Próba opisania podróży po Europie :) 1- 19 sierpnia 2009

Ciekawe miejsca, propozycje wycieczek, co warto zobaczyc? Tematy związane z turystyką motocyklową
Awatar użytkownika
Ewcia
Posty: 106
Rejestracja: 25 stycznia 2009, 17:54
Motocykl: Antka :P
Lokalizacja: Białystok
Wiek: 38
Kontakt:
Status: Offline

Próba opisania podróży po Europie :) 1- 19 sierpnia 2009

Post autor: Ewcia »

Opiszę, jak potrafię :oops:
Wyruszyliśmy 1 sierpnia. W składzie Antek, ja i Jędrek. Miało być z samego rana, ale ostateczne „władowywanie” rzeczy do przyczepki, wymiana pieniędzy w kantorze i pożegnanie z chłopakami na stacji zaowocowało tym, że Białystok opuściliśmy grubo po 10ej. Kilka kilometrów za naszym miastem, Jędrek załatwił Antkowi lewy kierunkowskaz od przyczepki, podjeżdżając za blisko przy hamowaniu, ale po sklejeniu go taśmą izolacyjną, kierunkowskaz nabrał nowego życia i nieco „kosmicznego” wyglądu :wink: Koło 13stej zwiedzaliśmy już Lublin, ale dzień kończył się bardzo szybko, tak szybko, że 100 km od granicy ze Słowacją, po rozpaczliwym szukaniu miejsca noclegowego, trafiliśmy gdzieś w krzaki przy szosie i tam spędziliśmy swoją pierwszą noc. Tutaj jeszcze Kociołek z Łowicza smakował wybornie, bo z każdym kolejnym dniem, będzie już tracił swój smak.
Obrazek Obrazek
Dzień drugi naszej wyprawy. Przekraczamy przejście w Barwinku, potem przez Koszice i tak po około 2-3 godzinach podziwiania słowackich „zastawek” przy szosie, docieramy do Węgier. Długo pruliśmy autostradą w potwornym upale, mijając tysiące pól słoneczników. Byłam przerażona, że nie ma tam wogóle lasów, nawet zagajników. Nasza Polska jest naprawdę wyjątkowa! Zbliżał się wieczór. Poprzedniej nocy, nie mieliśmy okazji zaznać chociaż kropli wody do umycia się, więc tego wieczoru każdy z nas już tego potrzebował. Trafiliśmy do jakiejś turystycznej miejscowości, gdzie widok plaży napawał nas nadzieją że dzisiejszego dnia będziemy mogli się umyć -plaża miejska, oblegana z każdej strony, ale znaleźliśmy tam miejsce dla siebie. O dziwo nikt nas stamtąd nie pogonił z namiotem i tamte miejsce należało tej nocy tylko do nas! Chłopacy musieli wcześniej pokonać żużlową trasę, właściwie kilka razy, bo był też kurs na stację po piwo ;) Ale cała nasza trójka, widząc miejską plażę i wodę z każdej strony, była bardzo usatysfakcjonowana. Radość trochę przygasłą, gdy pierwszy do tej wody wszedł Jędrek i okazało się, że ledwo dotyka on do dna. Więc ja musiałam trzymać się nogami w pasie Antka, który trzymał się rękami betonowego murku i tak myliśmy się nawzajem. Dobrze tylko, że było już ciemno i nie widzieliśmy jak brudna jest tam woda.
Obrazek
Drugiego dnia wyruszyliśmy w poszukiwaniu Balatonu. Nasz motor ciągnął za sobą pełną jedzenia przyczepkę, z dwoma już stuningowanymi kierunkami, bo poprzedniego wieczoru, gdy szukaliśmy miejsca na nocleg, Antek z Jędrkiem załatwili drugi kierunek. Nie wiem kto był bardziej winien, kto podjechał za blisko a kto zbyt mało uważnie cofał, chłopacy do dziś nie mogą się w tym temacie zjednoczyć ;) ale dwa kierunkowskazy w ciągu dwóch dni to dobry wynik .
Balaton znaleźliśmy szybko, zostawiając za sobą Budapeszt, który bardzo chcieliśmy zwiedzić, ale nie było już na to czasu. Motory zostawiliśmy na parkingu jednego z najbardziej luksusowych hoteli, jakie można było tam zobaczyć, widać urok chłopaków działa na... recepcjonistów, ale nasze całe w kurzu maszyny i przyczepka z dwoma Ufo- kierunkami musiały prezentować się na tym parkingu pełnym luksusowych aut, bardzo ciekawie :wink: Nad Balatonem spędziliśmy jakieś 1,5 godziny, zaskoczyła nas jego głębokość, a raczej jej brak.
Obrazek
Później pomknęliśmy już w kierunku Chorwacji. Na przejściu granicznym celnik naszą przyczepkę obejrzał bardzo dokładnie. Kazał ją otworzyć, wiec całe szczęście że nie przemycaliśmy tam nic innego, niż polskie, marketowe jedzenie ;) A i tak zostało zadane pytanie „Cigaretki prewozis” ? Chorwacja … Nie da się opisać tego, jakie przywitały nas widoki. Podziwiam chłopaków że z twardymi minami pokonywali ostre zakręty i serpentyny, ja jako pasażer miałam tam raj na siedzeniu… Jechaliśmy i jechaliśmy, góry, morze, morze, góry… Było pięknie. Na drogach mijaliśmy wielu Polaków, którzy machali nam z samochodów, naciskali na klaksony, żeby nas pozdrowić albo mrugali światłami. Wszystko to chyba zasługa flagi, która powiewała na virażce. Wieczorem zaczęła psuć się pogoda, błyskało a grzmoty były zupełnie inne niż u nas, takie… chorwackie;) ale to pewnie zasługa gór. W ostatniej chwili dotarliśmy do pola namiotowego, pierwszego na naszej trasie. Miejscowość – Icici. Tak bogata, tak turystyczna i tak ekskluzywna, że czuliśmy się tam jak dzikusy ;) Dobrze że chociaż pole namiotowe było w zasięgu naszych kieszeni. Rozbijaliśmy się już w deszczu i burzy. Ale szybko się wypogodziło. Chłopacy poszli potem na spacer na plażę i wrócili zachwyceni jachtami i motorówkami które tam stały. Miasto opanowali chyba szejkowie .
Obrazek Obrazek
Rano obudził nas deszcz. Myśleliśmy ze będziemy skazani na pozostanie tutaj, ale na szczęście szybko wyszło słońce i pojechaliśmy do Puli ( z krótkim przystankiem na kolejny mały deszcz;) Amfiteatr w Puli robi ogromne wrażenie, i choćby dlatego warto tam pojechać. Na parkingu spotkaliśmy bardzo miłego Chorwata, który powiedział gdzie mamy zostawić motory a następnie przyciągnął tam swoją maszynę (zabij mnie Antek ale nie wiem co to było, chyba cross? ;) ) i zastawił nim nasze motory. Potem jeszcze wytłumaczył nam jak znaleźć pole namiotowe i pożegnał nas polskim „cześć”.
Obrazek Obrazek
Ta noc należała do jednej z najpiękniejszych na naszej trasie. Znaleźliśmy piękną plażę obok drogi, zaraz za Pulą, w miejscowości Fazana. Stał tam co prawda znak, zakaz rozstawiania namiotów, ale chłopacy odwrócili go w drugą stronę, więc mieliśmy w razie czego wymówkę, że nic o tym nie wiedzieliśmy;)Mimo wszystko z rozstawieniem namiotu poczekaliśmy do późnego wieczora. Chłopacy przez dwie godziny łapali małe kraby no i czekał nas piękny zachód słońca. Rankiem staraliśmy się wstać wcześnie, aby złożyć namioty, ale i tak uprzedzili nas dwaj panowie policjanci, którzy powiedzieli nam , żebyśmy się zebrali, że tu nie można biwakować. Myśleliśmy ze dostaniemy mandat, ale oni byli bardzo mili i nawet pozwolili nam spokojnie spakować się i zjeść śniadanie. I tak w miarę tego jedzenia, coraz bardziej się im przyglądaliśmy z zadziwieniem. Samochód prywatny, oni w krótkich spodenkach, klapkach, z koszyczkiem pełnym jedzenia i owoców, stoją zwróceni twarzami do plaży i podziwiają widoki. Hm… Jednak zajęło nam chwilę dojście do wniosku, że są na wakacjach a legitymacje służbowe wykorzystali w celu pozbycia się nas stąd, bo zajęliśmy im ich miejsce urlopowe. Gdy już odjechaliśmy machając im na pożegnanie, oni rozłożyli kocyk dokładnie w miejscu gdzie stał nasz namiot .
Obrazek Obrazek Obrazek

Dziś ja jechałam z Jędrkiem, bo chciał sprawdzić jak to jest z pasażerem tak więc większość bagaży poszła na naszą virażkę. I tak z dwiema ogromnymi sakwami, rzeczami przyczepionymi do linek, ręcznikami, kąpielówkami i jeszcze załadowaną przyczepką, Łukasz wyglądał jak obwoźny sklep i jedyne, czego mu brakowało, to wypchanego koguta i napisu „Wszystko za 5 zł” .Wyglądał naprawdę nieziemsko, ale zanim jeszcze wyruszyliśmy, chłopacy przez 15 minut zdrapywali z kół błoto wymieszane z trawą, które nabyli wczoraj jako dodatek do naszego miejsca na plaży. Cóż… coś za coś ;)
Obrazek
Tego dnia mieliśmy sporo do zrobienia, ale w między czasie zwiedziliśmy piękne, malutkie miasteczko, w którym pośrodku stał zamek a dookoła zamieszkane kamienniczki- Svetvincenat i Pazin- miała być jaskinia do zwiedzania, była jaskinia, na którą można było jedynie popatrzeć z góry ;) Za Łukaszem oglądali się wszyscy. Gdziekolwiek byliśmy, w jakimkolwiek miasteczku się zatrzymywaliśmy, nie było człowieka który nie obejrzał by się za handlem obwoźnym na choperze. Radości ludzi nie było końca, nawet zdjęć nie krępowali się robić :wink:
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Wjechaliśmy mostem na wyspę Krk. Widoki były nieziemskie. Ale i ceny zaczęły się tam nieziemskie, a już na pewno bardzo nie polskie, więc gdy znaleźliśmy pole namiotowe, na które było nas stać, to był wielki sukces! A wieczór ten był bardzo burżujski, z piwem, winem, fetą z widokem na plażę, a wcześniej jeszcze z litrem lodów, zjedzonych pod supermarketem. O właśnie- sieć Konzum! Chyba najlepsza sieć supermarketów w Chorwacji, która będzie z nami do końca pobytu w tym kraju .Chłopacy pili jak co dzień piwo Ożujskie. W dwulitrowych butelkach ;) siedzieliśmy patrząc na wodę, rozmawialiśmy a za nami kręcił się wielki, kudłaty pies, którego właściciel- Niemiec, siedział przy znajdującym się przy nas camperze. No i kręcił się ten piesek i kręcił, aż w końcu podniósł nogę i … zalał moją motorową kurtkę. Ja zaczęłam się śmiać, ale w chłopakach krew popłynęła szybciej, natychmiast wzięli tą kurtkę i z minami walecznych wojowników poszli załatwić sprawę. Po chwili pan właściciel przyniósł zapraną kurtkę i piwo. Warto było iść od razu z takim wrogim nastawieniem ?
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Siedziałam rano w namiocie, chłopacy poszli popływać. Słyszę z namiotu obok:
- OO kur…, ja pierd….
- Kur… jak mnie łeb napier… stary….
- Mnie też, hu….owo To wygląda…
- Weź otwórz namiot, bo gorąco jak h….
- ……Ty…. Ja pierd…. Morze !
- Morze ?
- No morze kur… ( po dłuższej chwili)…..o ja, Polska !
(Jak się domyśliłam chłopacy chyba spostrzegli flagę na naszym motorze;)
- Ja pierd… Polska…. Ty ! Bydgoszcz!

Nie Bydgoszcz- Białystok, ale dobrze chociaż że flagę rozpoznali. Zapoznaliśmy się z naszymi rodakami chwilę później :wink: . Okazało się że przyjechali wczoraj w nocy, motory zostawili u znajomych, którzy nocują w tym samym mieście, ale w wyższym standardzie.
Dziś cały dzień jechaliśmy przez góry. Było pięknie, ale i niemiłosiernie gorąco. Śpimy 11 km za Plitvickimi jeziorami, żeby jutro rano do nich wrócić. W krzakach, zaraz przy szosie, na dziko, ale za to za darmo ;) no i Ożujsko jak zwykle u chłopaków leje się „butlami” .
Obrazek
Dzień siódmy. Plitvickie jeziora są piękne. Wybieramy 4- godzinną trasą. Łukasza najbardziej cieszą grube, duże ryby pod taflą niewiarygodnie przejrzystej wody. Jak już zbieramy się z odjazdu na parkingu, kobieta- pasażerka z Goldwinga robi zdjęcie naszej virażce. A raczej przyczepce ;) Łukasz czuje się dumny, bo to już nie pierwszy raz, nawet dzisiejszego dnia. Żartujemy że trzeba będzie wprowadzić za te zdjęcia opłatę. Bylibyśmy wtedy bogatymi turystami.
Obrazek Obrazek
Dzisiejsza noc jest dla mnie najbardziej przerażająca. Jadąc serpentynami po górach, z pięknymi widokami na morze jeszcze nie spodziewam się, że za kilka godzin popłyną łzy ze strachu. Babskie łzy oczywiście, bo dla chłopaków ta noc to była frajda;) Zaczęło się tak: Przejeżdżaliśmy przez małe miasteczko. Za domkami rozciągał się widok na plażę i wyspy. Zjechaliśmy z drogi. Motory postawiliśmy obok dużego, opuszczonego domu i poszliśmy na plażę, która była kilka kroków w dół. Poczuliśmy się jak jej właściciele. Pusto, pięknie. Spędziliśmy tam sporo czasu, aż zaczęło się ściemniać i trzeba było rozbić namiot. Ale zerwał się potężny wiatr, tak potężny jakby miał tędy zaraz przejść huragan. Wszystko zaczęło szaleć, krzaki, drzewa, zmiatało wszystko z ziemi, aż trzeba było zasłaniać oczy. Woda się wzburzyła, zrobiło się ciemno. Nie było szans na rozstawienie namiotu. Weszliśmy do środka tego domu, który moimi babskimi oczami, wyglądał jak sceneria do horroru. Wszystko tam szalało, stare okiennice z resztkami potłuczonych okien waliły niemiłosiernie, drzwi wejściowe na dole sprawiały wrażenie, jakby ciągle ktoś wchodził i wychodził z tego domu, wiatr za oknami hulał tak, jakby chciał ten dom zaraz przewrócić. Na ziemi wszędzie potłuczone szyby, kawałki tynku, jakieś deski. Poszliśmy na taras, na górę. Ktoś tu kiedyś miał piękny widok na plażę, ale dziś to wyglądało przerażająco. Mimo wszystko i tak dużo przyjemniej niż w środku, więc zastanawialiśmy się czy damy radę tu zasnąć w śpiworach przyparci do murku, ale nie było tu szans na spokojny sen, więc wróciliśmy do środka. Jędrek spał w śpiworze na karimacie, my z Łukaszem w rozstawionym tropiku z namiotu. Czułam się jak w Blair Witch Project. Ktokolwiek widział ten horror, może mnie zrozumie.Ta noc była inna niż wszystkie. Budziłam się chyba z milion razy a za każdym razem te przeraźliwe skrzypienie drzwi i brzdęk okiennic z resztkami szyb, nie dawały zapomnieć o miejscu, w którym śpię. Chłopacy spali spokojnie. Eh, te baby :grin:
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Kolejny dzień prawie cały, pruliśmy po autostradach. Te drogi w Chorwacji ! Aż nie wierzę że oni nie są jeszcze w Unii. Gdzieś obok Splitu śpimy znów na dziko na miejskiej plaży, w której jeszcze o 17stej było mnóstwo ludzi. Jędrek śpi w krzakach na górze przy samej ulicy, pilnując motorów zostawionych na parkingu. Dla niego to właśnie chyba ta noc była najgorsza .
Obrazek
Nasz pierwszy prom, z jakiegoś przemysłowego miasteczka (hmm nie pamiętam nazwy) do drugiego miasteczka , którego nazwy też nie pamiętam. W każdym razie godzinny rejs po to, aby ominąć Bośnię i Hercegowinę, bo straszą nas tu zielonymi kartami, a my ich nie mamy. Docieramy do Dubrownika. Zwiedzamy te niezwykłe miasto, wykupujemy bilety na jutrzejszy prom do Włoch i śpimy kilka km od Dubrownika na jednogwiazdkowym polu namiotowym ;) to chyba było Srebrno. Obok nas rozbici są Polacy-młode małżeństwo z dziećmi, podróżujące transporterem. A do Łukasza podchodzi (chyba Włoch?) z najbardziej „wypasionego” campera jakiego kiedykolwiek widziałam. I pyta go, oglądając przyczepkę, ile takie coś kosztuje. Łukasz podał wymyśloną cenę w euro, w każdym razie to było coś koło 4 tys naszych złotych. Usłyszał „oo, it’s ok., it’s ok.!” i że on coś takiego planuje sobie kupić do swojego harleya... :wink: Na drugi dzień do 16stej wylegujemy się tam na plaży, bo prom mamy dopiero o 21.00. dookoła pełno opuszczonych hoteli. Dopiero sobie uświadamiamy, że to przecież pozostałości po wojnie z Serbami, która miała tu miejsce 15 lat temu. Na budynkach widać jeszcze ślady po kulach. U nas takie budynki byłyby już dawno wyburzone, a szybciej wykupione i remontowane, bo nadal są w bardzo dobrym stanie. Tutaj stoją tak, jakby ich zadaniem było przypominanie o tym wydarzeniu sprzed lat.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Koło 18stej znów zawitaliśmy do Dubrownika, ponownie zwiedzając starówkę i jej okolice. Potem wieczorny posiłek przy porcie na parkingu. Kanapki z wędliną i serem, więc burżujsko. Zakupy zrobione w Konzumie, który wydaje się stać tutaj przy porcie, jakby specjalnie dla nas, na pożegnanie, bo w całej naszej przygodzie z Chorwacją, towarzyszył nam niemal codziennie :grin:
Obrazek Obrazek Obrazek
Wjazd na prom, i tu zaczęła się przygoda. Długo czekaliśmy w kolejce, która ruszyła dopiero koło 22ej. Wszystkie motory ustawili obok wjazdu do promu, bo samochody wjeżdżały pierwsze. Do nas podszedł pan „biletowy”. Wszyscy byli tam mili, on- był chory. Chory ze złości ;) Chodził i rzucał się do wszystkich i wszystkiego. My nie byliśmy pierwsi na jego drodze, ale nam dostało się chyba najmocniej. Podszedł do nas sprawdzić bilety. Kilka motorów wjechało już na prom. Łukasz pokazał bilety, a on zaczął wymachiwać rękami. Krzyczał że nie mamy biletu na przyczepkę. Łukasz mu tłumaczył, że pani w kasie powiedziała że okej, że na przyczepkę nie trzeba. A on swoje. Wymachiwał rękami i wykrzykiwał „People who working In my agency are not stupid, you know?!!!” No tak.. wiedzieliśmy to i nikt przecież nie chciał zrobić z nich głupków, ale… czy on musiał tak krzyczeć? Powiedział że mamy poczekać, że wszyscy wjadą na prom i on zobaczy czy będzie dla nas miejsce, jeśli nie to trudno, zostajemy. Jędrek był już w środku. Tak jak reszta motorów, które też miały z nim przeboje. Jeden chłopak tak się zestresował, że kilka kilka razy próbował ruszyć i nic, dopiero Łukasz krzyknął mu, że ma postawioną stopkę. Na wjazd czekały już tylko dwa campery zostawione na koniec i my, z kolegą który był już w środku i nie miałby jak opuścić tego „lokalu” i z biletami w ręku. Nie wiedzieliśmy co się dzieje, ze zdenerwowaniem patrzyliśmy jak campery powoli wtaczają się na pokład. W końcu podeszła do nas taka miła pani i powiedziała, żebyśmy wjechali. Odetchnęliśmy z ulgą. Antek zaparkował virażkę, a jakić młody chłopak z ekipy „promowców” puścił do nas oczko i powiedział, żebyśmy się nie przejmowali tym facetem, że luz, że on już tak ma. Aha… ale po chwili ten „który tak już ma”, podszedł do nas tak jakby w celu sprawdzenia, czy na pewno nie zapomnieliśmy o jego ważnej pozycji na tym statku. Znów wymachiwał rękami, znów powtarzał „People who working In my agency are not stupid, you know, you know?!” i uderzył pięścią w naszą biedną przyczepkę z połamanymi kierunkami, wykrzykując że „this is the last time, the last time, you understand?!” . No ja też mam nadzieję że to był „the last time” z tym panem ;) Reszta nocy na promie upłynęła już spokojnie, chłopacy znów walnęli po dwa litry piwa i poszliśmy spać do sypialni z kilkudziesięcioma innymi ludźmi, z miejscem na podłodze, ale dobre i to, bo padało. Rano obudził nas już wschód włoskiego ;) słońca. Zbliżaliśmy się do Bari. Chorwacja zostawi niezatarty ślad w naszej pamięci, bo to państwo inne niż wszystkie. Z chorwackimi drogami, ludźmi, przejrzystą jak łza wodą, chorwackim chlebem bardziej przypominającym bułkę niż chleb i z chorwackimi słowami, podobnymi do naszych. Pekara- piekarnia, pas- pies, jagoda…- truskawka ;) No… w niektórych przypadkach więc podobnymi, a w niektórym mylnymi ;) Hvala to dziękuję. Więc hvala, Chorwacjo ! :grin: Wysiadamy z promu i prujemy przed siebie. Przez kolejne 100 km Włochy wyglądają biednie i koszmarnie, a jedyne co w tym terenie jest zadbane, to panie sprzedające swe usługi przy drogach. Ubrane są jak modelki ;) Przed Neapolem zaczyna się jednak nasza wielka przygoda z tym krajem. Szalona noc w Neapolu, u byłego prezydenta tego miasta. Ale o tym napiszę w drugiej części.
Obrazek Obrazek



Jeśli ktoś wytrwał do końca, to jest to mój duży sukces ;) Ale generalnie zrobiłam to dla ciebie Antek :smile:
Ostatnio zmieniony 15 września 2009, 00:16 przez Ewcia, łącznie zmieniany 3 razy.
"W życiu piękne są tylko chwile"
Awatar użytkownika
Antek
Posty: 1141
Rejestracja: 27 grudnia 2007, 13:16
Motocykl: Yamaha XV 1100 Virago '97
Lokalizacja: Białystok
Wiek: 38
Status: Offline

Re: Próba opisania podróży po Europie :) 1- 19 sierpnia 2009

Post autor: Antek »

jestem..... zaskoczony Dzięki smyku sam bym się do tego nigdy nie zabrał :bravo: piwko dla Ciebie :rock:
Obrazek Czy daleko oni....?
Awatar użytkownika
Piotronic
Posty: 138
Rejestracja: 18 lipca 2009, 14:14
Motocykl: Yamaha Virago XV750
Lokalizacja: Warszawa-Bemowo
Wiek: 63
Status: Offline

Re: Próba opisania podróży po Europie :) 1- 19 sierpnia 2009

Post autor: Piotronic »

Ładna relacja, ciekawa podróż, gratuluję. Miło było cztać, tym bardziej, że w Puli pierwszy raz jadłem spaghetti z owocami morza ;-)

Zaciekawił mnie ten Neapol.

Pozdrawiam,
Piotr.

PS. A Virażka prawi jak moja, nawet kolorystyka taka sama...

:bravo:
.. i nie pytaj komu bije dzwon...

Piotr B
Awatar użytkownika
Dono
Posty: 2463
Rejestracja: 19 listopada 2007, 17:46
Motocykl: 1100 '91
Lokalizacja: Iskrzyczyn-Skoczów
Wiek: 40
Status: Offline

Re: Próba opisania podróży po Europie :) 1- 19 sierpnia 2009

Post autor: Dono »

powiem (właściwie napiszę), tylko tyle: wow!
"Verba volant, scripta manent" (słowa ulatują, pismo zostaje).
Awatar użytkownika
rzeznia_numer_5
Posty: 1983
Rejestracja: 17 maja 2008, 21:32
Motocykl: pogniecione ścierwo
Lokalizacja: Trafalmagoria
Wiek: 111
Status: Offline

Re: Próba opisania podróży po Europie :) 1- 19 sierpnia 2009

Post autor: rzeznia_numer_5 »

Ekstra! Czekam na ciąg dalszy! :) Cieszy mnie że relacje z podróży się rozrastają :) Zawsze czułem niedosyt czytając kilka lakonicznych zdań ;)
Obrazek
ObrazekObrazekObrazek
Awatar użytkownika
Tomek_
Posty: 408
Rejestracja: 06 czerwca 2009, 00:23
Motocykl: virago535.jpg
Lokalizacja: Dębica
Wiek: 38
Status: Offline

Re: Próba opisania podróży po Europie :) 1- 19 sierpnia 2009

Post autor: Tomek_ »

nic tylko pozazdrościć :roll:
fajnie opisane :D
Św.Krzysztof jeździ z tobą wyłącznie do 120 km/h Przy większych prędkościach swoje miejsce oddaje Św.Piotrowi
Awatar użytkownika
Blunio
Posty: 5793
Rejestracja: 11 marca 2008, 10:21
Motocykl: Trek X-Caliber 8
Lokalizacja: Warszawa Bemowo
Wiek: 72
Status: Offline

Re: Próba opisania podróży po Europie :) 1- 19 sierpnia 2009

Post autor: Blunio »

Bardzo ciekawy opis. Czekam na więcej. A tak przy okazji, jak się odbył Tour de Pologne Moni ??? Tyle się słyszało o przygotowaniach, a tu potem ciszszszszaaaa :-(
Nadzieja to ogień. To ogień, który chce płonąć nawet wtedy, gdy jest gaszony. Nadzieja to nieodparte dążenie, by odnajdywać sens w bezsensie i odkrywać prawdę w zamęcie kłamstw.
Samochód z Niemiec a kobieta z Polski - nigdy odwrotnie!!!
Awatar użytkownika
rembrandtin
Posty: 493
Rejestracja: 25 czerwca 2008, 15:10
Motocykl: 535
Lokalizacja: Pilawa
Status: Offline

Re: Próba opisania podróży po Europie :) 1- 19 sierpnia 2009

Post autor: rembrandtin »

Super opis. Gratki. A Konzum to rzeczywiście coś świetnego :mrgreen: Hvala.
Awatar użytkownika
motobambo
Posty: 350
Rejestracja: 26 stycznia 2009, 10:08
Motocykl: Junak
Lokalizacja: Pińczów
Wiek: 42
Kontakt:
Status: Offline

Re: Próba opisania podróży po Europie :) 1- 19 sierpnia 2009

Post autor: motobambo »

no świetnie !!!! podziwiam za odwage, widać że niesamowite wspomnienia
Awatar użytkownika
Maćko
Posty: 705
Rejestracja: 14 grudnia 2008, 16:46
Motocykl: MG California, Norge
Lokalizacja: Łódź
Wiek: 57
Status: Offline

Re: Próba opisania podróży po Europie :) 1- 19 sierpnia 2009

Post autor: Maćko »

Super opis i zazdroszczę odwagi.W tej chwili przemieszczam się przez Chorwację i Czarnogórę niestety samochodem :-( i sam się przekonałem, że na tutejszych serpentynach jest trochę kręcenia. A co do burz to fakt, są niesamowite. Takich grzmotów w życiu nie słyszałem. Pozdrawiam
Awatar użytkownika
Kożuch
Posty: 3443
Rejestracja: 11 maja 2008, 17:11
Motocykl: Virago 750,VL 1500,CB1300,XV1900, FJR1300
Lokalizacja: Poznań Góra
Wiek: 48
Status: Offline

Re: Próba opisania podróży po Europie :) 1- 19 sierpnia 2009

Post autor: Kożuch »

Ewcia pisze:Chłopacy pili jak co dzień piwo Ożujskie. W dwulitrowych butelkach
Wy nie wiecie, że od naszego pobytu piwo nazywa się Kożujskie?? :)
Obrazek
Awatar użytkownika
Szymon
Posty: 3317
Rejestracja: 11 kwietnia 2008, 09:42
Motocykl: Noise Generator 1100
Lokalizacja: Grójec
Wiek: 52
Status: Offline

Re: Próba opisania podróży po Europie :) 1- 19 sierpnia 2009

Post autor: Szymon »

Kożuch pisze:
Ewcia pisze:Chłopacy pili jak co dzień piwo Ożujskie. W dwulitrowych butelkach
Wy nie wiecie, że od naszego pobytu piwo nazywa się Kożujskie?? :)
Skromniacha :lol:
Kobieta, która jęczy w nocy, nie warczy w dzień.

Obrazek
Awatar użytkownika
magdat
Posty: 393
Rejestracja: 19 kwietnia 2009, 21:40
Motocykl: HD Sportster 883
Lokalizacja: Londyn, UK
Status: Offline

Re: Próba opisania podróży po Europie :) 1- 19 sierpnia 2009

Post autor: magdat »

Ewcia - gratuluję, czyta się jednym tchem :bravo: :bravo:
Startuj do Świata Motocykli :grin:
Pozdrawiam, magdat
Awatar użytkownika
Ewcia
Posty: 106
Rejestracja: 25 stycznia 2009, 17:54
Motocykl: Antka :P
Lokalizacja: Białystok
Wiek: 38
Kontakt:
Status: Offline

Re: Próba opisania podróży po Europie :) 1- 19 sierpnia 2009

Post autor: Ewcia »

Dziękuje wszystkim za opinie ! :grin:
Kożuch pisze:Wy nie wiecie, że od naszego pobytu piwo nazywa się Kożujskie?? :)
Teraz już na pewno będę wiedziała, przepraszam za to niedopatrzenie :wink: !
"W życiu piękne są tylko chwile"
dzodzo23
Status: Offline

Re: Próba opisania podróży po Europie :) 1- 19 sierpnia 2009

Post autor: dzodzo23 »

opis malina :rock: czekam na druga czesc z niecierpliwoscia bo niestety przez ostatnie wydarzenia do tej pory nie wiem jak bylo na "włajażu" :razz: pozostaje mi tylko zazdroscic ale o tym juz wiecie hehehe bo moje wakacje to jedna wielka kicha :cry: dozo Ewciu i brawo :bravo:
Awatar użytkownika
ROUTE 66 RIDER
Posty: 1198
Rejestracja: 05 września 2007, 21:54
Motocykl: Virago XV750,VZR1800
Lokalizacja: Warszawa
Wiek: 60
Status: Offline

Re: Próba opisania podróży po Europie :) 1- 19 sierpnia 2009

Post autor: ROUTE 66 RIDER »

:rock: Ewcia - ty to masz talent, w następnym Zdworzu zrobimy konkurs na najbardziej fascynującą opowieść z wakacji :bravo: :nazdrowie: :bravo:

szerokości

ROUTE 66 RIDER
VIRAGO XV 750
[you] -- pozdrówka z waffki
"JEŹDZIĆ TRZEBA, AŻ SIĘ NIE DA"
Obrazek
Awatar użytkownika
romanthorne
Posty: 538
Rejestracja: 24 listopada 2008, 22:59
Motocykl: Honda 250 Rebel
Lokalizacja: BRODNICA
Wiek: 79
Status: Offline

Re: Próba opisania podróży po Europie :) 1- 19 sierpnia 2009

Post autor: romanthorne »

No kurczę zaniemówiłem.Super opis!Szczególnie wejście na prom.Szerokości.
Jest prawie nieźle.
Awatar użytkownika
Malobrody
Posty: 400
Rejestracja: 17 maja 2008, 20:57
Motocykl: xv 750
Lokalizacja: Zarzyce Wielkie
Wiek: 44
Kontakt:
Status: Offline

Re: Próba opisania podróży po Europie :) 1- 19 sierpnia 2009

Post autor: Malobrody »

Świetny opis, świetne wakacje.
Zainspirowałaś mnie - może napisze coś o Walii z tego roku.
woyo
Status: Offline

Re: Próba opisania podróży po Europie :) 1- 19 sierpnia 2009

Post autor: woyo »

zaje..ste,pozdro!!! :bravo: :rock: :wink:
Awatar użytkownika
gutek_sm
Posty: 215
Rejestracja: 04 czerwca 2009, 22:21
Motocykl: Sympatyk
Lokalizacja: Kraków
Wiek: 48
Status: Offline

Re: Próba opisania podróży po Europie :) 1- 19 sierpnia 2009

Post autor: gutek_sm »

Super opis i super wakacje. Gratuluję!!!
Kiedy ciąg dalszy?!?!?!?!
Jak każda kobieta tak też i Virago, najkorzystniej wygląda gdy jest prawie nago.
Awatar użytkownika
Antek
Posty: 1141
Rejestracja: 27 grudnia 2007, 13:16
Motocykl: Yamaha XV 1100 Virago '97
Lokalizacja: Białystok
Wiek: 38
Status: Offline

Re: Próba opisania podróży po Europie :) 1- 19 sierpnia 2009

Post autor: Antek »

gutek_sm pisze:Super opis i super wakacje. Gratuluję!!!
Kiedy ciąg dalszy?!?!?!?!
Mam informacje z pewnego źródła że Ewcia już nad tym pracuje więc cierpliwości :rock:
Obrazek Czy daleko oni....?
Awatar użytkownika
Ewcia
Posty: 106
Rejestracja: 25 stycznia 2009, 17:54
Motocykl: Antka :P
Lokalizacja: Białystok
Wiek: 38
Kontakt:
Status: Offline

Re: Próba opisania podróży po Europie :) 1- 19 sierpnia 2009

Post autor: Ewcia »

No więc jest część II :smile:

Od momentu opuszczenia promu, pół dnia gnaliśmy przed siebie, z przerwą na śniadanie w jakimś sadzie. Trochę zmęczeni, trochę brudni, około 13stej dotarliśmy na obrzeża Neapolu. Po prawej stronie coraz mocniej widać było Wezuwiusza. Zgubiliśmy się właściwie jeszcze przed Neapolem. Przekroczyliśmy płatną bramkę i szybko okazało się, że to nie jest nasza droga i trzeba się stamtąd zawrócić. Chłopacy stanęli przy ulicy, zgasili silniki. Byli źli, atlas mało co nie skończył podarty na strzępy. Próba podejścia do taksówkarza, aby spytać o drogę, okazała się tylko stratą czasu, bo przecież znaleźć Włocha mówiącego po angielsku, graniczy z cudem, jak już się właściwie od rana przekonywaliśmy. Na migi trudno wytłumaczyć drogę, która składa się z więcej niż trzech zakrętów. Było nieznośnie gorąco. Ja nawet nie schodziłam z motoru, patrzyłam tylko w lusterku na coraz bardziej zirytowanych chłopaków, desperacko szukających kogoś, z kim dałoby się w jakiś sposób dogadać. Nagle z naprzeciwka wyjechała poobijana Multipla. Zatrzymała się na ulicy, praktycznie pod prąd a ze środka wyszedł starszy mężczyzna, wyglądający jak Święty Mikołaj z amerykańskich filmów. Minął motory i podszedł do chłopaków. Zapytał ich, czy może jakoś pomóc. Stali i rozmawiali (PO ANGIELSKU ! ) dobre 5 minut a potem chłopacy wsiedli na motory i ruszyliśmy. Łukasz powiedział, że na razie będziemy jechali za nim, że pokaże nam drogę. Przekroczyliśmy znów płatną bramkę, więc dwie strony w ciągu 20 minut kosztowały nas 30 zł od motoru. Jechaliśmy kilka minut. Neapol już od samego początku zaczął przerażać. Żadnych drogowskazów, znaków gdzie i którędy jechać. Te miasto na pewno nie jest stworzone dla turystów. Zatrzymaliśmy się pod wjazdem na Wezuwiusza. Ulicę wcześniej ujrzałam pierwszy i jedyny znak kierujący w to miejsce. Białobrody mężczyzna wysiadł i zapytał, gdzie chcemy dojechać. Powiedzieliśmy mu że do Pompei i na Wezuwiusza. Zaśmiał się tylko, bo było już po 15stej, a oba te miejsca otwarte są tylko do 17stej. Na Pompeje jak się okazało, trzeba poświęcić minimum 3-4 godziny, więc próba zwiedzenia ich dziś, byłaby zupełnie bezsensowna. Powiedzieliśmy, że w takim razie musimy znaleźć jakieś pole namiotowe. Gennaro- bo tak miał na imię nasz wybawca, powiedział że w Neapolu jest tylko jedno, może dwa pola namiotowe i najlepiej będzie, jak pojedziemy do niego, on sprawdzi numery w Internecie, zadzwoni tam a potem pokaże nam drogę. Zgodziliśmy się na to od razu, bo wiedzieliśmy, że sami sobie tu nie poradzimy albo skończy się to tak, że nie znajdziemy żadnego pola i wściekli wyjedziemy jak najdalej za to miasto, bez zwiedzania czegokolwiek. Pojechaliśmy więc za Multiplą. Jechaliśmy i jechaliśmy, setki zakrętów, uliczki tak wąskie, że wydawałoby się, że jednokierunkowe, ale jakimś cudem mieściły się tam pasy w obie strony. Byłam w coraz mocniejszym szoku. 90% samochodów było poobijanych. Nie miały albo lusterek, albo zderzaków, obite z każdej, albo tylko z jednej strony, wgniecione jak puszki coca- coli. „Nasza” Multipla też pod tym względem nie wyróżniała się z tłumu. Jechaliśmy tak dobre 20 minut, byliśmy już źli, bo tak naprawdę po co my za nim jedziemy ? – myśleliśmy sobie wtedy. Wywiezie nas gdzieś na koniec miasta i tyle z tego będzie, a jak damy radę stąd wyjechać ? W końcu się zatrzymaliśmy. Co to…. ?! Co to jest, to przecież nie jest jego dom, tylko jakiś warsztat samochodowy… Kilku mężczyzn podchodzi do samochodu, witają się z naszym „Mikołajem”, wyciągają mu siedzenia z samochodu do mycia. A on sobie z nimi rozmawia w najlepsze. Yyy…. ? Zaraz potem podszedł do nas i zaczęliśmy rozmawiać. Pytał ile już przejechaliśmy, gdzie jedziemy, jak się podróżuje. Powiedział że jadąc, zobaczył polską flagę na motorze i chłopaków z mapą i wiedział, że musi się zatrzymać, bo ma w Polsce przyjaciół i bardzo dobrze myśli o tym kraju. Bardzo fajnie nam się z nimi rozmawiało, ale nastroje mieliśmy takie sobie i wolelibyśmy już sprawdzić gdzie jest to pole, bo wizja szukania miejsca na nocleg w nocy, w tym przerażająco wielkim mieście, naprawdę nas niepokoiła. „This is my flat”- powiedział Gennaro, pokazując na stojący zaraz za bramą blok. Uff… odetchnęliśmy. Zaraz potem tam podjechaliśmy. Motory zostawiliśmy na parkingu. Gennaro wprowadził nas do jakiegoś pomieszczenia na parterze. Stał tam wielki tor na wyścigowe samochodziki. Zapoznaliśmy się z ludźmi, którzy tam siedzieli- trzech mężczyzn i jedna kobieta. „This is friends of mine”- usłyszeliśmy. Chłopacy od razu dostali w ręce dżojstiki i zaczęli zabawę ;) Okazało się, że tu, w tym miejscu odbywają się mistrzostwa Europy w tych wyścigach. Przyjaciele Gennaro byli niezwykle mili, dla nas to również było niezwykłe. Próbowali z nami rozmawiać, chociaż po angielsku nie mówili nic. Prosili Gennaro, żeby nam tłumaczył.
Obrazek
Zaraz potem znów poszliśmy na dół, do toru z samochodzikami i siedzieliśmy tam z przyjaciółmi Gennaro. Dostaliśmy pyszne bułeczki i kolejne piwa. Na szczęście pije się tam w małych puszkach, bo inaczej chyba byłoby po nas. Ci ludzie byli tak mili, że siedziało się tam naprawdę fantastycznie. Pokazywali nam, jak są zbudowane te malutkie samochodziki, jak działają, jak trzeba je naprawiać. To chyba ich całe życie. Cały czas chcieli nam coś tłumaczyć, coś pokazywać. „Okej, we go!” – powiedział Gennaro i po chwili siedzieliśmy już w Multipli, a motory stały w garażu. Nie wiedzieliśmy gdzie jedziemy i czego się mamy spodziewać, nie wyglądaliśmy tez za bardzo wyjściowo- szczerze mówiąc po ostatniej nocy na promie w ogóle kiepsko wyglądaliśmy ;) Pomyśleliśmy, że Gennaro wysadzi nas w centrum żebyśmy pozwiedzali a potem nas stamtąd odbierze, bo wiedzieliśmy też, że ma umówione spotkanie o 19.00 gdzieś na mieście, a już właśnie dochodziła 19sta. Jechaliśmy tymi wąskimi uliczkami, bez żadnych zasad ruchu drogowego. Zatrzymaliśmy się przy wjeździe na Wezuwiusza, przy tarasie widokowym. Wysiedliśmy wszyscy, Gennaro wziął kartkę, długopis i zaczął nam tłumaczyć, jak wybuchł Wezuwiusz. Rozrysowywał wszystko na kartce, pokazał że wybuch rozerwał wulkan na dwie części i dlatego teraz wygląda tak, jakby to były dwie góry. Obok stała grupka turystów, którzy też słuchali go z zaciekawieniem. Wytłumaczył, wsadził nas powrotem do samochodu i pojechaliśmy dalej. Niepewni tego, co się stanie za minutę, co za pół godziny a co za trzy. Ale było wspaniale. Jeździliśmy tymi niesamowitymi uliczkami tego niezwykłego miasta. Od punktu widokowego do punktu widokowego, od zamku do zamku, od placu do placu. Wysiadaliśmy, Gennaro opowiadał o tym miejscu i jechaliśmy dalej. Był najlepszym przewodnikiem, jakiego można sobie wyobrazić. Mówił i mówił, a opowiadał w taki sposób, że po godzinie pokochaliśmy to miasto. Zaskakiwani byliśmy na każdym kroku. Najbardziej jego osobą. Nie wiedzieliśmy tak naprawdę kim on jest, oprócz tego, że już wcześniej dowiedzieliśmy się że jest psychoterapeutą i założycielem związku przeciw pedofilii- Paidea. Pytaliśmy, czy pedofilia jest dużym problemem we Włoszech. Usłyszeliśmy, że ogromnym. Jak jechaliśmy samochodem, Gennaro co chwilę machał do kogoś z okna, ludzie mu odmachiwali. Na ulicy stał zaparkowany radiowóz, a on nacisnął na klakson i zatrąbił na stojących obok policjantów, popukując się w czoło. U nas byłoby to nie do pomyślenia, więc popatrzyliśmy tylko na siebie przerażeni , a on zatrzymał samochód, roześmiał się i przywitał z panią i panem policjantem ;) i powiedział do nas coś, co potem słyszeliśmy już na każdym kroku: „This is friends of mine”. Tej nocy słyszeliśmy to zdanie wiele razy, i o panu kioskarzu, przy którym zatrzymał się na chwilę aby się przywitać, i o pracownikach jakiejś małej knajpki, do której zabrał nas na szybkie piwo i paluszki w przerwie zwiedzania i o panu z lodziarni i o panu z restauracji… wszyscy byli jego przyjaciółmi. Gdy zatrzymaliśmy się na światłach a przez przejście przechodziła kobieta z małym dzieckiem, paląca papierosa, Gennaro powiedział nam, że za coś takiego powinna dostać mandat, że on wywalczył takie prawo, że przy dziecku nie można palić. Wcześniej pokazywał nam ludzi, którzy śmigają po mieście na skuterach bez kasków, a tam naprawdę co chwila jest jakaś niebezpieczna sytuacja i że on prowadzi kampanię która będzie nakazywała używania kasków i zmuszała policję do zatrzymywania takich śmiałków. Zapytaliśmy go więc, kim jest no i dowiedzieliśmy się że był szefem policji w Neapolu i zajmował się dziećmi i młodzieżą. Teraz już się nam wyjaśniło, dlaczego trąbił na policjantów ;) Zaczęło się ściemniać, a z najbardziej popularnego punktu widokowego, to miasto wyglądało nieziemsko. Nie kończyło się po prawej stronie, nie kończyło się po lewej, w głąb też nie było widać końca. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Gennaro chyba odwołał swoje spotkanie, bo zbliżała się już 21, a my nadal zwiedzaliśmy Neapol. Pojechaliśmy nawet do ośrodka w którym przebywają zatrzymani przez policję narkomani i dealerzy. Pracuje tam jego żona. U nas w Polsce zamyka się ich do więzienia, tutaj przebywają w ośrodku z komputerami, Internetem, bilardem i innymi wygodami. Mają cały czas otwartą bramę, z tym że jeśli ją przekroczą, pójdą resztę wyroku odsiedzieć do więzienia. I słowo daję- wszyscy siedzieli sobie na podwórku, na ławeczkach, spacerowali przy otwartej bramie i nikt nawet chyba nie myślał o tym, żeby zrobić krok za nią.
Obrazek Obrazek
Nigdy nie poznałam żadnego miasta w taki sposób. Jeździliśmy po Neapolu cztery godziny. Widzieliśmy najbogatsze dzielnice, z mnóstwem drogich sklepów, widzieliśmy też dzielnice, w których balibyśmy się wysiąść z samochodu. Sam Gennaro powiedział, że nie można tu chodzić samemu. Gangsterskie osiedla, ludzie patrzący na nas takim wzrokiem, którego wolałabym już nigdy na żywo nie zobaczyć. Przed nami wyłoniły się trzy bardzo tandetnie zdobione kapliczki z Matką Boską i tysiącem świecidełek, oddalone od siebie o zaledwie kilka metrów. „Tu cztery lata temu zginęły trzy osoby”- powiedział Gennaro, gdy mijaliśmy pierwszą z nich. „Tu cztery, a tam dalej sześć”. Wszystko w strzelaninie. To naprawdę zrobiło wrażenie… Nie da się tego opisać. Gennaro powiedział, że w tym mieście się urodził i tu spędził całe życie. Że kocha to miasto i że dla niego radością jest to, że może nam je pokazać, opisać i może choć trochę zarazić tą miłością. Udało mu się to. Zatrzymaliśmy się jeszcze w dzielnicy pełnej straganików z jedzeniem i owocami morza. Gennaro przedstawił nas swoim przyjaciołom i kazał dać nam na spróbowanie owoce morza. Dostaliśmy małże i ośmiornice. Polewaliśmy je sokiem z cytryny i jedliśmy jak szaleni, patrząc na siebie, śmiejąc się i nie wierząc że to wszystko dzieje się naprawdę. Musieliśmy wyglądać naprawdę śmiesznie ;)
Obrazek
Potem pojechaliśmy dalej i zatrzymaliśmy się przy prawdziwej włoskiej restauracji, przy wąskiej uliczce, ze stolikami na podwórku. Nasza trójka na pewno nie pasowała tam wizualnie tego wieczoru;) W dodatku bardzo się krępowaliśmy, co chwilę patrzyliśmy na siebie zastanawiając się czy to wszystko dzieje się naprawdę, Gennaro wydał już na nas dziś pewnie trochę pieniędzy a my go przecież kompletnie nie znaliśmy. Tylko że nie dało mu się odmówić i powiedzieć nie, ja go prawie rozzłościłam mówiąc, że mamy całą przyczepkę jedzenia z Polski i damy sobie radę ;) Tu kelnerzy to też byli „friends of Gennaro”. Gennaro zamówił nam spaghetti. Ja nie chciałam ryzykować i wzięłam normalne boloniese, chłopacy dali się namówić na spaghetti z owocami morza. Gennaro sobie wziął to samo. Było naprawdę zabawnie, uczył chłopaków jak to jeść, to trzeba wyssać ze skorupki, to pokroić, to wydłubać ;) jejku, ludzie ze stolików obok nas musieli mieć niezły ubaw. Zacytuję Jędrka: „Gdybym jadł to w domu, na pewno by mi smakowało, a teraz jestem tak zmęczony jak nigdy, cały się zasapałem, boli mnie kręgosłup. Nigdy się tak nie zmęczyłem przy jedzeniu” ;) Siedzieliśmy tam długo, bardzo długo, Gennaro zamówił też Cin cina na toast i kazał kelnerowi polać wszystkim gościom dookoła… W tym trzem młodym dziewczynom z Paryża, ze stolika obok, z którymi wcześniej dzielił się jedzeniem i rozmawiał przez prawie pół godziny w taki sposób, że wszystkie siedziały i patrzyły jak w obrazek, na tego 60- letniego mężczyznę. Ehh :wink: Nie wiem skąd to wynikło, ale jakoś zaczęliśmy rozmawiać o lotnictwie. Nie pamiętam już, może dlatego że ciągle latały nad nami samoloty, bo obok było lotnisko. Łukasz powiedział, że fascynuje się lotnictwem na co on się zaśmiał, wyjął swój portfel a z niego legitymację lotniczą. Gennaro w wieku 19 lat został pilotem samolotów pasażerskich na 120 osób. I też nie pamiętam jak, czy sami spostrzegliśmy legitymację obok czy on nam pokazał… w każdym razie wyjął jakąś plakietkę i dał nam do ręki a my przeczytaliśmy… „President of Neapoli”. Tego też nie jestem w stanie opisać. Łukasz powiedział tylko: „Kurcze… nie wierzę… siedzimy i pijemy z prezydentem Neapolu…” Cała nasza trójka była w szoku. Gennaro był prezydentem kilka lat temu. To dlatego tak dobrze zna to miasto i tak wiele wie o jego mieszkańcach. Od tamtej pory nie potrafiliśmy wyjść z szoku. Najwspanialsze w tym wszystkim było to, że on nic nam nie powiedział na początku, niczym się nie chwalił, a to przecież są ważne rzeczy. Poznaliśmy go o 15stej a wszystkiego dowiadywaliśmy się stopniowo i przez przypadek… to ze był szefem policji, pilotem, psychoanalitykiem, psychoterapeutą, założycielem Paidei, w końcu prezydentem… Nie, nie, nie to już dużo jak na nas. Najlepszy był moment, gdy Gennaro dostał rachunek. Wcześniej jeszcze, gdy wyszedł do toalety, Jędrek powiedział że może dołożymy mu się do rachunku, chociaż trochę. I tak by nic od nas nie wziął, ale może chociaż wypada zaproponować. No a potem Łukasz kątem oka zobaczył rachunek i … zbladł. „200 euro….”- wyszeptał tylko ;) 700 zł za cztery talerze spaghetti… śmialiśmy się wtedy z Jędrka, ile moglibyśmy mu się dołożyć ? 30 zł ? ;) Gennaro był już lekko pod wpływem tego cin cina, ale ciągle było mu mało nocnego podbijania Neapolu, powiedział że zabierze nas na Cornetti, jak się potem okazało (czego nie wiedzieliśmy, a Antek myślał że to jakiś punkt widokowy, gdy Gennaro zapytał czy chcemy jechać na cornetti a on zaczął energicznie kiwać głową że tak;) że cornetti to rogaliki z nutellą. Wsiedliśmy do samochodu już nie w czwórkę, a w siódemkę, bo Gennaro zaprosił też te trzy dziewczyny ze stolika obok ;) i pojechaliśmy wszyscy, przy kasie Gennaro nas tylko policzył jak dzieci w przedszkolu i zamówił odpowiednią ilość- dla każdego po jednym rogaliku i jednym drinku. Potem odwiózł dziewczyny pod ich hotel a my sami wracaliśmy do mieszkania jakieś pół godziny. Neapol nocą jest jeszcze bardziej fascynujący. I choć nie można powiedzieć o tym mieście, że jest piękne, bo tak naprawdę jest brudne, pełne śmieci na ulicach i zatłoczone, jest jedyne w swoim rodzaju. Żyje swoim życiem, ludzie jeżdżą poobijanymi samochodami, a jak się stukną, nie wzywają policji, tylko machają do siebie ręką i jadą dalej. Wszyscy używają klaksonów tak często, jak używa się kierunkowskazów, sygnalizują sobie w taki sposób, kto jedzie pierwszy, a kto kogo przepuszcza. Jeździsz po tym mieście kilka godzin a i tak nigdzie nie widzisz jego końca. Panorama wygląda jak fotomontaż, morze dookoła jak groźny port, chroniący tego miejsca. I świadomość tego, że pod tobą ciągle przelewa się lawa. Ciągle płynie, bulgoce gdzieś pod twoimi stopami i sprawia, że Wezuwiusz górujący nad miastem, ciągle jest niebezpieczny i w każdej chwili może dać o sobie znać. To wszystko sprawia, że nie ma drugiego takiego miasta. To wszystko sprawia, że można podpisać się pod tytułem filmu: „Zobaczyć Neapol i umrzeć”.
Jędrek spał w mieszkaniu Gennaro, a my z Antkiem dostaliśmy do dyspozycji jego biuro na dole. Były tam cztery pokoje, plazma, wielkie łóżko, klimatyzacja i wszystko inne. Po tylu nocach w namiocie, w większości na dziko, takie warunki to było jak 5- gwiazdkowy hotel. Nawet lepiej. Gennaro kazał jeszcze obiecać, że jutro też zostaniemy u niego na noc i że na Wezuwiusza pojedziemy razem. Obiecaliśmy.
Na drugi dzień rano, wyspani i ciągle pod wrażeniem minionej nocy, pojechaliśmy do Pompei. Gennaro chciał jechać z nami, ale miał swoje obowiązki. Podwiózł nas na stację, bo do Pompei jedzie się miejską koleją, sprawdził nam dokładnie pociąg powrotny, wytłumaczył wszystko i powiedział, że będzie tu na nas czekał po powrocie. Pompeje robią ogromne wrażenie, miasto sprzed 2 tys lat, miejskie kuchnie, ulice, domy, pozostałości po ogrodach, malowidła, które się jeszcze zachowały. Bardzo działa tam wyobraźnia.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Po jakiś 4 godzinach wysiedliśmy już na stacji, gdzie miał czekać Gennaro. Wyszliśmy przed budynek, śmiejąc się, że może go nie będzie, że to była podpucha, sprzedał nasze motory i zniknie, a my przecież nawet w życiu nie znaleźlibyśmy drogi do jego domu;) Ale gdy tylko wyszliśmy przed budynek i zobaczyliśmy go śpiącego w Multipli, upewniliśmy się tylko, że wszystko co, co działo się wczoraj, działo się jednak naprawdę. Gennaro był smutny. Powiedział że bardzo nas przeprasza, ale jego siostrzeniec jest w szpitalu w Rzymie i on musi do niego jechać, zabrać jeszcze dzieci z wakacji i nie może dziś z nami być, zająć się nami. Powiedzieliśmy że nie ma sprawy, że pojedziemy dalej, że dla nas to przecież normalny dzień. A on przepraszał i przepraszał, powiedział że da nam klucze od swojego domu, żebyśmy zostali sami. Powiedzieliśmy że nigdy się na to nie zgodzimy, a on powiedział że w takim razie chociaż klucze od swojego biura. Było nam głupio, sam fakt że chce nam powierzyć klucze, nie znając nas przecież zupełnie i mając w domu tyle cennych rzeczy. Ustaliliśmy że pojedziemy dalej. Gennaro ledwo się na to zgodził. Cały czas był przybity. Zawiózł nas do domu, zabraliśmy rzeczy z biura i poszliśmy wszyscy do garażu. Zrobiliśmy wspólne zdjęcie. Gennaro patrzył na chłopaków, jak się pakowali i cały czas powtarzał, że jest mu przykro, że nie tak miało być, że nas zawiódł. Nie wiedzieliśmy jak go przekonać, że tak bardzo się myli, że to co my wczoraj przeżyliśmy dzięki niemu i ile mu zawdzięczamy, to naprawdę coś dla nas niezwykłego. Jędrek spytał, czy on często tak ma, że tak bierze obcych ludzi do domu. Zaśmiał się tylko i powiedział: „No, no… no”. Więc tym trudniej uwierzyć w to, jakimi byliśmy szczęściarzami wczoraj, od momentu zatrzymania się Gennaro przy naszych motorach, poprzez całą tą niezwykłą noc aż do dziś.
Obrazek Obrazek
Już wczoraj Gennaro powiedział, że kilka kilometrów od Neapolu, na wyspie Calapri (chyba tak to się nazywa) ma swoją willę i jacht i że w następne wakacje musimy tam do niego pojechać. Potraktowaliśmy to jako zwrot grzecznościowy ;) a dziś Gennaro powtarzał to kilka razy i kazał obiecać, że przyjedziemy. Gdy chłopacy uśmiechali się i mówi tak, on podszedł do mnie i powiedział: „Ewa, oni się ze mnie śmieją, ale ty musisz obiecać, że przyjedziecie tu za rok. Obiecasz?” „Obiecuję”. Powiedział też, że gdy tylko coś się stanie, mamy od razu do niego dzwonić, a on nam pomoże. Mieliśmy jego wizytówki, jego numer telefonu, on miał nasze numery. Chcieliśmy jeszcze zobaczyć Wezuwiusza, więc Gennaro wyprowadził nas aż pod wjazd i tam się ostatni raz pożegnaliśmy. Przytulił nas mocno, jeszcze kilka razy zdążył przeprosić i kolejne kilka, znów obiecać, że za rok wszyscy się tu spotkamy. Trudno było się z nim rozstać. Trudno uwierzyć, że to wszystko co nas spotkało, działo się naprawdę. I trudno rozstać się z tym miejscem. Gdy wsiedliśmy na motory i pomachaliśmy mu ostatni raz, łzy zaczęły mi płynąć samowolnie. Taki człowiek jak Gennaro zdarza się chyba jeden na milion. A że zdarzył się akurat we Włoszech, w tym krzykliwym kraju nerwowych ludzi, to już w ogóle jest jakiś cud. Nigdy tego nie zapomnimy. Na Wezuwiusza prowadzi kilkanaście zakrętów. Cały czas jedzie się serpentynami. W pewnym momencie Łukasz zatrzymał się, bo z naprzeciwka jechał autokar. Potem znów ruszyliśmy dalej. Zrobiliśmy dwa zakręty a Jędrka ciągle nie było widać za nami. Łukasz zatrzymał motor i pobiegł w dół. Okazało się, że Jędrek przewrócił się zaraz po tym, jak stanęliśmy przed autokarem, upadł z miejsca i nawet mimo tego, że był w rękawicach, obdarł sobie kostki, które bolały go już potem do końca wyjazdu. Nie dał rady sam podnieść motoru. Prawe lusterko całkiem się połamało i pobiło. Dobrze że nie stało się nic poważniejszego, niżej mijaliśmy miejsca, w których taki upadek mógł się skończyć dużo gorzej.
Z parkingu na Wezuwiusza wchodzi się 15 minut. Przy kraterze widoki są naprawdę warte zobaczenia i wciąż jeszcze śmierdzi siarką. W jednym miejscu ciągle unosił się dym.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Przed 17stą znów ruszyliśmy w drogę. Znów w nieznane, nie wiedząc gdzie wylądujemy tej nocy, czyli wszystko wraca do normy. Jednak z tym miastem wyjątkowo ciężko było się pożegnać. Wyjechaliśmy na autostradę do Rzymu i pruliśmy przed siebie. Jechaliśmy jakieś trzy godziny, a gdy zaczęło się ściemniać a na spanie przy morzu nie było szans, wykąpaliśmy się tylko na wyjątkowo brudnej plaży z czarnym piaskiem a potem znaleźliśmy z trudem jakieś pole, na którym się rozbiliśmy i tak przekoczowaliśmy tę noc, wspominając cały czas poprzednią i śmiejąc się z siebie, że 24 godziny temu jedliśmy owoce morza i piliśmy piwo z prezydentem Neapolu, a dziś znów powrót do normalności w krzakach ;)
Obrazek Obrazek Obrazek
Rano wyruszyliśmy do Rzymu, do którego było już blisko. Baliśmy się tego miasta, baliśmy się że będzie całe zakorkowane i z tymi motorami, w upale będzie więcej złości niż radości z tego miejsca. Jak bardzo się myliliśmy! Od samego wjazdu do Rzymu, droga była super, żadnych korków, cały czas kierowali na centrum i wszystko odnaleźliśmy bez problemu. Najpierw pojechaliśmy do Koloseum i spędziliśmy tam prawie dwie godziny, potem Watykan. Za mało tego Rzymu, bardzo za mało, bo to piękne miasto i pewnie trzeba tam spędzić 5 dni, żeby poznać je dobrze. Ale trzeba było jechać dalej. Na pewno kiedyś tu wrócimy.
Obrazek Obrazek ObrazekObrazek Obrazek Obrazek Obrazek ObrazekObrazek Obrazek Obrazek
Mijają prawie dwa tygodnie naszej podróży. Jest 13 sierpnia, wieczór. Śpimy na plaży miejskiej a z hotelu niedaleko nas docierają szalone dźwięki włoskiej muzyki. Chyba jakaś dyskoteka. A my ciągle wspominamy Neapolitańską noc i naszego Gennaro.
Obrazek Obrazek
Kolejnego dnia koło południa jesteśmy już w Pizie. Krzywa wieża jest naprawdę krzywa a cały plac robi duże wrażenie, tylko że strasznie dużo tam turystów a 70% z nich robi sobie zdjęcie „podpierające” wieżę, Antek oczywiście jest jednym z nich;) Ludzie leżą na trawie, podpierają wieżę nogami, głową, plecami, czym tylko…  I tu spotyka nas niemiła sytuacja, ponieważ Jędrkowi ukradli komórkę. Właściwie było to tak, że na parkingu było kilku murzynów, którzy proponowali pilnowanie samochodów, „rzucenie okiem” w zamian za jakieś pieniądze. Jędrka jeden z nich uczepił się bardziej, a on nic nie zapłacił i odjechaliśmy. Zaraz za Pizą Jędrek zorientował się, że nie ma komórki i że położył ją na sakwę jak się przepakowywał, więc na pewno spadła przy ruszaniu. Wróciliśmy, chociaż wiedzieliśmy, że nie ma to większego sensu. Na miejscu nie było już tego, który rozmawiał wcześniej z Jędrkiem, ale potem zaraz przyszedł z ironicznym uśmiechem i gdy Jędrek zaczął go pytać o komórkę, momentalnie stał się bardzo agresywny. Jędrek tłumaczył mu spokojnie, że on mu nawet zapłaci, tylko niech tamten mu odda telefon, bo tam są wszystkie numery i w ogóle… Tamten odepchał Jędrka, a miał ponad 2 metry wzrostu i wyglądał naprawdę groźnie. W żaden sposób nie dało się z nim dogadać. Jeśli to on wziął ten telefon, a na pewno tak było, bo Jędrek odjeżdżał mu akurat sprzed nosa, to na pewno pomyślał sobie znajdując ten telefon, jaki ten świat jest sprawiedliwy. Nie dostał żadnych pieniędzy, to dostał telefon…
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Jedziemy już przez ostatnie tereny Włoch, zaczynają się Alpy i robi się naprawdę pięknie. Jedziemy przez krainę zamków, jest jak w bajce. Zrobiło się ciemno, chłopacy znaleźli pole namiotowe i poszli się zarejestrować, ja zostałam przy motorach. Wyszli po 10 minutach z minami wartymi zobaczenia. Powiedzieli że już zapłacili, wszystko było ustalone, a Łukasz się pomylił i dał 50 centów mniej, mieli zapłacić 35.50euro, a dali 35 euro. Antek zaraz się zorientował i zawrócił żeby dać te pieniądze. A właściciel już biegł do nich z krzykiem, ich dowodami i pieniędzmi, krzycząc że nikt go nie będzie oszukiwał i żeby się stąd zabierali. Pole kosztowało dużo a namioty i tak trzeba było rozbić po drugiej stronie ulicy, chodząc za ulicę do łazienki i śpiąc gdzieś pod choinkami. Pojechaliśmy więc wzdłuż górskiego strumienia, znaleźliśmy dróżkę za zakazem wjazdu i rozstawiliśmy na górce namioty. Myliśmy się w lodowato zimnym strumyczku, płynącym przez murowaną rynienkę, a właściwie ja i Jędrek, bo Łukasz zrezygnował z tej przyjemności ;) ale przynajmniej było za darmo i bez nerwów ;)
Obrazek
15 sierpnia. Budzimy się rano z pięknym widokiem na 4 tysięczniki. Poranek jest zimny, co dla nas jest nowością na tej wyprawie. Zebraliśmy się, zjedliśmy śniadanie i pojechaliśmy. Godzinę później przejeżdżaliśmy przez 11 km tunel pod Mont Blankiem, łączącym Włochy z Francją. Łzy mi tam leciały ze strachu, po jednym pasie w każdą stronę, maksymalna prędkość 70 km/h i słabe oświetlenie, a ja ze swoją klaustrofobią na karku, jeszcze ze świadomością tego, że mam tak przejechać 40 km, bo tak się wydawało Łukaszowi ;) Ale na szczęście okazało się, że to 11 km a jak wyjechaliśmy, ukazały się już nam piękne Alpy w całej okazałości. Zaraz potem wjechaliśmy do Chamonix, zostawiliśmy motory na parkingu i kolejką na Aguidi Midi, czyli na wysokość 3842 m. Na górze było pięknie. Mekka alpinizmu z Mt Blanc w tle. Jak spojrzałam na ta niepozornie wyglądającą górę, która mimo swojego łagodnego wyglądu górowała nad wszystkimi innymi, pomyślałam tylko jak bardzo jestem dumna z Łukasza, że rok temu na niej stanął.
Miasteczkiem Chamonix cieszyliśmy się prawie do wieczora. Śpimy zaraz po wjeździe do Szwajcarii, czyli jakąś godzinę drogi od Chamonix. Pole namiotowe z prysznicem, z widokiem na zaśnieżone góry i sąsiadem obok, który przez kilka minut nagrywa kamerą swojego campera ;)
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek
16 sierpnia zaczyna się już nasza droga powrotna. Dziś cały dzień jedziemy po Szwajcarii, droga pewnie trochę męcząca dla chłopaków, bo cały czas serpentynami, ale piękna. Widoki są jak z pocztówek. Zwiedzamy dwie tamy, w tym największą w Europie, na którą wjeżdża się kolejką- Grande Dixence w Wallis. Wieczorem podjeżdżamy jeszcze pod Matterhorn- jeden z pięciu najbardziej rozpoznawalnych szczytów świata. Blisko nie możemy podjechać, właściwie nawet do tego miasteczka nie powinniśmy wjechać, bo trzeba było zostawić pojazd w miasteczku wcześniej i wykupić specjalną przepustkę żeby tu być i dojechać pociągiem lub autokarem. Nas też zastanowiło wcześniejsze miasteczko, całe z parkingów i miejsc postojowych, ale na szczęście pojechaliśmy dalej i chociaż przez chwilę mogliśmy zobaczyć ten niesamowity szczyt. Śpimy na polu namiotowym za grosze, bo chłopacy mówiąc że jesteśmy z Polski dostali duże zniżki ;)
Obrazek Obrazek ObrazekObrazek ObrazekObrazek Obrazek
Kolejny dzień też cały w drodze. Przypadkiem natrafiamy na niezwykły lodowiec, który topiąc się, tworzy pod sobą jezioro z wodospadem i spotykamy tam coś, co potem długo wspominamy- gromadkę świstaków, całą rodzinkę, która nie bojąc się podchodzi do turystów po jedzenie. Dziś zahaczyliśmy nawet o dziesiąte na całej naszej trasie już państwo- Lichtenstein. Spędziliśmy w nim chyba z godzinę ;) Wjeżdżamy do Austrii i w godzinę przejeżdżamy chyba z 9 tuneli, w tym jeden 15 km! Wieczorem odbijamy do Niemiec i śpimy gdzieś na polu kukurydzy.
Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
18 sierpień, rano znów trasa wiedzie nas przez Austrię. Zwiedzamy Salzburg a potem prujemy już z przerwą jedynie na jedzenie. Przed 17stą wjeżdżamy na Słowację, licząc na to, że uda nam się dziś ją przejechać i znaleźć się już w naszym kraju, gdzieś w górach, na kwaterze. Nie udaje nam się to niestety, bo jakieś 100 km od granicy z Polską, chłopacy zatrzymują się, żeby pomóc małżeństwu z Polski na Africa twinn 750, którzy stoją przy drodze i naprawiają coś w motorze. Przebita dętka w przednim kole. Naprawa zajmuje im prawie 1,5 godziny, zrobiło się już ciemno i nie ma sensu jechać dalej, więc znów lądujemy w krzakach. Trochę ciężki ten powrót, dla mnie chyba najbardziej.
Wstajemy wcześnie rano, ale do granicy jest chyba więcej, niż się nam wydawało. Do Polski wjeżdżamy koło 11stej. Pierwsze, co robimy, to zatrzymujemy się na obiad. Prawdziwy schabowy z ziemniakami ! Polskie jedzenie jest wspaniałe. Polskie ceny też. Za cenę tego obiadu, Łukasz we Włoszech kupił dużego Redbulla na stacji benzynowej ;) Jedziemy cały dzień, odzwyczajeni od naszych dróg, ciągle na nie narzekamy. Gdy wyjeżdżamy z Warszawy, jest już prawie 19sta. Przed nami 200 km do domu, z czego 100 przejeżdżamy już po ciemku. Było ciężko, zimno, przyczepiliśmy się do tira- cysterny i tak jechaliśmy przez połowę drogi. Chłopacy to zuchy, wjeżdżamy do Białegostoku przed 22, po 6500tys km cali i zdrowi. Jedziemy prosto na dworzec, na kebaba, który marzył się nam już od dwóch tygodni. 19- sty wieczór naszej podróży, kończymy już we własnych łóżkach. Kończy się największa przygoda mojego życia.
Ostatnio zmieniony 15 listopada 2009, 22:20 przez Ewcia, łącznie zmieniany 1 raz.
"W życiu piękne są tylko chwile"
Awatar użytkownika
gutek_sm
Posty: 215
Rejestracja: 04 czerwca 2009, 22:21
Motocykl: Sympatyk
Lokalizacja: Kraków
Wiek: 48
Status: Offline

Re: Próba opisania podróży po Europie :) 1- 19 sierpnia 2009

Post autor: gutek_sm »

Jeszcze raz gratuluję. Super trasa, super opis i w ogóle super!
Ewcia zbierz całość opowieści i wyślij do ŚM lub Motocykla, zdziwiłbym się gdyby tego nie opublikowali.
Jak każda kobieta tak też i Virago, najkorzystniej wygląda gdy jest prawie nago.
Awatar użytkownika
rembrandtin
Posty: 493
Rejestracja: 25 czerwca 2008, 15:10
Motocykl: 535
Lokalizacja: Pilawa
Status: Offline

Re: Próba opisania podróży po Europie :) 1- 19 sierpnia 2009

Post autor: rembrandtin »

:bravo: :bravo: :bravo:
Piękna przygoda i zaje...sty opis.
Awatar użytkownika
motobambo
Posty: 350
Rejestracja: 26 stycznia 2009, 10:08
Motocykl: Junak
Lokalizacja: Pińczów
Wiek: 42
Kontakt:
Status: Offline

Re: Próba opisania podróży po Europie :) 1- 19 sierpnia 2009

Post autor: motobambo »

no niesamowita przygoda
ODPOWIEDZ