W 22 dni dookoła Skandynawii - Norwegia, Nordkapp 2016
: 07 listopada 2016, 22:36
Planujemy
Kiedy w zeszłym roku przemierzaliśmy drogi Norwegii w żadnym scenariuszu nie przewidywaliśmy, że jeszcze kiedyś na nie wrócimy. Jednak już kilka dni po powrocie dotarło do nas, że Skandynawia nie pozwoli tak łatwo o sobie zapomnieć. Przywieźliśmy z Norwegii wirusa, który wypierał wszystkie inne niż Norwegia kierunki kolejnego urlopu. Z upływem czasu choroba się rozwijała i chociaż jeszcze na początku 2016 roku w pierwszej relacji z Norwegii pisałem, że wystarczy pokręcić się po jej południowych rejonach żeby zaliczyć Norwegię w pigułce, to niewiele później wypełniliśmy karty urlopowe z planowanym 3 tygodniowym wolnym na przełomie lipca i sierpnia. Tak, te trzy tygodnie miały być akurat w sam raz, żeby zaliczyć Nordkapp - skrawek północy, na którym nie warto się pchać, jak pisałem jeszcze kilka dni wcześniej.
Oczywiście, dopóki nie mieliśmy zatwierdzonych urlopów mogliśmy sobie tylko marzyć i rysować mapki w google maps, z których jasno wynikało że jak się nie uda wyrwać tych trzech tygodni to raczej nic z wyprawy. Według googla wychodziło nam, że jakiej by trasy nie wybrać to czeka nas jakieś 100 godzin w siodle czyli jakieś 14 dni po 7 godzin jazdy. Teoretycznie więc dwa tygodnie wystarczyłyby, żeby zaliczyć Nordkapp, ale z drugiej strony to miał być nasz wakacyjny urlop więc przydałoby się też trochę czasu na relaks, rozrywkę i zwiedzanie nowych miejsc. Dlatego też, dopiero gdzieś w połowie maja, jak dowiedzieliśmy się, że nasz urlopy są zatwierdzone zaczęliśmy myśleć o tej wyprawie poważniej. Co najlepsze, im bliżej urlopu tym większe mieliśmy wątpliwości czy warto zmarnować go w tej "zimnej i mokrej" części Europy. Wątpliwości te objawiły się również w tym dziale forum - zakładając wątek Szukam inspiracji chyba trochę przewrotnie czekałem na zachętę, a nawet kopniaka z Waszej strony w kierunku północnym.
Oczywiście, jak mogłem się spodziewać dostałem szereg "kopniaków" tyle, że nie w jedną, a w cztery Świata strony. Jeszce raz serdecznie dziękuję, bo większość propozycji była naprawdę ciekawa. Skończyło się tym że do końca czerwca planowałem równolegle trzy różne trasy:
- Korsykę i Sardynię,
- Hiszpanię czyli Gibraltar,
- Skandynawię czyli Nordkapp.
Czytając jednocześnie relacje z trzech różnych regionów miałem coraz większy mętlik w głowie. Koniec końców pomysł na Korsykę lub Hiszpanię upadł z obaw przed upałami i tłumami turystów. Przełom lipca i sierpnia nie wydawał nam się dobrym terminem na jazdę na motocyklu w tamte rejony, bo mieliśmy już okazję gotować się w 40 stopniach na moto i nie bardzo nam się podobało. Chyba jednak wolimy chłody północy. Oczywiście jak na złość wszystkie relacje z Nordkappu, które czytaliśmy straszyły nieustającym deszczem i mrozami co też nie do końca nam się uśmiechało. Z drugiej strony przecież jedziemy tam w środku lata i chyba nie może być aż tak źle? W zeszłym roku też straszyli, a byliśmy prawie pod Trondheim i pogoda była całkiem przyzwoita. Trudno, klamka zapadła - zaryzykujemy, najwyżej zmokniemy, zmarzniemy i z podwiniętymi ogonami będziemy wracać na południe. Pożyjemy, zobaczymy - do wyjazdu dwa tygodnie, pora rozpocząć...
