A fiordy z ręki nam jadły - Norwegia 2015

Ciekawe miejsca, propozycje wycieczek, co warto zobaczyc? Tematy związane z turystyką motocyklową
staszek_s
Posty: 225
Rejestracja: 03 września 2014, 21:43
Motocykl: Suzuki DL 650A
Lokalizacja: Radlin, woj Śląskie
Wiek: 58
Status: Offline

Re: A fiordy z ręki nam jadły - Norwegia 2015

Post autor: staszek_s »

Te statki na fiordzie rzeczywiście robią wrażenie...
Awatar użytkownika
DAREK.S
Posty: 2091
Rejestracja: 05 listopada 2008, 21:19
Motocykl: XV750, 1990; ST1300
Lokalizacja: Ruda Śląska
Wiek: 48
Status: Offline

Re: A fiordy z ręki nam jadły - Norwegia 2015

Post autor: DAREK.S »

Norwegia, dzień 8 - zasłużony odpoczynek
Do Alesund wybraliśmy się właściwie tylko po to żeby zobaczyć reklamowane we wszystkich przewodnikach Akwarium Oceanu Atlantyckiego. Miasto samo w sobie również jest atrakcyjne i bywa reklamowane jako jedno z piękniejszych miast Norwegii. Ponieważ nie udało nam się odwiedzić Bergen to na pocieszenie przynajmniej pospacerujemy i pooglądamy sobie Alesund. Żeby nie zacząć jednak dnia zbyt intensywnie (w końcu to dzień relaksu) poranny rozruch zaczynamy spacerkiem na plażę znajdującą się niemalże na samym kempingu. W końcu jesteśmy nad morzem, trzeba przynajmniej sprawdzić czy woda jest mokra i słona. ;-) Woda była OK, więc nie wypadało wykorzystać okazji - niestety nie końca wiem w jakim akwenie miałem okazję się wykąpać. Do dzisiaj zastanawiam się czy było to Morze Północne czy już Norweskie? A może Ocean Atlantycki? Koneserem kąpieli nie jestem wiec po zasoleniu i temperaturze nie poznaję. ;-)
Obrazek
Obrazek

Po krótkim plażowaniu przyszła pora na wycieczkę do Akwarium lub Oceanarium - jak kto woli. :-)
Akwarium to jest największym tego typu obiektem w Skandynawii. Pewnie tak i jest ale ja byłem trochę rozczarowany, bo moje oczekiwania były co nieco większe. Oczywiście zbiorniki są wielkie i można co nieco pooglądać ale szału nie było. Chyba za dużo tuneli z rekinami naoglądałem się gdzieś indziej i halibuty mnie nie ruszają? ;-) Muszę jednak uczciwie przyznać, że program zwiedzania obejmuje kilka punktów, które są ciekawe i atrakcyjne zwłaszcza dla dzieciaków. Można zobaczyć karmienie ryb, tresurę pingwinów i fok oraz co najciekawsze własnoręcznie złapać i pomęczyć przeróżne morskie stworzenia. Bez dwóch zdań ten ostatni punkt programu najbardziej nam się spodobał.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Kolejny plusik na konto Akwarium dodała miejscowe bistro, które okazało się jednym z niewielu napotkanych przez nas miejsc gdzie można zjeść coś lokalnego. Tym razem udało się przekąsić potrawkę bacalhau z suszonego dorsza i jakąś rybną zupkę. Potrawy były smaczne chociaż pewnie rybki z okolicznych akwariów miały zupełnie inne zdanie. ;-) Ponieważ poszczególne pokazy odbywają się o różnych godzinach, żeby wszystko zobaczyć trzeba zarezerwować sobie około pół dnia. Pewnie dałoby się i załatwić to szybciej ale po tygodniu poniewierki nigdzie nam się nie śpieszyło i leniwie korzystaliśmy z pięknej słonecznej pogody. Wracając z Akwarium zatrzymaliśmy się w centrum miasta żeby trochę pospacerować i pooglądać reklamowaną w przewodnikach secesyjną architekturę Alesund. Trochę kusiło nas żeby wyjść na górujący nad miastem punktem widokowym Aksla ale szybko nam przeszło jak zobaczyliśmy zygzaki schodów na które trzeba się wspiąć. Tym razem pooglądamy sobie miasto z dołu - jutro ruszamy dalej w trasę więc nie ma się co przemęczać. :-)
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Norwegia, dzień 9 - jeszcze kilka kilometrów na północ i wracamy :-(
Ten dzień musiał nadejść - jakby nie uciekać, to zawsze przychodzi ten moment w którym trzeba powiedzieć "dzisiaj wracamy". :-( I chociaż wiemy, że w drodze powrotnej czeka nas jeszcze trochę atrakcji, to świadomość że właśnie osiągnęliśmy jakąś granicę jest trochę przygnębiająca. Dobrze, że przynajmniej dzień rozpoczął się pogodnie. W końcu zanim definitywnie zawrócimy planujemy jeszcze zrobić kilka kilometrów na północ. Plan jest mniej więcej taki:
Obrazek
Trasa: https://goo.gl/maps/wLhTZRLdgDp

Prawdę mówiąc miejsca docelowego na ten dzień nie planowaliśmy. Liczył się przede wszystkim cel numer jeden: Droga Atlantycka lub jak kto woli Atlantic Ocean Road. Łącząca pokręconymi mostami szereg wysepek trasa chodziła nam po głowach od momentu gdy zobaczyliśmy w sieci pierwszy filmik ze sztormowymi falami przelewającymi się przez łukowate mosty. Tak więc, plan na dziś był prosty - lecimy przez Drogę Atlantycką do Kristiansund, tam zawracamy w kierunku Geiranger i gdzieś po drodze szukamy noclegu. Kilka pierwszych kilometrów nabijamy nudną trasą E39, ale przy pierwszej nadarzającej się okazji uciekamy na lokalną drogę nr 661 i do samej przeprawy promowej w Vestens toczymy się wzdłuż malowniczego norweskiego wybrzeża.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

W Vestens wjeżdżamy na prom do Molde i po chwili już tylko niecałe 50 kilometrów asfaltu dzieli nas od drogi atlantyckiej. Pogoda dopisuje więc szybko nawijamy kolejne kilometry.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Są mosty i jest zaj...iście. Problem tylko w tym, że to nie te mosty cholerka. :frustrated:
Niestety jak zwykle jestem czujny i unikam jak ognia słuchania GPSa to tym razem miałem wyraźnie słabszy dzień i jak głupi dałem się zrobić w konia bezdusznej elektronice. Ponieważ patrząc na mapkę trasa wydawała się prosta jak drut i nie do pomylenia, wpisałem w nawigację jako metę miasteczko Kristiansund. Wiedziałem, że w pewnym momencie mam odbić na drogę 64 i tak też zrobiłem upewniając się w swojej decyzji szybką konsultacją z GPSem. Problem w tym, że elektroniczny mądrala wymyślił sobie jakimś cudem, że szybciej będzie się dostać do celu trochę inną trasą niż ja planowałem. Oczywiście z pominięciem Drogi Atlantyckiej. Po kilku kilometrach okazało się że o ile dobrze trafiłem na 64-kę, to niestety nie trafiłem w ten zjazd z ronda co trzeba i pojechałem nie w tym kierunku w którym planowałem. Oczywiście po kilku kilometrach się zorientowałem i zawróciłem ale ta niby drobna pomyłka i ok. 45 minut w plecy trochę nas później kosztowała. Przynajmniej zrobiliśmy kilka ładnych fotek mostu, który okazał się być tylko zwykłym norweskim mostem. ;-)
Niestety, po jakimś czasie od powrotu na właściwą trasę musiałem mocniej odkręcić manetkę i zacząć się ścigać. Nie wiedzieć kiedy gdzieś z boku pojawiła się wielka czarna chmura, która wyjątkowo szybko zmierzała w naszym kierunku. Widok z jednej strony był fantastyczny, bo chmurzysko, jak jakaś ogromna ośmiornica przetaczało się majestatycznie po zboczach okolicznych gór, a z drugiej strony widać było że bez solidnej kąpieli się nie obejdzie. Oczywiście byliśmy bez szans. Może gdybyśmy nie zmarnowali wcześniej tych 45 minut, to udałoby się nam przemknąć bokiem ale teraz byliśmy na straconej pozycji. W momencie zaczęło walić takim deszczem, że nie pozostało nic innego jak uciekać pod pierwszy lepszy daszek. Szczęśliwie trafiliśmy na małą drewnianą "chatkę" postawioną przy samej drodze. :D
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Chociaż właściwie dopiero pierwszy raz podczas tej podróży złapał nas prawdziwy deszcz podczas jazdy, to kaprysy norweskiej pogody coraz bardziej zaczynały nas wkurzać. Najgorsze, że byliśmy jakieś pięć kilometrów od celu, a deszcz, ciągnące chmury i grzmoty piorunów nie zapowiadały nic dobrego na resztę dnia. :-(
Szczęśliwie, minęło może pół godzinki i paskudna deszczowa chmura przesunęła się na tyle, że można było myśleć o powrocie na konia - sorki pomyłka, na Prosiaka oczywiście. ;-) :mrgreen: Co nieco jeszcze kropiło ale nie chcieliśmy zwlekać bo za chwilę znowu mogło być gorzej. Trudno, trzeba się będzie pogodzić z tym, że pięknych fotek z tego odcinka trasy nie będzie. Niestety zarówno aparat jak i kamera zamontowana na Prosiaku wyjątkowo nie lubią kropel na obiektywie, a tych w takich warunkach uniknąć się nie da.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Czując ciągle na plecach deszczową chmurę przelecieliśmy błyskawicznie dziesięć kilometrów "pofałdowanego" asfaltu. Widoczki oczywiście psuła deszczowa aura ale ale sam przebieg drogi prowadzonej łukowatymi mostami przez kilka wysp w pewnym sensie rekompensował braki pogodowe. Tylko, że po tych szybkich 10 kilometrach nagle frajda się skończyła. Niestety najbardziej spektakularny odcinek drogi to niewiele - pewnie z 5km. Po pół godziny przymusowego postoju na przystanku byliśmy co nieco rozczarowani i postanowiliśmy zawrócić żeby zrobić ten najbardziej atrakcyjny odcinek jeszcze raz z drugiej strony. Ruch jak najbardziej wskazany, zwłaszcza że Monika nie zdążyła nawet przetrzeć obiektywu aparatu, a Droga Atlantycka się skończyła. ;-) Dodatkowo, jadąc z południa, minęliśmy kilka punktów widokowych które rozrzucone są po lewej stronie i nie bardzo mogliśmy na nie zjechać. Wracamy więc żeby przejechać ten odcinek trochę wolniej, zatrzymać się na chwilę i zrobić kilka fotek z bliska.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Szczęśliwie, zmienna skandynawska aura postanowiła być przez chwilę trochę łaskawsza i zza chmur wyjrzało na chwilę słońce. W sprzyjających okolicznościach przyrody pozwoliliśmy sobie na krótki spacerek platformą widokową na jednej z wysp - bunkrów nie ma, ale te mosty też są zaj...iste. Chociaż prawdę mówiąc największe wrażenie robią na zdjęciach z "lotu ptaka", bo z poziomu asfaltu nie do końca widać tego fantastycznego asfaltowego węża spinającego rozrzucone po oceanie wysepki. My mimo wszystko cieszymy się, że udało nam się tam dojechać - jakby nie patrzyć była to najbardziej wysunięta na północ atrakcja naszego urlopu.
Chociaż chyba powinienem wspomnieć jeszcze o jednej atrakcji, bo w końcu kilka kilometrów na północ musimy jeszcze zrobić. Marsz na północ mamy skończyć dopiero w Kristiansund, a żeby dotrzeć do tego miasta trzeba przejechać jeszcze jeden, niespełna sześciokilometrowy tunel. Sześć kilometrów, to niby nic, przy tych wszystkich tunelach z tym że ta dziura w ziemni prowadzona jest na głębokości ok. 250 metrów poniżej poziomu morza, oczywiście pod dnem fiordu. Tunel Atlantycki jest podobno jednym z najgłębszych podmorskich tuneli na świecie i prawdę mówiąc czujemy się trochę nieswojo przemierzając kolejne jego kilometry. Nie wiem dlaczego, ale wzrok cały czas ucieka gdzieś na sufit w poszukiwaniu jakiegoś przecieku. ;-) :lol:
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Niestety, przebłyski słońca na niebie jak szybko się pojawiły tak szybko zniknęły i właściwie resztę trasy przyszło nam znowu zrobić w dość ponurej aurze. Na początku trasą E70 (przez kolejny podwodny tunel), a potem E39 rozpoczęliśmy nasz odwrót na południe. Pomimo średniej pogody, w miejscowości Batnfjords?ra zdecydowałem się nadłożyć trochę drogi i odbić na lokalną diabelską "Route 666" prowadzącą brzegiem fiordu. ;-) Droga była puściutka, jechało się super chociaż pogoda trochę odbierała chęci do zachwycania się widokami.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

