Przez Alpy na Lazurowe Wybrzeże - fotorelacja, 2014
-
- Posty: 225
- Rejestracja: 03 września 2014, 21:43
- Motocykl: Suzuki DL 650A
- Lokalizacja: Radlin, woj Śląskie
- Wiek: 58
- Status: Offline
Re: Przez Alpy na Lazurowe Wybrzeże - fotorelacja, 2014
O to ciekawe, alkomat niezbędny, bo pasażer "po spożyciu" tylko w wózku bocznym może jechać
- DAREK.S
- Posty: 2091
- Rejestracja: 05 listopada 2008, 21:19
- Motocykl: XV750, 1990; ST1300
- Lokalizacja: Ruda Śląska
- Wiek: 48
- Status: Offline
Re: Przez Alpy na Lazurowe Wybrzeże - fotorelacja, 2014
staszek_s pisze:Piękna relacja, też czekam na kolejne części. Tak z ciekawości, co to za ustrojstwo z guzikami na lewej części kierownicy?
Dokładnie, jakoś trzeba zarobić na takie wojażejaroga pisze:Nie wiesz?
Darek na taxi dorabia.
A poważniej to sterownik od fabrycznego radyjka Hondy. Gra całkiem, całkiem ale sam raczej bym się tym wynalazkiem nie uszczęśliwił - radio zajmuje lewy schowek pod kierownicą i miejsce na kierownicy. Niestety, kupując używane moto trudno grymasić, zwłaszcza że w ST1300 nie ma za dużego wyboru.
Sorki ale dalszy ciąg relacji pewnie dopiero za tydzień, bo póki co utknąłem w Karpaczu i leniuchuję
Tak wiele miejsc, tak mało czasu...
Nasze podróże:
Słowenia, Chorwacja, Węgry, Rumunia, Alpy-AT,CH,IT, Alpy-DE,CH,FR, Norwegia
Nasze podróże:
Słowenia, Chorwacja, Węgry, Rumunia, Alpy-AT,CH,IT, Alpy-DE,CH,FR, Norwegia
-
- Posty: 28
- Rejestracja: 29 lipca 2014, 10:03
- Motocykl: yamaha virago125
- Lokalizacja: Bytom
- Wiek: 48
- Status: Offline
Re: Przez Alpy na Lazurowe Wybrzeże - fotorelacja, 2014
Darek rewelacyjna wycieczka a relacja z niej bardzo profesjonalna czekam NA reszte i pozdrawiam Was:-)
- DAREK.S
- Posty: 2091
- Rejestracja: 05 listopada 2008, 21:19
- Motocykl: XV750, 1990; ST1300
- Lokalizacja: Ruda Śląska
- Wiek: 48
- Status: Offline
Re: Przez Alpy na Lazurowe Wybrzeże - fotorelacja, 2014
OK., wyjątkowo mi coś nie idzie ostatnio z tym pisaniem ale spróbuję posunąć historię nieco dalej.
Dzień 6. Rozpoczynamy przygodę z Wielkimi Alpami.
Wybór Thonon-les-Bains jako punktu pośredniego naszej trasy był podyktowany przede wszystkim tym, że zaczyna się tu tzw. Droga Wielkich Alp (Route des Grandes Alpes). W pierwszej wersji planu urlopowego chodziło nam po głowach pozostanie w okolicach jeziora genewskiego i pozwiedzanie okolicy, np. wycieczka dookoła jeziora czy wypad do Genewy. W rzeczywistości okazało się jednak, że dni urlopu uciekają zbyt szybko i nie ma za bardzo czasu na takie atrakcje. Chyba żeby zrezygnować z Lazurowego Wybrzeża ale to nie wchodziło w rachubę. Dlatego też, postanowiliśmy nie tracić czasu nad jeziorem tylko szybko się spakować, zebrać pranie i ruszyć w dalszą drogę.
PS.Wcześniej nie wspomniałem ale Virago zdecydowanie bardziej nadaje się do suszenia polowego prania, czyli uzyskuje kolejny punkt w rankingu najlepszego motocykla turystycznego.
Jeżeli chodzi o drogę Wielkich Alp to w linku powyżej można znaleźć angielskojęzyczny opis tej trasy i mapkę z jej przebiegiem. Oczywiście jest kilka wariantów i część źródeł pokazuje alternatywne drogi wokół trasy, które zapewniają dodatkowe doznania. Nie ma się co oszukiwać - gdyby poświęcić nawet miesiąc to pewnie nie zaliczylibyśmy nawet połowy wartych uwagi tras. Sama główna trasa, którą planowaliśmy dojechać na wybrzeże ma ok. 700km. Dużo? Nie dużo? W sumie niewiele więcej jak z południa na północ Polski - tyle, że trzeba sobie wyobrazić przejazd z Katowic do Gdańska trasą składającą się właściwie z samych serpentyn, wznoszącą się co chwilę powyżej 2000 m. n.p.m. żeby zaraz opaść przeszło kilometr w dół. Sama radość i ciężka robota.
Pierwsza wersja trasy wprowadzona do mojej staromodnej, papierowej nawigacji wyglądała tak:
.
Detale trasy powinno Wam się udać zobaczyć tutaj: http://mapq.st/1GOux7W
Przy okazji mała dygresja: trasa nie jest narysowana jak zwykle w mapach Google ze względu na nadgorliwość twórców tego wspaniałego narzędzia, którzy zdecydowali że przez drogi zamknięte dla ruchu w zimie nawigacja Google nie wyznacza trasy. Z punktu widzenia nawigacji ma to pewnie sens, niestety tym samym pozbawia nas możliwości planowania letnich eskapad motocyklowych w trakcie długich zimowych miesięcy, bo Google uszczęśliwi nas trasą z objazdami. A wystarczyłoby tylko dodać jakąś opcję w programie albo wyświetlić okienko z pytaniem czy nawigować przez zamknięte drogi. Problem został zauważony i zgłoszony już dość dawno ale monopolista ma tradycyjnie użytkowników w głębokim poważaniu i nic w tym temacie nie robi.
Google nie jest niestety wyjątkiem i podobnie działają microsoftowe mapy bing (http://www.bing.com/maps/).
Trafiliście kiedyś na ten problem planując swoje trasy? Dla mnie prawdę mówiąc była to spora niespodzianka i z tego powodu traski prezentowane są na mapkach Mapquest ( http://www.mapquest.com/), który jest średnio wygodny ale przynajmniej nie robi takich numerów jak Google.
Wracając do zaplanowanej trasy, to nie była ona naszą zaplanowaną trasą zbyt długo. Po kilkudziesięciu kilometrach zatrzymaliśmy się pod jakimś marketem żeby wybrać trochę złota na drogę i pewna odrzucana do tej pory idea wykorzystała chwilę naszego rozluźnienia i postanowiła się wykluć. Wszystko przez te staromodne papierowe nawigacje - człowiek jedzie i kombinuje cały czas czy czasami nie warto gdzieś zjechać. Z GPSem nie byłoby problemu - człowiek patrzy bezmyślnie w strzałki na ekranie, jak niewolnik słucha poleceń elektrycznej maszynki i w efekcie bezproblemowo, beznamiętnie i bez przygód dociera do celu.
Nam się to nie udało, pewnie przez to że od jakiegoś czasu wisiał nad nami cień wielkiej Białej Góry. Mount Blanc kusił nas jeszcze przed wyruszeniem w trasę, przewijając się w różnych relacjach które czytałem jeszcze w domu. Później temat Góry wrócił w Andermatt gdy na pole namiotowe wjechała bliźniacza ST dosiadana przez parkę młodych Ukraińców, którzy właśnie jechali w tamtym kierunku. Zrobili kawałek drogi, a my podziwialiśmy pasażerkę, która całą trasę przejechała ze sporym plecakiem i kijami trekingowymi na kolanach. Planowali właśnie wycieczkę na Mont Blanc i namawiali nas na jazdę do Chamonix skąd kursuje kolejka linowa w kierunku najwyższego szczytu Europy.
Oczywiście skoro pozwoliliśmy się tej ideii wykluć, to nie pozostało nic innego jak wpisać w mapnik nowe koordynaty i wyznaczyć nowy przebieg pierwszego etapu trasy w kierunku Lazurowego Wybrzeża:
http://mapq.st/1NdB4O2
Według pierwszego planu mieliśmy krótki (75km) odcinek górami z Flumet (punkt B) do Bourg-Saint-Maurice (punkt C). Na mapce tego nie widać ale Chamonix to ta pierwsza czerwona kropka na zmodyfikowanej mapce. Oczywiście rozsądnie byłoby już w Cluses wskoczyć na autostradę E25 w kierunku Chamonix ale ponieważ kilometrów nie zrobiliśmy tego dnia zbyt dużo i nie chcieliśmy stracić zbyt dużego odcinka Drogi Wielkich Alp to nadłożyliśmy drogi i dociągnęliśmy do punktu B czyli Flumet. Reszta trasy to temat na przyszłość - z Chamonix do Bourg-Saint-Maurice najprościej dostać się tunelem i autostradą E25 ale my z premedytacją wyrysowaliśmy na mapie kolejną pętelkę. Dlaczego, napiszę w kolejnym odcinku, a póki co pora na kilka fotek z trasy do Chamonix.
We Flumet odbiliśmy w kierunku Chamonix - na początku trasa może nie była zbyt ekscytująca ale sam dojazd do Chamonix z fantastycznie prowadzoną autostradą i widokiem na Mount Blanc był warty każdego nadłożonego kilometra.
Przed Chamonix zrobiliśmy sobie mały postój w McDonaldzie - raz żeby wypełnić żołądki jakąś swojską trucizną, a dwa żeby skorzystać z dobrodziejstwa sieci WiFi i znaleźć jakieś miejsce do spania. Jak się okazało, przed samym Chamonix jest kilka sąsiadujących ze sobą kempingów. My wybraliśmy kemping les 2 Glaciers, bardzo przyjemny i relatywnie niedrogi kemping z widokiem na dwa lodowce i szczyt Mount Blanc. To było chyba najpiękniejsze miejsce w jakim do tej pory stał nasz namiot - sypialnia z widokiem na szczyt Mount Blanc - wypas! Poprawiająca się pogoda, która była jednym z powodów dla których zdecydowaliśmy się na wypad do Chamonix, zapowiadała się nadzwyczaj obiecująco na kolejne dni więc Monika mogła się w końcu oddać zasłużonemu wypoczynkowi, a Prosiak spokojnie paść na zielonej trawce.
cdn...
Dzień 6. Rozpoczynamy przygodę z Wielkimi Alpami.