...przygotowania
Tutaj pewnie trochę Was rozczaruję, bo pomimo że wycieczka miała być trochę dłuższa niż zwykle to właściwie jakichś specjalnych przygotowań nie było. Oczywiście jakiś czas wcześniej motocykl wylądował na serwisie - żadnych specjalnych zabiegów mu jednak nie fundowaliśmy poza standardowym przeglądem przed sezonem wakacyjnym czyli olej, hamulce, jakieś filterki. Dodatkowo jeszcze bodajże w maju Prosiaczek dostał nową oponkę na tył, bo tylna po kilkunastu tysiącach kilometrów i zeszłorocznych, norweskich wojażach była wyraźnie zjedzona. Miałem trochę obaw o przednią oponę, bo ta też miała nawinięte sporo kilometrów i ledwo 1-2 milimetry brakowało do przepisowego minimum akceptowanego w Norwegii. Oczywiście bardziej niż jakąkolwiek kontrolą martwiłem się tym żeby nie zostać bez gumy gdzieś w głębi Skandynawii, gdzie trudno będzie o warsztat gdzie będzie można ją wymienić. Jazda po mokrym asfalcie na łysej oponce też nie byłaby dobrym pomysłem pomimo szorstkiej nawierzchni skandynawskich dróg. Ostatecznie postanowiłem jednak zaryzykować, bo Prosiak jeden sezon w Norwegii już zaliczył i nie było widać tak wyraźnego zużycia gumy z przodu jak w przypadku tylnej opony. Trudno, w razie problemów będziemy testować ubezpieczenie assistance, które na wszelki wypadek wykupujemy na każdy dalszy wyjazd.
Jeżeli chodzi o nas, to w ramach przygotowań zafundowaliśmy sobie przede wszystkim nowy namiocik, bo Monika obawiała się, że nasz tescowy staruszek nie wytrzyma surowego klimatu dalekiej północy. Po długich poszukiwaniach wybraliśmy trzyosobową wersję Colemana Tatry, który jest wystarczająco obszerny żeby pomieścić dwie osoby i ich graty niezbędne w podróży, a do tego jest bardzo kompaktowy po spakowaniu. Oczywiście nie było czasu na testowanie, bo namiot przyszedł na tydzień przed wyjazdem - i tak dobrze, że dotarł, testowanie zostawimy sobie na później.
Dodatkowo zaopatrzyliśmy się w kilka suszonych porcji obiadowych, tak zwanych liofilizatów, które testowaliśmy już w zeszłym roku. Żarcie to nie jest tanie ale porównując z cenami wyżywienia w Norwegii i tak jest tanio. Co ważniejsze jednak, z naszego doświadczenie wynika, że będąc większość czasu w trasie nie zawsze jest czas i szansa żeby znaleźć jakąś kanjpkę czy gotować obiadki na kempingu. Liofilizat wystarczy zalać wrzątkiem i za 10 minut ma się ciepły posiłek - do tego całkiem smaczny jak na jedzenie w proszku.
Do zestawu wyżywienia dorzuciliśmy jeszcze dwie suszone kiełbaski i dwie paczki kabanosków, które według "instrukcji" mogły być przechowywane w temperaturze 22-26 stopni. Chociaż nie jesteśmy fanami robienia zapasów na drogę, to warto było zabrać te kiełbaski - po dwóch tygodniach w trasie, fajnie przypomnieć sobie jakiś polski smaczek. Warto też mieć taką żelazną porcję pod ręką, bo nie zawsze jest szansa coś kupić po drodze i kempingu. Jak nie wierzycie zapytajcie Blunia.
Ostatnią nowością w naszym ekwipunku był nowy tankbag, który według Moniki był potrzebny żeby pomieścić dodatkowe zapasy żywności. Co prawda mnie się wydaje, że namawiając mnie na kupno nowego tankbaga chodziło jej o to żeby było gdzie pakować pamiątki z podróży, ale może się mylę. W każdym razie wysłużony 18-litrowy tankbag Motodetail zastąpiony został nieco większym (14-24l) bagiem Kappa TK746. Tankbag nie jest może zbyt pojemny ale niestety w przypadku Hondy ST1300 trudno wcisnąć na zbiornik coś większego. Ta Kappa jest dość wąska, a i tak przy pełnym skręcie manetki się o nią obijają - za mocny skręt kierownicą jest natychmiast sygnalizowany klaksonem.
W każdym razie nowy tankbag się sprawdził w trasie, a nieco większa przestrzeń bagażowa pozwoliła nam bez większego problemu spakować wszystkie graty potrzebne na tej nieco dłuższej niż zwykle wycieczce. Prawdę mówiąc sam się zdziwiłem, że tym razem pakowanie poszło nam wyjątkowo sprawnie i obyło się bez corocznej wojny o to co koniecznie trzeba zabrać, a co wyrzucić.
W sobotę rano wystarczyło więc tylko objuczyć kuframi Prosiaczka i dzikim świtem czyli tradycyjnie ok. 9:00 mogliśmy ruszać w podróż życia.
cdn...
Kiedy w zeszłym roku przemierzaliśmy drogi Norwegii w żadnym scenariuszu nie przewidywaliśmy, że jeszcze kiedyś na nie wrócimy. Jednak już kilka dni po powrocie dotarło do nas, że Skandynawia nie pozwoli tak łatwo o sobie zapomnieć. Przywieźliśmy z Norwegii wirusa, który wypierał wszystkie inne niż Norwegia kierunki kolejnego urlopu. Z upływem czasu choroba się rozwijała i chociaż jeszcze na początku 2016 roku w pierwszej relacji z Norwegii pisałem, że wystarczy pokręcić się po jej południowych rejonach żeby zaliczyć Norwegię w pigułce, to niewiele później wypełniliśmy karty urlopowe z planowanym 3 tygodniowym wolnym na przełomie lipca i sierpnia. Tak, te trzy tygodnie miały być akurat w sam raz, żeby zaliczyć Nordkapp - skrawek północy, na którym nie warto się pchać, jak pisałem jeszcze kilka dni wcześniej.
Oczywiście, dopóki nie mieliśmy zatwierdzonych urlopów mogliśmy sobie tylko marzyć i rysować mapki w google maps, z których jasno wynikało że jak się nie uda wyrwać tych trzech tygodni to raczej nic z wyprawy. Według googla wychodziło nam, że jakiej by trasy nie wybrać to czeka nas jakieś 100 godzin w siodle czyli jakieś 14 dni po 7 godzin jazdy. Teoretycznie więc dwa tygodnie wystarczyłyby, żeby zaliczyć Nordkapp, ale z drugiej strony to miał być nasz wakacyjny urlop więc przydałoby się też trochę czasu na relaks, rozrywkę i zwiedzanie nowych miejsc. Dlatego też, dopiero gdzieś w połowie maja, jak dowiedzieliśmy się, że nasz urlopy są zatwierdzone zaczęliśmy myśleć o tej wyprawie poważniej. Co najlepsze, im bliżej urlopu tym większe mieliśmy wątpliwości czy warto zmarnować go w tej "zimnej i mokrej" części Europy. Wątpliwości te objawiły się również w tym dziale forum - zakładając wątek Szukam inspiracji chyba trochę przewrotnie czekałem na zachętę, a nawet kopniaka z Waszej strony w kierunku północnym.
Oczywiście, jak mogłem się spodziewać dostałem szereg "kopniaków" tyle, że nie w jedną, a w cztery Świata strony. Jeszce raz serdecznie dziękuję, bo większość propozycji była naprawdę ciekawa. Skończyło się tym że do końca czerwca planowałem równolegle trzy różne trasy:
- Korsykę i Sardynię,
- Hiszpanię czyli Gibraltar,
- Skandynawię czyli Nordkapp.
Czytając jednocześnie relacje z trzech różnych regionów miałem coraz większy mętlik w głowie. Koniec końców pomysł na Korsykę lub Hiszpanię upadł z obaw przed upałami i tłumami turystów. Przełom lipca i sierpnia nie wydawał nam się dobrym terminem na jazdę na motocyklu w tamte rejony, bo mieliśmy już okazję gotować się w 40 stopniach na moto i nie bardzo nam się podobało. Chyba jednak wolimy chłody północy. Oczywiście jak na złość wszystkie relacje z Nordkappu, które czytaliśmy straszyły nieustającym deszczem i mrozami co też nie do końca nam się uśmiechało. Z drugiej strony przecież jedziemy tam w środku lata i chyba nie może być aż tak źle? W zeszłym roku też straszyli, a byliśmy prawie pod Trondheim i pogoda była całkiem przyzwoita. Trudno, klamka zapadła - zaryzykujemy, najwyżej zmokniemy, zmarzniemy i z podwiniętymi ogonami będziemy wracać na południe. Pożyjemy, zobaczymy - do wyjazdu dwa tygodnie, pora rozpocząć...
...przygotowania
Tutaj pewnie trochę Was rozczaruję, bo pomimo że wycieczka miała być trochę dłuższa niż zwykle to właściwie jakichś specjalnych przygotowań nie było. Oczywiście jakiś czas wcześniej motocykl wylądował na serwisie - żadnych specjalnych zabiegów mu jednak nie fundowaliśmy poza standardowym przeglądem przed sezonem wakacyjnym czyli olej, hamulce, jakieś filterki. Dodatkowo jeszcze bodajże w maju Prosiaczek dostał nową oponkę na tył, bo tylna po kilkunastu tysiącach kilometrów i zeszłorocznych, norweskich wojażach była wyraźnie zjedzona. Miałem trochę obaw o przednią oponę, bo ta też miała nawinięte sporo kilometrów i ledwo 1-2 milimetry brakowało do przepisowego minimum akceptowanego w Norwegii. Oczywiście bardziej niż jakąkolwiek kontrolą martwiłem się tym żeby nie zostać bez gumy gdzieś w głębi Skandynawii, gdzie trudno będzie o warsztat gdzie będzie można ją wymienić. Jazda po mokrym asfalcie na łysej oponce też nie byłaby dobrym pomysłem pomimo szorstkiej nawierzchni skandynawskich dróg. Ostatecznie postanowiłem jednak zaryzykować, bo Prosiak jeden sezon w Norwegii już zaliczył i nie było widać tak wyraźnego zużycia gumy z przodu jak w przypadku tylnej opony. Trudno, w razie problemów będziemy testować ubezpieczenie assistance, które na wszelki wypadek wykupujemy na każdy dalszy wyjazd.
Jeżeli chodzi o nas, to w ramach przygotowań zafundowaliśmy sobie przede wszystkim nowy namiocik, bo Monika obawiała się, że nasz tescowy staruszek nie wytrzyma surowego klimatu dalekiej północy. Po długich poszukiwaniach wybraliśmy trzyosobową wersję Colemana Tatry, który jest wystarczająco obszerny żeby pomieścić dwie osoby i ich graty niezbędne w podróży, a do tego jest bardzo kompaktowy po spakowaniu. Oczywiście nie było czasu na testowanie, bo namiot przyszedł na tydzień przed wyjazdem - i tak dobrze, że dotarł, testowanie zostawimy sobie na później.
Dodatkowo zaopatrzyliśmy się w kilka suszonych porcji obiadowych, tak zwanych liofilizatów, które testowaliśmy już w zeszłym roku. Żarcie to nie jest tanie ale porównując z cenami wyżywienia w Norwegii i tak jest tanio. Co ważniejsze jednak, z naszego doświadczenie wynika, że będąc większość czasu w trasie nie zawsze jest czas i szansa żeby znaleźć jakąś kanjpkę czy gotować obiadki na kempingu. Liofilizat wystarczy zalać wrzątkiem i za 10 minut ma się ciepły posiłek - do tego całkiem smaczny jak na jedzenie w proszku.
Do zestawu wyżywienia dorzuciliśmy jeszcze dwie suszone kiełbaski i dwie paczki kabanosków, które według "instrukcji" mogły być przechowywane w temperaturze 22-26 stopni. Chociaż nie jesteśmy fanami robienia zapasów na drogę, to warto było zabrać te kiełbaski - po dwóch tygodniach w trasie, fajnie przypomnieć sobie jakiś polski smaczek. Warto też mieć taką żelazną porcję pod ręką, bo nie zawsze jest szansa coś kupić po drodze i kempingu. Jak nie wierzycie zapytajcie Blunia.
Ostatnią nowością w naszym ekwipunku był nowy tankbag, który według Moniki był potrzebny żeby pomieścić dodatkowe zapasy żywności. Co prawda mnie się wydaje, że namawiając mnie na kupno nowego tankbaga chodziło jej o to żeby było gdzie pakować pamiątki z podróży, ale może się mylę. W każdym razie wysłużony 18-litrowy tankbag Motodetail zastąpiony został nieco większym (14-24l) bagiem Kappa TK746. Tankbag nie jest może zbyt pojemny ale niestety w przypadku Hondy ST1300 trudno wcisnąć na zbiornik coś większego. Ta Kappa jest dość wąska, a i tak przy pełnym skręcie manetki się o nią obijają - za mocny skręt kierownicą jest natychmiast sygnalizowany klaksonem.
W każdym razie nowy tankbag się sprawdził w trasie, a nieco większa przestrzeń bagażowa pozwoliła nam bez większego problemu spakować wszystkie graty potrzebne na tej nieco dłuższej niż zwykle wycieczce. Prawdę mówiąc sam się zdziwiłem, że tym razem pakowanie poszło nam wyjątkowo sprawnie i obyło się bez corocznej wojny o to co koniecznie trzeba zabrać, a co wyrzucić.
W sobotę rano wystarczyło więc tylko objuczyć kuframi Prosiaczka i dzikim świtem czyli tradycyjnie ok. 9:00 mogliśmy ruszać w podróż życia.
cdn...