Strona 1 z 2

O tym jak Prosiaki Korsykę zdobywały - 2017

: 18 marca 2018, 21:40
autor: DAREK.S
Ach te kobiety- wiosna idzie, jeździć by się chciało, a tu żona się upiera że trzeba porządki świąteczne robić. Nie było wyjścia i trzeba było trochę śmieci z dysku komputera wymieść. Przy okazji trafiłem na fotki o których już właściwe zapomniałem: obrazki z zeszłorocznej poniewierki wakacyjnej Prosiaków. Po pół roku historia już tak wyblakła, że właściwie zastanawiam czy naprawdę miała miejsce - patrząc z perspektywy czasu wydaje się to jakieś nieprawdopodobne. Żoncia jednak, jako ta bardziej pamiętliwa osoba w związku, pamięta i potwierdza, że dojechaliśmy w zeszłym roku na Korsykę i było całkiem fajnie. ;-) Podobno zaliczyliśmy kilka ciekawych, potencjalnie weekendowych tras, które wypada polecić na forum. Skoro tak, to nie mogę się wykręcić i oczywiście polecam. ;-)

Trasa 1: Spacerkiem wzdłuż Dunaju
https://goo.gl/maps/WdjYEJhii6p

Chociaż nie jesteśmy fanami ruszania w trasę o piątej rano i jak część z Was już pewnie wie “dziki świt” to u nas mniej więcej godzina 10:00, to tym razem już zdecydowanie przesadziliśmy i wystartowaliśmy dopiero po 13:00. :-) Tak to jest jak człowiek odzwyczai się od jazdy w ciepłe kraje i potem 3 godziny kombinuje jakie sandały zabrać i czy czasem te kąpielówki nie wyszły z mody. Jednak zdecydowanie łatwiej spakować się na wycieczkę do Norwegii niż w tropiki w środku sezonu. ;-) Niestety, w tym roku północ nie wchodziła jednak w rachubę, szczególnie że mieliśmy nowego towarzysza, który wtedy jeszcze nie posiadał odpowiednich ciuszków na motocyklowe wojaże w chłodnym klimacie.
Obrazek

Ponieważ wystartowaliśmy dość późno to wycieczkę wzdłuż Dunaju trzeba było rozbić na dwa etapy: szybki i nudny z Rudy Śląskiej do Krems oraz ten ciekawszy z Krems do Ramsau.

Dzień 1: Ruda Śląska -> Krems
Obrazek
https://goo.gl/maps/UrCo7iZJwwE2

Właściwie nic ciekawego ta trasa nie oferuje - przez Czechy lecimy autostradą do Brna i potem do granicy austriackiej w kierunku Wiednia. Grzecznie słucham nawigacji, bo wydaje mi się że wpisałem jej dość punktów żeby trzymała się trasy, którą wyrysowałem sobie rano na mapie. Naiwny - nic z tego, po jakimś przeliczeniu trasy wszystkie punkty biorą w łeb, a nawigacja wyznacza “optymalne” rozwiązanie - niestety zupełnie nie po mojej myśli. GPS zamiast na Znojmo prowadzi nas na Mikulov, bo stwierdził, że autostradą będzie szybciej - szkoda, że ja akurat chciałem ominąć austriackie autostrady. :-( Przynajmniej odkryliśmy nową atrakcję “turystyczną” Mikulova - nieco kiczowaty zamek otoczony smokami robi robotę i kusi do zatrzymania. Zatrzymujemy się więc na chwilę w Mikulovie w nowym (przynajmniej dla nas) przygranicznym centrum handlowym. W końcu i tak przyszła pora na rozprostowanie kości więc czemu nie tutaj. Zwłaszcza, że obiad powinien być nieco tańszy niż w Austrii. :-)

Obrazek

Poza sklepem wolnocłowym i jakąś knajpką to “centrum handlowe” to wielki plac zabaw dla większych i mniejszych dzieciaków stylizowany na pirackie klimaty. Czas nas gonił więc po pobieżnym zwiedzaniu i szybkim obiedzie ruszyliśmy dalej w trasę. Ponieważ nie chciałem na 30 kilometrów inwestować w austriacką winietę, to zaraz po przekroczeniu granicy odbiliśmy z głównej drogi i resztę trasy przelecieliśmy austriackimi wioskami. Sympatyczne widoczki psuła nieco pogoda i właściwie do samego Krems uciekaliśmy przed deszczem. W Krems udało nam się załapać na jedno z ostatnich miejsc na kempingu Donaupark. Dobrze się złożyło, bo nie uśmiechało nam się jechać dalej po zmroku. Niestety, można powiedzieć, że po dwóch latach w Norwegii daliśmy się zaskoczyć i zdziwiliśmy się, że słońce może zachodzić już po 21:00. ;-) Chociaż nocne zwiedzanie miasta też ma oczywiście swój klimat.