W tym miejscu chciałbym wrzucić małą uwagę - zdecydowanie wszystkim polecam wycieczkę do Norwegii, ale jeżeli będziecie coś planować, to nie próbujcie kalkulować tras i przebiegów jak dla innych europejskich krajów. I nie chodzi mi o to, że tutaj jeździ się wolniej ze względu na wysokie mandaty. Tego akurat nie zauważyłem, tak jak nie zauważyłem również patroli policyjnych na drogach. Dzienne przebiegi ogranicza przede wszystkim samo ukształtowanie terenu, fiordy i promy przecinające trasę, na które czasem trzeba poczekać. Zakręty, mokre drogi i lasy na brzegach który ciągle wypatruje się łosi i innych zwierzaków którymi straszą znaki powodują (przynajmniej u mnie) że po 8-10 godzinach w siodle człowiek ma dosyć. Do czego zmierzam - chciałem na to zmęczenie zrzucić winę za to, że po raz kolejny w tym dniu dałem się wywieść w pole elektronice. W GPSa miałem cały czas wpisany Geiranger jako miejsce docelowe ale przez większość czasu tradycyjnie ignorowałem elektronikę i trzymałem się papierowej mapy żeby wybierać te ciekawiej wyglądające kawałki asfaltu. Tak samo zaplanowałem sobie, że po zjeździe z 666 kolejny fiord również objedziemy lokalną drogą (660) tak żeby uniknąć w tym dniu kolejnych przepraw promowych. I o ile przez większość czasu GPS podążał za moimi pomysłami, to w pewnym momencie głupia elektronika wyliczyła że do Afarnes, przez które prowadziła trasa 660, szybciej dojedziemy jakąś lokalną dziurawą ścieżką i promem. Ponieważ robiło się coraz później i co gorsza coraz chłodniej, chciałem trochę pogonić i niestety za rzadko kontrolowałem GPSa - zorientowałem się, że coś jest nie tak kiedy dopadło mnie deja vu i zobaczyłem okolice, które gdzieś już w tym dniu widziałem. Okazało się, że wylądowaliśmy na drodze, którą już rano przejechaliśmy, również po tym jak zgodnie z zaleceniami GPSa pomyliłem trasę w kierunku drogi atlantyckiej. Tym razem wylądowaliśmy na przeprawie promowej, akurat żeby zobaczyć rufę odpływającego promu. W ciągu dnia nie byłby to większy problem, bo promy kursują wahadłowo i odpływają co kilkanaście minut ale teraz wieczorem musieliśmy odczekać przeszło pół godziny. Przez chwilę chodziła mi myśl o powrocie i objechaniu fiordu ale zarówno ekonomicznie i czasowo nie miało to już większego sensu. Do tego Monika miała już ewidentnie dość jazdy na dzisiaj, a jak na złość jeszcze zerwał się zimny wiatr i znowu zaczęło kropić. Jedyny pozytywny akcent tej pomyłki, to to że chwilę przed odpłynięciem promu dojechał do nas na wiekowym (lata 80) Moto Guzzi California starszy Norweg, który o 21:00 wybrał się na kilkudziesięciu kilometrową przejażdżkę do syna. Pogadaliśmy chwilę na promie o warunkach jazdy na motocyklu w Norwegii i jak się okazało lekka mżawka i 10 stopni na termometrze to bardzo dobre warunki na wieczorną wycieczkę. :zimno: :-) Byłem ciekawy, czy jako miejscowy, mający "relatywnie" blisko był kiedyś na Nordkapp - okazało się że nie, a co więcej nie wyglądało na to, że jest to jakaś pociągająca go atrakcja. Ciekawe czy inni norwescy motocykliści też tak mają i tylko nam "środkowym Europejczykom" nie daje spać ten zimny koniec kontynentu? :?
Po przeprawie, w Afarnes zdecydowaliśmy, że wystarczy nam tej jazdy na dzisiaj i zatrzymujemy się na pierwszym lepszym kempingu - oczywiście o ile będą mieli wolne chatki, bo żadnemu z nas nie uśmiechało się już rozkładanie namiotu. Po ok. 20 kilometrach dotarliśmy do znajdującej się na samym końcu Romsdalsfjorden miejscowości Isfjorden, w której zgodnie z tablicami był kemping. Tablice nie kłamały, a co ważniejsze mieliśmy szczęście i były jeszcze wolne 4-ro osobowe chatki. Cena ok. 400 koron ale nie wybrzydzaliśmy, bo do Geiranger nie było już daleka, a wiedzieliśmy że im bliżej tego atrakcyjnego turystycznie miejsca tym gorzej (i drożnej) będzie z noclegami. Kolejny dzień jazdy kończymy więc w przytulnej, małej chatce na malowniczo położonym kempingu Saltkjelsnes.
Obrazek

Gareria, część 2 - pierwsza porcja fotek
cdn..
Tak wiele miejsc, tak mało czasu...
:chopper:
Nasze podróże:
Słowenia, Chorwacja, Węgry, Rumunia, Alpy-AT,CH,IT, Alpy-DE,CH,FR, Norwegia
Awatar użytkownika
Maćko
Posty: 705
Rejestracja: 14 grudnia 2008, 16:46
Motocykl: MG California, Norge
Lokalizacja: Łódź
Wiek: 57
Status: Offline

Re: A fiordy z ręki nam jadły - Norwegia 2015

Post autor: Maćko »

DAREK.S pisze:
chwilę przed odpłynięciem promu dojechał do nas na wiekowym (lata 80) Moto Guzzi California starszy Norweg, który o 21:00 wybrał się na kilkudziesięciu kilometrową przejażdżkę do syna.
Wynika z tego, że Norwegowie mają dobry gust przy wyborze swoich motocykli :rock:
Dlaczego tak dużo tam deszczu? :zimno:
Awatar użytkownika
DAREK.S
Posty: 2091
Rejestracja: 05 listopada 2008, 21:19
Motocykl: XV750, 1990; ST1300
Lokalizacja: Ruda Śląska
Wiek: 48
Status: Offline

Re: A fiordy z ręki nam jadły - Norwegia 2015

Post autor: DAREK.S »

Maćko pisze:
Wynika z tego, że Norwegowie mają dobry gust przy wyborze swoich motocykli :rock:
Dlaczego tak dużo tam deszczu? :zimno:
Pewnie, bardzo sobie chwalił maszynę. :-) A co do deszczu to wbrew pozorom nie było wcale tak źle - chyba gorzej mieliśmy ilekroć wybraliśmy się do Szwajcarii.
Tak wiele miejsc, tak mało czasu...
:chopper:
Nasze podróże:
Słowenia, Chorwacja, Węgry, Rumunia, Alpy-AT,CH,IT, Alpy-DE,CH,FR, Norwegia
Awatar użytkownika
Maćko
Posty: 705
Rejestracja: 14 grudnia 2008, 16:46
Motocykl: MG California, Norge
Lokalizacja: Łódź
Wiek: 57
Status: Offline

Re: A fiordy z ręki nam jadły - Norwegia 2015

Post autor: Maćko »

DAREK.S pisze:
Maćko pisze: A co do deszczu to wbrew pozorom nie było wcale tak źle - chyba gorzej mieliśmy ilekroć wybraliśmy się do Szwajcarii.
Nie strasz :P
Awatar użytkownika
Daro
Posty: 1447
Rejestracja: 04 września 2007, 13:41
Motocykl: XV1100 '94
Lokalizacja: Skawina
Wiek: 54
Status: Offline

Re: A fiordy z ręki nam jadły - Norwegia 2015

Post autor: Daro »

No no - pogody nie wybierzesz ale miejsca jedyne w swoim rodzaju
Dzięki ze świetna relację :bikersmile:
Awatar użytkownika
DAREK.S
Posty: 2091
Rejestracja: 05 listopada 2008, 21:19
Motocykl: XV750, 1990; ST1300
Lokalizacja: Ruda Śląska
Wiek: 48
Status: Offline

Re: A fiordy z ręki nam jadły - Norwegia 2015

Post autor: DAREK.S »

Norweskie drogi - dzień dziesiąty.
Urlop jak zawsze jest za krótki. Właśnie wypada dziesiąty dzień na moto na norweskich drogach (dojazdu tutaj nie liczę), a my ciągle mamy wrażenie, że prawie nic nie zobaczyliśmy. Na szczęście pozostawiliśmy sobie kilka smaczków na powrót. Tak jakoś wyszło, że ten dziesiąty dzień okazał się chyba najaktywniejszym dniem naszej norweskiej poniewierki. Prawie 500 km w siodle i w końcu drogi których każdy wybierający się do Norwegii motocyklista planuje. Oczywiście, żeby niczego nie pominąć wracamy do domu zygzakiem - w końcu jak inaczej można wracać z najlepszej imprezy swojego życia. ;-) :drunksmile: :lol:
Obrazek

Tak jeszcze przy okazji - w sumie Daro ma trochę racji pisząc:
Daro pisze:No no - pogody nie wybierzesz ...
chociaż nasze doświadczenia dnia dziesiątego sugerowały zupełnie co innego. Nawet planowałem dać temu odcinkowi relacji tytuł: "Przez wiosnę, lato, jesień oraz zimę - i tak dwa razy" lub coś w podobnym brzmieniu. Można powiedzieć, że podczas tych niecałych 500 kilometrów dwa razy zaliczyliśmy pełny cykl od wiosny do zimy. W sumie, zatrzymując się w odpowiedniej strefie można było sobie wybrać pogodę jaka komu pasuje. ;-) :mrgreen:
Podróż zaczynamy wiosną, a może i latem - trasą nr 64 objeżdżamy Romsdalsfjorden ciesząc się piękną pogodą i sielankowymi widoczkami.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

W miejscowości ?ndalsnes wskakujemy na trasę E136, z której po kilku kilometrach powinniśmy odbić na drogę nr 63 prowadzącą w kierunku Drabiny Trolli (Trollstigen). Z premedytacją mijamy jednak ten zjazd, bo chcemy po przy okazji zobaczyć jeszcze tak zwaną Ścianę Trolli (Trollveggen), najwyższą pionową ścianę w Europie o wysokości ponad 1200 metrów. Ściana jest oczywiście atrakcją głównie dla wspinaczy - my tylko możemy rzucić na nią okiem z punktu widokowego, który znajduje się przy trasie E136, ok. 20 km za zjazdem na Drogę Trolli. Widoczki jak zwykle zrekompensowały nadłożone kilometry. Wszystko byłoby fajnie gdyby nie drobny incydent - za dreptanie trawników Monika została złapana przez policję, a ja żeby zarobić na mandat musiałem odpracować jej przewinienie na budowie.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Przy okazji - to był chyba pierwszy patrol policji, który spotkaliśmy na drodze. Widać reszta lepiej niż nasi maskuje się w krzakach. ;-) Po oględzinach Ściany Trolli wracamy tą samą drogą, którą przyjechaliśmy żeby w końcu zobaczyć to, na co wszyscy od początku tej relacji czekają. ;-) :mrgreen:
Początek trasy właściwe nie zapowiada wielkich emocji, może nie za szeroka ale spokojna droga przez lasek, aż do parkingu przed samym podjazdem. Na parkingu przymusowy postój i obowiązkowa fotka z jedynym w swoim rodzaju znakiem.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Od parkingu zaczyna się ostrzejszy podjazd, serpentyny, agrafki, gdzie nie-gdzie mostek i woda. Ponieważ kilka tego typu tras już przejechaliśmy więc sam przebieg drogi nie robi na nas jakiegoś wyjątkowego wrażenia. Adrenalinę podnoszą jednak wszędobylskie autokary, na które już w tej relacji narzekałem. Busy ledwo się mieszczą na zakrętach, a mijanki z nimi możliwe są właściwe tylko w miejscach z wyznaczonymi zatoczkami. Cały czas trzeba więc kombinować żeby czasem nie spotkać się z takim zawalidrogą gdzieś na zakręcie i nie być zmuszonym do zatrzymania przyciężkiego Prosiaka w najmniej odpowiednim do tego momencie. W każdym bądź razie, droga nie była taka straszna jak ją niektóre opisy przedstawiają. Nawet Monika nie stresowała się tym razem za bardzo i radośnie machając z tyłu aparatem na lewo i prawo wprowadzała niezbędne korekty do toru jazdy Prosiaka. :-)
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Na górze obowiązkowy postój, Prosiak zostaje na parkingu, a my idziemy na platformę widokową pooglądać z góry drogę którą się tu wspinaliśmy. Już podczas jazdy na górę mieliśmy wrażenie, że gdzieś już to widzieliśmy.
Rzut oka z góry jeszcze bardziej nas w tym utwierdził - nie wiem czy ktoś będzie miał podobne skojarzenie ale nam Trollstigen bardzo przypomina rumuńską drogę transfogaraską.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Po krótkiej sesji foto, obowiązkowej rundce po sklepie z pamiątkami i odwiedzinach WC ruszamy dalej trasą nr 63 w kierunku Gerianger. Dla odmiany, po drugiej stronie góry wita nas jesień i drobny deszczyk. Na szczęście wystarczyło wyrwać się z chmury i znowu jest sympatycznie.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Po drodze mamy jedną przeprawę promową: z Linge do Eidsdal i co ciekawe bileterzy mijają nas nie pobierając opłaty za przejazd. Nie dociekamy czy o nas zapomnieli czy przejazd na tej po części turystycznej linii jest bezpłatny? Rejs jest co prawda krótki ale nie spodziewałem się, że przepłyniemy gratis. Opłaty nie chcieli również przy wyjeździe więc "bogatsi" o jakieś 25 złotych możemy ruszać dalej.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Szukając informacji w necie można natknąć się na wzmianki o "złotej drodze" albo "złotym szlaku" - droga jest ponoć perełką Norwegi. Ja prawdę mówiąc wpadłem na wzmiankę o niej dopiero po powrocie z urlopu ale jak się okazało niczego nie musimy żałować, bo "złota droga to nic innego jak trasa nr 63 wiodąca przez Drogę Trolli, Drogę Orłów i Geiranger. Wracając do relacji, to właśnie szczęśliwie nawijamy kolejne kilometry 63-jki i zmierzamy w kierunku Geiranger. Na górze, przed samym zjazdem do miasteczka znajduje się mały parking i punkt widokowy - szybki rzut oka na to co nas czeka i jesteśmy gotowi do pokonania Drogi Orłów (?rnevegen), którą kilka dni temu mieliśmy okazję oglądać z pokładu promu. Wtedy zastanawiałem się czy nie lepiej jechać na górę asfaltem, a potem wrócić promem, ale teraz każdy pokonany zakręt upewniał mnie że była to bardzo dobra decyzja. Pewnie wyjazd byłby łatwiejszy ale pozbawilibyśmy się fantastycznych widoków - fiord i Geiranger rosły w oczach z każdym pokonanym winklem, a wielkie statki wycieczkowe z tej perspektywy robiły jeszcze większe wrażenie.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Przez Geiranger przelatujemy właściwe bez zatrzymania - w końcu już tu byliśmy. Czasu mało, a kilometrów w dniu dzisiejszym jeszcze trochę przed sobą mamy. Tym razem trasę z Geiranger w kierunku punktu widokowego Dalsniba pokonujemy pod górkę. W tym miejscu znowu będę wyrzucał kierowcom autokarów - ale jak do tej pory tylko marudziłem, to teraz miałem powody do rzucania mięsem. Na wąskiej drodze z Geiranger autokar jadący pod górę spotkał się nagle z kamperem jadącym w dół i zaczęły się cyrki. Według mnie gdyby kamper zjechał trochę na bok to minęliby się bez problemów, ale ponieważ kamper był pewnie nowy albo z wypożyczalni, a kierowca nie miał doświadczenia, to bał się zjechać 20 centymetrów z asfaltu. Oczywiście doświadczony kierowca autokaru nie zastanowił się ani chwili i zaczął wycofywać. Problem w tym, że za nim stało jakieś małe autko, a za autkiem my na samym wirażu ostro pod górę. Nie wiem czy kierowca autokaru nas widział, chociaż musiał słyszeć trąbienie pojazdów z tyłu, czy po prostu stwierdził że wszyscy muszą wycofać tak jak on. Kierowca osobówki przed nami wycofał ile mógł żeby nas nie zepchnąć, ale autokar wymuszał dalsze cofanie. Nam ciśnienie podskoczyło na maksa, bo o ile łatwo pokonać zakręt w złożeniu korzystając z mocy silnika, to wycofywanie prawie 500 kilogramów na stromym winklu nie przychodzi już tak łatwo. W efekcie zostaliśmy zmuszeni do zjazdu na pobocze i zatrzymania się tylnym kołem parę centymetrów przed jakimś rowem. Gdyby autokar postanowił jeszcze trochę wycofać to sam zepchnąłby z drogi tę osobówkę, a osobówka nas. Wszystko niby podczas postoju ale niewiele brakowało żebyśmy musieli rzucić Prosiaka na bok i patrzeć jak kończy poturbowany. Szczęśliwie do kierowcy autokaru dotarło, że coś jest nie tak i nie może wycofać się tak jak to sobie wymyślił. Zatrzymał się, kamper poskładał lusterka i jakoś się minęli, a my nabici adrenaliną mogliśmy ruszyć dalej.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Wyspinawszy się na górę trafiliśmy na ten sam śnieżny płaskowyż, którym przyszło nam już jechać kilka dni temu. Dalsnibę już zwiedzaliśmy więc przelatujemy obok kas wstępu i rozpoczynamy jazdę przez pierwszą tego dnia zimę. Wskaźnik temperatury w kokpicie pokazał szczęśliwą siódemkę, a Monika zaczęła szczękać zębami do interkomu. Robi się groźnie, trzeba uciekać i szukać słońca. :-) Na szczęście droga 63 szybko się kończy, a my odbijamy w lewo na trasę nr 15 w kierunku Fossbergom. Jakby to napisać - "tu wszędzie jest pięknie" - suniemy wzdłuż rzeki i jezior, a przed nami widać wiosnę. Im niżej tym cieplej więc podziwiamy widoki chociaż oko coraz częściej ucieka nie w kierunku gór, a w stronę przydrożnych tablic na których chcielibyśmy zobaczyć napis "Restaurant". :-)
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Oczywiście, jak to w Norwegii, po drodze nie wypatrzyliśmy żadnej jadłodajni i musieliśmy dojechać aż do miasteczka Fossbergom, żeby znaleźć miejsce w którym dają coś do jedzenia. Wylądowaliśmy w stylowej regionalnej knajpce, w której to właśnie, jak wcześniej wspominałem, dowiedziałem się że najbardziej tradycyjnym norweskim daniem jest hamburger. ;-) Trudno głodny nie będę wydziwiał - zamówiłem, zjadłem i nawet smakowało - znaczy jest dobrze. Prosiakowi też się dostało 25 litrów świeżutkiej norweskiej etylinki i byliśmy gotowi ruszyć dalej. Prawdę mówiąc będąc w tym miasteczku powinniśmy zwiedzić reklamowaną w przewodnikach Lom Stavkyrkje - wiekowy, drewniany kościół słupowy ale tym razem odpuściliśmy to sobie, zadowalając się fotką z dystansu.
Obrazek
Obrazek

Fossbergom był dla nas punktem, w którym należało podjąć decyzję: jechać dalej 15-tką w kierunku Lillehammer, które w drodze powrotnej do domu chciała odwiedzić Monika czy może przeciągnąć jeszcze trochę i odbić w lewo na drogę nr 55. Sprzyjająca wiosenno-letnia pogoda przechyliła szalę w kierunku 55-tki. Oczywiście nie bez znaczenia był fakt, że Sognefjellsvegenczyli nasza trasa 55 jest jedną z najpiękniejszych turystycznych krajobrazowych dróg Norwegii. Decyzja mogła być tylko jedna - nie można odpuścić 100 kilometrów takiej drogi. Damy radę. :D :bikersmile:
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

W sumie nie wiem co napisać. :? Było brzydko, nudnie, mokro i paskudnie. Przecież nie napiszę po raz kolejny, że było pięknie bo i tak nikt nie uwierzy. Co nieco widać w galerii ale niestety i tak żadna fotka nie odda tego co się czuje w siodle przecinając te krajobrazy. Oczywiście, żeby kontynuować wątek pór roku powinienem dodać jeszcze jedną informację: droga nr 55 jest drogą prowadzącą przez najwyżej położoną w północnej Europie przełęcz - Fantesteinen (1434 m n.p.m). To może oznaczać tylko jedno: kolejną jesień i zimę tego dnia. ;-)
Odwrotu już jednak nie ma i przeganiając stada leniwych krów zaczynamy się znowu wspinać do krainy śniegu.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Na górze wita nas piękne słoneczko i jakże orzeźwiająca temperatura pięciu stopni Celcjusza. Bunkrów oczywiście nie ma, ale i tak jest ...
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

... pięknie. Chociaż w tym natłoku norweskich widoków sam się zastanawiam i przedrzeźniając trochę jednego z moich ulubionych reporterów drogi zadaję sobie pytanie: "czy norweska droga nr 55 zasługuje na miano najwspanialszej trasy motocyklowej Europy"? ;-) Nie wiem, odpalajcie motory, jedźcie zobaczyć, a po powrocie pomożecie mi ocenić czy było warto. :-)
Wracając na drogę - w porównaniu do widoku przestrzeni i niekończącej się wstążki asfaltu na górze zjazd jest dość wąski i wyjątkowo szybki. Kilka wąskich serpentyn i znowu wita nas piękna wiosna. W Skjolden znowu pojawia się jakże znany krajobraz - wody fiordu którego brzegiem prowadzi ostatni odcinek trasy 55 docieramy do miasteczka Sogndal, a pięć minut później na kemping Kj?rnes na którym kończymy dzisiejszą poniewierkę.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Więcej fotek tradycyjnie w galerii. Cdn...
Tak wiele miejsc, tak mało czasu...
:chopper:
Nasze podróże:
Słowenia, Chorwacja, Węgry, Rumunia, Alpy-AT,CH,IT, Alpy-DE,CH,FR, Norwegia
staszek_s
Posty: 225
Rejestracja: 03 września 2014, 21:43
Motocykl: Suzuki DL 650A
Lokalizacja: Radlin, woj Śląskie
Wiek: 58
Status: Offline

Re: A fiordy z ręki nam jadły - Norwegia 2015

Post autor: staszek_s »

I co można napisać w komentarzu? Nudy, brzydko, zakręty tylko lewe i prawe, asfalt czarny... ;)
Ja jeszcze za granicę motocyklem się nie wypuściłem ale już wiem, co będzie wysoko na mojej liście marzeń. Czekamy na dalsze części...
Awatar użytkownika
Żółwik
Posty: 623
Rejestracja: 09 czerwca 2010, 13:01
Motocykl: nie mam już/jeszcze
Lokalizacja: Warszawa
Wiek: 41
Status: Offline

Re: A fiordy z ręki nam jadły - Norwegia 2015

Post autor: Żółwik »

Ale super! Ale Wam zazdroszczę :rock:
Od razu przypomina mi się nasza podróż z Alikiem na Nordkapp z 2011 roku (zdjęcia jakby komuś się chciało zajrzeć :P ) :chopper: Tyle, że my mieliśmy 3 tygodnie podczas których zrobiliśmy 7600 km. Na Trollstigen zaliczyliśmy po glebie, złamałam wtedy klamkę hamulca, ale na dwa palce starczyła na resztę podróży.
Były to najlepsze wakacje w moim życiu :bravo:

Nasza traska też była fajna, pochwalę się :) Mapa wisi teraz na ścianie oprawiona w antyramę :)
Obrazek
~~~~~Pierogi z ludźmi i grzybami~~~~~
Awatar użytkownika
MONIKA.S
Posty: 694
Rejestracja: 23 września 2009, 21:14
Motocykl: XV 750 DARKA.S
Lokalizacja: Ruda Śląska
Wiek: 46
Status: Offline

Re: A fiordy z ręki nam jadły - Norwegia 2015

Post autor: MONIKA.S »

Żółwik pisze:Ale super! Ale Wam zazdroszczę :rock:
Od razu przypomina mi się nasza podróż z Alikiem na Nordkapp z 2011 roku (zdjęcia jakby komuś się chciało zajrzeć :P ) :chopper: Tyle, że my mieliśmy 3 tygodnie podczas których zrobiliśmy 7600 km. Na Trollstigen zaliczyliśmy po glebie, złamałam wtedy klamkę hamulca, ale na dwa palce starczyła na resztę podróży.
Były to najlepsze wakacje w moim życiu :bravo:

Nasza traska też była fajna, pochwalę się :) Mapa wisi teraz na ścianie oprawiona w antyramę :)
Obrazek
Piękna Wyprawa, aż dech zapiera :rock: :rock: :rock: :uklon:
Nam również marzy się wyprawa na Nordkapp, z przejazdem przez Finlandię, no i oczywiście dalsza włóczęga norweskimi bezdrożami z zaliczeniem Lofotów i innych atrakcji których nie udało się zaliczyć w poprzednim wypadzie ( np. wyjście na Trolltungę).
Myślałam że po dwóch tygodniach w Norwegii spędzonych w średnich warunkach pogodowych, na kolejne wakacje będzie mnie ciągnęło bardziej w ciepłe kraje. Jednak z upływem czasu zaczęłam sobie uświadamiać że Norwegia dość mocno wbiła się w moją pamięć i serce i zdecydowanie muszę przyznać że dla mnie były to najlepsze i najpiękniejsze wakacje :rock:
Mam nadzieje że w tym roku uda nam się wrócić w te piękne miejsca - urlop już prawie zaklepany - 3 tygodnie, jeszcze tylko musimy rozwiązać kwestię funduszy i mam nadzieję że kolejne marzenie uda się spełnić :mrgreen:
I prefer the sign: "No entry", to the one that says: "No exit".
— Stanisław Jerzy Lec (1909-1966)
Awatar użytkownika
Żółwik
Posty: 623
Rejestracja: 09 czerwca 2010, 13:01
Motocykl: nie mam już/jeszcze
Lokalizacja: Warszawa
Wiek: 41
Status: Offline

Re: A fiordy z ręki nam jadły - Norwegia 2015

Post autor: Żółwik »

Kwestia funduszy - my przez 3 tygodnie jedliśmy parówki, zupki chińskie i kisiel :) Niestety nie jest to tania wycieczka, zarówno jeśli chodzi o paliwo jak i noclegi na kempingach, a wiadomo, że po całym dniu w deszczu chciałoby się przespać w suchym łóżku i wysuszyć rzeczy, co w namiocie na dziko raczej nie jest możliwe ;) My popłynęliśmy promem ze Świnoujcia do Istad i to było drogie. Taniej jest z tego co pamiętam z Gdyni do Karlskrony i czasem trafia się fajna promocja 2 osoby + 2 motocykle w kabinie za 400 PLN ;)
~~~~~Pierogi z ludźmi i grzybami~~~~~
Awatar użytkownika
DAREK.S
Posty: 2091
Rejestracja: 05 listopada 2008, 21:19
Motocykl: XV750, 1990; ST1300
Lokalizacja: Ruda Śląska
Wiek: 48
Status: Offline

Re: A fiordy z ręki nam jadły - Norwegia 2015

Post autor: DAREK.S »

Żółwik pisze:Kwestia funduszy - my przez 3 tygodnie jedliśmy parówki, zupki chińskie i kisiel :) Niestety nie jest to tania wycieczka, zarówno jeśli chodzi o paliwo jak i noclegi na kempingach...
To prawda, znaczna cześć kosztów, to koszty wyżywienia. W miarę możliwości trzeba ratować się własnym prowiantem o ile przestrzeń bagażowa na to pozwala. My pakując się na dwie osoby nie mamy za dużego pola manewru i nie upchniemy w bagaż więcej niż kilka porcji górskiego, suszonego żarcia. Poza tym tak już jakoś mamy, że lubimy szukać lokalnych smaków chociaż tak jak pisałem o nie w Norwegii nie było tak łatwo. Oczywiście jadąc w konfiguracji 1osoba/1motocykl możliwości spakowania są dużo większe i wtedy można, a nawet trzeba się lepiej zaopatrzyć w produkty żywnościowe. Jak się okazuje Norwegię można zwiedzić wydając kasę tylko na paliwo i promy - w trakcie jednej z przepraw rozmawialiśmy z Polakami, którzy jeździli już tydzień i jedyną rzeczą za którą do tej pory zapłacili (oprócz paliwa) była butelka wody. Jedzenie mieli ze sobą, spali pod namiotem na dziko, a wodę do tej butelki nabierali na stacjach benzynowych. Ekstremalnie ale tanio - można i tak, wszystko zależy od tego co kto lubi, jakie ma potrzeby i ile może wydać. Najważniejsze, że niezależnie od wybranej opcji zawsze można liczyć na piękne widoki. :-)

Żółwiku tej mapki z drzwi to Wam strasznie zazdroszczę. Postaram się na koniec relacji narysować nasze przebiegi na jednym obrazku. Będzie to wyglądać zdecydowanie biedniej ale może zmotywuje mnie żeby nadrobić braki kilometrów w tym roku. :-)
Póki co kolejny, już prawie ostatni, odcinek:

Dzień 11 - jeszcze jeden skok w bok
Kolejny dzień wita nas pięknym słońcem - wygląda na to, że norweska aura się z nami droczy i nie żałuje słońca kiedy my musimy wracać. Wyjątkowo trudno jest zabrać się rano za pakowanie dobytku, zwłaszcza że coraz wyraźniej w naszej świadomości przebija się myśl, że to już ostatnie chwile w tym pięknym kraju. Ile możemy przeciągamy więc poranek - leniwe śniadanko, spacerek po kempingu i próba napatrzenia się na zapas na piękne norweskie widoki.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Niestety wyjścia nie ma - trzeba spakować majdan i ruszyć w dalszą drogę w kierunku Polski. Żeby jednak nie wrócić za szybko, to mamy w planach jeszcze jeden skok w bok - ruchem skoczka, chociaż raczej nie szachowego ;-), przemieścimy się dzisiaj do Lillehammer. Po co? Sam nie wiem, bo to pomysł żonci - wygląda mi na to, że Monika koniecznie chce kontynuować nasz wakacyjny cykl letniego zwiedzania skoczni narciarskich. Dziwne, że nigdy jej w zimie nie ciągnęło na takie obiekty. :lol: ;-)
W sumie dlaczego nie? W końcu chodzi o to by jechać - byle przed siebie, więc może być i tak:
Obrazek

Trasa do Lillehammer to przede wszystkim krajowa E16, więc nie spodziewamy się większych emocji. Na początek przeprawa promowa pomiędzy Kaupanger a Laerdal, która jest naszą ostatnią przeprawą na trasie podczas tego urlopu. Niestety słówko "ostatni" będzie się teraz pojawiać coraz częściej. :( ;-)
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Pomimo tego, że jedziemy drogą krajową to ruch jest póki co niewielki. Żeby sobie co nieco urozmaicić drogę wygrzebaliśmy z przewodnika jakieś drobne atrakcje. Jedną z nich stary, drewniany kościół w Borgund. Prawdę mówiąc "stary" to chyba nie do końca dobre słowo, bo ten kościół stoi i jest używany jakieś 800 lat. Budowla robi wrażenie - ciekawe czy jakieś konstrukcje z naszych tandetnych czasów wytrzymają chociaż połowę z tego. :-)
Obrazek
Obrazek

Po odwiedzinach w Borgund wracamy na główną trasę która prowadząc wzdłuż rzek i jezior zanudza nas norweskimi widokami. Jak do tej pory muszę przyznać, że drogi w Norwegii są fantastyczne, bez większych dziur i nierówności. Asfalt jest dość ostry i nawet na mokrej nawierzchni opony trzymają jak przyklejone. Niestety z drugiej strony droga zjada opony dwa razy szybciej niż u nas i trzeba się liczyć z tym, że nawet nowy komplet po takiej wycieczce będzie solidnie zużyty. Dobrze, że do tej pory nie było za dużo prostych odcinków i bieżnik ścierał się w miarę równomiernie. Zakręty się jednak skończyły i obawiam się, że do domu wrócimy na kwadratowej oponie. Wracając do głównego wątku - drogi były OK dopóki nie natrafiliśmy na odcinek robót drogowych, który rozpoczął się kilkanaście kilometrów za Borgund. Wyglądało na to, że robotnicy zmieniają przebieg trasy i na odcinku ok. 20 kilometrów zniknął asfalt, a jazda odbywała się po piachu, szutrze i kamieniach z okolicznych skał. Szczerze mówiąc spociłem się przez te 20 kilometrów bardziej niż podczas jazdy w deszczu po winklach Lysebotn. Jechaliśmy ślamazarnym tempem w kurzu za jakimiś ciężarówkami z budowy, tylne kółko Prosiaka tańczyło jak w piaskownicy, a ja zastanawiałem się kiedy złapiemy gumę na kamieniach, którymi podsypywano drogę. Na szczęście nic się nie stało ale straciliśmy na tym odcinku dobrą godzinę zanim wjechaliśmy na świeży, gorący jeszcze asfalt, którego resztki do tej pory wożę na błotnikach. ;-).
Obrazek
Obrazek

Oczywiście, kiedy już udało nam się minąć roboty wróciliśmy do typowej norweskiej rzeczywistości: gładko, równo i widokowo. Z ciekawostek - roboty skończyły się kilka kilometrów przed miejscowością Vang, która bywalcom Karpacza powinna się kojarzyć ze znajdującą się tam świątynią Wang. Drewniany kościół z Karpacza został przywieziony właśnie z miejscowości przez którą przejeżdżaliśmy.
Obrazek
Obrazek

Znudzeni widokami jezior odbijamy w pewnym momencie na drogę nr 33 w kierunku miejscowości Dokka, a potem na lokalną 250-tkę prowadzącą do Lillehammer. Tu jak się okazuje też mamy do dyspozycji świeży asfalt. Suniemy przez lasy, ruchu prawie nie ma wcale, a zakusy na bicie rekordów prędkości hamują tylko wylegujące się na gorącym asfalcie owce. :-)
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Na kemping w Lillehammer docieramy przed 18:00, niestety tradycyjnie dostępne są tylko domki czteroosobowe, które na dwie osoby nie za bardzo się kalkulują. Ponieważ jednak pogoda dopisuje bez żalu błyskawicznie rozbijamy namiot i jesteśmy gotowi na podbój miasta. Zarówno mnie jak i Monice wyjątkowo odpowiadają te długie skandynawskie dni, bo kiedy u nas o 20:00 zaczyna się już robić szaro to można powiedzieć że tutaj dopiero rozpoczyna się wieczór, który kończy się dopiero ok. 23:00.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

cdn..
Tak wiele miejsc, tak mało czasu...
:chopper:
Nasze podróże:
Słowenia, Chorwacja, Węgry, Rumunia, Alpy-AT,CH,IT, Alpy-DE,CH,FR, Norwegia
Awatar użytkownika
tylust
Posty: 2698
Rejestracja: 13 stycznia 2014, 09:26
Motocykl: XV 750 1982r.
Lokalizacja: Kalisz - Wlkp.
Wiek: 51
Status: Offline

Re: A fiordy z ręki nam jadły - Norwegia 2015

Post autor: tylust »

Sorry Darek, ale główny szacun dla Moniki , która zajebiście kadruje :uklon: Piękne zdjęcia
Tomek
staszek_s
Posty: 225
Rejestracja: 03 września 2014, 21:43
Motocykl: Suzuki DL 650A
Lokalizacja: Radlin, woj Śląskie
Wiek: 58
Status: Offline

Re: A fiordy z ręki nam jadły - Norwegia 2015

Post autor: staszek_s »

Zgadza się, zdjęcia pierwsza klasa, do tego robione w trakcie jazdy, brawo!
Awatar użytkownika
DAREK.S
Posty: 2091
Rejestracja: 05 listopada 2008, 21:19
Motocykl: XV750, 1990; ST1300
Lokalizacja: Ruda Śląska
Wiek: 48
Status: Offline

Re: A fiordy z ręki nam jadły - Norwegia 2015

Post autor: DAREK.S »

tylust pisze:Sorry Darek, ale główny szacun dla Moniki , która zajebiście kadruje :uklon: Piękne zdjęcia
staszek_s pisze:Zgadza się, zdjęcia pierwsza klasa, do tego robione w trakcie jazdy, brawo!
Hehe, ładnie tak się podlizywać? Nie przesadzacie Panowie za bardzo? W końcu każdemu na 5 tysięcy zrobionych zdjęć udałoby się jakieś trzy ładne fotki strzelić. ;-) :twisted: :mrgreen:
Tak wiele miejsc, tak mało czasu...
:chopper:
Nasze podróże:
Słowenia, Chorwacja, Węgry, Rumunia, Alpy-AT,CH,IT, Alpy-DE,CH,FR, Norwegia
staszek_s
Posty: 225
Rejestracja: 03 września 2014, 21:43
Motocykl: Suzuki DL 650A
Lokalizacja: Radlin, woj Śląskie
Wiek: 58
Status: Offline

Re: A fiordy z ręki nam jadły - Norwegia 2015

Post autor: staszek_s »

Mały komplement nigdy nie zaszkodzi ;) A zdjęcia fajne, mój plecaczek jeszcze tego nie opanował ale popracujemy nad tym, tylko trzeba jakąś małpkę skombinować bo komórka odpada....
Awatar użytkownika
DAREK.S
Posty: 2091
Rejestracja: 05 listopada 2008, 21:19
Motocykl: XV750, 1990; ST1300
Lokalizacja: Ruda Śląska
Wiek: 48
Status: Offline

Re: A fiordy z ręki nam jadły - Norwegia 2015

Post autor: DAREK.S »

staszek_s pisze:Mały komplement nigdy nie zaszkodzi ;) ...
No pewnie, czasem trzeba. Droczę się trochę, ale oczywiście też muszę pochwalić. :bravo: Tak na wszelki wypadek, żeby jakiegoś strajku protestacyjnego na pokładzie żoncia następnym razem nie zorganizowała. ;-)
staszek_s pisze:...A zdjęcia fajne, mój plecaczek jeszcze tego nie opanował ale popracujemy nad tym, tylko trzeba jakąś małpkę skombinować bo komórka odpada....
Tak, aparatem zdecydowanie lepiej się pstryka - dobrze żeby był to model który jest za co złapać i można wygodnie operować jedną ręką. Nie ma sensu za bardzo kusić się miniaturyzacją, bo o ile fajnie się nosi taki aparat w kieszeni, to znacznie gorzej robić zdjęcia na moto, jedną ręką, do tego zwykle w rękawiczce.
Chociaż z drugiej strony Monice zdarzało się już uprawiać fotografię ekstremalną na dwie ręce - w jednej telefon którym kręciła film, a w drugiej aparat. :-) :lol:
Tak wiele miejsc, tak mało czasu...
:chopper:
Nasze podróże:
Słowenia, Chorwacja, Węgry, Rumunia, Alpy-AT,CH,IT, Alpy-DE,CH,FR, Norwegia
Awatar użytkownika
DAREK.S
Posty: 2091
Rejestracja: 05 listopada 2008, 21:19
Motocykl: XV750, 1990; ST1300
Lokalizacja: Ruda Śląska
Wiek: 48
Status: Offline

Re: A fiordy z ręki nam jadły - Norwegia 2015

Post autor: DAREK.S »

Norwegia, dzień 12 - wracamy na południe
Miasteczko Lillehammer było ostatnim punktem naszej turystycznej trasy. Niestety wszystko co piękne szybko się kończy i przyszła pora na pomyśleć o powrocie. O ile wcześniejsze etapy podróży mieliśmy mniej więcej zaplanowane, a przynajmniej wiedzieliśmy gdzie chcielibyśmy jechać i co zobaczyć, to tematu drogi powrotnej unikaliśmy do samego końca. Teraz trzeba zdecydować jak wrócić do Polski. Właściwie, jadąc z Lillehammer, możemy brać pod uwagę wszystkie te trasy, które przedstawiałem pisząc jak dojechać do Norwegii. Jeszcze na początku podróży myśleliśmy, że będziemy mieć dość czasu żeby przejechać mostem z Malmo i zatrzymać się na małe zwiedzanie w Kopenhadze. Niestety na powrót mamy tylko trzy dni i wiemy, że na pewno Kopenhagi zwiedzić się nie uda. Nie ma więc też większego sensu nadkładanie drogi i powrót przez most do Danii. Moglibyśmy wrócić dokładnie tak jak przyjechaliśmy czyli promem z Langesund albo Larvik do Hirtshalls w Danii i powrót przez Niemcy. ale powtarzanie tej samej trasy nie bardzo nam się uśmiecha. Najlepszą opcją wydaje się być dołożenie do listy odwiedzonych krajów Szwecji i rejs promem bezpośrednio do Polski. Oczywiście nie ryzykowalibyśmy jazdy do Szwecji bez zarezerwowanych biletów na prom, żeby nie utknąć tam kolejnego dnia. Zamawiamy więc bilety online - nam najbardziej pasuje nocny rejs z Karlskrony do Gdyni. Nie jest to może najtańsza opcja ale ma swoje plusy:
- będziemy mieli okazję zobaczyć coś więcej niż tylko szwedzką autostradę,
- nocny rejs rozwiązuje problem szukania kolejnego noclegu
- w Gdyni wskoczymy na autostradę A1 i pozwolimy Prosiakowi pooddychać zamiast tłuc się i stresować na naszych krajówkach prowadzących na Śląsk ze Świnoujścia.
Zamawiając 14 sierpnia udało nam się znaleźć miejsce na prom wypływający wieczorem kolejnego dnia, co oznacza że zostały nam dwa dni na pokonanie ok. 800 kilometrów dzielących nas od szwedzkiej Karlskrony. Nawet nieźle to wyszło, bo w takim układzie mamy jeszcze sporo czasu na zwiedzanie. :-) Stwierdziliśmy, że skoro po drodze mamy Oslo więc grzechem byłoby nie zajrzeć chociaż na chwilę do stolicy, a potem ruszymy ku granicy ze Szwecją i zatrzymamy się jak już będziemy mieli dosyć. Ważne żeby urwać z 300 kilometrów z całej trasy, resztę do Karlskrony na spokojnie zrobić w kolejnym dniu. W efekcie udało nam się zrobić taką traskę:
Obrazek
https://goo.gl/maps/XfFDRrNr1s22

Mając w pamięci drogi jakimi dane było nam jeździć przez kilka ostatnich dni, to teraz właściwie nie ma o czym pisać. Jedziemy dość mocno zapchaną trasą E6 i tylko rozciągający się po naszej prawej stronie widok na największe norweskie jezioro (Mjosa) trochę poprawia nam humory. Niestety wracamy i trzeba zapomnieć o malowniczych dróżkach z widokami na fjordy.
Obrazek
Obrazek

Po jakimś czasie docieramy do Oslo. Dość duży problem sprawia nam trafienie do centrum, bo jadąc główną trasą wpadliśmy w jakiś tunel prowadzący pod miastem i właściwie można by minąć Oslo zupełnie go nie widząc. W końcu udaje nam się jakoś wydostać z podziemi i znaleźć miejsce do parkowania w okolicach centrum. Zostawiamy Prosiaka w cieniu, a sami ruszamy się poszwendać i pooglądać co ciekawsze miejsca. Oczywiście Monika nie byłaby sobą gdyby nie zafundowała mi rajdu po sklepach z pamiątkami, bo przecież nie można wrócić do kraju z pustymi rękoma. :-)

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Jak na złość teraz gdy biegamy po mieście w pełnym motocyklowym rynsztunku słońce musiało pokazać na co je stać. Aura ewidentnie się z nami drażni i mamy piękną pogodę dokładnie teraz kiedy musimy wracać do domu. Można oczywiście odpocząć chwilę w cieniu restauracyjnego parasola i ochłodzić się piwkiem, tyle że statystyczny Polak długo tak tam nie pociągnie. Ja dałem rady wypić tylko jedno - duże 0,6l i na więcej nie miałem ochoty. Do dzisiaj zastanawiam się dlaczego? :? Czyżby fakt, że było to najdroższe piwo jakie dane było mi do tej pory pić tak mnie onieśmielił? 45 złotych za kufelek to nie jest przecież tak źle? ;-) :nazdrowie:
Po małym co nieco i kupieniu kilku suvenirów pakujemy się na motocykl i ruszamy dalej w kierunku granicy ze Szwecją. W przewodniku wypatrzyłem miasteczko Fredrikstad w którym mają znajdować się ponoć jakieś ciekawe fortyfikacje. Zakładamy, że jak są atrakcje turystyczne to będzie i kemping, z resztą udało nam się znaleźć w nawigacji jakieś dwa miejsca kempingowe w okolicy. Na miejscu jak się okazało było nieco gorzej, bo nawigacja doprowadziła nas na jakieś pola gdzie nie było nawet śladu kempingu. Do kitu z tymi GPSami - trzeba było szukać metodami tradycyjnymi, czyli koniec języka za przewodnika. Koniec końców wylądowaliśmy na kempingu przy jakimś klubie golfowym. Niechętnie rozkładamy namiot świadomi tego, że to nasza ostatnia noc pod skandynawskim niebem. :-)

Norwegia - dzień 13-ty, a może raczej Szwecja - dzień 1-szy.
Dzisiaj wieczorem musimy wsiąść na prom więc nie możemy się za bardzo ociągać. Ponieważ jednak wczoraj nie udało nam się zobaczyć ani kawałka fortyfikacji, to zanim wskoczymy na trasę chcemy zrobić małą pętelkę przez miasteczko. Okazało się, że nasz kemping położony jest może z 500 metrów od jednego z fortów. Na większe zwiedzanie nie ma czasu ale możemy pstryknąć kilka fotek i pospacerować po uliczkach fortu. W sklepie z pamiątkami (a jakże ;-)) mamy okazję porozmawiać z sympatyczną właścicielką, która jak się okazało dopiero co wróciła z Polski. Była na jakimś koncercie i bardzo jej się nasz kraj podobał. Monika nie mogła oczywiście opuścić Fredrikstad bez pamiątki - miejsca na moto mało, ale mały breloczek z łosiem musi się zmieścić. ;-)
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Zwiedzanie miało być szybkie, a jak się okazało zeszło nam do wpół do jedenastej. Znaczy tradycyjnie jak zawsze, dzikim świtem ruszamy w drogę. ;-) Tym razem naprawdę nie ma co zwlekać, bo mamy przed sobą ok. 550 kilometrów, a prom odpływa o 20:30 i raczej nie będzie czekał na spóźnialskich. Mapka na zbiornik i jedziemy. :-)
Obrazek

Tym razem większą część trasy robimy szwedzką autostradą E6, więc kilometry szybko uciekają i wygląda na to, że będziemy na czas, a nawet trochę wcześniej. Oczywiście jadąc autostradą można zapomnieć o jakichś spektakularnych widokach. :-(
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Nudną autostradową jazdę kończymy jakieś 100 kilometrów za Geteborgiem, bo musimy odbić na wschód w kierunku Karlskrony. Nawigacja kieruje nas na drogę krajową nr 15, która okazuje się być fantastyczną trasą dla motocykla. Droga prowadzi przez lasy i małe mieścinki rozrzucone co kilkanaście kilometrów. Jest wyjątkowo pusto, a asfalt jak wszędzie tutaj równy jak stół. Już nie pamiętam w którym dokładnie miejscu ale część tej trasy oznaczona była znakami drogi krajobrazowej. Po nudnym odcinku autostradowym można nacieszyć oczy zielenią krajobrazu, a przy okazji podziwiać cuda motoryzacji poruszające się w dużej ilości po szwedzkich drogach.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Drogą nr 15 nawijamy na koła ok. 100 kilometrów, a na koniec znów wracamy na drogę szybkiego ruchu (E22). Ta prowadzi nas do samej Karlskrony i o dziwo na przystań promową docieramy sporo przed czasem. Mamy dwie godziny czasu do wskazanej pory odprawy. Można zafundować sobie małą kawkę w Karlskronie, z tym że trzeba kawałek podjechać do miasta.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Po wycieczce wracamy na terminal promowy. Jesteśmy półtora godziny przed "odjazdem" a już się zebrała spora kolejka. Pyrkamy na jedyneczce podjeżdżając do bramek, a ja coraz niespokojniej obserwuje wskaźnik paliwa. Już dość długo ciągnę na rezerwie i właściwie powinienem zatankować ale mam nadzieję, że jeszcze uda się wjechać na prom. W Polsce najwyżej mnie wytoczą. ;-) Póki co przebiliśmy się przez bramki i ustawiliśmy w grupce motocyklistów i rowerzystów oczekujących na załadunek. Niestety rozładunek promu wyjątkowo się opóźniał i musieliśmy czekać jeszcze prawie dwie godziny. Nam i innym motocyklistom było przynajmniej ciepło - gorzej mieli rowerzyści w koszulkach z krótkim rękawem i spodenkach, bo po ciepłym dniu przyszedł wyjątkowo chłodny wieczór. Do tego niebo zasnuło się ciężkimi chmurami i z niepokojem zastanawialiśmy się czy zapakujemy się na prom zanim lunie. W czasie oczekiwania mogliśmy sobie pooglądać wyładunek promu - w życiu bym nie powiedział, że zmieści się w nim tyle tirów i osobówek. Inną ciekawą rzeczą jaką zauważyliśmy było to, że każdy jeden samochód wracający promem z Gdyni wyjątkowo nisko siedział na tylnym zawieszeniu. O ile mogło się to wydawać normalne w samochodach zapakowanych całymi rodzinami, to luksusowe bryki z jednym kierowcą ocierające tylnymi oponami o nadkola były podejrzane. Czyżby klienci przemycali materiały budowlane? A może raczej opakowania szklane do przechowywania wysokoprocentowych trunków? Biorąc pod uwagę ceny napojów procentowych w Skandynawii to drugie wydaje mi się zdecydowanie bardziej prawdopodobne. ;-) :mrgreen:
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Po dość długim oczekiwaniu, jak już wjechały wszystkie osobówki i tiry obsługa zaczęła wpuszczać dwukołowce. W porównaniu do promów którymi pływaliśmy do tej pory ta Stena Vision to naprawdę kolos. Na prom wjeżdżamy po rampie, prawie jak na drugie piętro. Potem standard, wiązanie Prosiaka pasami, całus na noc i idziemy szukać naszej kwatery. Na nocny rejs trzeba obowiązkowo wykupić kabinę - ja, człowiek nieobeznany i skąpy z natury zafundowałem nam kabinę ekonomiczną. :-D Po załadunku prawie pół godziny biegaliśmy tam i z powrotem próbując odnaleźć naszą "kajutę" - w końcu okazało się że wylądowaliśmy gdzieś pod pokładem samochodowym. Monika stwierdziła, że mamy miejscówkę jak Jack Dawson na Titanicu i bez dwóch zdań podzielimy jego los. Jeszcze długo po powrocie wypominała mi, że nie dostała kabiny Rose. ;-)
Standardowo na początku zrobiliśmy obchód promu, odwiedziliśmy stołówkę żeby podreperować co nieco nasze morale i okupiliśmy się w skandynawskie słodkości ze sklepiku wolnocłowego. Generalnie w sklepiku nie było jakichś wyjątkowych okazji, bo ceny najważniejszych produktów czyli kosmetyków jak i alkoholi były bardzo zbliżone do tych z naszych sklepów. Chociaż z drugiej strony patrząc na to co pakowali masowo w kosze nasi rodacy, w kraju podczas naszej nieobecności nastał chyba kryzys alkoholowy. Niestety jak się później okazało, alkohol kupowany nie był wcale na zapas ale do utylizacji natychmiastowej niemalże pod drzwiami sklepiku. Po chwili większość wolnych foteli rozstawionych po całym promie okupowały grupki spragnionych procentów rozlewających dopiero co nabyte trunki do zabranych z kabin plastikowych kubeczków do mycia zębów. Wiem, że alkohol w Skandynawii jest wyjątkowo drogi i większość rodaków musiała go odstawić na tydzień albo dwa ale żeby nie wytrzymać jeszcze tych kilku godzin podróży? :? Jak dla mnie wyglądało to dość żenująco, zwłaszcza że po dwóch godzinach od zamknięcia sklepiku dobrze wstawione, hałasujące ekipy rozbijały się po całym promie. Smutne, ale jeżdżąc trochę po świecie nie rzuciło nam się w oczy żeby jakaś inna nacja tak się obnosiła ze swoją miłością do procentów. :-(
Nam widocznie nie udzieliła się ta wszechobecna radość z powrotu do kraju więc grzecznie i na trzeźwo wróciliśmy do naszej kabiny ostatniej kategorii. ;-) Ja po dość męczącym dniu w sumie nawet bez znieczulenia momentalnie zasnąłem. Nawet szum silników promu nie przeszkadzał mi za bardzo i wstałem wyspany. Monika jednak stwierdziła, że nie mogła zasnąć i całą noc nadsłuchiwała czy czasem nie uderzyliśmy w jakąś górę lodową. :-D Nie wiem dlaczego ale podobno w "klasie" ekonomicznej już więcej ze mną nie popłynie - żąda kabiny z oknem na świat i małżeńskim łożem. :lol:
Według instrukcji na godzinę przed przypłynięciem powinniśmy być gotowi do opuszczenia kabin więc zbieramy się szybko i udajemy się na śniadanko w promowej jadłodajni. Potem ostatni obchód promu, kilka pamiątkowych fotek i kończymy naszą przygodę z morzem.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Spacerując rano po promie "podziwialiśmy" widok walających się na stolikach i po kątach pustych butelek i kubeczków do mycia zębów. Widać było, że impreza trwała do późnych godzin i ekipa sprzątająca nie zdążyła zrobić jeszcze porządku. Zastanawialiśmy się jak to towarzystwo wsiądzie rano do samochodów i ruszy przez Polskę do domów. Można wierzyć, że kierowcy byli rozsądni i nie pili. :lol: Ja raczej, jako człowiek małej wiary myślę, że większość kalkulowała że od 24:00 (albo i później) do 7:00 zdążą spalić wchłonięte procenty. Tak się zastanawialiśmy co by było gdyby przy zjeździe z promu ustawił się patrol policji z balonikami. Nie wiem czy wykrakaliśmy, czy policjanci tak dobrze znają nawyki Polaków wracających z wakacji ale jak na życzenie zaraz za bramą terminalu ustawiła się niebieska ekipa z żółtymi świeczkami. Każdy zjeżdżający z promu musiał wymyślić życzenie i zdmuchnąć świeczkę. ;-) Niestety wielu kierowcom życzenie się nie spełniło. :mrgreen: My wyjeżdżaliśmy w pierwszej dziesiątce-piętnastce kierowców, a policjanci mieli już trzech klientów na boku. Podejrzewam, że dalej żniwa musiały być równie udane. :twisted:
Obrazek
Obrazek

Można powiedzieć, że za bramą terminalu skończyła się nasza podróż. Do domu mieliśmy jeszcze co prawda ok. 600 kilometrów ale większość dobrze nam znaną autostradą A1 i żadnych atrakcji po drodze się nie spodziewaliśmy. Chociaż w sumie jedną "atrakcję" sobie wykrakałem, bo od samej Karlskrony zastanawiałem się gdzie mi braknie paliwa. Najlepsze, że zaraz przy wyjeździe z terminali była stacja, ale mnie oczywiście nie chciało się nadłożyć 200 metrów na objechanie ronda. Według mnie i ostatnich wskazań komputera powinienem jeszcze zrobić z 10-20 kilometrów do opróżnienia zbiornika. Wiedziałem, że na pewno będziemy mieli stację na obwodnicy Trójmiasta i naiwnie liczyłem, że Prosiak dociągnie. Niestety jak to mówią nadzieja matką głupich i po kilku kilometrach Hondzina zaczęła się krztusić i odmówiła dalszej jazdy. Jak się okazało zdecydowanie przeceniłem ilość paliwa potrzebną Prosiakowi na krótką przejażdżkę po Karlskronie i pyrkanie w kolejce na terminalu. Jak się nie ma w głowie to się ma w nogach - trzeba pchać albo lecieć po paliwo. Według mojej nawigacji mieliśmy około półtora kilometra do centrum handlowego, a tam musiała być stacja. Trudno, zawaliłem to zrobię sobie wycieczkę. Monika, wystarczająco rozdrażniona samym faktem kończących się wakacji (taka tradycja), postanowiła strzelić jeszcze większego focha i powiedziała, że nie ma zamiaru zostać sama z Prosiakiem przy drodze szybkiego ruchu. I skoro płacę asistance to mam zadzwonić żeby przywieźli nam benzynę. W sumie racja, może warto przetestować czy to za co płacimy rzeczywiście działa. Wyciągam kartę assistance z portfela, na niej jest telefon więc dzwonię. Jak na złość zatrzymaliśmy się w takim miejscu że prawie nie ma zasięgu i z konsultantem słyszymy co drugie swoje słowo. Do tego samochody tak hałasują, że muszę wejść w jakieś krzaki przy drodze żeby było chociaż trochę ciszej. Pan konsultant proponuje żebym wsiadł do pojazdu - będzie ciszej. :lol: Oczywiście odmówiłem. ;-) W końcu po szczegółowym odpytaniu mnie z danych osobistych i historii ubezpieczenia (nie wiedzieć po co) udało mi się przedstawić problem i usłyszałem że mam czekać jakieś 15 minut na telefon z pomocy drogowej. OK, siadamy na poboczu i ćwiczymy cierpliwość oglądając sobie przemykające motocykle. Niestety stoimy w jakiejś dziurze pomiędzy górkami i być może kierowcy po zobaczeniu nas mają za mało czasu żeby wcisnąć hamulce, zatrzymać się i zapytać czy mamy jakiś problem. Z drugiej strony nie wyglądamy przecież na takich co mają problem - po prostu turyści zatrzymali się żeby chwilę odpocząć i posiedzieć na trawce przy trasie szybkiego ruchu. ;-) W każdym razie po jakichś 10-15 minutach zadzwonił pan z pomocy drogowej, wypytał gdzie stoimy i co potrzebujemy. Do 20 minut miał być na miejscu. Mniej więcej po tym czasie rzeczywiście dojechał i przywiózł nam 5 litrów paliwa. Zatankowaliśmy, udało się odpalić, a moto nie zdradzało objawów żeby mu zaszkodziło coś innego niż brak paliwa. Cała ta przygoda kosztowała nas może z 45 minut i muszę powiedzieć że karta PZMOTu się sprawdziła. Oczywiście gdybym ostrożniej podchodził do prognoz komputera pokładowego i wcześniej zatankował to wcale nie byłoby problemu. Trudno przynajmniej teraz wiem, że do Hondy rzeczywiście wchodzi 29 litrów paliwa. Co najlepsze - gdybym nie posłuchał żonci i poszedł na stację to pewnie po góra pół godziny byłbym znowu w trasie, bo jak się okazało stacja była nie półtora ale pół kilometra od nas. Pech chciał, że za górką i nie było jej widać. :frustrated: :lol: Początek podróży mieliśmy więc ciekawy, potem obyło się już raczej bez większych przygód. Nie liczę gościa który cofając na bramkach autostrady chciał nas rozjechać i ulewy która złapała nas w okolicach Piotrkowa Trybunalskiego.
Można powiedzieć, że był to pierwszy prawdziwy deszcz podczas tej podróży, który jak zaczął się pod Piotrkowem to towarzyszył nam przez 150 kilometrów prawie do samego domu. Do tego na wieczór zrobiło się zimno, a Monika tradycyjnie już broniąc się przed włożeniem czegoś cieplejszego, tak zmarzła że w Częstochowie nie umiała zejść z motocykla. Hehe, a mówili że to Norwegia jest nieprzyjazna motocyklistom. ;-)

Koniec, końców przeklinając polski klimat jakoś dotarliśmy do domu. W trasie spędziliśmy 17 dni nawijając w tym czasie na koła niecałe 5,5 tysiąca kilometrów. Wychodzi jakieś 300 kilometrów na dzień więc można powiedzieć, że trochę pojeździliśmy. :-) Monika napstrykała w międzyczasie około 3 tysięcy zdjęć, które co nieco przebrałem i wrzuciłem do galerii, które dostępne są pod linkami:
- część 1,
- część 2.
Mimo najszczerszych chęci nie udało mi się wyrzucić za dużo i ciągle zostało ok. 1000 zdjęć. Jeżeli macie cierpliwość, to zapraszam do oglądania chociaż zdecydowanie polecam jazdę i obejrzenie tych widoczków na własne oczy bo zdjęcia nigdy nie oddadzą tego klimatu. W sumie nawet filmy wideo, których zebrało mi się z 8 godzin, jakoś tak blado wypadają - może kiedyś jak dożyję emerytury, znajdę czas żeby je przejrzeć i skleić coś zjadliwego do obejrzenia. Jak mi się, to uda to na pewno wrzucę je tutaj. :-)

Póki co, to już koniec tej relacji - mam nadzieję że się podobało. Przy okazji raz jeszcze serdecznie dziękuję w imieniu swoim i operatorki aparatu za słowa uznania i komentarze. Cała przyjemność po naszej stronie. :-) :uklon:
Tak wiele miejsc, tak mało czasu...
:chopper:
Nasze podróże:
Słowenia, Chorwacja, Węgry, Rumunia, Alpy-AT,CH,IT, Alpy-DE,CH,FR, Norwegia
Awatar użytkownika
BeeGees
Posty: 143
Rejestracja: 02 lutego 2009, 20:50
Motocykl: virago535 Vulcan1500
Lokalizacja: Krotoszyn
Wiek: 57
Status: Offline

Re: A fiordy z ręki nam jadły - Norwegia 2015

Post autor: BeeGees »

Ufff. Czytałem każdą relację z zapartym tchem. Pięknie i treściwie opisane. No, i te fotki - pierwsza klasa. Zazdroszczę i mam nadzieję, że może kiedyś uda mi się przeżyć taką przygodę. Dzięki i pozdrawiam.
ODPOWIEDZ