Wybór Thonon-les-Bains jako punktu pośredniego naszej trasy był podyktowany przede wszystkim tym, że zaczyna się tu tzw. Droga Wielkich Alp (Route des Grandes Alpes). W pierwszej wersji planu urlopowego chodziło nam po głowach pozostanie w okolicach jeziora genewskiego i pozwiedzanie okolicy, np. wycieczka dookoła jeziora czy wypad do Genewy. W rzeczywistości okazało się jednak, że dni urlopu uciekają zbyt szybko i nie ma za bardzo czasu na takie atrakcje. Chyba żeby zrezygnować z Lazurowego Wybrzeża ale to nie wchodziło w rachubę. Dlatego też, postanowiliśmy nie tracić czasu nad jeziorem tylko szybko się spakować, zebrać pranie i ruszyć w dalszą drogę.
PS.Wcześniej nie wspomniałem ale Virago zdecydowanie bardziej nadaje się do suszenia polowego prania, czyli uzyskuje kolejny punkt w rankingu najlepszego motocykla turystycznego.
Jeżeli chodzi o drogę Wielkich Alp to w linku powyżej można znaleźć angielskojęzyczny opis tej trasy i mapkę z jej przebiegiem. Oczywiście jest kilka wariantów i część źródeł pokazuje alternatywne drogi wokół trasy, które zapewniają dodatkowe doznania. Nie ma się co oszukiwać - gdyby poświęcić nawet miesiąc to pewnie nie zaliczylibyśmy nawet połowy wartych uwagi tras. Sama główna trasa, którą planowaliśmy dojechać na wybrzeże ma ok. 700km. Dużo? Nie dużo? W sumie niewiele więcej jak z południa na północ Polski - tyle, że trzeba sobie wyobrazić przejazd z Katowic do Gdańska trasą składającą się właściwie z samych serpentyn, wznoszącą się co chwilę powyżej 2000 m. n.p.m. żeby zaraz opaść przeszło kilometr w dół. Sama radość i ciężka robota.
Pierwsza wersja trasy wprowadzona do mojej staromodnej, papierowej nawigacji wyglądała tak:
.
Detale trasy powinno Wam się udać zobaczyć tutaj: http://mapq.st/1GOux7W
Przy okazji mała dygresja: trasa nie jest narysowana jak zwykle w mapach Google ze względu na nadgorliwość twórców tego wspaniałego narzędzia, którzy zdecydowali że przez drogi zamknięte dla ruchu w zimie nawigacja Google nie wyznacza trasy. Z punktu widzenia nawigacji ma to pewnie sens, niestety tym samym pozbawia nas możliwości planowania letnich eskapad motocyklowych w trakcie długich zimowych miesięcy, bo Google uszczęśliwi nas trasą z objazdami. A wystarczyłoby tylko dodać jakąś opcję w programie albo wyświetlić okienko z pytaniem czy nawigować przez zamknięte drogi. Problem został zauważony i zgłoszony już dość dawno ale monopolista ma tradycyjnie użytkowników w głębokim poważaniu i nic w tym temacie nie robi.
Google nie jest niestety wyjątkiem i podobnie działają microsoftowe mapy bing (http://www.bing.com/maps/).
Trafiliście kiedyś na ten problem planując swoje trasy? Dla mnie prawdę mówiąc była to spora niespodzianka i z tego powodu traski prezentowane są na mapkach Mapquest ( http://www.mapquest.com/), który jest średnio wygodny ale przynajmniej nie robi takich numerów jak Google.
Wracając do zaplanowanej trasy, to nie była ona naszą zaplanowaną trasą zbyt długo. Po kilkudziesięciu kilometrach zatrzymaliśmy się pod jakimś marketem żeby wybrać trochę złota na drogę i pewna odrzucana do tej pory idea wykorzystała chwilę naszego rozluźnienia i postanowiła się wykluć. Wszystko przez te staromodne papierowe nawigacje - człowiek jedzie i kombinuje cały czas czy czasami nie warto gdzieś zjechać. Z GPSem nie byłoby problemu - człowiek patrzy bezmyślnie w strzałki na ekranie, jak niewolnik słucha poleceń elektrycznej maszynki i w efekcie bezproblemowo, beznamiętnie i bez przygód dociera do celu.
Nam się to nie udało, pewnie przez to że od jakiegoś czasu wisiał nad nami cień wielkiej Białej Góry. Mount Blanc kusił nas jeszcze przed wyruszeniem w trasę, przewijając się w różnych relacjach które czytałem jeszcze w domu. Później temat Góry wrócił w Andermatt gdy na pole namiotowe wjechała bliźniacza ST dosiadana przez parkę młodych Ukraińców, którzy właśnie jechali w tamtym kierunku. Zrobili kawałek drogi, a my podziwialiśmy pasażerkę, która całą trasę przejechała ze sporym plecakiem i kijami trekingowymi na kolanach. Planowali właśnie wycieczkę na Mont Blanc i namawiali nas na jazdę do Chamonix skąd kursuje kolejka linowa w kierunku najwyższego szczytu Europy.
Oczywiście skoro pozwoliliśmy się tej ideii wykluć, to nie pozostało nic innego jak wpisać w mapnik nowe koordynaty i wyznaczyć nowy przebieg pierwszego etapu trasy w kierunku Lazurowego Wybrzeża:
http://mapq.st/1NdB4O2
Według pierwszego planu mieliśmy krótki (75km) odcinek górami z Flumet (punkt B) do Bourg-Saint-Maurice (punkt C). Na mapce tego nie widać ale Chamonix to ta pierwsza czerwona kropka na zmodyfikowanej mapce. Oczywiście rozsądnie byłoby już w Cluses wskoczyć na autostradę E25 w kierunku Chamonix ale ponieważ kilometrów nie zrobiliśmy tego dnia zbyt dużo i nie chcieliśmy stracić zbyt dużego odcinka Drogi Wielkich Alp to nadłożyliśmy drogi i dociągnęliśmy do punktu B czyli Flumet. Reszta trasy to temat na przyszłość - z Chamonix do Bourg-Saint-Maurice najprościej dostać się tunelem i autostradą E25 ale my z premedytacją wyrysowaliśmy na mapie kolejną pętelkę. Dlaczego, napiszę w kolejnym odcinku, a póki co pora na kilka fotek z trasy do Chamonix.
We Flumet odbiliśmy w kierunku Chamonix - na początku trasa może nie była zbyt ekscytująca ale sam dojazd do Chamonix z fantastycznie prowadzoną autostradą i widokiem na Mount Blanc był warty każdego nadłożonego kilometra.
Przed Chamonix zrobiliśmy sobie mały postój w McDonaldzie - raz żeby wypełnić żołądki jakąś swojską trucizną, a dwa żeby skorzystać z dobrodziejstwa sieci WiFi i znaleźć jakieś miejsce do spania. Jak się okazało, przed samym Chamonix jest kilka sąsiadujących ze sobą kempingów. My wybraliśmy kemping les 2 Glaciers, bardzo przyjemny i relatywnie niedrogi kemping z widokiem na dwa lodowce i szczyt Mount Blanc. To było chyba najpiękniejsze miejsce w jakim do tej pory stał nasz namiot - sypialnia z widokiem na szczyt Mount Blanc - wypas! Poprawiająca się pogoda, która była jednym z powodów dla których zdecydowaliśmy się na wypad do Chamonix, zapowiadała się nadzwyczaj obiecująco na kolejne dni więc Monika mogła się w końcu oddać zasłużonemu wypoczynkowi, a Prosiak spokojnie paść na zielonej trawce.
cdn...
Tak wiele miejsc, tak mało czasu...
Nasze podróże:
Słowenia, Chorwacja, Węgry, Rumunia, Alpy-AT,CH,IT, Alpy-DE,CH,FR, Norwegia
Nasze podróże:
Słowenia, Chorwacja, Węgry, Rumunia, Alpy-AT,CH,IT, Alpy-DE,CH,FR, Norwegia
- Blunio
- Posty: 5793
- Rejestracja: 11 marca 2008, 10:21
- Motocykl: Trek X-Caliber 8
- Lokalizacja: Warszawa Bemowo
- Wiek: 72
- Status: Offline
Re: Przez Alpy na Lazurowe Wybrzeże - fotorelacja, 2014
Super relacja
Zazdraszczam i proszę o więcej
ps. fajnie że masz plecaczka który ma zajęcie i trzaska fotki. Jak jedziesz solo trzeba niestety się zatrzymać żeby uwiecznić otoczenie. Ale czasem i zatrzymanie się jest OK. Można rozprostować kości, skonsumować nałe conieco (kabanoski - to info na użytek Alicjany ) rozejrzeć się po okolicy
Zazdraszczam i proszę o więcej
ps. fajnie że masz plecaczka który ma zajęcie i trzaska fotki. Jak jedziesz solo trzeba niestety się zatrzymać żeby uwiecznić otoczenie. Ale czasem i zatrzymanie się jest OK. Można rozprostować kości, skonsumować nałe conieco (kabanoski - to info na użytek Alicjany ) rozejrzeć się po okolicy
Nadzieja to ogień. To ogień, który chce płonąć nawet wtedy, gdy jest gaszony. Nadzieja to nieodparte dążenie, by odnajdywać sens w bezsensie i odkrywać prawdę w zamęcie kłamstw.
Samochód z Niemiec a kobieta z Polski - nigdy odwrotnie!!!
Samochód z Niemiec a kobieta z Polski - nigdy odwrotnie!!!
- Ice-Man
- Posty: 250
- Rejestracja: 01 grudnia 2013, 17:53
- Motocykl: była śliwowica 0.75
- Lokalizacja: Toruń
- Wiek: 36
- Status: Offline
Re: Przez Alpy na Lazurowe Wybrzeże - fotorelacja, 2014
Cudne widoki!!
- ZBIG
- Posty: 1487
- Rejestracja: 15 lutego 2009, 15:53
- Motocykl: BOULEVARD 1500 C90T
- Lokalizacja: Orzesze
- Wiek: 56
- Status: Offline
Re: Przez Alpy na Lazurowe Wybrzeże - fotorelacja, 2014
Ale wypracowanie - na medal A mnie żeście nie wzięli
- DAREK.S
- Posty: 2091
- Rejestracja: 05 listopada 2008, 21:19
- Motocykl: XV750, 1990; ST1300
- Lokalizacja: Ruda Śląska
- Wiek: 48
- Status: Offline
Re: Przez Alpy na Lazurowe Wybrzeże - fotorelacja, 2014
Panowie, wielkie dzięki za słowa uznania i cierpliwość. Kolejna część jest mało motocyklowa, ale mam nadzieję, że również będzie ciekawa. Będzie i suszona kiełbaska dla Blunia i śnieg dla Ice-Mana - powinno Wam się podobać, chociaż nie wiem jak reszcie czytelników.
Dzień 7. Mount Blanc
Do Chamonix przyjechaliśmy właściwie w jednym celu - żeby zdobyć Mount Blanc . Oczywiście plan udało się wykonać w 100% - pełny sukces. No prawie pełny, bo prawdę mówiąc nie zdobyliśmy tylko wyjechaliśmy kolejką. I nie na Mount Blanc tylko na Aiguille du Midi - szczyt u podnóża Białej Góry. Kto by się tam jednak czepiał szczegółów.
Kolejka linowa na Aiguille du Midi startuje z centrum Chamonix i w przeciągu 20 minut wywozi turystów na szczyt. Prawie jak kolejka na Kasprowy z Zakopanego, tyle że skala jest nieco inna. Stacja dolna kolejki znajduje się na wysokości ok. 1000 m n.p.m., a górna na wysokości 3777 m n.p.m. W przeciągu 20 minut kolejka wywozi nas prawie 2800 m w górę. To robi wrażenie, prędkość czuć w uszach bo zmiana ciśnienia jest znaczna. Podobnie temperatura, która "co nieco" spada, bo gdy na dole jest 25 stopni, to na górze już tylko -1...0.
Największym problemem jak dla nas jest jednak cena biletu - 55 Euro na osobę. Jedziemy wysoko, to i cena nie może być przecież niska. Nie mniej jednak człowiek zaczyna się poważnie zastanowić czy warto. Co będzie jak na przykład wyjedziemy i wylądujemy w chmurach? Wywalić 500 zł za jakieś mgliste widoki? A może zaryzykować? To w końcu może być pierwsza i ostatnia szansa w tym życiu? Rozterki, rozterki, rozterki.
W decyzji mogą pomóc telebimy wyświetlające aktualny widok na górze i dość dokładną prognozę pogody uwzględniającą zachmurzenie. Z tym, że w dniu w którym jesteśmy pogoda zmienia się jak w kalejdoskopie - raz są piękne widoki, za chwilę wszystko przysłonięte chmurami. Dobrze, że przynajmniej prognoza daje jakieś nadzieje. Decydujemy się więc w końcu na zakup biletów w wersji podstawowej czyli wyjazd na górę i z powrotem. Jest jeszcze opcja dopłaty do przejażdżki na górze kolejką gondolową na włoską stronę na Helbronner - koszt bodajże 25 EUR/osobę. Bilet można jednak wykupić również na górze więc rezygnujemy, zwłaszcza że Pani w okienku też nam odradza ten zakup bo podobno włoska strona zasnuta jest chmurami. Pożyjemy zobaczymy, na razie czekamy na transport w górę. Liczba osób w gondolach jest ograniczona - każdy dostaje bilet z wyznaczonym numerem wagonika. Pomimo tego, że byliśmy w kasie przed 8:00 to kolejka jest już spora i godzinkę trzeba odstać. Przynajmniej mamy czas na szybki wypad do sklepu po świeże bagietki i spleśniały serek - w oczekiwaniu na kolejkę można przekąsić w końcu spóźnione śniadanko.
Wagonik sunie na górę naprawdę w ekspresowym tempie. Po 20 minutach jesteśmy już na pierwszej platformie widokowej i możemy cieszyć oczy widokami. Tym razem mamy szczęście, bo jest trochę chmur ale wiatr je cały czas przegania więc momentami widoki są naprawdę bajeczne.
Cały punkt widokowy zbudowany jest na skalnej iglicy. Jest tu kilka tarasów widokowych rozmieszczonych na różnych poziomach. Spacerując pomiędzy nimi trzeba czasami pokonać kilkanaście schodów. Niby żaden problem, ale jednak odczuwamy lekkie zmęczenie. Czyżby wysokość 3800 m n.p.m i mniejsza ilość tlenu robiła swoje? Może to tylko autosugestia ale może coś w tym jest, zwłaszcza biorąc pod uwagę to w jakim tempie wyjechaliśmy na górę.
Tak jak napisałem wcześniej wagonik kolejki wywozi turystów na pierwszego poziom punktu widokowego. Na sam szczyt Aiguille du Midi (3842 m n.p.m) brakuje jeszcze ok. 65 metrów, które pokonuje się windą , której szyb poprowadzono w iglicy. Tradycyjnie, w kolejce do windy trzeba swoje odstać, ale ponownie widoczki rekompensują wszystkie niedogodności.
Jak się okazuje kolejek i oczekiwania nigdy za wiele. Dookoła budynku windy ustawił się bowiem kolejny ogonek, dla śmiałków którzy chcą zrobić krok w nicość, a dokładnie do szklanej skrzynki zawieszonej nad przepaścią.
Tradycyjnie trzeba odczekać swoje, potem założyć muzealne kapcie by w końcu przetestować wytrzymałość szklanej podłogi. Wrażenia trochę ograniczały chmury przysłoniły co nieco widok w dół, ale i tak mieliśmy sporo frajdy.
Trochę więcej wrażeń miała chyba dziewczyna odwiedzająca szklane pudełko chwilę za nami, bo jej towarzysz postanowił się jej oświadczyć w tym nietypowym miejscu. Wygląda na to, że dziewczyna się zgodziła bo towarzystwo nagrodziło odważną decyzję oklaskami.
Na górze spędziliśmy sporo czasu, bo pogoda nam sprzyjała, chmury szybko się rozwiewały, a motocyklowe podpinki z motocyklowych kurtek nie pozwalały nam za bardzo zmarznąć. W efekcie tradycyjnie Monika napstrykała zdecydowanie za dużo fotek, które musicie teraz oglądać.
Oczywiście nic co piękne nie może trwać wiecznie. Trzeba było niestety zacząć myśleć o powrocie zwłaszcza, że bieganie między platformami widokowymi trochę nas wymęczyło, a widmo głodu zaglądało nam w oczy po skonsumowaniu przeze mnie ostatniej suszonej kiełbaski zakupionej jeszcze w Szwajcarii. Gdybyśmy tylko mieli kabanosy Blunia , to pewnie moglibyśmy siedzieć tu i tydzień. Niestety byliśmy nieprzygotowani więc trzeba było spadać, a właściwie zjeżdżać.
Na koniec pokręciliśmy się jeszcze chwilę po Chamonix. Miasteczko jest bardzo sympatyczne chociaż trochę kojarzyło nam się z Zakopanym. Deptak, sklepiki, stragany i sporo turystów - niby podobnie, a jakoś tak bardziej kolorowo i sympatycznie.
Po krótkim zwiedzaniu miasteczka wróciliśmy na kemping. Krótki spacerek po okolicy i kawka w kempingowej knajpce zakończyła naszą przygodę z Chamonix. Trochę nam było szkoda opuszczać to miejsce zwłaszcza, że byliśmy świadomi ile atrakcji czeka jeszcze w okolicy. Niestety tryb spędzania urlopów, który sobie jakiś czas temu wybraliśmy nie pozwala nam dłużej grzać jednego miejsca. Trzeba ruszać dalej w kierunku wybrzeża, krętą trasą oznaczoną charakterystycznymi tablicami Drogi Wielkich Alp.
PS. Jeżeli ktoś czuje niedosyt fotek z pierwszych kilometrów we Francji i Mount Blanc, to może rzucić okiem tutaj.
Dzień 7. Mount Blanc
Do Chamonix przyjechaliśmy właściwie w jednym celu - żeby zdobyć Mount Blanc . Oczywiście plan udało się wykonać w 100% - pełny sukces. No prawie pełny, bo prawdę mówiąc nie zdobyliśmy tylko wyjechaliśmy kolejką. I nie na Mount Blanc tylko na Aiguille du Midi - szczyt u podnóża Białej Góry. Kto by się tam jednak czepiał szczegółów.
Kolejka linowa na Aiguille du Midi startuje z centrum Chamonix i w przeciągu 20 minut wywozi turystów na szczyt. Prawie jak kolejka na Kasprowy z Zakopanego, tyle że skala jest nieco inna. Stacja dolna kolejki znajduje się na wysokości ok. 1000 m n.p.m., a górna na wysokości 3777 m n.p.m. W przeciągu 20 minut kolejka wywozi nas prawie 2800 m w górę. To robi wrażenie, prędkość czuć w uszach bo zmiana ciśnienia jest znaczna. Podobnie temperatura, która "co nieco" spada, bo gdy na dole jest 25 stopni, to na górze już tylko -1...0.
Największym problemem jak dla nas jest jednak cena biletu - 55 Euro na osobę. Jedziemy wysoko, to i cena nie może być przecież niska. Nie mniej jednak człowiek zaczyna się poważnie zastanowić czy warto. Co będzie jak na przykład wyjedziemy i wylądujemy w chmurach? Wywalić 500 zł za jakieś mgliste widoki? A może zaryzykować? To w końcu może być pierwsza i ostatnia szansa w tym życiu? Rozterki, rozterki, rozterki.
W decyzji mogą pomóc telebimy wyświetlające aktualny widok na górze i dość dokładną prognozę pogody uwzględniającą zachmurzenie. Z tym, że w dniu w którym jesteśmy pogoda zmienia się jak w kalejdoskopie - raz są piękne widoki, za chwilę wszystko przysłonięte chmurami. Dobrze, że przynajmniej prognoza daje jakieś nadzieje. Decydujemy się więc w końcu na zakup biletów w wersji podstawowej czyli wyjazd na górę i z powrotem. Jest jeszcze opcja dopłaty do przejażdżki na górze kolejką gondolową na włoską stronę na Helbronner - koszt bodajże 25 EUR/osobę. Bilet można jednak wykupić również na górze więc rezygnujemy, zwłaszcza że Pani w okienku też nam odradza ten zakup bo podobno włoska strona zasnuta jest chmurami. Pożyjemy zobaczymy, na razie czekamy na transport w górę. Liczba osób w gondolach jest ograniczona - każdy dostaje bilet z wyznaczonym numerem wagonika. Pomimo tego, że byliśmy w kasie przed 8:00 to kolejka jest już spora i godzinkę trzeba odstać. Przynajmniej mamy czas na szybki wypad do sklepu po świeże bagietki i spleśniały serek - w oczekiwaniu na kolejkę można przekąsić w końcu spóźnione śniadanko.
Wagonik sunie na górę naprawdę w ekspresowym tempie. Po 20 minutach jesteśmy już na pierwszej platformie widokowej i możemy cieszyć oczy widokami. Tym razem mamy szczęście, bo jest trochę chmur ale wiatr je cały czas przegania więc momentami widoki są naprawdę bajeczne.
Cały punkt widokowy zbudowany jest na skalnej iglicy. Jest tu kilka tarasów widokowych rozmieszczonych na różnych poziomach. Spacerując pomiędzy nimi trzeba czasami pokonać kilkanaście schodów. Niby żaden problem, ale jednak odczuwamy lekkie zmęczenie. Czyżby wysokość 3800 m n.p.m i mniejsza ilość tlenu robiła swoje? Może to tylko autosugestia ale może coś w tym jest, zwłaszcza biorąc pod uwagę to w jakim tempie wyjechaliśmy na górę.
Tak jak napisałem wcześniej wagonik kolejki wywozi turystów na pierwszego poziom punktu widokowego. Na sam szczyt Aiguille du Midi (3842 m n.p.m) brakuje jeszcze ok. 65 metrów, które pokonuje się windą , której szyb poprowadzono w iglicy. Tradycyjnie, w kolejce do windy trzeba swoje odstać, ale ponownie widoczki rekompensują wszystkie niedogodności.
Jak się okazuje kolejek i oczekiwania nigdy za wiele. Dookoła budynku windy ustawił się bowiem kolejny ogonek, dla śmiałków którzy chcą zrobić krok w nicość, a dokładnie do szklanej skrzynki zawieszonej nad przepaścią.
Tradycyjnie trzeba odczekać swoje, potem założyć muzealne kapcie by w końcu przetestować wytrzymałość szklanej podłogi. Wrażenia trochę ograniczały chmury przysłoniły co nieco widok w dół, ale i tak mieliśmy sporo frajdy.
Trochę więcej wrażeń miała chyba dziewczyna odwiedzająca szklane pudełko chwilę za nami, bo jej towarzysz postanowił się jej oświadczyć w tym nietypowym miejscu. Wygląda na to, że dziewczyna się zgodziła bo towarzystwo nagrodziło odważną decyzję oklaskami.
Na górze spędziliśmy sporo czasu, bo pogoda nam sprzyjała, chmury szybko się rozwiewały, a motocyklowe podpinki z motocyklowych kurtek nie pozwalały nam za bardzo zmarznąć. W efekcie tradycyjnie Monika napstrykała zdecydowanie za dużo fotek, które musicie teraz oglądać.
Oczywiście nic co piękne nie może trwać wiecznie. Trzeba było niestety zacząć myśleć o powrocie zwłaszcza, że bieganie między platformami widokowymi trochę nas wymęczyło, a widmo głodu zaglądało nam w oczy po skonsumowaniu przeze mnie ostatniej suszonej kiełbaski zakupionej jeszcze w Szwajcarii. Gdybyśmy tylko mieli kabanosy Blunia , to pewnie moglibyśmy siedzieć tu i tydzień. Niestety byliśmy nieprzygotowani więc trzeba było spadać, a właściwie zjeżdżać.
Na koniec pokręciliśmy się jeszcze chwilę po Chamonix. Miasteczko jest bardzo sympatyczne chociaż trochę kojarzyło nam się z Zakopanym. Deptak, sklepiki, stragany i sporo turystów - niby podobnie, a jakoś tak bardziej kolorowo i sympatycznie.
Po krótkim zwiedzaniu miasteczka wróciliśmy na kemping. Krótki spacerek po okolicy i kawka w kempingowej knajpce zakończyła naszą przygodę z Chamonix. Trochę nam było szkoda opuszczać to miejsce zwłaszcza, że byliśmy świadomi ile atrakcji czeka jeszcze w okolicy. Niestety tryb spędzania urlopów, który sobie jakiś czas temu wybraliśmy nie pozwala nam dłużej grzać jednego miejsca. Trzeba ruszać dalej w kierunku wybrzeża, krętą trasą oznaczoną charakterystycznymi tablicami Drogi Wielkich Alp.
PS. Jeżeli ktoś czuje niedosyt fotek z pierwszych kilometrów we Francji i Mount Blanc, to może rzucić okiem tutaj.
Tak wiele miejsc, tak mało czasu...
Nasze podróże:
Słowenia, Chorwacja, Węgry, Rumunia, Alpy-AT,CH,IT, Alpy-DE,CH,FR, Norwegia
Nasze podróże:
Słowenia, Chorwacja, Węgry, Rumunia, Alpy-AT,CH,IT, Alpy-DE,CH,FR, Norwegia
- tylust
- Posty: 2698
- Rejestracja: 13 stycznia 2014, 09:26
- Motocykl: XV 750 1982r.
- Lokalizacja: Kalisz - Wlkp.
- Wiek: 51
- Status: Offline
Re: Przez Alpy na Lazurowe Wybrzeże - fotorelacja, 2014
Fajny wyjazd i super zdjęcia . Narzekałeś, że nie było pogody, ale na zdjęciach tragedii nie ma
Tomek
-
- Posty: 28
- Rejestracja: 29 lipca 2014, 10:03
- Motocykl: yamaha virago125
- Lokalizacja: Bytom
- Wiek: 48
- Status: Offline
Re: Przez Alpy na Lazurowe Wybrzeże - fotorelacja, 2014
Czekamy NA ciag dalszy ten fantastycznej wyprawy:-)
-
- Posty: 105
- Rejestracja: 18 czerwca 2011, 01:33
- Lokalizacja: Bytom/UK
- Wiek: 50
- Status: Offline
Re: Przez Alpy na Lazurowe Wybrzeże - fotorelacja, 2014
Darek obudz sie:))))))))))))
- DAREK.S
- Posty: 2091
- Rejestracja: 05 listopada 2008, 21:19
- Motocykl: XV750, 1990; ST1300
- Lokalizacja: Ruda Śląska
- Wiek: 48
- Status: Offline
Re: Przez Alpy na Lazurowe Wybrzeże - fotorelacja, 2014
Tragedii rzeczywiście nie było. Zwłaszcza w Chamonix pogoda spisała się na medal. Podczas kolejnego przelotu znowu było w kratkę i trochę popadało, ale podobno nie można mieć wszystkiego i nawet opłacenie klimatycznego jak widać nie gwarantuje słońca.tylust pisze:Fajny wyjazd i super zdjęcia . Narzekałeś, że nie było pogody, ale na zdjęciach tragedii nie ma
berbla virago125 pisze:Czekamy NA ciag dalszy ten fantastycznej wyprawy:-)
Serdecznie przepraszam wszystkich wiernych czytelników ale ostatnio jakoś nie mam czasu na leniuchowanie przed komputerem, bo żoncia ciągle goni do roboty żeby była kasa na kolejny wyjazd. Dodatkowo obraziłem się na Prosiaka, który strzelił focha i zażyczył sobie nowego akumulatora. Za karę do wczoraj stał zamknięty w garażu, a ja nie miałem zamiaru chwalić go więcej na forum. Wczoraj jednak Prosiak dostał nowy akumulator i pokazał, że jeszcze potrafi jeździć więc zostało mu wybaczone. Dodatkowo podobno prawdziwego motocyklistę poznaje się po tym jak kończy, a nie jak zaczyna więc nie wypada mi zostawić tej relacji w połowie trasy.bongorno pisze:Darek obudz sie:))))))))))))
Ponieważ jednak nie mam jeszcze skończonego opisu etapu z Chamonix do Mentony, to pozwolę sobie tym razem najpierw wrzucić link do galerii. Zdjęcia możecie zobaczyć tutaj. Jak pooglądacie, to przynajmniej będziecie wiedzieć czy warto czekać na kolejną część relacji. Przez weekend postaram się wrzucić kilka słów komentarza i parę fotek bezpośrednio na forum żeby nie zmuszać potencjalnego czytelnika do oglądania setek podobnych zdjęć z górskimi widoczkami, które prawdopodobnie tylko mnie i Monice się podobają i coś mówią, a do tego nie nudzą po oglądnięciu pierwszych trzydziestu.
Tak wiele miejsc, tak mało czasu...
Nasze podróże:
Słowenia, Chorwacja, Węgry, Rumunia, Alpy-AT,CH,IT, Alpy-DE,CH,FR, Norwegia
Nasze podróże:
Słowenia, Chorwacja, Węgry, Rumunia, Alpy-AT,CH,IT, Alpy-DE,CH,FR, Norwegia
- DAREK.S
- Posty: 2091
- Rejestracja: 05 listopada 2008, 21:19
- Motocykl: XV750, 1990; ST1300
- Lokalizacja: Ruda Śląska
- Wiek: 48
- Status: Offline
Re: Przez Alpy na Lazurowe Wybrzeże - fotorelacja, 2014
No to znowu jedziemy
Dzień 8 - z Chamonix do Saint-Michel-de-Maurienne
Po krótkim ale za to bardzo udanym pobycie w Chamonix przyszła pora ruszyć w dalszą drogę. Do wyboru mieliśmy trzy opcje:
1) Cofnąć się trochę drogą którą przyjechaliśmy do Chamonix w kierunku Salanches i Flumet tak by nie stracić nic z drogi Wielkich Alp.
2) Skrócić sobię drogę autostradą E25 i tunelem pod górami na stronę włoską żeby później małą przełęczą św. Bernarda wrócić do Francji na drogę Wielkich Alp w miejscowości Seez.
3) Nadłożyć dodatkowe 150km i ruszyć przez góry w kierunku szwajcarskiego Martigny, potem w kierunku Włoch przez granicę na wielkiej przełęczy św. Bernarda (punkt B na załączonej mapce)potem pętelka w kierunku miasteczka Aosta i z powrotem do Francji przez małą przełęcz św. Bernarda.
Wybór był oczywisty i stateczny plan podróży wyglądał tak:
http://mapq.st/1NPdp9t
Według planu straciliśmy kilkadziesiąt kilometrów Drogi Wielkich Alp pomiędzy Flumet i Seez ale trasa przez dwie duże alpejskie przełęcze św. Bernarda wydawała się bardziej atrakcyjna niż stracony odcinek. Z resztą jeszcze kiedyś tam wrócimy żeby nawinąć na koła brakujące kilometry.
Po krótkim, pożegnalnym śniadanku z widokiem na Mount Blanc ruszyliśmy więc w kierunku Szwajcarii - ranek nie zapowiadał złej pogody ale oczywiście Szwajcaria nie mogła nas zawieść.
Droga na małą przełęcz św. Bernarda minęła nam bardzo szybko - w końcu jak nazwa mówi to mała przełęcz - zaledwie 2473m n.p.m. Co ciekawe widoczki były trochę inne od tych które podziwialiśmy wcześniej - bardziej skaliste i chyba trochę bardziej dzikie. Przynajmniej takie wrażenie sprawiały. Na górze tradycyjna szybka fotka i lecimy dalej bo cały czas wiszą nam nad głowami ciężkie chmury. Wiadomo, to jeszcze Szwajcaria.
Wspinając się ku dużej przełęczy św. Bernarda zbliżaliśmy się również szybkim tempie do pory obiadowej. Przypadkiem jeszcze przed przełęczą trafiła się sympatyczna knajpkaserwująca konkretne porcje mięsiwa. Ceny oczywiście europejskie, ale zaskoczyło nas coś innego - mianowicie kelnerka z którą próbowaliśmy dogadać się po angielsku, a której nie do końca wychodziło tłumaczenie nazw włoskich potraw na angielski podsłyszała, że rozmawiamy po polsku i postanowiła wytłumaczyć nam wszystko w naszym ojczystym języku. Jak się okazało pani pochodziła z Polski ale już dość długo mieszka we Włoszech - mimo obaw bardzo dobrze radziła sobie z językiem polskim.
Po obfitym i smacznym obiadku, ogrzaniu się oraz krótkiej sjeście z widokiem na kaczy domek odzyskujemy siły do dalszej jazdy i wspinaczki na przełęcz.
W Seez (a właściwie Séez) skręcamy na trasę D902 prowadzącą w kierunku znanego ośrodka narciarskiego Val d'Is?re. Za Val d'Is?re znowu czeka nas wspinaczka na kolejną przełęcz - Col de l'Iseran - najwyższą (2770m n.p.m.) alpejską przełęcz przez którą można przejechać asfaltem. O ile krajobrazy przełęczy Bernarda były raczej skaliste, to wspinając się w kierunku Col de l'Iseran otaczające krajobrazy zaczynają przypominać te księżycowe. Wjeżdżamy coraz wyżej podziwiając rozbudowaną infrastrukturę narciarską i zalegające jeszcze w dużych ilościach połacie śniegu.
Col de l'Iseran to najwyższy punkt na dzisiaj - dzień ucieka, a kręcenie ósemek na alpejskich asfaltach coraz bardziej męczy. Niestety po tych górkach nie da się robić długich przelotów w krótkim czasie - przynajmniej ja nie potrafię. Jakoś nie mam śmiałości żeby na nieznanych drogach cisnąć do oporu, katować hamulce przed każdym zakrętem i zastanawiać się czy wyjedziemy w dziurę, alpejską krowę, świstaka czy też innego kierowcę który weźmie za szeroko zakręt. To ostatnie przytrafiło nam się z dwa razy - zza winkla wyskoczył nam na przykład samochód samym środeczkiem i niewiele brakowało, a stracilibyśmy przynajmniej kufer. Tak więc według zasady pomału byle do przodu zmierzaliśmy do końca dnia szukając miejsca na nocleg.
Po drodze mieliśmy okazję podziwiać ciekawą twierdzę w miejscowości Lanslebourg-Mont-Cenis. Nie widać tego na zdjęciach ale znajdowała się ona nad wysokim kanionem i całość naprawdę robiła duże wrażenie. Szukając noclegu zmierzaliśmy w kierunku miejscowości Saint-Michael-de-Maurienne, w której według mapki miał znajdować się jakiś kemping. Po krótkiej rundzie honorowej po miasteczku i zasięgnięciu języka wylądowaliśmy na cichym kempie Le Marintan.
cdn...
Dzień 8 - z Chamonix do Saint-Michel-de-Maurienne
Po krótkim ale za to bardzo udanym pobycie w Chamonix przyszła pora ruszyć w dalszą drogę. Do wyboru mieliśmy trzy opcje:
1) Cofnąć się trochę drogą którą przyjechaliśmy do Chamonix w kierunku Salanches i Flumet tak by nie stracić nic z drogi Wielkich Alp.
2) Skrócić sobię drogę autostradą E25 i tunelem pod górami na stronę włoską żeby później małą przełęczą św. Bernarda wrócić do Francji na drogę Wielkich Alp w miejscowości Seez.
3) Nadłożyć dodatkowe 150km i ruszyć przez góry w kierunku szwajcarskiego Martigny, potem w kierunku Włoch przez granicę na wielkiej przełęczy św. Bernarda (punkt B na załączonej mapce)potem pętelka w kierunku miasteczka Aosta i z powrotem do Francji przez małą przełęcz św. Bernarda.
Wybór był oczywisty i stateczny plan podróży wyglądał tak:
http://mapq.st/1NPdp9t
Według planu straciliśmy kilkadziesiąt kilometrów Drogi Wielkich Alp pomiędzy Flumet i Seez ale trasa przez dwie duże alpejskie przełęcze św. Bernarda wydawała się bardziej atrakcyjna niż stracony odcinek. Z resztą jeszcze kiedyś tam wrócimy żeby nawinąć na koła brakujące kilometry.
Po krótkim, pożegnalnym śniadanku z widokiem na Mount Blanc ruszyliśmy więc w kierunku Szwajcarii - ranek nie zapowiadał złej pogody ale oczywiście Szwajcaria nie mogła nas zawieść.
Droga na małą przełęcz św. Bernarda minęła nam bardzo szybko - w końcu jak nazwa mówi to mała przełęcz - zaledwie 2473m n.p.m. Co ciekawe widoczki były trochę inne od tych które podziwialiśmy wcześniej - bardziej skaliste i chyba trochę bardziej dzikie. Przynajmniej takie wrażenie sprawiały. Na górze tradycyjna szybka fotka i lecimy dalej bo cały czas wiszą nam nad głowami ciężkie chmury. Wiadomo, to jeszcze Szwajcaria.
Wspinając się ku dużej przełęczy św. Bernarda zbliżaliśmy się również szybkim tempie do pory obiadowej. Przypadkiem jeszcze przed przełęczą trafiła się sympatyczna knajpkaserwująca konkretne porcje mięsiwa. Ceny oczywiście europejskie, ale zaskoczyło nas coś innego - mianowicie kelnerka z którą próbowaliśmy dogadać się po angielsku, a której nie do końca wychodziło tłumaczenie nazw włoskich potraw na angielski podsłyszała, że rozmawiamy po polsku i postanowiła wytłumaczyć nam wszystko w naszym ojczystym języku. Jak się okazało pani pochodziła z Polski ale już dość długo mieszka we Włoszech - mimo obaw bardzo dobrze radziła sobie z językiem polskim.
Po obfitym i smacznym obiadku, ogrzaniu się oraz krótkiej sjeście z widokiem na kaczy domek odzyskujemy siły do dalszej jazdy i wspinaczki na przełęcz.
W Seez (a właściwie Séez) skręcamy na trasę D902 prowadzącą w kierunku znanego ośrodka narciarskiego Val d'Is?re. Za Val d'Is?re znowu czeka nas wspinaczka na kolejną przełęcz - Col de l'Iseran - najwyższą (2770m n.p.m.) alpejską przełęcz przez którą można przejechać asfaltem. O ile krajobrazy przełęczy Bernarda były raczej skaliste, to wspinając się w kierunku Col de l'Iseran otaczające krajobrazy zaczynają przypominać te księżycowe. Wjeżdżamy coraz wyżej podziwiając rozbudowaną infrastrukturę narciarską i zalegające jeszcze w dużych ilościach połacie śniegu.
Col de l'Iseran to najwyższy punkt na dzisiaj - dzień ucieka, a kręcenie ósemek na alpejskich asfaltach coraz bardziej męczy. Niestety po tych górkach nie da się robić długich przelotów w krótkim czasie - przynajmniej ja nie potrafię. Jakoś nie mam śmiałości żeby na nieznanych drogach cisnąć do oporu, katować hamulce przed każdym zakrętem i zastanawiać się czy wyjedziemy w dziurę, alpejską krowę, świstaka czy też innego kierowcę który weźmie za szeroko zakręt. To ostatnie przytrafiło nam się z dwa razy - zza winkla wyskoczył nam na przykład samochód samym środeczkiem i niewiele brakowało, a stracilibyśmy przynajmniej kufer. Tak więc według zasady pomału byle do przodu zmierzaliśmy do końca dnia szukając miejsca na nocleg.
Po drodze mieliśmy okazję podziwiać ciekawą twierdzę w miejscowości Lanslebourg-Mont-Cenis. Nie widać tego na zdjęciach ale znajdowała się ona nad wysokim kanionem i całość naprawdę robiła duże wrażenie. Szukając noclegu zmierzaliśmy w kierunku miejscowości Saint-Michael-de-Maurienne, w której według mapki miał znajdować się jakiś kemping. Po krótkiej rundzie honorowej po miasteczku i zasięgnięciu języka wylądowaliśmy na cichym kempie Le Marintan.
cdn...
Tak wiele miejsc, tak mało czasu...
Nasze podróże:
Słowenia, Chorwacja, Węgry, Rumunia, Alpy-AT,CH,IT, Alpy-DE,CH,FR, Norwegia
Nasze podróże:
Słowenia, Chorwacja, Węgry, Rumunia, Alpy-AT,CH,IT, Alpy-DE,CH,FR, Norwegia
- DAREK.S
- Posty: 2091
- Rejestracja: 05 listopada 2008, 21:19
- Motocykl: XV750, 1990; ST1300
- Lokalizacja: Ruda Śląska
- Wiek: 48
- Status: Offline
Re: Przez Alpy na Lazurowe Wybrzeże - fotorelacja, 2014
Dzień 9. - Ostatni dzień w Alpach
Porankiem dnia kolejnego ruszamy z Saint-Michel-de-Maurienne dalej w kierunku morza. Zostało jeszcze ok. 350km winkli i trzeba się śpieszyć, bo żoncia coraz bardziej się niecierpliwi. Mam obawy, że kolejnego noclegu w górach mógłbym już nie przeżyć. Z tego też powodu, jak widać na załączonym poniżej obrazku, traska na dzień dzisiejszy jest prosta jak drut - niedowiarkom polecam link poniżej mapki i przyjrzenie się trasie z bliska.
http://mapq.st/1DGBrZ9
Tradycyjnie poranek nas nie rozpieszcza piękną pogodą. Jest pochmurno, wilgotno i raczej nie musimy się póki co martwić, że będzie nam za gorąco. Nie ma co czekać, trzeba uciekać na południe, bo chyba tam dopiero mamy szanse poczuć trochę słońca. Wskakujemy więc na Prosiaka i przez Valloire, a potem przełęcz Col du Galibier ruszamy w kierunku Briancon.
Pod przełęczą Col du Galibier (2645 m. n.p.m.) poprowadzony jest tunel skracający co nieco przeprawę ale my oczywiście wybieramy opcję numer dwa. W końcu nie można stracić takiej okazji, kiedy za szybą rozpościerają się przepiękne widoki, a termometr w kokpicie pokazuje, że dzisiaj jest wyjątkowo ciepło.
Po szybkiej pamiątkowej fotce ruszamy dalej w poszukiwaniu słońca - Monika ma już chyba serdecznie dość gór i wraz z upływem kilometrów coraz bardziej dzwoni zębami na tylnym siedzeniu. Już sam nie wiem czy z zimna czy ze złości. Po drodze robimy więc tylko krótki postój na ciepłą kawkę i ciastko w sympatycznej aczkolwiek wyjątkowo drogiej knajpce Refuge Napoleon w okolicach Vars i mkniemy dalej.
Z Vars podążamy dalej drogą Wielkich Alp w kierunku morza "z wielkim znudzeniem" podziwiając kolejne górskie pejzaże migające nam przed oczami. Nudy, nudy i jeszcze raz nudy. Przed nami jest jeszcze jeden ciekawy punkt tej trasy - przełęcz Col de la Bonette (punkcik B na naszej mapce). Według niektórych źródeł najwyższa (2802 m n.p.m.) przełęcz w Alpach, chociaż to nie do końca prawda. Tak jak pisałem wcześniej najwyższa jest Col de l'Iseran ale na Col de la Bonette poprowadzono asfaltową pętelkę która wznosi się na te 2808 m i to podobno jest najwyżej poprowadzona przelotowa trasaka w Europie. Zobaczymy, powinno być fajnie.
Zaczynamy wspinaczkę na najwyżej prowadzoną drogę jaką pewnie kiedykolwiek będzie nam dane przejechać.
Widoczki tradycyjnie obłędne i chociaż bunkrów nie ma i tak jest ...
...SĄ! SĄ! Proszę bardzo są i bunkry więc naprawdę jest ...biście.
Na szczycie wita nas iście księżycowy krajobraz. Pora zaparkować i rozprostować kości. Ze wstydem i zażenowaniem stawiamy naszego Prosiaka koło najlepszych turystycznych motocykli na świecie. Gdyby nasza Vircia mogłaby to zobaczyć - popłakała by się ze szczęścia.
Z parkingu można podejść jeszcze trochę wyżej na punkt widokowy. Ponieważ niebo trochę przejrzało to fundujemy sobie małe prostowanie kości i przerwę na sesję foto.
Schodząc na dół zaczepiamy parkę Niemców, którzy przyjechali tu na Virówkach - przyznajemy się do tego, że nasza w tym roku odpoczywa od turystyki i przesiedliśmy się na srebrny odkurzacz żeby pomieścić wszystkie graty. Według nich to błąd - trzeba było kupić drugą Virago, nauczyć żonę jeździć i niech sama dźwiga swoje bagaże. Coś w tym jest, przynajmniej nikt by się nie wiercił z tyłu i nie szturchał mnie co chwilę żebym uważał na przebiegające przez drogę świstaki, których na tym odcinku jest zadziwiająco dużo.
Dla spostrzegawczych - na powyższym zdjęciu udało się złapać takiego świstaka samobójcę. Człowiekowi się śpieszy i chciałby pogonić, a tu jak nie świstak to spadające kamienie albo samochody wyskakujące szerokim łukiem zza ślepego winkla. Do kitu z takimi drogami, chyba lepiej jeździć autostradą.
A tak poważniej, to rzeczywiście na wielu tych pokręconych dróżkach panuje spory ruch więc kilometry uciekają raczej powoli zwłaszcza że pierwszeństwo na tych drogach mają też stworzenia większe od świstaków - wszechobecne alpejskie krowy.
Zjeżdżając z Col de la Bonette coraz częściej czujemy podmuchy ciepłego powietrza. Jeszcze trochę winkli przed nami ale już prawie czuć zapach morza.
Ostatni odcinek trasy ma zupełnie inny charakter niż alpejskie odcinki. Jedziemy brzegiem gór, nad "kanionem wijącej się w dole rzeczki. Temperatura poszła wyjątkowo w górę i jak przed południem marznęliśmy w 5 stopniach Celsjusza, to teraz (ok. 17:00) mamy prawie 30 stopni. Masakra - dobrze że szmaciane kurteczki mają sporo otworów wentylacyjnych bo w skórach byłoby dość gorąco.
Chociaż ciepły powiew od morza czuliśmy już od dłuższego czasu dopiero widok błękitnej tafli uświadomił nam że właśnie zakończyliśmy tegoroczną poniewierkę po górach. Znak miejscowości Menton definitywnie zamknął naszą przygodę z Drogą Wielkich Alp - z jednej strony cieszyliśmy się bo po tygodniu jazdy mieliśmy serdecznie dość winkli i zimna, a z drugiej... No cóż, może jeszcze kiedyś tu wrócimy żeby zobaczyć te wszystkie dróżki, którymi jeszcze nie dane nam było jechać.
Tyle relacji na dzisiaj. Co prawda mieliśmy jeszcze trochę stresu ze znalezieniem w Mentonie miejsca na kempingu ale myślę, że będzie mi dane napisać o tym trochę w kolejnym odcinku...
Póki co jeżeli ktoś pominął link, a ma niedosyt fotek to proszę bardzo - reszta fotek z Drogi Wielkich Alp.
Porankiem dnia kolejnego ruszamy z Saint-Michel-de-Maurienne dalej w kierunku morza. Zostało jeszcze ok. 350km winkli i trzeba się śpieszyć, bo żoncia coraz bardziej się niecierpliwi. Mam obawy, że kolejnego noclegu w górach mógłbym już nie przeżyć. Z tego też powodu, jak widać na załączonym poniżej obrazku, traska na dzień dzisiejszy jest prosta jak drut - niedowiarkom polecam link poniżej mapki i przyjrzenie się trasie z bliska.
http://mapq.st/1DGBrZ9
Tradycyjnie poranek nas nie rozpieszcza piękną pogodą. Jest pochmurno, wilgotno i raczej nie musimy się póki co martwić, że będzie nam za gorąco. Nie ma co czekać, trzeba uciekać na południe, bo chyba tam dopiero mamy szanse poczuć trochę słońca. Wskakujemy więc na Prosiaka i przez Valloire, a potem przełęcz Col du Galibier ruszamy w kierunku Briancon.
Pod przełęczą Col du Galibier (2645 m. n.p.m.) poprowadzony jest tunel skracający co nieco przeprawę ale my oczywiście wybieramy opcję numer dwa. W końcu nie można stracić takiej okazji, kiedy za szybą rozpościerają się przepiękne widoki, a termometr w kokpicie pokazuje, że dzisiaj jest wyjątkowo ciepło.
Po szybkiej pamiątkowej fotce ruszamy dalej w poszukiwaniu słońca - Monika ma już chyba serdecznie dość gór i wraz z upływem kilometrów coraz bardziej dzwoni zębami na tylnym siedzeniu. Już sam nie wiem czy z zimna czy ze złości. Po drodze robimy więc tylko krótki postój na ciepłą kawkę i ciastko w sympatycznej aczkolwiek wyjątkowo drogiej knajpce Refuge Napoleon w okolicach Vars i mkniemy dalej.
Z Vars podążamy dalej drogą Wielkich Alp w kierunku morza "z wielkim znudzeniem" podziwiając kolejne górskie pejzaże migające nam przed oczami. Nudy, nudy i jeszcze raz nudy. Przed nami jest jeszcze jeden ciekawy punkt tej trasy - przełęcz Col de la Bonette (punkcik B na naszej mapce). Według niektórych źródeł najwyższa (2802 m n.p.m.) przełęcz w Alpach, chociaż to nie do końca prawda. Tak jak pisałem wcześniej najwyższa jest Col de l'Iseran ale na Col de la Bonette poprowadzono asfaltową pętelkę która wznosi się na te 2808 m i to podobno jest najwyżej poprowadzona przelotowa trasaka w Europie. Zobaczymy, powinno być fajnie.
Zaczynamy wspinaczkę na najwyżej prowadzoną drogę jaką pewnie kiedykolwiek będzie nam dane przejechać.
Widoczki tradycyjnie obłędne i chociaż bunkrów nie ma i tak jest ...
...SĄ! SĄ! Proszę bardzo są i bunkry więc naprawdę jest ...biście.
Na szczycie wita nas iście księżycowy krajobraz. Pora zaparkować i rozprostować kości. Ze wstydem i zażenowaniem stawiamy naszego Prosiaka koło najlepszych turystycznych motocykli na świecie. Gdyby nasza Vircia mogłaby to zobaczyć - popłakała by się ze szczęścia.
Z parkingu można podejść jeszcze trochę wyżej na punkt widokowy. Ponieważ niebo trochę przejrzało to fundujemy sobie małe prostowanie kości i przerwę na sesję foto.
Schodząc na dół zaczepiamy parkę Niemców, którzy przyjechali tu na Virówkach - przyznajemy się do tego, że nasza w tym roku odpoczywa od turystyki i przesiedliśmy się na srebrny odkurzacz żeby pomieścić wszystkie graty. Według nich to błąd - trzeba było kupić drugą Virago, nauczyć żonę jeździć i niech sama dźwiga swoje bagaże. Coś w tym jest, przynajmniej nikt by się nie wiercił z tyłu i nie szturchał mnie co chwilę żebym uważał na przebiegające przez drogę świstaki, których na tym odcinku jest zadziwiająco dużo.
Dla spostrzegawczych - na powyższym zdjęciu udało się złapać takiego świstaka samobójcę. Człowiekowi się śpieszy i chciałby pogonić, a tu jak nie świstak to spadające kamienie albo samochody wyskakujące szerokim łukiem zza ślepego winkla. Do kitu z takimi drogami, chyba lepiej jeździć autostradą.
A tak poważniej, to rzeczywiście na wielu tych pokręconych dróżkach panuje spory ruch więc kilometry uciekają raczej powoli zwłaszcza że pierwszeństwo na tych drogach mają też stworzenia większe od świstaków - wszechobecne alpejskie krowy.
Zjeżdżając z Col de la Bonette coraz częściej czujemy podmuchy ciepłego powietrza. Jeszcze trochę winkli przed nami ale już prawie czuć zapach morza.
Ostatni odcinek trasy ma zupełnie inny charakter niż alpejskie odcinki. Jedziemy brzegiem gór, nad "kanionem wijącej się w dole rzeczki. Temperatura poszła wyjątkowo w górę i jak przed południem marznęliśmy w 5 stopniach Celsjusza, to teraz (ok. 17:00) mamy prawie 30 stopni. Masakra - dobrze że szmaciane kurteczki mają sporo otworów wentylacyjnych bo w skórach byłoby dość gorąco.
Chociaż ciepły powiew od morza czuliśmy już od dłuższego czasu dopiero widok błękitnej tafli uświadomił nam że właśnie zakończyliśmy tegoroczną poniewierkę po górach. Znak miejscowości Menton definitywnie zamknął naszą przygodę z Drogą Wielkich Alp - z jednej strony cieszyliśmy się bo po tygodniu jazdy mieliśmy serdecznie dość winkli i zimna, a z drugiej... No cóż, może jeszcze kiedyś tu wrócimy żeby zobaczyć te wszystkie dróżki, którymi jeszcze nie dane nam było jechać.
Tyle relacji na dzisiaj. Co prawda mieliśmy jeszcze trochę stresu ze znalezieniem w Mentonie miejsca na kempingu ale myślę, że będzie mi dane napisać o tym trochę w kolejnym odcinku...
Póki co jeżeli ktoś pominął link, a ma niedosyt fotek to proszę bardzo - reszta fotek z Drogi Wielkich Alp.
Tak wiele miejsc, tak mało czasu...
Nasze podróże:
Słowenia, Chorwacja, Węgry, Rumunia, Alpy-AT,CH,IT, Alpy-DE,CH,FR, Norwegia
Nasze podróże:
Słowenia, Chorwacja, Węgry, Rumunia, Alpy-AT,CH,IT, Alpy-DE,CH,FR, Norwegia
- Blunio
- Posty: 5793
- Rejestracja: 11 marca 2008, 10:21
- Motocykl: Trek X-Caliber 8
- Lokalizacja: Warszawa Bemowo
- Wiek: 72
- Status: Offline
Re: Przez Alpy na Lazurowe Wybrzeże - fotorelacja, 2014
Super relacja, wycieczka godna pozazdroszczenia. Czekam na ciąg dalszy ...
Nadzieja to ogień. To ogień, który chce płonąć nawet wtedy, gdy jest gaszony. Nadzieja to nieodparte dążenie, by odnajdywać sens w bezsensie i odkrywać prawdę w zamęcie kłamstw.
Samochód z Niemiec a kobieta z Polski - nigdy odwrotnie!!!
Samochód z Niemiec a kobieta z Polski - nigdy odwrotnie!!!
- tylust
- Posty: 2698
- Rejestracja: 13 stycznia 2014, 09:26
- Motocykl: XV 750 1982r.
- Lokalizacja: Kalisz - Wlkp.
- Wiek: 51
- Status: Offline
Re: Przez Alpy na Lazurowe Wybrzeże - fotorelacja, 2014
Super zdjęcia. Dobre oko Wcale nie taka oczywista umiejętność
Tomek
- MONIKA.S
- Posty: 694
- Rejestracja: 23 września 2009, 21:14
- Motocykl: XV 750 DARKA.S
- Lokalizacja: Ruda Śląska
- Wiek: 47
- Status: Offline
Re: Przez Alpy na Lazurowe Wybrzeże - fotorelacja, 2014
Dziękujetylust pisze:Super zdjęcia. Dobre oko Wcale nie taka oczywista umiejętność
I prefer the sign: "No entry", to the one that says: "No exit".
— Stanisław Jerzy Lec (1909-1966)
— Stanisław Jerzy Lec (1909-1966)
- DAREK.S
- Posty: 2091
- Rejestracja: 05 listopada 2008, 21:19
- Motocykl: XV750, 1990; ST1300
- Lokalizacja: Ruda Śląska
- Wiek: 48
- Status: Offline
Re: Przez Alpy na Lazurowe Wybrzeże - fotorelacja, 2014
Zanim przejdę do relacji z Mentony muszę uzupełnić historię z dnia poprzedniego czyli przyjazdu do miasta i poszukiwania kempingu. W sumie już nie pamiętam czy to, że w Mentonie jest kemping wypatrzyłem jeszcze podróżując palcem po mapie w domu czy z mapy Alp, którą kupiliśmy w zeszłym roku. W każdym razie przeglądając nie raz katalogi kempingów w necie przekonani byliśmy, że na Lazurowym Wybrzeżu problemów z miejscem nie będzie. I może by nie było gdyby nie to, że wybraliśmy Mentonę, w której jak się okazało był jedyny kemping w promieniu 30km. Był to jak się okazało pierwszy i jedyny kemping na francuskim wybrzeżu pomiędzy Włochami i Monaco. My byliśmy już wyjątkowo wykończeni drogą więc informacja że miejsc na kempingu brak nie była jak się domyślacie wiadomością dobrą. Wyjątkowo nie uśmiechało nam się szukanie innych miejsc zwłaszcza że właściciel kempingu poinformował nas, że musimy jechać dobry kawałek za Monaco. Nie wiem czy zmęczenie i rozczarowanie (a może wściekłość) na naszych twarzach spowodowała jednak, ze kazał nam zaczekać to może coś się wymyśli. Z coraz większym zniecierpliwieniem czekaliśmy więc prawie 45 minut. Z jednej strony wiedzieliśmy, ze czas ucieka i im później tym mniej szans na znalezienie jakiegokolwiek innego miejsca w okolicy, z drugiej strony jednak liczyliśmy że chociaż na jedną noc właściciel pozwoli nam się gdzieś rozłożyć. Szczęśliwie wypaliło to drugie - dostaliśmy dość wygodne miejsce pod drzewkiem, które podobno nie było parcelą pod namiot ale wyjątkowo mogliśmy się tam rozłożyć. Zapłacić musieliśmy oczywiście tak jak za zwykłą parcelę - tu żadnej ulgi nie przewidziano
Jeszcze kilka słów o samej lokalizacji kempingu. Mentona jak wiele miasteczek na tym odcinku wybrzeża ma zabudową piętrową - można powiedzieć że domy stoją na zboczu góry. Camping Municipal Saint Michel, bo tak nazywał się nasz kemping, leży niemalże w najwyższym punkcie miejscowości. Lokalizacja taka zapewnia co prawda super widoki na miasto ale na tym właściwie kończą się zalety. Pierwsza wada, która zmęczoną całym dniem jazdy Monikę przyprawiała o gęsią skórkę i koszmary senne to podjazd. Wyjątkowo stromy i wąski, do tego zaczynający się kilkoma ciasnymi zwrotami o 180 stopni.
Powyższa mapka nie odda nigdy wrażenia jakie zrobił na nas ten podjazd. W każdym razie sam byłem pełen obaw czy uda nam się tam wyjechać nie kładąc Prosiaka na boku. Szczęśliwie nie spotkaliśmy się z nikim w zakręcie, bo mielibyśmy problem, zwłaszcza że już większa osobówka przejeżdżająca zakręt zajmowała całkowicie obydwa pasy ruchu. Jak wyjechaliśmy na górę to Monika miała niemalże łzy w oczach i powiedziała, że nigdzie się stąd nie rusza chyba, że inną drogą. Atmosferę horroru podgrzał dodatkowo właściciel kempingu stwierdzając że innej drogi nie ma i kazał nam uważać wskazując na poobdzieranego i obandażowanego synka z nogą na szynie , który podobno na tym podjeździe miał niedawno wypadek. Szczęśliwie znalazło się dla nas miejsce na kempingu i myśl o powrocie tą fantastyczną drogą mogliśmy odłożyć na później.
Drugą "niedogodnością" wynikającą z lokalizacji kempingu był fakt, że do miasta mieliśmy jakieś 20 minut piechotą - niestety prawie cały czas po schodach. Z góry jeszcze pół biedy ale powrót na kemping był nie lada wyzwaniem, a właściwie morderczym treningiem. Ponieważ nie mieliśmy właściwie nic do jedzenia musieliśmy jeszcze wieczorem po rozłożeniu namiotu skoczyć do miasta po jakieś zakupy. Ponieważ właściciel kempingu powiedział, że do centrum nie jest daleko to wybraliśmy się na nogach (Monika i tak nie wsiadła by na moto żeby zjechać na dół) - dopiero po wieczornym spacerku tam i z powrotem dotarło do nas jak bardzo względne jest stwierdzenie "niedaleko".
W każdym bądź razie wymęczeni ale uszczęśliwieni faktem, że jesteśmy nad morzem i teraz będziemy tylko odpoczywać, zaliczyliśmy pierwszy spacerek po Mentonie pstrykając przy okazji kilka fotek.
cdn...
Jeszcze kilka słów o samej lokalizacji kempingu. Mentona jak wiele miasteczek na tym odcinku wybrzeża ma zabudową piętrową - można powiedzieć że domy stoją na zboczu góry. Camping Municipal Saint Michel, bo tak nazywał się nasz kemping, leży niemalże w najwyższym punkcie miejscowości. Lokalizacja taka zapewnia co prawda super widoki na miasto ale na tym właściwie kończą się zalety. Pierwsza wada, która zmęczoną całym dniem jazdy Monikę przyprawiała o gęsią skórkę i koszmary senne to podjazd. Wyjątkowo stromy i wąski, do tego zaczynający się kilkoma ciasnymi zwrotami o 180 stopni.
Powyższa mapka nie odda nigdy wrażenia jakie zrobił na nas ten podjazd. W każdym razie sam byłem pełen obaw czy uda nam się tam wyjechać nie kładąc Prosiaka na boku. Szczęśliwie nie spotkaliśmy się z nikim w zakręcie, bo mielibyśmy problem, zwłaszcza że już większa osobówka przejeżdżająca zakręt zajmowała całkowicie obydwa pasy ruchu. Jak wyjechaliśmy na górę to Monika miała niemalże łzy w oczach i powiedziała, że nigdzie się stąd nie rusza chyba, że inną drogą. Atmosferę horroru podgrzał dodatkowo właściciel kempingu stwierdzając że innej drogi nie ma i kazał nam uważać wskazując na poobdzieranego i obandażowanego synka z nogą na szynie , który podobno na tym podjeździe miał niedawno wypadek. Szczęśliwie znalazło się dla nas miejsce na kempingu i myśl o powrocie tą fantastyczną drogą mogliśmy odłożyć na później.
Drugą "niedogodnością" wynikającą z lokalizacji kempingu był fakt, że do miasta mieliśmy jakieś 20 minut piechotą - niestety prawie cały czas po schodach. Z góry jeszcze pół biedy ale powrót na kemping był nie lada wyzwaniem, a właściwie morderczym treningiem. Ponieważ nie mieliśmy właściwie nic do jedzenia musieliśmy jeszcze wieczorem po rozłożeniu namiotu skoczyć do miasta po jakieś zakupy. Ponieważ właściciel kempingu powiedział, że do centrum nie jest daleko to wybraliśmy się na nogach (Monika i tak nie wsiadła by na moto żeby zjechać na dół) - dopiero po wieczornym spacerku tam i z powrotem dotarło do nas jak bardzo względne jest stwierdzenie "niedaleko".
W każdym bądź razie wymęczeni ale uszczęśliwieni faktem, że jesteśmy nad morzem i teraz będziemy tylko odpoczywać, zaliczyliśmy pierwszy spacerek po Mentonie pstrykając przy okazji kilka fotek.
cdn...
Tak wiele miejsc, tak mało czasu...
Nasze podróże:
Słowenia, Chorwacja, Węgry, Rumunia, Alpy-AT,CH,IT, Alpy-DE,CH,FR, Norwegia
Nasze podróże:
Słowenia, Chorwacja, Węgry, Rumunia, Alpy-AT,CH,IT, Alpy-DE,CH,FR, Norwegia
- Blunio
- Posty: 5793
- Rejestracja: 11 marca 2008, 10:21
- Motocykl: Trek X-Caliber 8
- Lokalizacja: Warszawa Bemowo
- Wiek: 72
- Status: Offline
Re: Przez Alpy na Lazurowe Wybrzeże - fotorelacja, 2014
Super relacja. Przeczytałem jeszcze raz od początku i znalazłem nawet wspomnienie moich kabanosków
Teraz myślę jaki zrobić wynalazek podczas jazdy solo który by robił fotki jak Monika ?
Teraz myślę jaki zrobić wynalazek podczas jazdy solo który by robił fotki jak Monika ?
Nadzieja to ogień. To ogień, który chce płonąć nawet wtedy, gdy jest gaszony. Nadzieja to nieodparte dążenie, by odnajdywać sens w bezsensie i odkrywać prawdę w zamęcie kłamstw.
Samochód z Niemiec a kobieta z Polski - nigdy odwrotnie!!!
Samochód z Niemiec a kobieta z Polski - nigdy odwrotnie!!!
- DAREK.S
- Posty: 2091
- Rejestracja: 05 listopada 2008, 21:19
- Motocykl: XV750, 1990; ST1300
- Lokalizacja: Ruda Śląska
- Wiek: 48
- Status: Offline
Re: Przez Alpy na Lazurowe Wybrzeże - fotorelacja, 2014
Hehe, trudna sprawa, mój "wynalazek" też nie jest doskonały, bo fotki robi co prawda fajne ale się niemiłosiernie przy okazji wierci i utrudnia prowadzenie.Blunio pisze:Teraz myślę jaki zrobić wynalazek podczas jazdy solo który by robił fotki jak Monika ?
Wracając do relacji - pomału ale do przodu:
Dzień 10 - Plażujemy na Lazurowym Wybrzeżu.
Przeglądając fotki do kolejnej części relacji uświadomiłem sobie właśnie, że pierwszy dzień spędzony w Mentonie był właściwie pierwszym dniem urlopu w którym pozwoliliśmy Prosiakowi i naszym czterem literom odpocząć. Jak dotąd zawsze dorzucaliśmy do przebiegu jakieś nowe kilometry - teraz przyszła pora żeby trochę poleżakować.
Leżakowanie na kempingu nie wchodziło oczywiście w grę i trzeba było znowu biegać po schodach na dół do miasta. Żeby nie tracić czasu i sił na bezproduktywne bieganie po schodach trzeba było zaplanować cały dzień w mieście i na plaży. Ponieważ wczoraj mieliśmy niedzielę, to niestety nie udało nam się nic kupić na śniadanko bo wszystkie sklepy były wieczorem zamknięte. Nie marudząc zbyt długo na kempingu ruszyliśmy w kierunku miasta polować na coś śniadaniowego, co nie trwało zbyt długo, bo po drodze trafiła się lokalna Biedronka czyli ichniejszy Carrefour.
Zaopatrzywszy się w regionalne śniadaniowe smakołyki, bagietkę jakiś stary spleśniały ser i coś na przepitkę udaliśmy się w kierunku plaży aby w stylu francuskich kloszardów zjeść romantyczne śniadanko z przepięknym widokiem na morze.
Reszta dnia była właściwie nudna i nie ma o czym pisać. Najpierw pomarudziliśmy trochę na jednej z plaż Mentony kontemplując lazur morza i piękne widoki okolicznych atrakcji przyrody.
Jak wiadomo plażowanie i kąpiel w morzu szybko odbiera siły i zaostrza apetyt więc ani się spostrzegliśmy jak nadeszła pora obiadowa. Ponieważ śniadanie "a'la kloszard" wyjątkowo przypadło nam do gustu postanowiliśmy, że obiad również zjemy na zielonej trawce. Co lepsze miejsca w cieniu były już co prawda zajęte przez tubylców ale udało się znaleźć wolną miejscówkę pod jakąś choinką. Menu tym razem tradycyjne: pyszny i gorący kurczak z rożna serwowany przez (a jakże) Carrefoura przegryzany świeżutkim francuskim pieczywem.
Pomimo sprzyjającej aury po obiedzie mieliśmy już dość plażowania więc wybraliśmy się na kolejny obchód centrum miasteczka żeby zobaczyć co nieco za dnia i znaleźć jakieś ciekawe plenery do zrobienia sobie tradycyjnych fotek w stylu "Polak na wczasach" ze świeżo co zdobytą reklamówką z Carrefoura. Niestety plenery były takie sobie więc i fotek "ze wczasów" mamy mało.
Cały dzień spędzony na lenistwie jak zawsze okazał się dla nas wyjątkowo męczący. Na szczęście plątał nam się już po głowach plan na dzień kolejny - lansik na dwóch kółkach wzdłuż Lazurowego Wybrzeża i wizyta w Saint Tropez. Będzie ciekawie - tylko ta droga w dół z kempingu do miasta...
Tak wiele miejsc, tak mało czasu...
Nasze podróże:
Słowenia, Chorwacja, Węgry, Rumunia, Alpy-AT,CH,IT, Alpy-DE,CH,FR, Norwegia
Nasze podróże:
Słowenia, Chorwacja, Węgry, Rumunia, Alpy-AT,CH,IT, Alpy-DE,CH,FR, Norwegia
- Blunio
- Posty: 5793
- Rejestracja: 11 marca 2008, 10:21
- Motocykl: Trek X-Caliber 8
- Lokalizacja: Warszawa Bemowo
- Wiek: 72
- Status: Offline
Re: Przez Alpy na Lazurowe Wybrzeże - fotorelacja, 2014
Jakieś znane mi klimaty. Byłem puszką, spaliśmy w Diano di Marina a najdalszy wypad był do Monte Carlo. To ostatnie serdecznie polecam, zwłaszcza port z jachtami długości circa ... 50 - 100 metrów i Rolls Roycami na pirsie. I niezapomniana panorama z otaczających to miast wzgórz ... I kasyno w którym nie byłem bo nie miałem surduta
Nadzieja to ogień. To ogień, który chce płonąć nawet wtedy, gdy jest gaszony. Nadzieja to nieodparte dążenie, by odnajdywać sens w bezsensie i odkrywać prawdę w zamęcie kłamstw.
Samochód z Niemiec a kobieta z Polski - nigdy odwrotnie!!!
Samochód z Niemiec a kobieta z Polski - nigdy odwrotnie!!!
- pablo8118
- Posty: 144
- Rejestracja: 04 grudnia 2010, 23:23
- Motocykl: Virago 535/FJR RP23
- Lokalizacja: Ostrowiec Św.
- Wiek: 42
- Status: Offline
Re: Przez Alpy na Lazurowe Wybrzeże - fotorelacja, 2014
Darek podasz dane podsumowujace wyjazd, m.in. kilometry, czas jazdy i wydatki
- DAREK.S
- Posty: 2091
- Rejestracja: 05 listopada 2008, 21:19
- Motocykl: XV750, 1990; ST1300
- Lokalizacja: Ruda Śląska
- Wiek: 48
- Status: Offline
Re: Przez Alpy na Lazurowe Wybrzeże - fotorelacja, 2014
W liczeniu kilometrów nie jestem dobry, ale wyszło coś ok. 5000km. 1000km do Augsburga, 1500km nad Lazurowe i 1500km z powrotem do domu przez Pize. Brakujący tysiąc nabiliśmy jeżdżąc w kółko po przełęczach i po zakupy.pablo8118 pisze:Darek podasz dane podsumowujace wyjazd, m.in. kilometry, czas jazdy i wydatki
Będąc w trasie raczej raczej nie spisuję licznika, bo bardziej interesuje nas ile jeszcze zostało do noclegu i czy to jeszcze wytrzymamy niż ile już przejechaliśmy. Dlatego też, wrzucam do relacji mapki z przebiegiem fragmentu trasy, bo klikając link można podejrzeć ile kilometrów miał dany odcinek.
Co do czasu jazdy to chyba mógłbym to uśrednić do jakichś 7 godzin w siodle na dzień, co oczywiście w żadnym przypadku nie przekłada się na ilość pokonanych kilometrów. Wszystko zależało od odcinka. Na przykład w przypadku przelotu autostradowego do Augsburga zrobiliśmy w tym czasie ok. 1000km i nie byliśmy specjalnie zmęczeni, podczas gdy w górach w takim samym czasie robiliśmy tylko 300km i człowiek schodził z siedzenia wykończony.
Prawdę mówiąc nie robiłem jakiegoś szczegółowego podsumowania wydatków, ale większość płatności realizowana była kartą więc pewnie bym się doszukał ile tyle było i dlaczego tak dużo.
Jak spłacałem karty wyszło mi, że w sumie cały urlop kosztował nas ok. 7,5tyś zł. Oczywiście kwota ta obejmuje jakieś zbytki, pamiątki i podarki dla rodzinki. Największe koszty to jednak paliwo, noclegi i wyżywienie. Kalkulując średnie koszty wyszło mniej więcej tak:
- paliwo: ok. 5 tyś. km -> 50 * 5,5l * 6,50zł/l -> 1800zł
- opłaty drogowe (autostrady, drogi widokow) -> 300zł
- noclegi, ok 20-30EUR/2os. (częściej 30EUR) - >1500zł
Razem ok. 3600 zł - do tego trzeba doliczyć wyżywienie, które jest sprawą indywidualną i można próbować tu trochę zaoszczędzić i jak się ma miejsce w sakwach to zabrać co nieco w domu. Nam jednak, pomimo tego że mamy już trochę doświadczenia w pakowaniu moto na dwie osoby, nie udaje nam się zmieścić w sakwach nic poza jakimś pojedynczym awaryjnym gorącym kubkiem na wieczór. Inny problem jest taki, że jeżdżąc całymi dniami człowiek nie ma czasu na gotowanie głównych posiłków w ciągu dnia. Właściwie poza śniadankiem i czasem jakąś kawką/kolacyjką na kempingu nie gotujemy, bo po prostu nie ma na to czasu. Dlatego też, zwykle jemy gdzieś w trasie, a to niestety kosztuje nawet jeśli jest to zestaw z McDonalda. Jak pamiętam wyżywienie wychodziło nam podczas tego wyjazdu ok. 200zł/dzień/2 osoby co daje jakieś 2800 zł. Uwzględniając dojazd i noclegi wychodzi, ok. 6400zł, reszta poszła na zbytki, zabawę i suweniry. Do tej kategorii można podciągnąć wyjazd kolejką pod Mount Blanc, który kosztował 500zł na dwie osoby.
Podsumowując: jakby nie liczyć, dwutygodniowy wyjazd dla dwóch osób w tamte rejony Europy trudno zaliczyć do tanich imprez. Pewnie gdyby się dobrze spiąć to można by zejść do jakichś 5 tysięcy złotych. Dużo, czy nie dużo to już każdy musi ocenić względem siebie. Ja znam takich co uważają że wydanie takiej kasy za poniewierkę i spanie na ziemi to wariactwo (żeby nie powiedzieć głupota). Przecież za tą samą kasę można leżeć 3 tygodnie na wygodnym leżaku, z opaską all-inclusive na ręce, gdzieś przy hotelowym basenie w Turcji czy innym Egipcie.
Tak wiele miejsc, tak mało czasu...
Nasze podróże:
Słowenia, Chorwacja, Węgry, Rumunia, Alpy-AT,CH,IT, Alpy-DE,CH,FR, Norwegia
Nasze podróże:
Słowenia, Chorwacja, Węgry, Rumunia, Alpy-AT,CH,IT, Alpy-DE,CH,FR, Norwegia
- Blunio
- Posty: 5793
- Rejestracja: 11 marca 2008, 10:21
- Motocykl: Trek X-Caliber 8
- Lokalizacja: Warszawa Bemowo
- Wiek: 72
- Status: Offline
Re: Przez Alpy na Lazurowe Wybrzeże - fotorelacja, 2014
Tylko co wspominać i O CZYM PISAĆ NA FORUM ?DAREK.S pisze:za tą samą kasę można leżeć 3 tygodnie na wygodnym leżaku, z opaską all-inclusive na ręce, gdzieś przy hotelowym basenie w Turcji czy innym Egipcie
Nadzieja to ogień. To ogień, który chce płonąć nawet wtedy, gdy jest gaszony. Nadzieja to nieodparte dążenie, by odnajdywać sens w bezsensie i odkrywać prawdę w zamęcie kłamstw.
Samochód z Niemiec a kobieta z Polski - nigdy odwrotnie!!!
Samochód z Niemiec a kobieta z Polski - nigdy odwrotnie!!!