Obrazek
Obrazek
Obrazek



Dzień 2:
Obrazek
https://goo.gl/maps/LoHRjj6S6HN2

Kolejnego dnia ruszamy w drugą część trasy wzdłuż Dunaju - pogoda sprzyja, widoczki cieszą oczy więc bez większego pośpiechu suniemy przed siebie. Wzdłuż rzeki, obok drogi ciągnie się ścieżka rowerowa - po liczbie rowerzystów i zapleczu gastronomiczno-wypoczynkowym widać, że to bardzo popularna trasa. Motocykliści też nie mają powodu do narzekania - to idealna trasa na leniwą, weekendową wycieczkę w cruiserowym tempie. :-) Oczywiście najlepiej gdyby ten weekend był trochę przedłużony, ale przynajmniej motocyklistom z południa Polski trzy dni powinny wystarczyć na dojazd w okolice Wiednia, trasę wzdłuż Dunaju i powrót np przez Linz do Polski.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Nasza trasa wzdłuż Dunaju kończy się w okolicach Amstetten - tu odbijamy na południe, bo przecież gdzieś tam na dole mapy podobno położona jest Korsyka. Dla odmiany w krajobrazie zaczynają się pojawiać pierwsze górki i przełęcze czyli to co Prosiaczki lubią najbardziej. ;-)

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Tego dnia jednak Prosiaczkowi nie dane było się najeździć, bo po około 250 kilometrach zatrzymujemy się na urokliwym kempingu Ramsau Beach. Prawdę mówiąc planowałem, że dojedziemy na ten kemping w ciągu jednego dnia co było jak najbardziej wykonalne gdybyśmy wyjechali z Rudy Śląskiej rano. Przez to, że wyjechaliśmy późno i musieliśmy nocować w Krems, na kolejny dzień nie zostało wiele jazdy i mieliśmy sporo czasu na spacerek po okolicy i kolację w regionalnej knajpce.

Obrazek
Obrazek

Pytanie tylko dlaczego nie pojechaliśmy dalej? Nasz nowy towarzysz chyba zaczynał wątpić czy na pewno zabieramy go tam gdzie obiecaliśmy - przynajmniej tak wyglądał, kiedy przyłapałem go wieczorem na przeglądaniu mapy. ;-)
Obrazek

Rzeczywiście Prosiak Junior przejrzał moje plany - jak zwykle robiłem wszystko żeby jak najbardziej odwlec dni plażowania. Tym razem wykombinowałem, że po po drodze można by zaliczyć Dachstein i wyjątkową platformę widokową w chmurach. Żeby dostać się na górę trzeba najpierw zaliczyć serię serpentyn na płatnej drodze prowadzącej do stacji kolejki. Na górę (2700m n.p.m) wyjeżdża się gondolką z której można podziwiać widoki na okoliczne góry. Krytyczna jest niestety pogoda, bo wiszące chmury potrafią zepsuć każdy widok. Niestety wyjazd na górę nie jest tani (ok. 38EURO za osobę) i dlatego z niepokojem obserwujemy prognozy. Nad góra wiszą cały czas chmury i nie chcielibyśmy zainwestować w coś, co póki co nie wygląda dobrze. Prognoza zapowiadała jednak przejaśnienia ok 12:00 więc postanowiliśmy zaryzykować. Chociaż na dole zrobiło się ładnie, to kolejka momentalnie utonęła w chmurach - nadzieja, że może się przez nie przebijemy i na górze będzie coś widać okazała się niestety płonna. Nie pozostało nic innego jak uzbroić się w kawę i cierpliwość i czekać na zmianę pogody. W końcu to przecież góry i musi się chociaż na 5 minut przejaśnić?

Obrazek

Tylko ile można czekać? :-( Po czterech godzinach wiedzieliśmy już, że tym razem wtopiliśmy i aura nam nie sprzyja. Przed nami jeszcze kawał trasy więc nie było sensu marnować więcej czasu.Trzeba było opuścić ciepłą kawiarnię i ruszyć podziwiać widoki roztaczające się z podnóża Dachsteinu. :-(

Obrazek
Obrazek
Obrazek

Jedną z najważniejszych atrakcji jest tu platforma widokowa zawieszona nad przepaścią, most i tzw. schody donikąd. Wygląda to mniej więcej tak:
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Jesteśmy nieco zawiedzeni, bo foldery reklamowe zapowiadały trochę inny widok. ;-)
Obrazek
Zdjęcie zestrony: https://der-dachsteiner.com/en/portfoli ... ns-nichts/

Inną atrakcją na szczycie, którą można zwiedzić po uiszczeniu drobnej opłaty (warto dopłacić do biletu na kolejkę bo jest taniej) jest pałac lodowy wykuty w lodowcu. W sierpniu był on już jednak mocno nadtopiony i otwarty tylko w części, ale z braku widoków na zewnątrz cieszyliśmy się tym co było widać “pod dachem”.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Niestety po krótkiej wizycie w lodowym pałacu na zewnątrz czekały nas te same widoki szkoda więc było marnować czas na dalsze czekanie. Prognoza się niestety nie sprawdziła i jakaś uparta chmura cały czas wisiała na szczycie - trzeba było zjeżdżać na dół gdzie oczywiście chmury szybko się rozwiały i pogoda była całkiem znośna.

Obrazek
Obrazek

Wyjątkowo zawiedzeni wróciliśmy na kemping żeby spakować namiot. Tym razem Dachstein z nami wygrał - szkoda było tej kasy i straconego czasu, ale z drugiej strony gdybyśmy nie zaryzykowali to pewnie też byśmy żałowali nieświadomi tego co na górze. ;-)


cdn...

Re: O tym jak Prosiaki Korsykę zdobywały - 2017

: 18 marca 2018, 21:55
autor: toooomelo
Zdjęcia są fajne, bo utrwalają i przypominają. :bravo:

Re: O tym jak Prosiaki Korsykę zdobywały - 2017

: 19 marca 2018, 11:03
autor: Pawlas
No, wyjazd o 13:00 to nie jest mocne opóźnienie tylko wczesny wyskok z pół dnia urlopu ...
Jak zawsze jesteście świetni.

Re: O tym jak Prosiaki Korsykę zdobywały - 2017

: 20 marca 2018, 11:37
autor: Maruda
Jak zwykle Darku świetnie się Ciebie czyta... :) Oczywiście wyczekuję dalszej części... :)

Re: O tym jak Prosiaki Korsykę zdobywały - 2017

: 20 marca 2018, 11:58
autor: staszek_s
Temat dodany do obserwowanych, dawaj dalej :)

Re: O tym jak Prosiaki Korsykę zdobywały - 2017

: 21 marca 2018, 19:39
autor: Straszaq
Darku, trochę późno się zabrałeś za te opowieści. Twoje relacje dobrze się czyta w zimowe wieczory, a nie w przededniu rozpoczęcia sezonu. No ale póki co pogoda raczej zimowa to może zdążysz. Pisz i wklejaj foty, inspirujesz tym zapewne nie jednego z nas.

Re: O tym jak Prosiaki Korsykę zdobywały - 2017

: 22 marca 2018, 22:18
autor: DAREK.S
Wiem, wiem Panowie że teraz trzeba myśleć o jeździe, a nie relacje czytać. W sumie gdyby nie Monika to chyba bym jej wcale nie wrzucał - w sumie nic oryginalnego nie wrzucę teraz, w czasach gdy wyjazd motocyklowy za granicę nie jest niczym wyjątkowym, a Internet pęka w szwach od relacji wideo kręconych przez co drugiego motocyklistę. ;-)
Tym razem postaram się więc treściwie i szybko, żeby za bardzo głowy nie zawracać kiedy przecież jeździć trzeba. Kto wie, może jeszcze ktoś zdąży się zainspirować i wykorzystać pomysł w tym sezonie. ;-)

Kolejny odcinek naszej trasy to znana i oklepana trasa przez Großglockner.
Na początku relacji trochę z przymrużeniem pisałem, że wrzucę kilka propozycji tras na weekend - wydaje mi się, że wycieczka na Großglockner spokojnie łapie się do tej kategorii. Z południa Polski to ok. 800 kilometrów, kolejne 200 po górach i jeszcze 800 km powrotu - zdecydowanie do zrobienia w 3 dni czyli nieco dłuższy weekend. Trasa jest oklepana, w sezonie dość zatłoczona ale widoki rekompensują niedogodności. :-)

W naszym przypadku przejazd przez Großglockner wypadł właściwie przez przypadek. Nie planowaliśmy tej trasy, bo zaliczyliśmy już ją kilka lat temu - jeszcze na naszej wiernej Virażce.
Skoro jednak pogoda dopisywała, Großglockner był po drodze, a my mieliśmy wolne popołudnie, to stwierdziliśmy że grzechem byłoby nie sprawdzić czy Prosiak równie dobrze jak Virago poradzi sobie na austriackich winklach. ;-)

Obrazek
https://goo.gl/maps/DHqYTage7F52

Właściwie o samej trasie nie ma co pisać - góry, lasy, winkle i inne takie widoczki. Jedyne urozmaicenie to przechodzące od czasu do czasu stada zwierzaków z pierwszeństwem. :-)

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Oczywiście jak większość widokowych dróg w Austrii, trasa przez Großglockner jest płatna - szczegóły i aktualne stawki można znaleźć na stronie http://grossglocknerstrasse.eu.
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Z całej trasy najwięcej adrenaliny dostarcza wyjazd na Edelweissspitze - jest to punkt widokowy, na który prowadzi wąska droga z kostki z kilkoma ciasnymi nawrotami. Przyznam szczerze, że Virago zdecydowanie lepiej było się zmieścić w tych agrafkach i adrenalina nie skakała w każdym zakręcie tak jak teraz na dużym i przyciężkim Prosiaku. :-)

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Zjeżdżając, odwiedzamy stare kąty i robimy sobie przerwę na kawę i apfelstrudel w schronisku. Wychodząc spotykamy ekipę na kilku klasykach - wyprzedzaliśmy chłopaków na dole w Zell am See i widząc że kierują się na górę zastanawialiśmy się jak ich wiekowe maszyny, na oko pojemności 125 ccm, poradzą sobie z górą. Jak widać dali radę - wiadomo, to nie sprzęt się liczy tylko serce i chęci. :bravo:

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Przejażdżkę po górach kończymy na Camping Lienzer Dolomiten - jest to ostatni kemping przed włoską granicą i po raz drugi podczas tej podróży mieliśmy sporo szczęścia ze znalezieniem miejsca. Właściwie to wylądowaliśmy na łące przed bramą kempingu, jak kilka innych namiotów. Okazało się, że Włosi podobnie jak my mają długi weekend i wszystkie możliwe miejsca w okolicy są zajęte. W międzyczasie kiedy my załatwialiśmy meldunek, właściciel spławił chyba trzy kampery których właściciele mówili że nigdzie nie ma miejsca. My znowu mieliśmy fuksa i po rozbiciu namiotu mogliśmy spokojnie oddać się wieczorowej degustacji lokalnych napojów orzeźwiających. ;-)
Obrazek

cdn...

Re: O tym jak Prosiaki Korsykę zdobywały - 2017

: 22 marca 2018, 23:15
autor: Straszaq
DAREK.S pisze:Wiem, wiem Panowie że teraz trzeba myśleć o jeździe, a nie relacje czytać. W sumie gdyby nie Monika to chyba bym jej wcale nie wrzucał - w sumie nic oryginalnego nie wrzucę teraz, w czasach gdy wyjazd motocyklowy za granicę nie jest niczym wyjątkowym, a Internet pęka w szwach od relacji wideo kręconych przez co drugiego motocyklistę. ;-)
I tu się z Tobą nie zgodzę. Takie pisanie jest fajne i robi wiele pożytku.
1. Dobrze napisana relacja czyta się rewelacyjnie i oddaje klimat podróży
2. Fajne foty i duża ich ilość urealnia opis
3. Jest gotowcem dla kogoś kto chce gdzieś pojechać, a nie ma pomysłu gdzie
4. Lepiej się czyta relację "swojego", jak kogoś, o kim nawet nie ma się pojęcia
5. Wrzucając relację dodajesz trochę tlenu temu, martwemu już bądź co bądź, forum
6. Daje fan samemu autorowi.
Można tak jeszcze i w nieskończoność wymieniać.
Kiedyś, lata temu, też wrzuciłem tu relację jednej ze swoich pierwszych motocyklowych wycieczek w Bieszczady. Też myślałem, że to gówniany wyjazd i nikogo nie zainteresuje, bo ludzie już śmigają po Alpach, Nordkappach, Rumuniach i innych odległych krainach, a ja tu z Bieszczadami wyskoczyłem. A okazało się, że dostałem tyle ciepłych słów za ten opis, m.in. od Ciebie, że chyba nigdy więcej takie coś mnie już nie spotkało. Do dziś czasami sobie to czytam z bananem na gębie i przypominam jak to było lata temu i jak wielką radość sprawiało mi wtedy jeźdzenie na motocyklu, nieporównywalną do dzisiejszej.
Także pisz i nie przejmuj się. Ktoś to zawsze czyta. Warto napisać taką relacje, nawet jakby miało ją przeczytać 5 osób.

Re: O tym jak Prosiaki Korsykę zdobywały - 2017

: 23 marca 2018, 08:14
autor: staszek_s
Podpisuję się pod powyższym. Darek - Twoje relacje są jednymi z tych, które się czyta i na które się czeka. Głównie dla Twoich opisów i dla świetnych zdjęć (ukłony dla autorki :bravo: ). Tak że nie fanzol tylko pisz :kawa:

Re: O tym jak Prosiaki Korsykę zdobywały - 2017

: 23 marca 2018, 08:56
autor: jjanusz
Popieram ,pisać i jeszcze raz pisać

Re: O tym jak Prosiaki Korsykę zdobywały - 2017

: 23 marca 2018, 14:58
autor: Celina
Ja już czekam i czekam aż śnieg się stopi i tak nóżkami wiercę, że wytrzymać nie mogę, a tu proszę: relacja cudowna jak zawsze-i to w samą porę! Tuż tuż przed wyciągnięciem motorzyka na sezon. Dzięki Kochani Wariaci! Całuję Was mocno i ściskam!
PS. Chcę jeszcze!

Re: O tym jak Prosiaki Korsykę zdobywały - 2017

: 23 marca 2018, 15:27
autor: robson
Darek nie poddaj sie pisz :)

Re: O tym jak Prosiaki Korsykę zdobywały - 2017

: 25 marca 2018, 14:18
autor: Baca
Darek,wierzę w Was, wiem,że c.d.n. napewno nastąpi,bo są ludzie którzy to czytają z natchnieniem i są być może i tacy, którzy powielą ta trasę,a to jest bardzo pomocny materiał na taki wyjazd. :bravo: Pozdrowionka. :rock:

Re: O tym jak Prosiaki Korsykę zdobywały - 2017

: 26 marca 2018, 17:09
autor: Maćko
Darek Was kokietuje, a Wy dajecie się nabrać :P

Re: O tym jak Prosiaki Korsykę zdobywały - 2017

: 28 marca 2018, 22:47
autor: DAREK.S
Dzięki za słowa wsparcia, postaram się coś wrzucić w miarę szybko. Problem w tym, że zawsze sobie obiecuję, że tym razem będzie krótko i zwięźle a na koniec i tak wychodzi jak zwykle. ;-)
Maćko pisze:Darek Was kokietuje, a Wy dajecie się nabrać :P
Eeee tamm Maćko to zupełnie nie tak. ;-) Naprawdę jak się napatrzę na te wszystkie relacje wideo, kamery sportowe i drony latające nad co czwartym motocyklem w trasie, to coraz mniej wierzę, że zdjęcia i tekst pisany może być jeszcze interesujący. ;-)
Właściwie tym razem nawet ze zdjęciami będzie kiepsko, bo jak na złość chyba po trzech dniach podróży nasz zmęczony jazdą aparat odmówił posłuszeństwa i Korsyka musiała zostać uwieczniona na fotkach robionych telefonami. :-(

Re: O tym jak Prosiaki Korsykę zdobywały - 2017

: 28 marca 2018, 23:29
autor: _CioneK_70
Darku.... Pier....ić drony... :D Łatwość z jaką nawiązujesz kontakt z czytającym za pomocą swojego stylu pisania jest niepowtarzalna...... Chyba nie będę pierwszym który powie że czekam na więcej.... :bravo:

Re: O tym jak Prosiaki Korsykę zdobywały - 2017

: 04 kwietnia 2018, 00:22
autor: DAREK.S
Dzień 4 - alpejskie klimaty i włoskie korki
Kolejny dzień wita nas pięknym widokiem z okna naszego apartamentu.
Obrazek

Zapowiada się ładny dzień w sam raz na dłuższą trasę, którą wypadałoby dzisiaj zaliczyć. Planujemy dojechać w okolice Livorno skąd kursuje najwięcej promów na Korsykę. Rejsy z tego miasteczka są również najkrótsze, zwłaszcza te dzienne, które trwają około 4 godzin. Uprzedzając trochę fakty wrzucę od razu mapkę trasy z tego dnia:
Obrazek
https://goo.gl/maps/uPcnjFz59tR2

Jak widać nie udało nam się dojechać do Livorno i po ok. 500 kilometrach skończyliśmy jazdę w Modenie. W sumie, podsumowując typowe przeloty dzienne Prosiaka w trasie, za dużo kilometrów nie udało się tym razem zrobić. Niestety, tak jak już wspomniałem wcześniej trafiliśmy na długi weekend i Włosi tłumnie wylegli na drogi prowadzące do górskich atrakcji turystycznych.Tak się niestety złożyło, że nasze trasy, przynajmniej na początku się pokrywały. :-( Do granicy staliśmy więc w korku, który ciężko było ominąć nawet na motocyklu, a później wlekliśmy się w dość wolnym tempie przez Dolomity uważając na chmary kierowców szukających miejsca do parkowania. Niestety włoscy kierowcy nic sobie nie robili z innych uczestników ruchu i jak tylko zobaczyli kawałek wolnego miejsca, to bez żadnego sygnału potrafili zajechać drogę innym, zupełnie nie przejmując się tym, że jakiś motocyklista może wyskoczyć z siodła gwałtownie hamując. :-[

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

OK, niech będzie, uczciwie się przyznam - to moja "drobna pomyłka" w nawigacji, a nie fakt wzmożonego ruchu na drogach spowodował że nie dojechaliśmy do Livorno w tym dniu. ;-) Spostrzegawczych czytelników mogło zastanowić spore zagęszczenie kropek na początku trasy prezentowanej na mapce powyżej. Spoglądając na trasę przez szkło powiększające, można podejrzeć jak bardzo, zupełnie przypadkiem ;-), pobłądziłem:
Obrazek
https://goo.gl/maps/DTn9kNyRKwB2

Jak widzicie na plaże Korsyki jakoś niespecjalnie mi się spieszyło. ;-) Do dzisiaj nie wiem jak to się stało, ale zupełnie przypadkiem wpadłem na duże rondo lub tzw. karuzelę -"Sella Ronda". ;-) Oczywiście bez znaczenia był fakt, że gdzieś (być może tu) wcześniej wyczytałem o potencjalnym zamknięciu dla motocyklistów przełęczy Sella. ;-) W sumie skoro mieliśmy "po drodze" to nie wypadało nadłożyć trochę i przejechać przez tę przełęcz póki jest jeszcze otwarta. Jak się później okazało, póki co, przełęcz Sella jest zamknięta w lipcu i sierpniu dla ruchu motorowego tylko w środy. W poniedziałek mogliśmy cieszyć się więc jeszcze niczym nieskrępowaną (oprócz ślamazarnych samochodów) motocyklową wolnością.
Oczywiście zanim wpadliśmy na "karuzelę" po drodze dla rozgrzewki łyknęliśmy kilka kilometrów równie ciekawych górskich widoczków. Jadąc od Cortina d'Ampezzo przecieliśmy między innymi przez Passo di Giau.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Na szczycie przełęczy Giau strzelamy szybką pamiątkową fotkę i bez ociągania ruszamy dalej, bo nad głowami zaczynają nam gromadzić się jakieś chmury. Co prawda nie było tak ponuro jak sugerują wyprodukowane przez nasz buntujący się aparacik dość ciemne fotki ale i tak woleliśmy nie czekać na to jak się sytuacja rozwinie.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Widoki oczywiście jak to w Alpach wyjątkowo monotonne - góry, skały i zakręty winkle. Gdyby nie motocykliści, którym co chwilę trzeba machnąć lewą, można by przysnąć. ;-) Oczywiście ja zdecydowanie polecam Wszystkim jazdę w Alpy żeby na własne oczy przekonać się jak tam jest nudno. ;-) :mrgreen:

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Widoki jakie piękne by nie były, to po około 100 kilometrach mogą rzeczywiście zrobić się nudne. Mniej więcej po takim odcinku, na przełęczy Fedaia załoga zaczęła wykazywać pierwsze objawy znużenia i zmęczenia. Żeby zażegnać potencjalny bunt musiałem zarządzić przerwę na małe rozgrzewające co-nieco. Zdecydowanie byłem to winny moim pasażerom, którzy nastawiając się na korsykańskie upały zdecydowali się na podróż w letnich ciuszkach tak jak Monika albo nawet i bez ciuszków jak nasz nowy różowy towarzysz. :-)
Nie było wyjścia, zwłaszcza że pasażerowie jeszcze nie do końca byli świadomi jak bardzo zamierzam "pobłądzić" w górach. ;-)

Obrazek
Obrazek

Po małej przekąsce ruszamy dalej w kierunku pierwszej z przełęczy na naszej liście - Passo Sella. Właściwie to nie ma za bardzo o czym tu pisać - trasa to winkle i widoczki bez końca i właściwie nie wiadomo na czym się skupić: na jeździe czy na podziwianiu krajobrazów.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Parę minut przed 15:00 docieramy na przełęcz Sella. Wyjątkowo wolno uciekają nam te kilometry w Alpach - ruszyliśmy w trasę po 10:00 i po niecałych pięciu godzinach mamy niecałe 150 kilometrów na kołach. Przerwy na te wszystkie fotki na Fejsbooka jednak zdecydowanie za dużo zajmują. :-)
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Kolejną przerwę na sesję foto, robimy na przełęczy Gardena. Pogoda cały czas dopisuje, a nawet zrobiło się nieco cieplej - mina pasażerki sugeruje, że jeszcze nie ma dość i chwilowo zapomniała o plażach Korsyki. ;-)

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Jak się można było spodziewać "karuzela" Sella Ronda to przy okazji również niezła huśtawka - raz w górę, raz dół i tak na okrągło. :-)
Po zjeździe z Gardeny przebijamy się jeszcze przez przełęcz Campolongo żeby po chwili znowu wspinać się w góry w kierunku przełęczy Pordoi.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Passo Pordoito już ostatnia przełęcz na naszym odcinku specjalnym. Prawdę mówiąc cała pętelka może nieco zmęczyć szczególnie pasażerkę, która na koniec ewidentnie ma dość gór i niekończących się serpentyn. Kończymy więc szybko naszą górską pętelkę kierując się w kierunku Bolzano, żeby wskoczyć tam na autostradę i nieco przyśpieszyć.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Licząc od kempingu w Austrii do Bolzano zrobiliśmy jakieś 240 kilometrów i zajęło nam to ok. sześciu godzin Prędkość przelotowa wyszła więc bardzo mizerna ale w naszym trybie zwiedzania szybciej chyba się nie dało. Poza tym, jestem już chyba za stary na jakieś wyścigi górskie i wolę spokojne spacerki w tempie emeryta. ;-) Oczywiście kolejne 250 kilometrów od Bolzano zrobiliśmy zdecydowanie szybciej chociaż i tak nie mieliśmy szans na dojechanie do samego Livorno. Trochę zapobiegawczo woleliśmy się zatrzymać wcześniej w okolicach Modeny, żeby nie szukać po nocach noclegu. Jak się okazało przy trasie nie tak łatwo znaleźć kemping - w końcu mało kto lubi rozkładać namiot przy autostradzie. Korzystając z rad wujka Googla udało nam się jednak wypatrzyć kemping w Modenie przy zjeździe z autostrady gdzie znowu w ostatniej chwili, moment przed zamknięciem recepcji udało nam się zameldować.

Nie wiem dlaczego, ale w przypadku naszych wyjazdów wszystko "dzieje się" na ostatnią chwilę. Zgodnie z tą zasadą, przy kolacji przypomniało mi się, że na Korsykę ciężko będzie wjechać na kołach i właściwie chyba wypadałoby kupić bilet na prom. ;-) Żoncia nie chciała się zgodzić na kupno na miejscu u "konduktora" i zamiast odpoczywać po kolacji musiałem zająć się zakupami. ;-)

Na Korsykę pływają głownie promy dwóch przewoźników: Moby Lines oraz Corsica Ferries. Śledząc od jakiegoś czasu ceny promów na stronach internetowych tych przewoźników wychodziło na to, że zwykle tańsze są rejsy Moby Lines. Wszystko jednak zależało od terminu i pory dnia o której wypływał prom. Generalnie każdy z przewoźników ma w sezonie trzy kursy rano, po południu i rejs nocny. Najbardziej oblegane i zwykle droższe są te rejsy poranne, bo rejs jest krótki (ok. 4 godzin) i koło południa jest się na wyspie. Mnie udało się kupić bilet na rejs z Moby o 14:00 dnia następnego - cena była dość atrakcyjna, bo za dwie osoby i motocykl zapłaciłem 60 Euro. Oczywiście można było kupić bilet wcześniej spodziewając się lepszych ofert, ale według mnie nie bardzo warto. Śledząc jakiś czas ceny odniosłem wrażenie, że te wcześniejsze "okazje" nie są wcale tak atrakcyjne cenowo w stosunku do tych "last minute". Wszystkie propozycje które wyświetlały mi się wcześniej były wyraźnie droższe niż bilet kupiony dzień przed rejsem. Oczywiście trzeba się też liczyć z tym, że w popularnych terminach, np. na początku weekendu wszystkie miejsca mogą być sprzedane więc jeżeli trzymają kogoś terminy to pewnie warto kupić bilet wcześniej. My oczywiście preferujemy spontan i odkładamy wszystko na ostatnią chwilę - w końcu jakby nie było biletów na Korsykę to może znalazłyby się jakieś wolne miejsca na Sardynię albo Sycylię. ;-)

cdn...

PS. Gdyby komuś było mało fotek, to możecie zaglądnąć tutaj. Archiwum prywatne więc tradycyjnie proszę nie robić kopii i nie wieszać na mieście. ;-)



Re: O tym jak Prosiaki Korsykę zdobywały - 2017

: 04 kwietnia 2018, 17:51
autor: staszek_s
Dzięki za relację i zdjęcia! Podejrzałem na jednym panel słoneczny oparty o namiot, sprawdza się to jakoś?

Re: O tym jak Prosiaki Korsykę zdobywały - 2017

: 05 kwietnia 2018, 10:44
autor: DAREK.S
staszek_s pisze:Dzięki za relację i zdjęcia! Podejrzałem na jednym panel słoneczny oparty o namiot, sprawdza się to jakoś?
Jeżeli chodzi o ten panel słoneczny to można powiedzieć, że na tym wyjeździe w miarę się sprawdził, bo właściwie na żadnym kempingu nie dopłacaliśmy do prądu, a na braki zasilania nie cierpieliśmy. Tyle, że panel był wspomagany dwoma power bankami (20000mAh i 10000mAh), które poza panelem ładowane były z gniazda zapalniczki motocykla i raz czy dwa z ogólnodostępnego prądu na kempingu.

