Strona 1 z 1

6100 km. na Virówkach 535

: 06 września 2017, 14:41
autor: BAT
Nie krótka relacja z wakacyjnej podróży dwoma Virówkami 535 po Europie. Nie da się krótko, mimo szczerych chęci, jest też trochę zdjęć.

Plan na wyjazd do Chorwacji powstał w naszych głowach już dość dawno. Jednak kiedyś musi przyjść chwila realizacji planu albo porzucenie go. Uznaliśmy, że nie warto rezygnować, zwłaszcza, że coraz młodsi nie jesteśmy :D Początkowo wyjazd miał być tygodniowy, co wiązało się z niezłą spiną zwłaszcza, że Viróvki 535 to nie motocykle na których można taką trasę załatwić szybko. Jednak z przyczyn niezależnych okazało się, że mamy drugi tydzień w gratisie. No cóż, szkoda byłoby nie skorzystać. Już bez planowania niczym Easy Riderzy mieliśmy jechać przed siebie jak nas droga poprowadzi. W trakcie kolejnej analizy mapy stwierdziłem, że czemu by nie przeflancować się do Włoch skoro i tak będziemy w Dubrowniku a czasu mamy dwa razy więcej. Idąc za ciosem pojechałem palcem po mapie jeszcze niżej i okazało się, że na Maltę też jest prom więc jakby co to można by i tam…
Nadeszła data wyjazdu. Motocykle spakowane a nadzieja, że wszystko mamy niemal 100 procentowa. Wyjazd o 9.00 i kierunek Czechy a potem Wiedeń. Oczywiście 100 km. od Wawy złapał nas deszcz i to konkretny, to standard. Oczywiście od paru lat nie mieliśmy czasu na kupno ortalionowych wdzianek, więc dalej nawet nie będę opisywał, powiem tylko, że Dychul na parkingu gdzie znaleźliśmy schronienie wylewał wodę z butów. Po 2,5 godzinach ruszyliśmy dalej i już szło planowo. Granicę minęliśmy ok. 17.30, największy problem miałem z miejscem gdzie można przykleić winiety, nie mam jak wiadomo szyby więc musiałem kombinować, ale dało radę. Do Wiednia dotarliśmy ok. 23.00 i stwierdziłem, że dalej nie jadę. Znalazłem w nieocenionych mapach Google najbliższy kamping i o 00.00 wjechaliśmy po cichuteńku na kamping bez żadnych zezwoleń. Szybkie rozłożenie namiotu i spać. Rano śniadanie, pakowanie gratów i załatwianie formalności zajęło nam chwilę czasu po czym radośnie wypoczęci ruszyliśmy dalej nad ciepłe morze. Droga do Chorwacji przebiegała dość liniowo, bez niespodzianek, co jakiś czas zdejmowaliśmy kolejne warstwy ubrań, żeby przed samym przebiciem się przez góry nad morze znowu założyć co nieco. Różnice temperatur na przestrzeni kilkudziesięciu kilometrów są porażające. Tego dnia dotarliśmy na pierwszy nadmorski kamping. Co prawda nie było w zasadzie miejsc, ale miła dziewczyna pilnująca interesu jednak coś tam dla nas znalazła na dwie noce.
Następny dzień to plumkanie w morzu a po południu wycieczka do Zadaru gdzie musowo musieliśmy kupić w Decathlonie, dwa turystyczne krzesełka bo jednak wygoda ponad wszystko :lol:
Następnego dnia o nieprzyzwoitych godzinach porannych zebraliśmy nasz majdan i dwa nowe, turystyczne krzesełka i po załatwieniu najbardziej bolesnej czynności jaka towarzyszyła nam cały czas przez dwa tygodnie czyli uregulowaniu rachunku ruszyliśmy na południe. Celem tym razem była wyspa Hvar. Z Google wynikało, że można na nią się dostać albo z północnej strony (2,5 godziny promem) albo z południowej strony (25 minut promem), chyba nie muszę mówić co wybraliśmy?
Motocykle jakby ktoś nie wiedział to pojazdy uprzywilejowane, wjazd na każdy prom jest bez kolejki, choćby puszki stały po horyzont, radośnie podjeżdża się na sam początek i wjeżdża z bananem na ustach.
Hvar to dość długa wyspa, my zakotwiczyliśmy na kolejne dwie noce na najbliższym kampingu jaki spotkaliśmy i był to strzał w dychę. Zatoczka co rzadko spotykane w Chorwacji piaszczysta jak nad Bałtykiem. Następny dzień to znowu standard, pól dnia w wodzie, drugie pół na moto, tak żeby nam dupy nie odzwyczaiły się od szorstkiej przyjaźni z siodłami naszych motocykli. Przejechaliśmy cały Hvar wzdłuż i odhaczyliśmy jako przejechany.
Kolejny etap to Medżugorie a stamtąd do Dubrovnika. Graty spakowane i dwa, turystyczne krzesełka. Polecieliśmy drogą wskazaną przez nawigację, najkrótsza i najszybszą. Nie wiem czy taka była bo nie znam tej drugiej, ale na pewno była niezapomniana. Przejeżdżaliśmy przez góry w masakrycznym, grubo ponad 30 stopniowym upale. Serpentynami szerokości 1.5 samochodu, bez żadnych barierek ochronnych a sytuacje typu wypadający zza zakrętu ogromny dostawczak prowadzony jedną ręką przez jego kierowcę bo druga była zajęta trzymanym telefonem nie były zbyt nieprawdopodobne. Oczywiście daliśmy radę. Pod Dubrownikiem wypatrzyłem w dole fajny kamping i udało się nam do niego dotrzeć mało uczęszczaną drogą na zboczu góry. Mały, prywatny kamping, prowadzony przez niezwykle energiczną starszą Panią. Oczywiście standard, kąpiele w morzu i wycieczka do Dubrownika, przy okazji też kupno biletów na prom do Bari. Noc z soboty na niedzielę zapowiadała się w stylu milionerów, mieliśmy sobie popływać po morzu statkiem i wylądować rano we Włoszech.
W sobotę, popołudniowe zwijanie gratów i dwóch krzesełek turystycznych i krótka podróż do portu w Dubrowniku. Tam już zastaliśmy oczekującą na samym początku kolejki gromadę motocyklistów, przeważnie wracających z Chorwacji Włochów, ale byli też Austriacy a my ze swoimi motocyklami jako jedyni z Polski. Prom spóźnił się z wypłynięciem o 5 godzin z powodu zaostrzonej kontroli po zamachu w Barcelonie. W związku z tym pospaliśmy sobie na pokładzie do momentu wypłynięcia a potem z uwagi na niezbyt przyjazne warunki pogodowe (było po prostu zimno od wiejącego wiatru) przemieściliśmy się na korytarz kabinowy, gdzie umościliśmy się na podłodze i oddali w ręce Morfeusza. Żeby nie było, że to my Polacy jak te menele spaliśmy na podłodze. Cały pokład wewnątrz promu, ale i na zewnątrz był obłożony śpiącymi ludźmi , na materacach, w śpiworach, pod kocykami większymi i mniejszymi. Normalnie jak statek z uchodźcami :lol: My mieliśmy luksusowy korytarz. Jak się kładliśmy na podłodze spało dwóch Włochów, jak wstawaliśmy byliśmy tylko my dwaj. No cóż przykro mi ale widać na morzu głośniej chrapię, Dychul stwierdził, że dałem taki koncert, że goście nie dali rady :D Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, był przynajmniej spokój, no dobra ja miałem, Wojtek nie bardzo :D
W Bari wysiedliśmy ok. 10.00 i ruszyliśmy w kierunku Sycylii, niestety niezbyt komfortowa noc i potworny upał dały się we znaki po 160 kilometrach znaleźliśmy kamping i jak zwykle, kąpiel w morzu tym razem Jońskim, obiad i odpoczynek. Następny dzień, drogi na Sycylię ciąg dalszy, znowu prom i znalezienie kolejnego kampingu. Był poniedziałek wieczorem a plan globalny w międzyczasie uległ zmianie. Następny dzień standardowo morze i wycieczka do miejscowości Enna czyli tzw. Pępka Sycylii. Miejscowość praktycznie centralnie położona w środku wyspy na dość wysokim wzgórzu. Przy ładnej pogodzie widać prawie całą Sycylię. Niestety były chmury i nawet nie wiem czy widziałem Etnę, ale i tak było ładnie. W drodze powrotnej zdarzyła się pierwsza i jedyna awaria, przepalił się bezpiecznik u Dychula w sprzęcie a że nie bardzo mieliśmy ochotę rzeźbić w drodze to musieliśmy zgrać jeszcze bardziej jazdę bo nie miał kierunków i światła stopu ale wyszło nam to całkiem sprawnie. Na kampingu bezpiecznik wymieniony, działał już bez żadnych kolejnych sztuczek do końca wyprawy. Jak już wspomniałem plany uległy zmianie, mianowicie odpuściliśmy Maltę, zaczęliśmy czuć gorący oddech czasu na plecach, był wtorek a w weekend musieliśmy dotrzeć do domów.
W środę z samego rana wyruszyliśmy w drogę do Rzymu, podobno wszystkie drogi tam prowadzą, ale woleliśmy tego nie sprawdzać i trzymaliśmy się cały czas nawigacji. Kamping znalazłem wcześniej i po przejechaniu ponad 900 km. dotarliśmy ok. 19.00 na miejsce. Namiot, kolacja, jakiś browar, chwila rozmowy z rodakiem z namiotu obok, który nas postraszył, że po Watykanie i Rzymie lepiej poruszać się komunikacją miejską bo Włosi jeżdżą tak jak Włosi a i miejsc nie ma do parkowania nawet motocykli. Tak tez zrobiliśmy i w sumie szkoda bo nie byłoby tak źle a zdjęcia Virówek na tle Colosseum czy w watykanie warte były próby użycia motocykli. Cóż może innym razem. Po południu jasna sprawa morze, ostatnie kąpiele i znowu w innym morzu, tym razem Tyreńskim. Wieczorem jeszcze browar z sąsiadem z namiotu, Niemieckim Kazachem (jak to się losy plotą) a rano graty na motocykle, dwa turystyczne krzesełka i do Niemiec. Po całym dniu jazdy i przejechaniu prawie 1200 km. odpadłem pod Norymbergą, szybkie szukanie kampingu, rozbijanie namiotu i … udało się zdążyć wejść do środka przed samą burzą. Rano zwijanie poszło niesamowicie szybko, śniadanie zresztą też, pakowanie na motocykle rzeczy, dwóch turystycznych krzesełek i ostatni odcinek wyprawy przed nami. Ponad 900 km. „przelecieliśmy” do Wawy w 12 godzin. Oczywiście jako, że to powrót to nie mogło być miło, praktycznie przez całe Niemcy w deszczu albo przynajmniej po mokrej drodze. W Polsce temperatura o ponad 30% niższa niż przez dwa tygodnie mieliśmy dzień w dzień. Cóż w końcu Polska to nie południe Europy a wschód i to z całym bagażem różnych przypadłości.
Podsumowując naszą wyprawę co mogę powiedzieć? Przejechaliśmy według mojego licznika ponad 6100 kilometrów, najtańsza benzyna jest w Polsce więc nie narzekać bo to grzech :D , Chorwackie kampingi są rewelacyjne, czysto, łazienki zaopatrzone w mydło i sraj taśmę obowiązkowo, zdarza się darmowe WiFi, Włoskie już nie są tak zaopatrzone, bywa papier toaletowy, ale jeżeli chodzi o czystość to jest ok. Ludzie na kampingach bardzo przyjaźni, nic nam nie zginęło, jak było trzeba zawsze uzyskaliśmy pomoc. Ceny kampingów podobne w całej odwiedzonej przez nas części Europy. Najbardziej zatłoczone autostrady są we Włoszech . Namiot da się rozłożyć i złożyć po ciemku a na Virówce 535 ponad dwudziestoletniej da się objechać Europę bez żadnej usterki w upałach dochodzących do 40 stopni. Jako, że było ciepło tak jak było, zrobiliśmy setki kilometrów bez ciuchów motocyklowych, w T-shirtach. Wiem, że to niebezpieczne i nieprofesjonalne, ale mając wybór usmażenia się w skórze i motocyklowych spodniach i butach bez uśmiechu na twarzy, polany własnym potem wybraliśmy igranie z ewentualnym zostawieniem skóry na asfalcie jednak z bananem na ustach :D Da się też przejechać 2800 kilometrów z samego południa Europy bez Dowodu rejestracyjnego, Zielonej karty i kwitu ubezpieczenia, tylko po co próbować, no chyba, że nie ma innego wyjścia :D
Przyczepka Wojtka wzbudzała zainteresowanie w każdym momencie, w każdej sytuacji, w każdym miejscu i w zasadzie wszędzie i u wszystkich, poczynając od najmłodszych kończąc na emerytach :D Najczęstszym chyba pytaniem było to z jaką prędkością da się z nią jechać, zazwyczaj byli bardzo usatysfakcjonowani jak słyszeli, że w zasadzie z każdą z jaką pojedzie motocykl.
Jazda w dwa motocykle na takiej trasie jest chyba najbardziej optymalna, no może w trzy, większa ilość spowoduje spore rozciągnięcie w czasie co w zależności ile ma się tego czasu może bardzo znacząco wpłynąć na ilość przejechanych kilometrów. My z Wojtkiem jeździmy już razem od wielu lat więc jesteśmy dość, dobrze zgrani a że jeździmy w podobnym stylu bardzo to pomaga w takich wycieczkach. Średnia użytkowa prędkość dla naszych motocykli to idealnie 100 – 120 km. na godzinę, przetestowane wielokrotnie, przy takich prędkościach średnie zużycie paliwa oscyluje w granicach 4 litrów, z przyczepką ok. 0.5 – 1 litr więcej.
Jeżeli ktoś dotarł do końca, to tutaj są zdjęcia do obejrzenia, oczywiście najwięcej mają motocykle :D Jak dostanę zdjęcia od Wojtka to dorzucę.

https://photos.app.goo.gl/ZNMy6WjWcOXzVrBU2

BAT
PS. I oczywiście jakby ktoś się niepokoił, to krzesełka turystyczne dotarły bezpiecznie do domu :D

Re: 6100 km. na Virówkach 535

: 06 września 2017, 18:18
autor: staszek_s
Piękna wyprawa i zdjęcia, gratulacje!

Re: 6100 km. na Virówkach 535

: 06 września 2017, 18:52
autor: pawelki
Gratulacje , pięknie !!!

Re: 6100 km. na Virówkach 535

: 06 września 2017, 20:40
autor: grzegorzbr2
Super wyprawa, gradki :bravo:

Re: 6100 km. na Virówkach 535

: 08 września 2017, 19:23
autor: TuMarzena
no to gratulacje...jak zwykle apetyt rośnie w miarę jedzenia , podobnie jest z wyjazdami...by dalej, więcej i zawsze do przodu :bravo:

Re: 6100 km. na Virówkach 535

: 08 września 2017, 20:33
autor: toooomelo
Piękna wyprawa i fajna relacja.
A najfajniejsze wrażenie w jeździe motocyklem, to chyba to:
Motocykle jakby ktoś nie wiedział to pojazdy uprzywilejowane, wjazd na każdy prom jest bez kolejki, choćby puszki stały po horyzont, radośnie podjeżdża się na sam początek i wjeżdża z bananem na ustach.
Brawo!

Re: 6100 km. na Virówkach 535

: 08 października 2017, 14:35
autor: jojo80
fajna lektura do popołudniowej kawy.

Re: 6100 km. na Virówkach 535

: 08 października 2017, 15:14
autor: Darek Adamczewski
Zazdroszczę wrażeń i podziwiam wytrzymałość Waszych .... siedzeń :lol:

Re: 6100 km. na Virówkach 535

: 08 października 2017, 19:37
autor: R63
Bardzo fajna zarówno wyprawa jak i relacja. Czy moglibyśmy poznać koszty takiej wyprawy ( z rozbiciem na paliwo, żywność,noclegi itp), na pewno wielu z nas nie brakłoby chęci, problemem pewnie czas i finanse.

Re: 6100 km. na Virówkach 535

: 08 października 2017, 21:33
autor: CoLdY7
BRAWO

Re: 6100 km. na Virówkach 535

: 13 października 2017, 20:11
autor: Butan
Super sprawa :bravo:
Przeczytałem i przypomniałem sobie moją wyprawę z końca czerwca :D
Zimą muszę siąść i napisać relację bo chwilowo kompletny brak czasu

Re: 6100 km. na Virówkach 535

: 13 października 2017, 20:58
autor: Arni
Piękna wyprawa :bravo:

Ja trzy tygodnie temu wyjechałam z kumplem do Czarnogóry. Niestety zbyt daleko nie dojechaliśmy. Po przejechaniu ok 130km, koledze zajechał drogę samochód. Skończyło się pogiętymi lagami i wieloodłamkowym złamaniem obojczyka :|

W przyszłym roku atakujemy ponownie :chopper:

Re: 6100 km. na Virówkach 535

: 14 stycznia 2018, 15:27
autor: BAT
R63 pisze:Bardzo fajna zarówno wyprawa jak i relacja. Czy moglibyśmy poznać koszty takiej wyprawy ( z rozbiciem na paliwo, żywność,noclegi itp), na pewno wielu z nas nie brakłoby chęci, problemem pewnie czas i finanse.
Ostatnio rzadko zaglądam więc i odpowiedź po czasie, ale że przed sezonem więc mam nadzieję że jeszcze będzie aktualna. Jeżeli chodzi o koszty takiej wyprawy to oczywiście wszystko zależy od tego jak stoimy z kasą na wydatki. Stałe koszty w naszej podróży to 1800 - 2000 paliwo i 800 campingi, do tego trzeba dodać autostrady i winiety tam gdzie są obowiązkowe. Żarło to już indywidualna sprawa, można wziąć wszystko że sobą i kupować tylko picie i chleb, można trochę ze sobą i trochę na miejscu a można żywić się tylko miejscowo, jak kogo stać i jak komu pasuje. Myśmy wybrali opcję trochę swojego i trochę miejscowego. Podsumowując te dwa tygodnie wyszły ok. 5 koła czyli niezbyt oszczędnie, ale raz się żyje i nie można ciągle pilnować kieszeni :chopper: :motorcycle:

Re: 6100 km. na Virówkach 535

: 19 stycznia 2018, 21:25
autor: R63
Dzięki, o takie orientacyjne koszty chodziło.

Re: 6100 km. na Virówkach 535

: 20 stycznia 2018, 19:04
autor: Blunio
BAT pisze:Nie krótka relacja z wakacyjnej podróży dwoma Virówkami 535 po Europie. Nie da się krótko, mimo szczerych chęci, jest też trochę zdjęć.
Jeżeli ktoś dotarł do końca, to tutaj są zdjęcia do obejrzenia, oczywiście najwięcej mają motocykle :D Jak dostanę zdjęcia od Wojtka to dorzucę.
https://photos.app.goo.gl/ZNMy6WjWcOXzVrBU2

BAT
PS. I oczywiście jakby ktoś się niepokoił, to krzesełka turystyczne dotarły bezpiecznie do domu :D
Przeczytałem z przyjemnością. Mieliście piękną wyprawę, a najciekawsze jest to, że w pełni spontaniczną. Gratulacje :kawa: