartą knajpę i to, czego od dawna szukaliśmy. Sarmale z mamałygą, małe miti, grillowane żeberka i kapusta ? to był wspaniały obiad.

Obrazek

Sobotę postanowiliśmy poświecić na zwiedzanie okolicy. A było co zobaczyć. Najstarszą w Bułgarii latarnię morską w Szabli, a obok niej totalnie zniszczone molo, czasy swojej świetności mające dawno za sobą.

Obrazek
Obrazek

Potem pojechaliśmy na przylądek Kaliakria. Na wizytę w tym miejscu Maćko przygotowywał się cały poprzedni dzień, a to z uwagi na historię z nim związaną. Przylądek Kaliakria zachwyci nawet najbardziej wybrednych podróżników. Ogromne wrażenie robią strome klify z wielowarstwowego piaskowca, błękitne laguny u ich podnóży oraz mieniące się kolorami skały. Ze względu na specyficzną barwę klifów w średniowieczu przylądek ten nazywano ?krwawym?. Jak głosi jedna z miejscowych legend, klify zawdzięczają kolor krwi 40 dziewic, które uciekając przed tureckim najeźdźcą, splotły razem warkocze i wskoczyły do morza, uderzając o ostre skały.

No i stało się. Od tego dnia Maćko dostał przydomek 40V czyli Forty Virgin, od tych dziewic, które zdobył? :cool: .

Obrazek
Obrazek

Wyczerpani wrażeniami pojechaliśmy na pobliską farmę małży w Dalboce, by zjeść ?regeneracyjny? obiad.

Obrazek
Obrazek

Trzy dni bez jazdy?to trochę za dużo. Postanowiliśmy więc pośmigać po okolicy, a przy okazji zrobić pożegnalną przed wyjazdem z Bułgarii sesję zdjęciową.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Wieczorem usiedliśmy nad mapą planując dalszą podróż. Postanowiliśmy wyjechać z samego rana, przejechać wzdłuż wybrzeża Morza Czarnego i dotrzeć jak najbliżej Bukowiny.


Dzień jedenasty poniedziałek 16 września.

Wstaliśmy raniutko i ruszamy w dalszą drogę. Chcieliśmy dzisiaj przejechać wzdłuż wybrzeża do Tulcea, a potem kierunek Bukowina. Ta trasa to już zupełnie inna Rumunia. Bezkresne pola poprzecinane widokami wiatraków i ?nic więcej. W pewnym momencie Maćko nawet powiedział, że czuje się jakby był na Route 66, choć oglądał ją tylko w telewizji.

Obrazek

Byliśmy już w połowie drogi do Tulcea, kiedy Maćko wpisał w Hołka ?Suczawa? i zaznaczył ?omijaj promy?. Wtedy okazało się, ze musimy odbić w lewo i nie dotrzemy do Delty Dunaju. Ale nic to. Żółte drogi w Rumunii też są pełne uroku. Podziwialiśmy krajobrazy, chłonęliśmy zapachy wsi, liczyliśmy przebyte kilometry. Po 515 powiedzieliśmy dość. Trzeba zanocować, tym bardziej, że do Bukowiny mieliśmy około 200 kilometrów. Dzisiejsza droga przebiegała zupełnie inaczej niż ją zaplanowaliśmy. Siedząc wieczorem przy kolacji próbowaliśmy ją odtworzyć. Oto co nam wyszło: Mangalia, Constanca, Baia, Harsova, Tandarei, Barganau, Vizru, Ianca, Sutesti, Ramnicu Sarat, Foscani (kraina win i winorośli).

Obrazek

Drogowa przeprawa przez Dunaj. Dla motocyklistów oczywiście bezpłatna. Pani w okienku tylko machnęła nam ręką.

Obrazek

W okolicy Dunaju wszędobylscy sprzedawcy świeżo złowionych ryb?

Obrazek

A na rumuńskich stacjach benzynowych nie brak polskich akcentów.


Dzień dwunasty wtorek 17 września.
To była ciężka noc. Spaliśmy w przydrożnym motelu, a okna naszego pokoju wychodziły wprost na ruchliwą drogę E85. Nawet w nocy ruch nie ustawał i co jakiś czas budziły nas przejeżdżające samochody.
Wyjechaliśmy jak zwykle o 8.30. Pogoda oczywiście super, słoneczko świeci (ale nuda, która jutro już się skończy). Po przejechaniu około 150 kilometrów odbijamy w lewo na drogę 2E, aby dojechać do polskich wsi na Bukowinie. Krajobraz zmienił się gwałtownie, teraz mijamy tylko typowe, ale urokliwe rumuńskie wsie.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Bukowina. Jest to historyczna kraina, która leży pomiędzy Karpatami Wschodnimi a środkowym Dniestrem. Obecnie podzielona jest na część północną należącą do Ukrainy oraz południową znajdującą się na terenie Rumunii. Obszar Bukowiny w dużym stopniu pokrywa się z granicami okręgu administracyjnego Suczawa. Górzyste tereny i wsie wprowadzają na Bukowinie klimat, którego nie da się znaleźć w innej części Rumunii. Wjeżdżając na jej obszar już w pierwszej mijanej wiosce widać różnice. Domy, a raczej całe gospodarstwa, bardzo często są drewniane, pomalowane na różne kolory i bogato zdobione. Ładna stodoła w takie same wzory jak dom stojący obok niej robi wrażenie. Bukowina oprócz gór i ładnych wsi, w których można odpocząć ma jeszcze coś, co może przyciągać. Są to kolorowe monastyry średniowieczne, które zostały wpisane na listę UNESCO. Dla Polaków dodatkową atrakcją mogą być ?nasze? wioski.

Obrazek

Przed prawie każdym domem na Bukowinie stoją wymurowane studnie, jakby czekające na spragnionych podróżnych. Oto jedna z nich.

Obrazek
Obrazek

I znowu obiad w przydrożnym barze i kolejna rumuńska cibora za 6 lei.

Obrazek

Na południowej Bukowinie istnieją trzy miejscowości, w których większość stanowią Polacy: Nowy Sołoniec, Pojana Mikuli i Plesza. Mieszka tam około 2 tysiące Polaków. Gdzie się znajdują polskie wsie i jak do nich dotrzeć? Patrząc na mapę Bukowiny, na pewno zauważymy miasto Gura Humoru (Gura Humorului) leżące nad rzeką Mołdawą na skraju Obczyny Wielkiej (Obcina Mare). Jest ono położone 35 km na zachód od Suczawy, miasta wojewódzkiego. Tworzy swoiste centrum wypadowe do niedaleko położonych wiosek zamieszkałych przez Polaków. Przez miasto przechodzi droga europejska E576 prowadząca do Suczawy.

Obrazek
Obrazek

Kaczyka to wieś zamieszkiwana przez Polaków, Rumunów oraz Ukraińców. Jest w niej Dom Polski, który oferuje noclegi i szkoła podstawowa. Można zwiedzić bazylikę mniejszą wybudowaną przez misjonarzy z Krakowa, która jest centrum kultu maryjnego i pielgrzymek. Można również zobaczyć kościół ukraiński grekokatolicki oraz rumuński prawosławny. Oczywiście najważniejszym zabytkiem jest kopalnia soli zbudowana na wzór tej z Wieliczki. W środku jest kaplica, sala balowa, boisko i sztuczne jezioro. Pracowało w niej wiele pokoleń polskich górników. Kopalnię warto zwiedzić (za niewielką opłatą), szczególnie jeśli widziało się Wieliczkę. My jej niestety nie zwiedziliśmy, bo była zamknięta ?na głucho?.

Obrazek

Do Nowego Sołońca, leżącego na skraju Bukowiny w dolinie potoku Sołoniec, praktycznie na zachodnich obrzeżach Wyżyny Suczawskiej dotrzeć można na kilka sposobów. My jechaliśmy od strony miasta Gura Humoruli. Po zjechaniu serpentynami w dół, z lewej strony drogi mamy wjazd do wsi Kaczyka, natomiast prosto dojeżdżamy do skrzyżowania w Pertesztach Górnych (Pârteştii de Sus), zwanego przez miejscowych Krzyżówką (Crucea). Zaraz za nią droga odbijająca w lewo kieruje nas do Nowego Sołońca (około 7 km). Betonową ?Drogą Aleksandra?, zbudowaną z inicjatywy prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego jako praktyczny dar dla tutejszej Polonii w 2000 roku, dojechaliśmy do centrum wsi.

Obrazek
Obrazek

W centrum stoi kościół p.w. Zesłania Ducha Świętego. Wygląda jak prawdziwy polski kościół, a wewnątrz znajdują się przepiękne witraże.

Obrazek

Historia ?Drogi Aleksandra? opowiedziana przez miejscowych Polaków: Nie tak dawno temu, bo w 1996 r. Nowy Sołoniec odwiedził prezydent RP Aleksander Kwaśniewski. Jak na nieszczęście w wigilię wizyty spadł deszcz i droga do Sołońca stała się jednym wielkim błockiem. Prezydent miał trudności z bezpiecznym dojściem z limuzyny do Domu Polskiego. Wówczas narodziła się idea budowy porządnej drogi jako dość praktycznego daru Polski dla tutejszych Polaków. W toku późniejszych rozmów ustalono, iż drogę zbuduje strona rumuńska, w zamian za redukcję zadłużenia. Prace ruszyły pełną parą i w 2000 r. droga została ukończona, a miejscowi Polacy nazywają ją odtąd ?Drogą Aleksandra?.

Obrazek

Dom Polski służy nie tylko miejscowym Polakom, przyjmuje także jednorazowo 15 turystów. Gościnę znajdą oni także w wielu gospodarstwach.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Maćko pozdrawiał przyglądających nam się mieszkańców. Gdy spacerowaliśmy w centrum wsi przyjemnie było usłyszeć ?cześć?, ?dzień dobry?. Szkoda tylko, ze nie mieliśmy okazji dłużej porozmawiać z miejscowymi.
Nie dojechaliśmy niestety do Pleszy, trzeciej z polskich wiosek. Zaniechane prace nad utwardzoną drogą z Nowego Sołońca do Pleszy spowodowały, że da się przejechać pomiędzy obiema miejscowościami, tylko samochodem terenowym.

Początkowo chcieliśmy zanocować w Nowym Sołońcu w Domu Polskim, ale niestety był zamknięty. Wróciliśmy więc do drogi E576 i tam w okolicach Suczawy znaleźliśmy kolejny motel ? tym razem tylko za 50 lei od pokoju. W motelu prawie nie było gości, ale za to jeden z jego pracowników chciał chyba o sobie dać znać. W motelowej restauracji do 12 w nocy sprawdzał sprzęt grający puszczając na full rumuńskie disco. To był koszmar, ale jakoś udało nam się zasnąć.


Dzień trzynasty środa 18 września.
Nad ranem obudził nas ulewny deszcz. Maćko wykrakał. Nie chcąc tracić dnia wyciągnęliśmy spakowane na dnie kondony i ruszyliśmy w drogę w kierunku Sapanty. Do przejechania mieliśmy około 270 kilometrów czerwonymi drogami i nic nie zapowiadało czekającej nas drogi przez mękę. Po przejechaniu miasteczka Campulung Moldovenesc skreśliliśmy w prawo na drogę nr 18 prowadzącą do Sighetu Marmatiei. Po przejechaniu około 3 kilometrów zobaczyliśmy znak ?uwaga roboty drogowe i nierówności na odcinku 14 kilometrów?. Niestety znaków tych potem było znacznie więcej, a droga stawała się gorsza z kilometra na kilometr. Z dużej dziury wjeżdżało się w większą dziurę, a z niej w jeszcze większą. Do tego jeszcze nadal padający deszcz i wszechobecne krowy i owce. Transalpina i Transfogarska przy tej drodze to ?zabawa dla dziewczynek?. Jak ktoś chciałby się sprawdzić na rumuńskich drogach to krajowa D18 z Campulung Moldovenesc do Viseu de Sus jest do tego idealna. Nie przejechał nią do tej pory chyba żaden polski motocyklista i dlatego postanowiliśmy ją nazwać ?transpolonią? na cześć tego co nam się udało.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Po 120 kilometrach i 4 godzinach jazdy koszmar się skończył. Dotarliśmy do Marmarosz.
Marmarosz to kraina strzelistych cerkwi położonych pośród sielskich krajobrazów, gdzie do dziś wciąż żywa jest ?kultura drewniana?. Ten unikalny skansen, zagubiony w zapadłych rubieżach Rumunii, pieczołowicie strzeże swych skarbów z przeszłości. Można tu odbyć awanturniczą wyprawę bez mapy czy wytyczonego szlaku, poznać dzikie, odrealnione pejzaże, zatracić się w przepastnej głuszy, z dala od zgiełku i tłumów. To jedno z ostatnich miejsc w Europie, gdzie człowiek może poczuć się naprawdę swobodnie.

Obowiązkowym przystankiem każdego turysty powinien być Wesoły Cmentarz w Sapancie (Cimitirul Vesel). Wejście na cmentarz nie jest bezpłatne. Kosztuje ok. 5 lei ale te pieniądze są tego warte. Wesoły cmentarz w Sapancie to miejsce magiczne, można tu bez patosu zanurzyć się w atmosferze niezwykłości. Naszym oczom ukazała się wesoła nekropolia. Przed oczami dużo "niebieskości": niebo i gąszcz kolorowo?niebieskich krzyży. Okolica ta wyjęta jest żywcem z dziecięcych kreskówek, zakreślonych pastelowymi barwami. Drewniane krzyże pokryte są ludowymi motywami w kolorze alabastru. W cieniu rozłożystych dębów ukazała się nam galeria sztuki ludowej, a w niej misternie rzeźbione krzyże, zdobione rymowanymi wierszami. Ich lektura (tłumaczona w przewodniku) dała wyobrażenie o ulubionych zajęciach i słabostkach pochowanego. Obrazki wyrzeźbione w drewnie mówiły o zmarłym więcej, niż zdawkowe epitafia.

Pomysłodawcą był mieszkaniec Sapanty, Joan Stan Patras, tutejszy ludowy artysta rzeźbiarz, malarz, poeta i cieśla. Od 1935r tworzył nagrobki i krzyże, które zaopatrywał w obrazki i dowcipne wierszyki ? swoiste epitafia dla zmarłych. Spodobało się to współmieszkańcom, więc rzeźbił, malował i zdobił przez parę dziesiątków lat te swoje oryginalne dzieła. W ten sposób powstawała historia rodzinnej wsi. Minęło ponad 80 lat ? powstało ich mnóstwo, setki, cały cmentarz. Malowane żywymi kolorami obrazki przedstawiają sceny z życia zmarłej osoby w nieco naiwny sposób, trafiając prosto i łatwo do serc i umysłów ludzkich. Oto mężczyzna przy pracy w gospodarstwie, na roli, przy wypasie owiec i bydła, rzemieślnik, rzeźnik, pasterz, weterynarz. Ktoś inny był kierowcą, górnikiem, milicjantem, wiertaczem, a także ? urzędnikiem, nauczycielem, lekarzem, nawet sekretarzem partii. Pokazano zajęcia kobiet ? głównie gospodynie domowe - gotują, pieką ciasta, przędą, tkają, haftują, a także są nauczycielkami, pracują w urzędzie. Obrazki przedstawiają stan rodzinny zmarłych, czasem okoliczności śmierci, np. w wypadku drogowym, na wojnie, w wyniku zabójstwa. Jeden z nich ma podtekst polityczny: przedstawia rozstrzelanie miejscowego, rumuńskiego żołnierza przez węgierskich żandarmów.

Kiedy dotarliśmy do Samanty przestało padać. Mieliśmy dwa wyjścia ? znaleźć pensjonat, rozpakować się, zdjąć kondony i iść zwiedzać cmentarz lub odwrotnie ? najpierw zwiedzanie, potem odpoczynek. Wybraliśmy tą drugą opcję, bo baliśmy się, że po prysznicu i zdjęciu motocyklowej odzieży nie będzie nam się chciało już wychodzić.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Ciekawe, czym zajmowała się ta pani?:)

Obrazek
Obrazek

Po zwiedzeniu Sapanty szybciutko znaleźliśmy przytulny moteli na uboczu, polecony zresztą przez pracownicę cmentarza. Motel był niesamowity, prowadzony przez starszą babcię, władającą kilkoma językami. Tego dnia zresztą do pensjonatu przyjechał pop aby go wyświecić. Same tylko modlitwy trwały przeszło 2 godziny, a wokół unosił się przyjemny zapach kadzideł.
Zmęczeni trudami dzisiejszego dnia szybko poszliśmy spać, zamawiając u babci śniadanie na 8 rano (za 10 lei).



Dzień czternasty czwartek 19 września.

To już prawie koniec naszej przygody. Dziś zamierzamy dojechać do Polski, przed nami więc około 500 kilometrów. Babcia zrobiła nam przepyszne rumuńskie śniadanie z kawą, wędzoną słoniną, regionalnymi kiełbaskami i prawdziwą jajecznicą. Po zakupie domowej palinki ruszamy w drogę powrotną, choć nadal pada.

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Jeden z mijanych po drodze domów.

Z Sapanty kierujemy się na miasto Satu Mare za którym przekraczamy granicę z Węgrami i bocznymi drogami przez Słowację wracamy do Polski. Na Węgrzech przestało padać, a ponadto ?zarobiliśmy? godzinę, bo znów przestawiliśmy zegarki. W Polsce byliśmy o 19.00, ale ostatnie 50 kilometrów dało nam nieźle w kość. Dojeżdżając do Polski pierwsze co zobaczyliśmy to śnieg w Tatrach, który i tak spotęgował wieczorne zimno. Marzyliśmy tylko o szybkim znalezieniu pokoju i gorącym prysznicu. Po przekroczeniu granicy w Jurgowie i dojechaniu do Białki Tatrzańskiej liśmy w zajeździe U Chramca. Na szczęście mimo nawału gości mieli tam wolny pokój. Potem Maćko powiedział mi, że gdyby tam nic nie było to prawie nie miał już siły jechać dalej.

Obrazek

Tak oto wyglądał motor Maćka po trudach podróży, a szczególnie po ostatnich dwóch dniach.


Dzień piętnasty piątek 19 września.
Pobudka oczywiście o 7.00. Po zjedzeniu polskiego śniadania (wliczonego w cenę pokoju) ruszyliśmy w drogę do domu. Od rana świeciło piękne słońce, co za odmiana po dwóch ostatnich dniach. Około 16.00 dotarliśmy do domu. Zadowoleni, spełnieni i szczęśliwi.

Obrazek
Obrazek

Tak właśnie wygląda moja Rumunia. Wierna swojej tradycji, wciąż czeka na odkrycie. Odnajdziemy tu unikalne cerkwie oraz leniwe wioski, w których czas jakby się zatrzymał. Potęga gór, nieokiełznane rzeki, lasy pełne grzybów, wciąż żywy folklor i pasterskie tradycje zapewniły bogactwo przygód i wrażeń, jakich nie doświadczyliśmy gdzie indziej. Z malowniczymi górskimi wioskami sąsiadują koszmarne, podmiejskie blokowiska, tuż obok straszą upiorne molochy z czasów Ceausescu. Miejscowy folklor miesza się z tandetą, ludowe stroje z dresami, w których, na co dzień chodzą Cyganie. Zastaniemy tu inną Europę, nie tę uładzoną i cepeliowską, lecz wciąż jeszcze nieoswojoną i chropawą, zapadłą krainę pogranicza. Być może relacja ta nie zawierała ?momentów?, a stanowiła bardziej rodzaj przewodnika po miejscach gdzie byliśmy. Ale po pierwsze takie było moje zamierzenie, a po drugie nie zdarzyły się nam podczas całej podróży chwile grozy. Nie ma się zatem co zastanawiać, jeżeli planujecie wyjazd do Rumunii po prostu przekonajcie się sami jak ciekawy jest to kraj.

Ja skończyłam. Teraz zapewne Maćko doda coś od siebie, wrzuci mapkę, a przede wszystkim filmiki zrobione czasie wyprawy.
Awatar użytkownika
Qbeł
Posty: 4042
Rejestracja: 19 stycznia 2009, 17:44
Motocykl: Honda ST 1300
Lokalizacja: Głęboka Wiocha k/Zgierza obok Łodzi
Wiek: 55
Status: Offline

Re: Rumunia z punktu siedzenia Doti

Post autor: Qbeł »

Fajnie opisałaś Waszą przygodę. :bravo: Będzie się czym posiłkować w przyszłości :)
Obrazek
Awatar użytkownika
Paweł Włóczykij
Posty: 1443
Rejestracja: 07 czerwca 2010, 23:49
Motocykl: nieco ułomny
Lokalizacja: Józefów
Wiek: 64
Status: Offline

Re: Rumunia z punktu siedzenia Doti

Post autor: Paweł Włóczykij »

...cudna relacja!
Przywołuje zapamiętane krajobrazy, zapachy mijanych wiosek, emocje na dziurawych drogach.
Byłem w tych miejscach rok temu - niestety bez pasażera, który mógłby zrobić tyle zdjęć i tak pięknie je opisać. I czasu miałem znacznie mniej...
Maćko pisze:...Po przejechaniu miasteczka Campulung Moldovenesc skreśliliśmy w prawo na drogę nr 18 prowadzącą do Sighetu Marmatiei. Po przejechaniu około 3 kilometrów zobaczyliśmy znak ?uwaga roboty drogowe i nierówności na odcinku 14 kilometrów?. Niestety znaków tych potem było znacznie więcej, a droga stawała się gorsza z kilometra na kilometr. Z dużej dziury wjeżdżało się w większą dziurę, a z niej w jeszcze większą. Do tego jeszcze nadal padający deszcz i wszechobecne krowy i owce. Transalpina i Transfogarska przy tej drodze to ?zabawa dla dziewczynek?. Jak ktoś chciałby się sprawdzić na rumuńskich drogach to krajowa D18 z Campulung Moldovenesc do Viseu de Sus jest do tego idealna. Nie przejechał nią do tej pory chyba żaden polski motocyklista i dlatego postanowiliśmy ją nazwać ?transpolonią? na cześć tego co nam się udało.
- to jest nas już co najmniej czworo... ;)
I ja miałem identyczne wrażenia - mimo, że nie zdążyłem objechać transalpiny i transfogarskiej - czułem się dumny, że sprostałem tym ścieżkom. Zostawiłem na nich jako (niezamierzoną) pamiątkę moją tablicę rejestracyjną - może ją znaleźliście? :) . Od wstrząsów top-case przełamał się na pół.... Moje dziecko, które jechało ze mną na enduraku, czuło się tam jak ryba w wodzie...
...via ad meta - metam est!
Awatar użytkownika
frytura
Posty: 2385
Rejestracja: 04 stycznia 2009, 14:57
Motocykl: Fajzer / Von z Ton
Lokalizacja: ZK / ZS / RLS
Wiek: 37
Kontakt:
Status: Offline

Re: Rumunia z punktu siedzenia Doti

Post autor: frytura »

Niesamowicie przyjemnie się czyta a już nie wspomnę o zdjęciach, które tym bardziej przywołują wspomnienia, szczególnie kiedy patrzę na fotę i poznaje miejsca!
1 metr to droga jaką pokonuje światło w próżni w czasie 1/299792458sek.

http://motocyklemprzezzycie.pl/
http://smazalniastron.pl

GRUPA ŚLĄSK oddział Koszalin :D
Awatar użytkownika
Schwartzu
Posty: 1805
Rejestracja: 23 kwietnia 2009, 21:03
Motocykl: XV535'99, BMWR1100RT
Lokalizacja: Warszawa
Wiek: 39
Status: Offline

Re: Rumunia z punktu siedzenia Doti

Post autor: Schwartzu »

Paweł pisze:...cudna relacja!
Przywołuje zapamiętane krajobrazy, zapachy mijanych wiosek, emocje na dziurawych drogach.
Byłem w tych miejscach rok temu - niestety bez pasażera, który mógłby zrobić tyle zdjęć i tak pięknie je opisać. I czasu miałem znacznie mniej...
Maćko pisze:...Po przejechaniu miasteczka Campulung Moldovenesc skreśliliśmy w prawo na drogę nr 18 prowadzącą do Sighetu Marmatiei. Po przejechaniu około 3 kilometrów zobaczyliśmy znak ?uwaga roboty drogowe i nierówności na odcinku 14 kilometrów?. Niestety znaków tych potem było znacznie więcej, a droga stawała się gorsza z kilometra na kilometr. Z dużej dziury wjeżdżało się w większą dziurę, a z niej w jeszcze większą. Do tego jeszcze nadal padający deszcz i wszechobecne krowy i owce. Transalpina i Transfogarska przy tej drodze to ?zabawa dla dziewczynek?. Jak ktoś chciałby się sprawdzić na rumuńskich drogach to krajowa D18 z Campulung Moldovenesc do Viseu de Sus jest do tego idealna. Nie przejechał nią do tej pory chyba żaden polski motocyklista i dlatego postanowiliśmy ją nazwać ?transpolonią? na cześć tego co nam się udało.
- to jest nas już co najmniej czworo... ;)
I ja miałem identyczne wrażenia - mimo, że nie zdążyłem objechać transalpiny i transfogarskiej - czułem się dumny, że sprostałem tym ścieżkom. Zostawiłem na nich jako (niezamierzoną) pamiątkę moją tablicę rejestracyjną - może ją znaleźliście? :) . Od wstrząsów top-case przełamał się na pół.... Moje dziecko, które jechało ze mną na enduraku, czuło się tam jak ryba w wodzie...
A my też tamtędy jechaliśmy. Droga przepiękna, ale jakże równie dziurawa. :)
"Without Contraries is no progression. Attraction and Repulsion, reason and Energy, Love and Hate, are necessary to Human existence."
W. Blake
lysybald
Posty: 557
Rejestracja: 10 września 2007, 19:41
Motocykl: czarny
Lokalizacja: Pruszków
Status: Offline

Re: Rumunia z punktu siedzenia Doti

Post autor: lysybald »

bardzo fajnie spędziłem tu czas, szacunek za trud włożony w relacje. Brawo!
też tak kce!
Awatar użytkownika
Pawlas
Posty: 204
Rejestracja: 03 lutego 2010, 16:35
Motocykl: XV1100/Tiger 900
Lokalizacja: Kraków
Wiek: 54
Status: Offline

Re: Rumunia z punktu siedzenia Doti

Post autor: Pawlas »

Ale opis ! Brawo ! - od razu człowiekowi lepiej przed perspektywą zimy ....
Jest klimat i jest wyzwanie - nic tylko jechać :chopper:
:bravo:
Awatar użytkownika
udzin
Posty: 610
Rejestracja: 11 listopada 2010, 00:03
Motocykl: Virago xv750 94r
Lokalizacja: Warszawa
Wiek: 60
Status: Offline

Re: Rumunia z punktu siedzenia Doti

Post autor: udzin »

:bravo: :bravo: :bravo: Za tak wspaniała relację, aż się chce poczuć to samo :):) i skorzystać z waszego doświadczenia :wink:

:bravo: :bravo: :bravo:
Awatar użytkownika
Baca
Posty: 3021
Rejestracja: 24 sierpnia 2010, 09:36
Motocykl: 250-535-HD1600-GS750
Lokalizacja: Ujsoły - Tychy-Bieruń
Wiek: 67
Status: Offline

Re: Rumunia z punktu siedzenia Doti

Post autor: Baca »

Piekny opis,bardzo ciekawa i dokladna relacja z calej podrozy,az chcialoby sie tam byc,ale kto wie? Chyle czola i wielkie :bravo: :bravo: :bravo: Pozdrawiam goraco. :rock:
kokuru
Posty: 211
Rejestracja: 14 maja 2009, 23:30
Motocykl: st1300
Lokalizacja: Koszalin
Wiek: 61
Status: Offline

Re: Rumunia z punktu siedzenia Doti

Post autor: kokuru »

Krotko ,ale za to dobitnie-zajebiscie.
Awatar użytkownika
Maćko
Posty: 706
Rejestracja: 14 grudnia 2008, 16:46
Motocykl: MG California, Norge
Lokalizacja: Łódź
Wiek: 57
Status: Offline

Re: Rumunia z punktu siedzenia Doti

Post autor: Maćko »

Schwartzu pisze:
Paweł pisze:...cudna relacja!
Przywołuje zapamiętane krajobrazy, zapachy mijanych wiosek, emocje na dziurawych drogach.
Byłem w tych miejscach rok temu - niestety bez pasażera, który mógłby zrobić tyle zdjęć i tak pięknie je opisać. I czasu miałem znacznie mniej...
Maćko pisze:...Po przejechaniu miasteczka Campulung Moldovenesc skreśliliśmy w prawo na drogę nr 18 prowadzącą do Sighetu Marmatiei. Po przejechaniu około 3 kilometrów zobaczyliśmy znak ?uwaga roboty drogowe i nierówności na odcinku 14 kilometrów?. Niestety znaków tych potem było znacznie więcej, a droga stawała się gorsza z kilometra na kilometr. Z dużej dziury wjeżdżało się w większą dziurę, a z niej w jeszcze większą. Do tego jeszcze nadal padający deszcz i wszechobecne krowy i owce. Transalpina i Transfogarska przy tej drodze to ?zabawa dla dziewczynek?. Jak ktoś chciałby się sprawdzić na rumuńskich drogach to krajowa D18 z Campulung Moldovenesc do Viseu de Sus jest do tego idealna. Nie przejechał nią do tej pory chyba żaden polski motocyklista i dlatego postanowiliśmy ją nazwać ?transpolonią? na cześć tego co nam się udało.
- to jest nas już co najmniej czworo... ;)
I ja miałem identyczne wrażenia - mimo, że nie zdążyłem objechać transalpiny i transfogarskiej - czułem się dumny, że sprostałem tym ścieżkom. Zostawiłem na nich jako (niezamierzoną) pamiątkę moją tablicę rejestracyjną - może ją znaleźliście? :) . Od wstrząsów top-case przełamał się na pół.... Moje dziecko, które jechało ze mną na enduraku, czuło się tam jak ryba w wodzie...
A my też tamtędy jechaliśmy. Droga przepiękna, ale jakże równie dziurawa. :)
Cieszę się, że nie byliśmy jedyni, bo jadąc po tych rejonach od poniedziałku do czwartku na naszej drodze nie spotkaliśmy żadnego motocyklisty.
ODPOWIEDZ