To jest w miarę duży panel (15W) i przy czystym niebie potrafi wydolić z siebie prawie 2A prądu - ten rozmiar uważam jednocześnie za rozsądne minimum i w nic mniejszego bym się nie pakował. Problem jest jednak w tym, że część urządzeń (np. interkomy, ładowarki baterii czy niektóre telefony) nie potrafią wykorzystać takiego prądu i niezależnie od tego ładują się w swoim tempie jak napisano w specyfikacji. Tak więc jeżeli interkom potrzebuje 6 godzin, to konieczne jest aby panel leżał te 6 godzin w słońcu. Przez te, 6 godzin słońce potrafi jednak wyraźnie zmienić pozycję na niebie i trzeba pilnować żeby panel nie znalazł się po jakimś czasie w cieniu. Inna sprawa to pogoda - o ile na Korsyce dość łatwo o bezchmurne niebo, to u nas nie jest już tak wesoło. Oczywiście przy zachmurzonym niebie panel potrafi wydolić ok. 500 mAh ale w takim przypadku pojawia się kolejny problem szczególnie widoczny podczas ładowania telefonu. Nowe telefony potrzebują zwykle ok. 1A żeby efektywnie się ładować, a każdy spadek poniżej jakiejś wartości (np. 500mA) rejestrowany jest jako odłączenie ładowarki. Po przejściu chmury znowu mamy lepszy prąd i ładowanie znów się zaczyna. Nie wiem czy wszystkie telefony ale mój szajsung przy każdym odłączeniu i podłączeniu załącza ekran, i przy takim ładowaniu na granicy chyba więcej energii traci na miganie ekranem niż wyciągnie z panelu. Oczywiście mógłbym go wyłączyć na czas ładowania, ale zwykle w ciągu dnia wolę być pod telefonem. Rozwiązaniem, które sprawdzało się naszym przypadku, było podłączenie do panelu power banku i zostawienie go na namiocie na cały dzień podczas gdy my biegaliśmy po okolicy. Wieczorkiem i w nocy wysysaliśmy ten prąd, który udało się zgromadzić. :-)

Ja kupiłem ten panel jakiś czas temu z myślą o wakacjach w rejonach gdzie słońca nie brakuje, ale ponieważ wcześniej jeździliśmy głównie do Skandynawii to nie było okazji żeby lepiej takie zasilanie przetestować. Można powiedzieć więc że panel na Korsyce miał swój debiut. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że rozwiązanie z panelem słonecznym jest dobre jeżeli planuje się dłuższy pobyt w jednym miejscu, a nie jest się cały czas w drodze jak my. W takim przypadku, nawet jak jest super słonecznie to nie ma po prostu czasu na ładowanie niezależnie ile prądu dałby panel. Tak samo w przypadku krótszych, na przykład weekendowych wyjazdów - wtedy zdecydowanie lepiej zainwestować w power bank 20000 mAh który pozwoli spokojnie naładować telefon kilka razy, a w razie potrzeby można go podładować podczas jazdy. Na kempingach też zwykle nie ma problemu z zostawieniem power banku do ładowania na recepcji na noc - najczęściej jest to bezpłatne i obsługa zaleca takie rozwiązanie zamiast zostawiania sprzętu do ładowania w łazienkach.

Re: O tym jak Prosiaki Korsykę zdobywały - 2017

: 05 kwietnia 2018, 10:58
autor: staszek_s
Tak też myślałem, na wyjazdy z codzienna zmianą miejsca to nie ma sensu bo dojeżdża się pod wieczór a wyrusza rano. Power bank i ładowanie na kampingu powinno wystarczyć. Na kilka dni w jednym miejscu prędzej...

Re: O tym jak Prosiaki Korsykę zdobywały - 2017

: 08 kwietnia 2018, 23:29
autor: DAREK.S
Dzień 5 - płyniemy ku nieznanemu...

Jak poprzednio napisałem, kupiłem bilety na prom odpływający o 14:00, tak więc nie ma powodu żeby się śpieszyć. Do Livorno mamy jakieś 200 kilometrów więc nie ma powodu żeby bardzo się śpieszyć. Przynajmniej męska część ekipy tak stwierdziła i postanowiła nie śpieszyć się bardziej niż Włosi, którzy dopiero o 9:00 serwują śniadanka na kempingu. A, że jak wiadomo śniadanie to najważniejszy posiłek dnia to pierwsze (i właściwie ostatnie) śniadanko na włoskiej ziemi należało odpowiednio celebrować. :-)
Obrazek

Trasa do Livorno, to właściwie 200 kilometrów autostrady, więc nic ciekawego. No, może poza tym, że mamy dziwne wrażenie, że włoskie autostrady są chyba najdroższe z pośród tych którymi mieliśmy do tej pory jeździć. Nawet polskie są chyba tańsze. ;-)

Obrazek
https://goo.gl/maps/pUnbgd7AyYU2

Do Florencji przelecieliśmy standardową, płatną autostradą starając się nie myśleć za bardzo ile ciekawych rzeczy można by zobaczyć po drodze w mijanych miastach: Modenie, Bolonii, Florencji. Trudno, podobno nie można mieć wszystkiego. :-(
Pewnym urozmaiceniem od nudnej autostrady jest oznaczona specyficznym skrótem SGC Fi-Pi-Li droga ekspresowa z Florencji do Livorno czyli Strada di grande comunicazione Firenze-Pisa-Livorno.
Droga jest wąska, ogrodzona betonowymi zaporami z ograniczeniem prędkości do 90 km/h ale ma dwie zalety: jest darmowa oraz nieco lepsza widokowo od alternatywnej autostrady A11. A, że nam się dzisiaj nie śpieszy to wybieramy własnie tę trasę.
Prawdę mówiąc teraz już nie bardzo pamiętam, ale z tymi widokami nie było chyba tak wyjątkowo, bo nie mamy żadnej fotki z tego odcinaka. ;-) W każdym razie trasę zaliczyliśmy bez większych problemów i sporo przed 13:00 zameldowaliśmy się w kolejce na terminalu, by smażyć się potem w kolejce prawie przez godzinę w oczekiwaniu na załadunek. Oj, zapowiadał się bardzo gorący urlop. :-(

Obrazek
Obrazek

Załadunek odbył się bez większych problemów chociaż przyznam się szczerze, że pomimo tego iż już sporo wjazdów na prom zaliczyliśmy, to zawsze mamy obawy żeby nie wywinąć spektakularnej przewrotki na śliskim stalowym pokładzie. Do tego tym razem motocykle parkowane były chyba na drugim piętrze promu i trzeba było pokonać dwie stalowe rampy i parę zakrętów.

Na promie standardowo pierwsze kroki należy skierować do sklepu wolnocłowego, w którym Monika oczywiście wypatrzyła niepowtarzalną promocję cenową na jakieś pachnidła. Cóż, jak okazja to okazja - nie mogłem protestować więc pozostało kupić sobie na osłodę podróży jakieś zimne piwko. ;-) Potem trzeba było zrobić kilka pamiątkowych fotek, szczególnie że promy Moby Lines są dość specyficzne i można spotkać na nich wiele postaci z kreskówek Looney Tunes.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Na koniec obchodu, jak większość pasażerów, zalegliśmy w jakiś wolnych fotelikach w kawiarni i starając się nie usnąć czekaliśmy na koniec rejsu. Podróż promem trwała w sumie około 5 godzin, i kilka minut przed 19:00 wylądowaliśmy na korsykańskim wybrzeżu.
Obrazek

Spragnieni nowych doświadczeń i widoków ruszyliśmy w pierwszą trasę na Korsyce - jakieś 25 kilometrów z Bastii do Saint Florent, gdzie upatrzyłem wcześniej kemping nad morzem.
Obrazek
https://goo.gl/maps/So7KWwqQvQH2

Jak widać na powyższej mapce, już od początku Korsyka zapowiadała sporo motocyklowych atrakcji - wygląda na to, że trudno tu będzie znaleźć kawałek prostej drogi. ;-) Do tego góry, morze, lasy, winkle i co tam jeszcze można sobie wymarzyć. :-)

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Pierwsze wrażenia? Jest super, znaleźliśmy motocyklowy raj. Wrażenia jednak trochę psuła dość duża liczba samochodów na trasie, których na wąskich ścieżkach trudno było wyprzedzić. Tłumaczyliśmy sobie jednak, że ten wzmożony ruch, to efekt tego że większość samochodów to turyści którzy przypłynęli tym samym promem co my i później na pewno będzie lepiej.
W końcu, po niecałej godzinie w tempie ślimaka (25km!) dojechaliśmy do Saint Florent, gdzie jak się okazało odbiliśmy się od bramy kempingu, który sobie upatrzyłem. Kemping był full, a my znowu dostaliśmy nauczkę, że w sezonie, nad morzem, nie szuka się kempingów o godzinie 20:00. :-( Dopiero na trzecim z kolei kempingu udało znaleźć się jakiś mały placyk na namiot i motocykl. Wylądowaliśmy w końcu na kempingu Acqua Dolce - szczęśliwi, że znaleźliśmy jakiekolwiek miejsce nie marudziliśmy póki co za bardzo. Wystarczyło, że dojechaliśmy, mieliśmy miejsce na namiot i co najważniejsze mogliśmy zakończyć dzień naszym pierwszym korsykańskim, kasztanowym piwkiem. ;-)

Obrazek
Obrazek

cdn...

Re: O tym jak Prosiaki Korsykę zdobywały - 2017

: 10 maja 2018, 22:58
autor: DAREK.S
Dzień 6 - leniuchujemy

Sorki, ale znowu utknąłem z tą relacją - może przez to, że dalej to już nic ciekawego się nie działo? ;-)
W końcu osiągnęliśmy założony cel - wylądowaliśmy na Korsyce więc prosiak może odpocząć. Reszta, po szybkim francuskim śniadanku, rusza nudzić się na plażę. :-)

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Trzeba przyznać, że kemping Acqua Dolce na którym wylądowaliśmy zupełnie przypadkiem okazał się bardzo fajnym miejscem nawet na dłuższy pobyt. Sto metrów na plażę, sklepik, restauracyjka w której można zjeść obiad i sporo zieleni pozwalającej znaleźć trochę cienia i ochłody w upale. Jedynym minusem jest to, że do centrum miasteczka jest kawałek drogi bo trzeba obejść zatoczkę. Chociaż z drugiej strony, może to i dobrze, bo przynajmniej jest okazja żeby spalić kalorie połknięte w trakcie obiadu. ;-)

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek

Saint-Floren, to niewielkie miasteczko w którym poza sezonem mieszka pewnie niewiele ponad 2 tyś mieszkańców. My chyba dobrze trafiliśmy, bo nawet w połowie sierpnia nie musieliśmy się przebijać przez tłumy turystów. Jeżeli ktoś lubi posiedzieć na plaży w jednym miejscu, to możemy polecić tę mieścinkę bo trochę atrakcji tutaj można znaleźć, nie bijąc się jednocześnie o miejsce na plaży. My oczywiście za długo nie potrafimy w jednym miejscu wysiedzieć więc kolejny dzień zamierzamy znowu spędzić w siodle.

cdn...
(za miesiąc ;-) )

Re: O tym jak Prosiaki Korsykę zdobywały - 2017

: 11 maja 2018, 17:23
autor: Maćko
Patrząc na minę żaby, to Prosiaczek Junior zrobił jej "dobrze" :mrgreen: :wink:

Re: O tym jak Prosiaki Korsykę zdobywały - 2017

: 15 maja 2018, 13:50
autor: staszek_s
Niezłe śniadanka na tej Korsyce dają, chyba się muszę wybrać ;) Dawaj dalej...

Re: O tym jak Prosiaki Korsykę zdobywały - 2017

: 22 maja 2018, 21:47
autor: yummy
Ciekawa jestem co było dalej :bravo:

Może pytanie głupie, ale technika nie jest moją mocną stroną: czy takiego panelu słonecznego nie można wieźć na moto i podczas jazdy kumulować energii? :wink: