Kanał Ostródzko-Elbląski

Ciekawe miejsca, propozycje wycieczek, co warto zobaczyc? Tematy związane z turystyką motocyklową
osina
Status: Offline

Kanał Ostródzko-Elbląski

Post autor: osina »

Kanał Ostródzko-Elbląski na weekend



To był piękny dzień! Już od samego rana czuliśmy to przyjemne podenerwowanie związane ze zbliżającą się przygodą. Czyściutki motocykl wraz ze spakowanym bagażem już od wczoraj czekał na nas w garażu. O przepłynięciu kanału Ostródzko-Elbląskiego myślałem już wcześniej, ale że zrealizuję plany wraz z synem akurat 7 sierpnia 2008 roku zadecydował przypadek.
Zostało mi parę dni dwutygodniowego urlopu i natrętna chęć pognania gdzieś przed siebie. Wakacje nad morzem z rodziną były bardzo udane, ale do pełni szczęścia potrzebowałem wiatru, pędu powietrza i kontemplowania uroków natury przy wtórze dźwięku wydobywającego się z tłumików mojej Virażki. Ponadto, wspólny wyjazd pozwoli choć na parę dni odciągnąć mojego syna od komputera, co na co dzień nie przychodzi łatwo.
Wszystko układało się po naszej myśli – rezerwacja noclegu z czwartku na piątek oraz ostatnich dwóch biletów na statek wypływający w piątek o 8.00. (Ważne, aby zarówno spanie, jak i miejsce na stateczku rezerwować przynajmniej z dwudniowym wyprzedzeniem). Plan był prosty: wyjechać w czwartek około 12.00 z Poznania, przejechać 328 km do Elbląga, przenocować na campingu, w piątek pokonać statkiem odcinek z Elbląga do Małdyt, z Małdyt wrócić pociągiem do Elbląga, o 15.30 wyjechać z Elbląga, aby około 21.00 zameldować się cało i zdrowo w Poznaniu.
Wyjechaliśmy z Poznania z lekkim poślizgiem czasowym, ale szybko nadrobiliśmy opóźnienie. Droga, którą wybraliśmy jest nieuczęszczana przez ciężarówki, dlatego jechało się wyśmienicie. Wągrowiec, Nakło nad Notecią, Więcbork aż do Tucholi, gdzie z konieczności zrobiliśmy dłuższy postój, pokonaliśmy w niecałe 4 godziny. Niemiło wspominamy stację benzynową Orlenu przy drodze wylotowej do Czerska, gdzie jak zwykle zamierzaliśmy zjeść uwielbiane przez Marcela hot dogi i ciastka. Obsługa, najwyraźniej niezadowolona, że ośmieliliśmy się przerwać miłą pogawędkę składając zamówienie, poinformowała nas, że na „gorące psy” musimy poczekać około 15 minut. Wprost oburzenie, natomiast wywołał fakt, że jednak decydujemy się poczekać. Po 20 minutach, kiedy spytałem o nasze zamówienie, przekazano mi, że należy poczekać jeszcze 20 minut, ponieważ hot dogi właśnie zostały sprzedane. Nieprzeciętne okoliczności natury nie pozwalały się złościć, dlatego po prostu odjechaliśmy, niestety z pustymi brzuchami. Nieprzyjemności wynagrodził nam szczególnie urokliwy odcinek drogi z Tucholi do Czerska. Droga wiedzie przez wsie z dala od miejskich aglomeracji. Upajaliśmy się widokiem krętej drogi skąpanej w promieniach przebijającego przez korony drzew słońca oraz zapachami lasu i świeżo skoszonego zboża. Upragnione hot dogi
i ciastka zjedliśmy dopiero na stacji Orlenu w Czersku, gdzie z wyboru zabawiliśmy dłużej. Do Malborka dojechaliśmy już w nocy. W Elblągu byliśmy około 21.00, gdzie zgodnie z telefonicznymi ustaleniami czekał na nas portier, który otworzył bramę i zaprowadził nas „na pokoje”. Podczas ustalania szczegółów naszego zakwaterowania okazało się, że portier to pasjonat motocykli (szczególnie tych z Milwaukee) i rozmowa przeciągnęła się do późnych godzin nocnych.
Ranek przywitał nas słoneczną pogodą. Zjedliśmy pyszne śniadanie składające się ze świeżych bułek, pysznego sera i wędlin nabytych w pobliskim sklepiku spożywczym. Przed wyjściem należało jeszcze znaleźć godne miejsce parkingowe dla Virażki. Dzięki wspaniałomyślności portiera motocykl oczekiwał naszego powrotu w… świetlicy! Do przystani mieliśmy około 5 minut spacerkiem. Stawiliśmy się punktualnie o 7.30. Odebraliśmy wcześniej zarezerwowane bilety i o godzinie 8.00 odbiliśmy od brzegu zaokrętowani na Marabucie – jednostce Żeglugi Ostródzko-Elbląskiej. Płynęliśmy do Małdyt, ale „gwoździem programu” były pochylnie, które mieliśmy podziwiać dopiero po 2,5 godzinach rejsu.
Kanał Ostródszko-Elbląski powstał na potrzeby handlu. Kiedy w XVI wieku wzrósł popyt na drewno, bogate i cenne źródła tego surowca znajdujące się w okolicy Ostródy stanowiły łakomy kąsek dla przedsiębiorczych i pomysłowych kupców gdańskich. Niektórzy z nich na własny koszt budowali kanały, które mimo wysokich kosztów okazywały się przedsięwzięciem opłacalnym. Realny projekt połączenia przypada na rok 1825, kiedy to inżynier holenderskiego pochodzenia J. Steenke opracował konkretny projekt kanału. W początkowym okresie J. Steenke istniejący problem różnicy poziomów wody pomiędzy Jeziorem Drwęckim i innymi jeziorami leżącymi na planowanym szlaku a jeziorem Drużno próbował rozwiązać za pomocą śluz, lecz po dokładniejszych obliczeniach okazało się, że nie jest to możliwe – 104 m różnicy poziomu wód na odcinku 9,6 km. Przez kilka lat Steenke tworzył rozmaite projekty i wreszcie znalazł rozwiązanie. Różnicę tę zaplanował pokonać za pomocą kilku równi pochyłych. Nikt jednak nie chciał finansować projektu ocenianego jako nierealny pomysł maniaka. Po długich zabiegach Steenke uzyskał audiencję u króla i znalazł u niego poparcie. Przy czym trzeba podkreślić, że króla nie przekonały argumenty natury gospodarczej, lecz stwierdzenie Steenkego, że nikt na świecie nie posiada podobnej budowli. Do realizacji projektu przystąpiono w październiku 1848 roku. Prace polegały na obniżaniu zwierciadeł wody jezior na trasie do poziomu 99,5 m n.p.m. oraz przekopaniu połączeń między jeziorami i oczywiście budowie pochylni. Ostatni odcinek kanału Ostródzko-Elbląskiego oddano do użytku w 1876 roku, a dopiero po drugiej wojnie światowej w lipcu 1947 roku zainaugurowano otwarcie szlaku dla ruchu turystycznego.
Pomiędzy miejscowościami Buczyniec i Całuny Nowe (9,6 km) spadek terenu wynosi 99,5 m. W celu pokonania tak dużej różnicy wysokości na stosunkowo krótkim odcinku zbudowano pięć równi pochyłych (pochylni). Każda z pochylni opuszcza (podnosi) statek lub inną jednostkę pływającą do niżej (wyżej) położonego przekopu. Skraj (koniec) przekopu dochodzący do pochylni kończy się betonowym wylotem, przed którym widoczne są wychodzące z wody dwie pary szeroko rozstawionych szyn kolejowych, zbiegających następnie do niżej położonego przekopu. W górnej części pochylni statek lub inna jednostka pływająca wpływa pomiędzy dwie wystające z wody bariery. Na dany sygnał ruszają wielkie koła na podmurowaniu, ruszają bariery i biegnące między torami liny, a z nimi i statek. Po krótkiej chwili stopniowo z wody wynurza się platforma będąca ośmiokołowym wagonem, na której pomiędzy barierami spoczywa statek. Po całkowitym wynurzeniu się z wody wagon opuszcza się po szynach do następnego przekopu. W połowie drogi wagon mija drugie tego typu urządzenie, biegnące po równoległych torach w przeciwnym kierunku (w górę). Dzięki temu w tym samym czasie drugi statek może być przetransportowany w przeciwnym kierunku. Oba wagony-platformy przymocowane są do grubej stalowej liny, stanowiącej obwód zamknięty. Lina jest wprowadzana w ruch w położonej w górnej części pochylni maszynowni, w której jest ona przewijana na wielkim bębnie. Po osiągnięciu następnego przekopu wagon opuszcza się do wody na taką głębokość, aż statek uniesie się z platformy i może samodzielnie wypłynąć spomiędzy barier. Każdy wagon-platforma kursuje w obu kierunkach po tym samym torze. Siłą napędową dla maszynowni jest woda doprowadzana do przekopu za pomocą rurociągów do specjalnego zbiornika, z którego po otwarciu zastawki opada na znajdujące się na zewnątrz budynku maszynowni koło wodne o średnicy 8 metrów. Napełnia ono jednocześnie trzy jednotonowe łopatki, obracając w ten sposób koło wodne, a razem z nim mechanizm wyciągowy. Spływająca z koła woda odprowadzana jest za pomocą tzw. kanału roboczego do niżej położonego odcinka przekopu. Praktycznie więc zużycie wody konieczne do wykonania pracy na wszystkich pochylniach jest małe (w zasadzie tylko tyle, ile jej potrzeba na pokonanie jednej pochylni.
To na tyle teorii. Warto dodać, że płynąc z Elbląga do Ostródy pokonujemy pochylnie z dołu do góry, a płynąc w odwrotnym kierunku – z góry na dół. Monotonną momentami podróż urozmaicają opowiadania i kawały kapitana. W pewnym momencie słyszymy jak kapitan nadaje sygnał SOS i łączy się z inną jednostką. Pasażerowie, przerażeni myślą o poważnej awarii, w ciszy oczekiwali rozwiązania tej akcji. Po chwili okazało się, że kapitan miał problemy z odgadnięciem hasła w krzyżówce i łączył się z kolegą w celu uzyskania pomocy. Dowiedzieliśmy się również, że raz na kilka lat kanał jest czyszczony i w tym celu zostaje spuszczona woda. Ryby, które nie zdążyły spłynąć można wtedy zbierać do koszy jak grzyby po deszczu, a wędka okazuje się być zupełnie zbędnym narzędziem. Nieodłącznie towarzyszyły nam malownicze widoki meandrującego, a w pobliżu jezior rozciągającego się w wielkie rozlewiska kanału. Podziwialiśmy świat fauny i flory – wspaniałe żółto- białe kwiaty grzybni białych, bardzo popularne w tych stronach czaple siwe, liczne gniazda perkozów dwuczubych, czy też budowane przez bobry żeremia.
Przytłoczeni pięknymi widokami i już trochę zmęczeni zeszliśmy pod pokład, gdzie można zregenerować siły przy dobrej kawie i … chipsach. Kolejna słabość mojego synka, z którą walczę niczym Don Kichot z wiatrakami – bez szans na powodzenie. O godzinie 14.30 pstrykaliśmy ostatnie pamiątkowe zdjęcia z załogą Marabuta i schodziliśmy na suchy ląd w Małdytach. Pociąg do Elbląga odchodził za 15 minut. Skorzystaliśmy z promocji „Przejazd rodzinny” – bilety za jedyne 12,00 zł. Po około 30 minutach dojeżdżaliśmy do Elbląga, a około 16.30, posileni obiadem w McDonald’s, żegnaliśmy się z Elblągiem robiąc rundę honorową wokół Rynku. Do Poznania planowaliśmy dojechać na późną kolację, około godziny 21.30. Jednakże przygoda, którą przeżyliśmy w drodze powrotnej poważnie opóźniła nasz przyjazd…
Wracaliśmy przez Malbork, w Czarlinie zjechaliśmy na „1”, potem przez Gniew, Nowe, Świecie do Bydgoszczy, by przez Żnin, Gniezno dotrzeć do celu, pokonując 317 kilometrów. Pogoda nie była idealna, ale nie padało. W okolicach Bydgoszczy naszym oczom ukazała się złowroga czarno-granatowa chmura. W jednej chwili zrobiło się ciemno i wszystkie samochody zniknęły z ulic. Po chwili z nieba na nasze głowy zaczęły walić się hektolitry wody w różnym stanie skupienia. Od niewielkich kropelek począwszy, przez krople, kropliska, na kulkach gradu skończywszy. Do tego zerwał się porywisty boczny wiatr, zaczęło grzmieć, błyskać się i jak na złość nie było żadnej stacji benzynowej na horyzoncie. Zatrzymaliśmy się na chwilę pod wiaduktem, ale nie było sensu czekać, ponieważ i tak byliśmy mokrzy, a burza nie przechodziła. Kiedy ruszyliśmy zziębnięci i przemoczeni myślałem tylko o tym, żeby 9-cio latek siedzący za mną wytrzymał jeszcze kilka kilometrów. Wytrzymał bez zająknięcia. I to nie kilka a kilkanaście…

Deszczyk, który nas skropił następnego wieczora w drodze do kina, przywołał jedynie wspomnienia wspaniałej przygody, którą przeżyliśmy wspólnie – Ja, Marcel i nasza Yamaha Virago.

Trasa do Elbląga
http://mapy.google.pl/maps?f=d&saddr=po ... 943848&z=8

Trasa do Poznania
http://mapy.google.pl/maps?f=d&saddr=el ... e=UTF8&z=8

Cennik i rozkład rejsów
http://www.zegluga.com.pl/

Strona Campingu Nr 61
ul. Panieńska 14
82-300 Elbląg
tel. +48 55/ 641 86 66
www.camping61.com.pl

Kilka fotek:
http://picasaweb.google.com/dawid.osins ... MdEaBeFqKg
Awatar użytkownika
BORDEN
Posty: 937
Rejestracja: 01 lipca 2008, 18:05
Motocykl: była virago 750 jest vtx 1300
Lokalizacja: Legnica
Wiek: 104
Status: Offline

Re: Kanał Ostródzko-Elbląski

Post autor: BORDEN »

extra!!!!!! :bravo:
ODPOWIEDZ