Afryka wcale nie taka dzika, czyli Harleyem po Maroku

Ciekawe miejsca, propozycje wycieczek, co warto zobaczyc? Tematy związane z turystyką motocyklową
Awatar użytkownika
Dredd
Posty: 142
Rejestracja: 14 czerwca 2009, 23:57
Motocykl: H-D, kiedyś Virago 750
Lokalizacja: Warszawa
Status: Offline

Afryka wcale nie taka dzika, czyli Harleyem po Maroku

Post autor: Dredd »

Relacja z wyprawy

Chcieliśmy podzielić się z Wami wrażeniami z wyprawy po Maroku. Piszę w liczbie mnogiej, bo jest ona w istocie dziełem moim oraz kobiety mojego życia. Także relacja to dzieło wspólne: moje (tekst) i żony (zdjęcia). Choć głównie opowiadam o naszej podróży, zamieszczam także kilka wskazówek praktycznych, dla tych, którzy chcieliby do Maroka pojechać motocyklem. Z własnego doświadczenia wiem, że takie rady są niezwykle cenne.

Gdy w ubiegłym roku dostaliśmy od naszych rodziców prezent ślubny w postaci banknotów NBP, na pytanie na co je przeznaczyliśmy padło równocześnie z ust moich i mojej „nowiutkiej” małżonki: jedziemy do Afryki, do Maroka!
- Gdybyśmy wiedzieli, nie dostalibyście tych pieniędzy! (dla wszystkich oczywistym było, że jedziemy tam motocyklem).
Wybór kraju muzułmańskiego oraz kontynentu nie był przypadkowy – tydzień przed ślubem wróciliśmy z Azji pod postacią Turcji.

Z racji sprzedania starego Harleya i kupna nowszego, faktyczne planowanie podróży ruszyło dopiero w maju. Liczyliśmy, że ktoś z nami pojedzie, ale na przeszkodzie stanęły standardowe problemy: koszty podróży, dzieci, nie taki motocykl i związane z tym inne tempo jazdy, etc. Głównym problemem okazał się brak min. 3-tygodniowego urlopu.
A może przewieźć motocykl do Maroka i dopiero stamtąd wyruszyć… ? Są przecież firmy, które wożą motocykle i nawet organizują wakacje.
Nieee!! To ma być przecież nasza „wyprawa motocyklowa”, taka… tylko nasza!
Uważamy zgodnie, że korzystanie z usług tego typu firm to prawie jak pojechać na all-inclusive, a my tak nie chcemy. Nie oznacza to jednak, że jest to jedynie słuszne podejście i nie można mieć innego.
Koniec końców - nikt chętny na wspólną podróż się nie znalazł.
Spojrzeliśmy z żoną na siebie:
- co teraz?
- jak to co?
- cofam pytanie…

Ogromną inspiracją dla nas była znaleziona na Forum Motocyklistów relacja Zenka, który w poprzednim roku wraz ze swoją małżonką objechał kawał Maroka. Tak samo jak my, pojechali tylko we dwoje. My nie widzimy w tym nic zdrożnego, jedynie znajomi, dowiadując się o naszych planach mówili, że jesteśmy lekko szurnięci.

Trasa zakładała 2 warianty – krótszy 10.000km, albo (jeśli damy radę) dłuższy – 11500km. Zrobiliśmy dłuższy pokonując… 12.198km. Aby nie zmarznąć, na podróż wybraliśmy wakacje - start 13 sierpnia, zaś powrót 3 września. Noclegi zarezerwowane jedynie w Europie podczas dojazdu do Maroka; później – pełen spontan. W końcu to wakacje! W dodatku w najlepszej z możliwych wersji – na motocyklu!

Zakładamy wobec tego nieśmiertelne skóry i w drogę! Wyjazd w sobotę skoro świt i „pędzimy” przez Wrocław cały czas autostradami w okolice Frankfurtu nad Menem, gdzie nocujemy w niemieckim hoteliku prowadzonym przez… Chińczyków ;)
Warunki mało „niemieckie”, ale niedogodności zrekompensowało dobre śniadanie. Tym sposobem w pierwszy dzień pokonaliśmy 1093km.

Obrazek


Następnie 3 dni to również połykanie kilometrów autostradami Niemiec, następnie Francji, Hiszpanii. Robimy po 900 – 1100km dziennie, śpiąc we wcześniej zarezerwowanych hotelikach czy motelikach w stylu francuskiej sieci Formula1.
Podczas tego etapu podróży spotkały nas dwie warte opowiedzenia przygody. We Francji, jak się okazało, 15 sierpnia to także święto i w związku z tym zostaliśmy prawie bez jedzenia (no, może poza żelaznym zapasem zupek chińskich). Z pomocą przyszli nam jedyni spotkani podczas całej wyprawy Polacy z Chojnic (wielkie dzięki!). Dostaliśmy spory zapas pieczywa oraz gotowe kanapki na drogę! Z kolei już w Hiszpanii podczas jazdy autostradą postanowiłem sprawdzić dalszy etap trasy na gps-ie i w tym momencie gps urwał się, zaś ja w ostatnim momencie zdołałem go złapać. Plastikowe ramię pękło od wibracji – nie od dziś kobiety na całym świecie mówią, że Harley –Davidson to największy wibrator, jaki miały okazję mieć między nogami. Na szczęście wkręt, który dostałem na stacji paliw, scyzoryk i śrubokręt pozwoliły opanować sytuację.

Obrazek


Obrazek


Obrazek

Czwartego dnia podróży po południu docieramy na wybrzeże Europy ku olbrzymiej paszczy promu mającego przewieść nas przez Cieśninę Gibraltarską. Bilety zarezerwowane? Ależ oczywiście. Oczywiście nie! Przecież jesteśmy na wakacjach ;)
Kupno biletów bezpośrednio przy promie okazało się najlepszym z możliwych rozwiązań – zajęło 2 minuty i było tańsze niż w internecie – 180Euro w 2 strony.

Tymczasem w oddali już majaczy czarny ląd…
Obrazek

Wjeżdżamy motocyklem. Na promie warto zwrócić uwagę jak jest przymocowany. W drodze powrotnej gdyby nie moja reakcja prawdopodobnie miałbym zniszczony wydech lub, nie daj Boże, głowicę – klin blokujący motocykl na przechyłach podłożony został pod wydech… Po ok. 45 minutach, podczas których przechodzimy odprawę paszportową, szczęśliwie dopływamy do Afryki.
Nie korzystając z pomocy myfriendów udajemy się dopełnić formalności – wyrobić marokański pesel i dokumenty dla motocykla (warto ich potem pilnować, bo ponoć bez nich można nie wyjechać z Maroka). Choć jest z tym trochę zabawy, nie jest to problem. Policjanci są mili i pomocni. Później okazuje się, że to cecha Marokańczyków. Do tego otwarci i uśmiechnięci! Wymieniamy euro na dirhamy i cała naprzód ku nowej przygodzie!

Walutą w Maroku jest Dirham - to ok. 40 groszy, zaś euro to 10,50 – 10,70 dirhama. Kurs jest ustalany odgórnie i na terenie całego kraju bardzo zbliżony, więc można śmiało wymieniać pieniądze w pierwszym, lepszym banku. Zapłata kartą gdzieniegdzie była możliwa (choć na naszej trasie oferowała to co piąta stacja paliw), lecz kurs (co okazało się po powrocie) wychodził dość niekorzystnie – 1Euro kosztowało mnie ok. 4,72zł przy kursie w Polsce 4,30zł. Stąd wniosek, że należy mieć ze sobą gotówkę, a ci co chcą oszczędzić ok. 10% powinni unikać płacenia kartą.

Po opuszczeniu promu i wyjechaniu na ulicę Tangeru przeżyłem pierwszy szok! Pomimo nabytej w Turcji praktyki w jeździe ekspresówką pod prąd, startu z 3 pasów w 5 samochodów, nierespektowania znaków pierwszeństwa przejazdu, etc., przez głowę przemknęła mi myśl: nie dam rady w takim chaosie – w dodatku motocyklem! Można odnieść wrażenie, że nie obowiązują tam przepisy ruchu drogowego takie jak: jazda po swoim pasie ruchu, respektowanie ciągłej linii czy znaków pierwszeństwa przejazdu, a użycie kierunkowskazu chyba uważane jest za obraźliwe. Także niewielkim poważaniem cieszą się sygnalizatory świetlne.
Kierowcy do ruchu włączają się jeden przez drugiego, pomimo, iż drogą jedzie już więcej samochodów niż pasów ruchu; w dowolnym momencie można spodziewać się każdego manewru. A to wszystko bez najmniejszych objawów agresji! Jest ona w Maroku ponoć uważana za oznakę słabości. Klakson używany jest bardzo często, ale by coś zasygnalizować, albo kogoś pozdrowić. Nigdy, by po prostu kogoś „strąbić” ze złością, co doskonale znamy z polskich ulic.

ruch drogowy w Maroko
Obrazek


Obrazek

Jedziemy – już późne popołudnie, a chcemy kawałek odjechać z od Tangeru i znaleźć nocleg. Śpimy w przydrożnym hoteliku, kupujemy kartę do telefonu, aby móc korzystać z internetu. Kwota 50 dirhamów pozwala korzystać z internetu podczas całego wyjazdu. Oczywiście aby uruchomić kartę i doładować konto musieliśmy skorzystać z pomocy sprzedawcy. Choć gdybyśmy znali arabski, nie byłoby problemu… No dobra, często wystarczyłby francuski.

Z Tangeru poprzez góry Rif, tradycyjne tereny uprawy marihuany, drogą nr N2 kierujemy się w stronę niebieskiego miasteczka – Chefchaouen. Po drodze kilka razy pachnie rosnące gdzieś w pobliżu zielsko Cannabis indica. My jednak przemykamy spiesznie nie chcąc nadziać się na ponoć nachalnych handlarzy, którzy (jak słyszeliśmy w Polsce) potrafią nawet blokować drogę, by zwerbować potencjalnego kupującego. Jak idzie się domyślić, tak drastyczne historie nam się nie przydarzyły, zaś z propozycją zakupu po drodze nawet się nie spotkaliśmy. Mały postój na tankowanie na stacji… Afriqaia oczywiście!

Obrazek


Obrazek

Naszym pierwszym miastem do zwiedzania jest Chefchaouen czyli Szefszewan – tzw. niebieskie miasteczko. Nazwa najlepiej oddaje jego charakter – większość domów pomalowanych jest na kolor błękitny. Tworzy to niezwykle malowniczą mieszankę błękitu i światłocienia z bardzo dla nas egzeotycznymi ludźmi, zapachami i dźwiękami. Zgodnie ze starą zasadą przywiezioną jeszcze z Turcji, aby poznać prawdziwe życie danego kraju oddalamy się jak to tylko możliwe od miejscowości turystycznych, próbując „wniknąć” wśród tubylców. Dlatego też, wybierając lokal na posiłek czy nawet na herbatę kierujemy się najlepszą wskazówką – idziemy tam, gdzie jedzą miejscowi. Większy tłok w lokalu wróży lepsze jedzenie! Trzeba było jedynie wziąć poprawkę na higienę, a zasadniczo jej brak i można było rozkoszować się lokalnym, prawdziwym jedzeniem. Nie daliśmy się przekonać radom Polaków, aby nie pić niczego z lodem, myć zęby w wodzie mineralnej, itd. Nie przejmowaliśmy się jedząc w miejscowych restauracjach, siedząc na dziurawych krzesłach, piliśmy sok z bambusa czy pomarańczowy z jednej szklanki z lokalsami… O żadnej „zemście faraona” nie było nawet mowy!

Szefszewan (Chefchaouen)
Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek

W Maroku jest biednie. Każdy próbuje jakoś zarobić, pracują nieraz nawet dzieci. W Chefcheouen po raz pierwszy spotkaliśmy się z kilkuletnimi sprzedawcami chusteczek higienicznych, czy ugotowanej na sztywno kaszy manny posypanej cynamonem.

Obrazek

Idąc wśród niezwykle ciasnych uliczek medyny zostaliśmy zaproszeni przez sympatycznego piekarza do mającej wymiary 3 x 2 m piekarni. Pieczywo – palce lizać! Z żalem, ale i ogromną ciekawością – wyruszyliśmy w dalszą drogę.

Obrazek


Obrazek


Obrazek

Drogą N13, a następnie N4 dotarliśmy szczęśliwie do Fezu – wspaniałego miasta ze średniowieczną medyną (specyficznym, islamskim starym miastem). Jest to najstarsze i najważniejsze pośród czterech miast sułtańskich – tu zlokalizowany jest uniwersytet Al - Karawijjn – najstarsza szkoła wyższa w świecie islamu i najstarszy uniwersytet na świecie!

Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek

W medynie czas się zatrzymał. Wszystko odbywa się tak jak przed wiekami: transport odbywa się na osłach, na półtorametrowych uliczkach kwitnie handel, zaś mikroskopijne sklepiki i zakłady rzemieślnicze oferują wyroby jakich na próżno szukać w Europie. Na uliczkach o szerokości 2- 3 metrów toczy się życie: tu stoliki mikroskopijnej jadłodajni, tam w zakładzie fryzjerskim na fotelu obitym skórą węża fryzjer goli klienta, to znowu na stoliku leżą cztery odcięte łebki kozie. Pod nogami natomiast płynie rynsztok…

Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


W samej medynie Fezu żyje podobno 300.000 ludzi. Ponoć niektórzy nigdy z życiu nie opuścili jej murów. Do tego wspaniałe zabytki – medresa Bu Inania (szkoła koraniczna), przepiękne meczety, itd. Korzystając z usług lokalnego przewodnika (myfreienda) zostaliśmy oprowadzeni po najciekawszych zakamarkach medyny; zobaczyliśmy tradycyjną, ręczną tkalnię, w której nadal pracują maszyny zrobione z drewna i skóry oraz słynną garbarnię Szawara, gdzie skóry wyprawiane są w naturalny sposób, m.in. w odchodach ptasich. Smród niesamowity! Ileż tolerancji muszą mieć ci ludzie, aby w takim niesamowitym zagęszczeniu żyć razem!

Medresa Bu Inania
Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek

Meczet
Obrazek


Obrazek

Garbarnie I farbiarnie Szewara
Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Las bambusowy
Obrazek

tradycyjny sprzedawca wody
Obrazek


Obrazek


Zakotwiczyliśmy w sympatycznym, orientalnym hoteliku przy samych murach medyny.


Obrazek

Obrazek


Kolejnego dnia, wyjechaliśmy z Fezu na małą wycieczkę. Skoro świt, pokonując kilkadziesiąt kilometrów przenieśliśmy się wehikułem czasu do czasów antyku, by zobaczyć stolicę rzymskiej prowincji Mauretania Tingitana, której pozostałości wpisane są na listę Unesco. Robią niesamowite wrażenie, zwłaszcza, że wśród ruin zachowały się przepiękne mozaiki, m.in. Wenus w kąpieli. Ciekawostką jest płaskorzeźba przedstawiająca organ władzy, czyli penisa ;) Miasto nazywa się Volubilis i jest ogromne. Dzięki temu, że jest sierpień (i co z tym związane – ciepło) a także dość wcześnie (ok. 9 rano) jesteśmy jedynymi zwiedzającymi w całym kompleksie. Dzięki temu możemy w skupieniu kontemplować, co mówią do nas wieki…

Volublis
Obrazek


Obrazek

Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek

Fez opuściliśmy z żalem, by skierować się w stronę najłatwiej dostępnych wydm piaskowych na pustyni w pobliżu miejscowości Merzouga. Po drodze przejeżdżaliśmy nawet przez lasy (cedrowe).
- Hamuj, hamuj, widzę jakiegoś ciekawego zwierza – słyszę w interkomie.
- jakiego zwierza?
Okazało się, że spotkaliśmy naszych dalekich krewnych – to znaczy małpiszony, swobodnie spacerujące po lesie. Bardzo chętnie przyjęły od nas mały poczęstunek i pozowały do zdjęć. Jedyne czego żałujemy, to że nie spróbowaliśmy ich pogłaskać, lub chociaż złapać za… rękę.


Obrazek


Obrazek


Obrazek

owoce opuncji (bardzo smaczne i tanie)
Obrazek


Droga (nr N13) wiodła przez Midelt i Al – Rachidia.
W miarę przybliżania się do państwa Al – Jaza’ir, tzn. Algierii krajobraz stawał się coraz bardziej księżycowy, a roślinność coraz rzadsza. Mijane w dolinie rzeki Ziz formacje skalne przypominały zaś po trosze wielki kanion Kolorado.



Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek

Coraz gorętsze podmuchy wiatru, przypominające wyziewy z gorącego piekarnika oraz bezkresny horyzont na tle którego jedyną odróżniającą się rzeczą była płaska jak struna nitka drogi coraz wymowniej mówiły nam – jesteście na Saharze. Zapiąłem kurtkę prawie pod szyję i rozkoszowałem się nieznanym mi dotąd widokiem… Bezkres…


Obrazek


Obrazek


Nasz gps po raz pierwszy wyświetlił komunikat: „ładowanie baterii wstrzymane. Urządzenie zbyt nagrzane”, który będzie towarzyszył nam jeszcze przez kilkanaście dni.
W Merzoudze nocleg spędziliśmy w „pensjonacie” zbudowanym w tradycyjnym marokańskim stylu –z gliny pise zmieszanej ze słomą, zaś dach to plecionka z trzciny pokryta gliną. Na szczęście była łazienka oraz klimatyzacja. Kolejną atrakcją była lokalizacja naszego pensjonatu – z drzwi wejściowych wchodziło się wprost na wydmową pustynię.
C.D.N.
Ostatnio zmieniony 30 grudnia 2018, 18:17 przez Dredd, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Dredd
Posty: 142
Rejestracja: 14 czerwca 2009, 23:57
Motocykl: H-D, kiedyś Virago 750
Lokalizacja: Warszawa
Status: Offline

Re: Afryka wcale nie taka dzika, czyli Harleyem po Maroku

Post autor: Dredd »

Obrazek



Obrazek


Obrazek


Pogoda dopisywała ? o 20:30 nasz termometr pokazał prawie 44 stopnie ;) Mieliśmy okazję odbyć wycieczkę po wydmach prawdziwymi statkami pustyni ? jak określa się wielbłądy. W tym określeniu jest sporo prawdy bowiem stawiają one łapy dość nietypowo, tzn. jednocześnie obie prawe zaś następnie obie lewe, co powoduje, iż podczas ?jazdy? majestatycznie się kołyszą. Wrażenie niestabilności potęguje też zapadanie się kopyt w piasek. Również ciekawe jest wsiadanie na takiego zwierza ? wielbłąd klęka na przednich łapach i dopiero sadza zad. Podczas wstawania zaś najpierw zad idzie do góry a następnie zwierzę podnosi się z kolan, dlatego trzeba dobrze się trzymać, żeby nie fiknąć kozła do przodu.


Obrazek



Obrazek


Obrazek


Po dniu pełnym wrażeń jemy przepyszny tajin podziwiając wspaniałe formy i kształty jakie wiatr wyczarował z pustynnego piachu. Po kolacji przemykamy czym prędzej do naszej oazy chłodu ? klimatyzowanego pokoju i wpadamy w objęcia Morfeusza. Około 1 w nocy nasza idylla zostaje brutalnie przerwana? awarią klimatyzacji. W pokoju robi się gorąco jak w piekle. Najgorsze w tym jest, że nasz pokój był jedynym klimatyzowanym w całym pensjonacie? Zmiana lokalizacji nie wchodzi w rachubę, bo droga do ?wsi? prowadzi przez piasek i nie ryzykujemy jazdy po ciemku. Wobec tego rozkładamy prześcieradło na dywanie leżącym na tarasie graniczącym z wydmami i dalszą część nocy spędzamy pod gołym niebem? Za to w towarzystwie milionów gwiazd?
Uwierzyliśmy obsłudze, iż nie musimy obawiać się skorpionów, itp. Jest to o tyle istotne, iż moja Żaba jest uczulona na jad os i pszczół, dlatego wozimy zawsze ze sobą zastrzyk z adrenaliną.


Obrazek

O świcie wstajemy, żeby zobaczyć wspaniałą grę świateł i cieni jaka podobno możliwa jest tylko na pustyni. Temperatura - 32 stopnie. Trafiliśmy na niewielkie zachmurzenie, dlatego spektakl w teatrze natury mógł być jeszcze lepszy, jednak i tak byliśmy urzeczeni. Piękne, pomarańczowe wydmy nabierały bardziej ostrych kolorów?

Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Zanim słońce zacznie dopiekać na tyle, że odechce się wszystkiego zbieramy się i kierując się drogą ? N13 a potem R702 i N10 ku nowej przygodzie! Dziś jedziemy zobaczyć dolinę Dades oraz szlak kazb. W planach był jeszcze wjazd do doliny Todra, ale nie udało nam się tam trafić, a wybitnie duży ruch w miasteczku Tineghir sprawił, że z uwagi na wzgląd na temperaturę silnika, nie zdecydowaliśmy się zawrócić.


Obrazek


Obrazek


Szczęśliwie, w stronę doliny Dades skręciliśmy bez problemu. Dzięki wprawkom poczynionym w na Transalpinie czy podjeździe na górę sveti Jure w Chorwacji wjazd czy zjazd nie przysporzył trudności, natomiast widoki dostarczyły niezapomnianych wrażeń.


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek

W dolinie spotkaliśmy bardzo sympatyczną rodzinę Marokańską, która to (po raz kolejny) potwierdziła, iż świat Islamu jest całkowicie odmienny niż pokazywany przez nasze media i utrwalony w świadomości przeciętnego Polaka. Uśmiechnięte, otwarte i ciekawe świata nastoletnie dziewczyny oraz wcale nie wyglądający na tyrana ojciec wdali się z nami w sympatyczną rozmowę, a na koniec zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia.


Obrazek

Po powrocie z doliny jedziemy (trasą N10) do Warzazatu. Hotel w Quarzazate w którym przyjdzie nam spać, choć niezbyt imponujący z zewnątrz, oferuje w środku wspaniały, arabsko ? orientalny klimat.


Obrazek


Obrazek



Następnego dnia czeka nas podróż ku prawdziwej pustyni ? doliną Draa. Wśród rozrzuconych co jakiś czas oaz jedziemy drogą N9 ku miejscowości Mahamid, gdzie ta droga się kończy?

Typowa kontrola drogowa
Obrazek

typowy objazd - 1 z 37?
Obrazek


Obrazek


W Maroku obowiązuje zasada: tam gdzie woda, jest życie. Doskonale widać to w oazach. Krajobraz urozmaicony ?zarówno pustynia jak i góry, więc jest na co popatrzeć. Niemniej jednak do pokonania ponad 400km, więc zatrzymujemy się jedynie napić dobrze znanego z Polski napoju :)


Obrazek


Obrazek


Obrazek




Na trasie pokonujemy kolejną przełęcz Tizi n?Tinififft. Niestety, trafiliśmy remont drogi, który bardzo opóźnia jazdę i ? bądźmy szczerzy ? męczy, odbierając radość z jazdy. Naliczyłem 37 objazdów drogami gruntowymi, bądź z utwardzonego tłucznia, każdy o długości od kilkudziesięciu metrów do 2 kilometrów. Dotarliśmy do Zagory. Tu miał swój początek starożytny szlak karawan wiodący do Timbuktu w Mali, którego pokonanie ? jak wskazuje na to drogowskaz ? zajmowało 52 dni? wielbłądem. Robiąc zdjęcie przy drogowskazie zostaliśmy zaproszeni na Barber whiskey do warsztatu samochodowego, w którym (co można było zobaczyć na setkach zdjęć) goszczą ekipy biorące udział w rajdach Paryż ? Dakar. Przesympatyczni, uśmiechnięci ludzie! Tymczasem pogoda dopisuje ? termometr osiągnął kolejny (choć nie ostatni) rekord ? 45,2 stopnia.


Obrazek


Obrazek


Obrazek

A to kawałek cukru:
Obrazek


Zeszło nam zdecydowanie dłużej niż zakładaliśmy i musieliśmy wracać. Nasze bagaże zostały bowiem w hotelu w Warzazat.
Po drodze przejeżdżaliśmy przez góry i nawet pokropił nas deszcz! Choć z reguły nie jestem fanem deszczu na motocyklu (dlatego jakoś nie ciągnie mnie do Norwegii), tu przyjęliśmy chwilowe ochłodzenie (pewnie do ok. 30 stopni) z nieskrywaną radością. Po chwili niebo znów się rozpogodziło i spokojnie jechaliśmy przed siebie.


Obrazek


Obrazek


Niestety zaczął zapadać zmrok, a jazda po Afryce podobno nie jest bezpieczna po ciemku. Na drodze może znaleźć się wszystko: kamienie, nieoświetlony samochód, pieszy, osioł czy inne zwierzęta, etc. Na szczęście z uwagi na tego typu rady po zmroku jechałem wolniej? W pewnym momencie zwróciła moją uwagę zmiana koloru asfaltu, którą dostrzegłem gdzieś dalej i zupełnie irracjonalnie zhamowałem (chyba Allah nad nami czuwał). Okazało się, że w poprzek drogi na odcinku 10 metrów całkiem wartko płynie rzeka! Niewiele się zastanawiając moja Żaba ?poszła w bród? w motocyklowych kawaleryjkach, ja zaś bazując na informacjach podawanych przez interkom jechałem za nią. Po kilku kilometrach trafiliśmy na spory ?korek? - tym razem rzeka płynęła na docinku ok. 40 metrów, zaś woda sięgała do kolana. Nawet samochody nie mogły przejechać. Prąd był zaś tak silny, że moja żona bała się penetrować ?głębiny?. Jak dowiedzieliśmy się na migi od jednego z miejscowych rzeka opadnie, lecz trzeba czekać.
- jak długo? ? zapytałem pokazując na tarczę zegarka.
- In szallah? (tzn. jak Bóg da?)


Obrazek

Co zrobić! Samochody dawno już pojechały, a my nadal czekaliśmy? Dopiero około 1 w nocy woda opadła na tyle, że mogliśmy pojechać dalej. Stojąc gdzieś w czarnej d? z dala od jakiejkolwiek miejscowości czuliśmy się nieco nieswojo. Szczęście, że chociaż było ciepło ;) W tym czasie minęło nas ok. 10 samochodów. I tu mała dygresja odnośnie Muzułmanów ? każdy, ale to każdy kierowca zatrzymywał się pytając, czy wszystko w porządku. Proponowano nam wodę, jedzenie, a kierowca pick-upa przewiezienie motocykla na pace?
Zresztą, wszystkie nasze dotychczasowe doświadczenia z podróży zagranicznych (szczególnie do tych krajów, które określamy jako mniej cywilizowane) wskazują, że nasza polska gościnność i uczynność jest piękna, ale to tylko mit?

Do hotelu dotarliśmy sporo po północy solidnie zmęczeni. Na recepcji spotkała nas kolejna przygoda:
- Poproszę klucz od naszego pokoju.
- Nie ma. Jesteście pewni, że to ten pokój?
- Tak.
- Niemożliwe, tego klucza nie ma.
- Jak niemożliwe? Sam go oddawałem do recepcji, jest bez breloka, który odpiąłem. Poza tym w pokoju są nasze rzeczy.
- A może pomyliście hotel?
- ! ? !
Po kilku minutach klucz się odnalazł, ale recepcjonista nie był przekonany, czy mówimy prawdę i dla pewności zajrzał z nami do pokoju, czy faktycznie są w nim nasze bagaże.

Wstaliśmy tradycyjnie rano, gnani dziecięcą ciekawością, co przyniesie nowy dzień. Jedziemy do Marakeszu, zahaczając po drodze o starożytny Egipt, a naprawdę ? studio filmowe Atlas, gdzie stoją plenery filmowe do wielu produkcji (świątynie egipskie, basen Kleopatry, itp.). Kręcono tam m.in. Gladiatora, Mumię, Asterix i Obelix: Misja Kleopatra, Grę o Tron.


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Następnie odcinek wysokogórski ? przejazd najbardziej znaną (choć ? jak się okazało nie najtrudniejszą) trasą N9 przez najwyższą przełącz Atlasu Wysokiego ? Tizi n? Tiszka na wys. 2260m. Widoki zapierają dech w piersiach. Droga stanowi marzenie motocyklistów ? zakręt za zakrętem, a do tego słońce, wysokie góry? Czegóż chcieć więcej? Szlifujemy więc podłogi połykając kolejne kilometry i ciesząc się surowym krajobrazem. Góry niemal pozbawione roślinności. Gdzieś w oddali majaczy Dżabal Toubkal ? najwyższy szczyt Atlasu Wysokiego ? 4255m. n.p.m. Po drodze spotykamy korek ? samochody stoją kilka serpentyn w górę. Okazało się, że na zakręcie wywróciła się cysterna. Wąsko, ale walimy lewym pasem pod prąd omijając czekające samochody. Za kolejnym zakrętem ? policjant! Będzie psikus ? myślę. On tymczasem zatrzymał nas tylko, żebyśmy nie zderzyli się z nadjeżdżającą z przeciwka zza zakrętu ciężarówką. Gdy przejechała, pozwolił jechać, pokazując, żeby spieszyć się przed jadącymi z przeciwka samochodami?


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek

W międzyczasie spotykamy dwóch, jadących autostopem Japończyków, którzy nie mogli się nadziwić, że dojechaliśmy aż tu motocyklem. Wiedzieli skąd jedziemy (tzn. z Polski), bo kiedyś odwiedzili Kraków. Niesamowicie pozytywni ludzie! Mijamy przełęcz. Droga przepiękna całkiem dobrej jakości, na ostatnim odcinku poszerzona, ucywilizowana, trochę wyprostowana, co niestety odbiera jej urok, dla którego przecież tam jedziemy.


Obrazek


Docieramy do Marakeszu ? miasta magicznego, z jego słynnym placem Jemaa el Fna i nieodłącznie związanymi z nim zaklinaczami węży, kuglarzami, bajarzami, akrobatami. Klimat tego miejsca wpisany został na listę światowego dziedzictwa kulturalnego Unesco ? i to w pełni zasłużenie! Przedstawienie jakie tam się odbywa co wieczór po prostu trzeba zobaczyć! Tym razem śpimy w tradycyjnym domu marokańskim, przerobionym na pensjonat, czyli w riadzie. Na jego dziedzińcu jest mała fontanna i rosną palmy, zaś cały obiekt jest bogato zdobiony w orientalnym stylu, tzn. wzorami geometrycznymi (Islam zakazuje bowiem przedstawiania podobizn ludzi oraz zwierząt).


Obrazek


Obrazek

Nasz termometr wskazuje 39,2 stopnia, a jest godzina 21:00. My tymczasem w miasto ? najpierw zobaczyć meczet Kutubija, stanowiący wzorzec do budowy wszystkich meczetów w Maroku, a następnie zanurzamy się w klimat Jemaa el Fna? Wrażenia niesamowite! Raczymy się wspaniałym świeżo wyciskanym sokiem z pomarańczy, przy którym ten, który możemy kupić w Polsce smakuje niczym popłuczyny w wiadrze, w którym sprzedawca płucze szklankę.

W Marakeszu spędzamy 3 dni, wobec czego możemy zasmakować jego klimatu. Kolejnego dnia idziemy zobaczyć to, po co tu przyjechałem ? zaklinacze węży! Z oddali dostrzegliśmy grupę, wśród której masa gadów, widać podnoszące łeb kobry, ktoś gra na ?fujarce?. Nim się zdążyłem zorientować, już miałem jednego węża założonego na szyję? Za tę ?przyjemność? oczywiście zażądano za chwilę słonej zapłaty, ale nie był to nasz pierwszy dzień w Maroku, więc zdążyłem się ciut wprawić w nader potrzebnej tu sztuce negocjacji. W międzyczasie zaś próbujemy kolejnych Marokańskich smaków: harira, tajin, kuskusy, etc.


Obrazek


Obrazek


Obrazek

Udało nam się nawet napić soku z bambusa.
- Patrz, sprzedawca ma jednorazowe kubki!
- Może napijemy się z plastiku, zamiast ze szklanki, która cały dzień płukana jest w tej samej wodzie i pije z niej 1000 osób. Pokaż mu, że nie chcesz w szklance, tylko w kubku.
Tak też zrobiłem. Sprzedawca (jako, że w Maroku wyznają zasadę: nasz klient ? nasz pan) szeroko uśmiechnął się i przelał sok ze szklanki do kubka, po czym mi go podał? Nieważne, sok był pyszny!
Tu też po raz pierwszy piliśmy koktajl z avocado ? także wspaniały.


Obrazek


Medyna w Marakeszu nie zrobiła na nas takiego wrażenia jak ta w Fezie. Być może dlatego, że jest w znacznej części odbudową dokonaną przez Francuzów. W wiele miejsc da się dojechać niewielkim wozem konnym, a nawet małym samochodem. Nasz pobyt w Marakeszu trwał 3 dni, ponieważ się rozchorowałem, a konkretnie? przeziębiłem. W Merzoudze po awarii klimatyzacji ratowałem się piciem zimnej wody mineralnej, w której pływał lód (nie wpadłem na to, że moje gardło nie przeżyje ponad 40 stopniowej różnicy temperatur). Do tego doszło zmęczenie, temperatura i łykany przeze mnie apap, by eksplodować krwotokiem z obu dziur nosa. Za nic nie udało mi się przekonać mojej żony, że krwotok z nosa to nic takiego, więc musiałem odpocząć. Ostatniego dnia wieczorem mieliśmy okazję obserwować burze, które przechodziły nad górami Atlas.


Obrazek


Obrazek



Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek
Awatar użytkownika
Dredd
Posty: 142
Rejestracja: 14 czerwca 2009, 23:57
Motocykl: H-D, kiedyś Virago 750
Lokalizacja: Warszawa
Status: Offline

Re: Afryka wcale nie taka dzika, czyli Harleyem po Maroku

Post autor: Dredd »

Obrazek


Z Marakeszu skierowaliśmy się już ku najrzadziej odwiedzanej przez turystów oraz najdalszej części Maroka ? Saharze Zachodniej. Zdecydowaliśmy się przejechać jeszcze raz przez Atlas Wysoki, tym razem nieco trudniejszą trasą niż do Quarzazate, czyli drogą R203 przez przełęcz Tizi n?Test w pobliżu najwyższego szczytu Atlasu Wysokiego Jabal Toubkal. Mieliśmy zamiar zobaczyć będące na trasie ruiny meczetu Tinmal, czyli chyba jedynej świątyni Islamskiej w Maroku, do którego wstęp mają niewierni.


Obrazek


Obrazek


Jak się okazało, burze, które widzieliśmy poprzedniego wieczoru spowodowały lawiny błota i kamieni z gór, tarasując drogę. Na szczęście przed nami zdążył przejechać spychacz, torując drogę motocyklowi. Widoki po raz kolejny były niesamowite. Także droga często przyprawiała o szybsze bicie serca ? trafiały się odcinki off-roadowe, kąpiele błotne czy rzeczka płynąca w poprzek drogi. W pewnym momencie stanęliśmy przed błotnym bajorkiem przez które prowadziła droga i o mały włos, a moja Żaba musiałaby znowu pójść w bród. Z opresji wyratował nas ?nadjeżdżający? z przeciwka osiołek ? dzięki jego kopytkom wiedzieliśmy, że błoto sięga tylko ok. 5- 10 centymetrów. Niestety do meczetu Tinmal nie udało się dotrzeć, bo prowadziła do niego droga gruntowa, która chwilowo była nieprzejezdna.


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Po drodze mijaliśmy autentyczne wioski, w których czas dawno temu się zatrzymał oraz uśmiechniętych, ciężko pracujących ludzi. Widok na najwyższe szczyty Maroka oraz wspaniałe zakręty utwierdzały nas w przekonaniu, iż warto było tu przyjechać. My także wpisaliśmy się w tutejszą życzliwość ? po drodze wspomogliśmy staruszka wodą. Tu nie wolno jej nikomu odmówić.


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek

Choć nie było łatwo, szczęśliwie dotarliśmy na równinę i kierując się drogą N10 przez Taroudant, dojechaliśmy nad Ocean. Nocowaliśmy w Sidi Ifni, w skromnym, ale czystym hotelu za ok. 15 euro. Tu po raz pierwszy spotkaliśmy restaurację w której można było kupić alkohol. Z lokalu posiadającego spory taras od pięknych fal Oceanu Atlantyckiego oddzielała nas jedynie plaża. W takiej oto scenerii zimny napój z pianką smakował podwójnie dobrze! Ciekawą kwestią jest kultura picia przez Marokańczyków ? wszystko odbywało się (jak zawsze) z uśmiechem, nikt się nie upił, a gdy wszedł lokalny ?grajek z bałałajką? każdy z nim śpiewał, czy klaskał w takt granej przez niego muzyki. Nagle ? trzask! Komuś stłukł się kufel, czy kieliszek do wina. Chwila konsternacji i po chwili cała sala bije brawo, by pechowcowi nie było przykro!


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Na drugi dzień wybraliśmy się na słynną pleżę Lezgira zobaczyć piękne łuki skalne. Spotkaliśmy się też z nazwą Plaża Gigantów. Aby do niej dojechać należy kierować się z Sidi Ifni na północ (tzn. w stronę Casablanki) i po ok 4 km skręcić przy jedynym kompleksie hotelowym w lewo. Chyba są nawet jakieś oznaczenia. Na terenie kompleksu można bez problemu zostawić motocykl, kaski i kurtki.
Łuki faktycznie robią wspaniałe wrażenie. Na plaży trochę komercji, dość dużo turystów, jednak wszyscy to Marokańczycy. Można przejechać się na wielbłądzie, co też skąpo odziane w różowe stroje kąpielowe dziewczyny robią ;)


Obrazek



W tej bajkowej scenerii mieliśmy okazję delektować się herbatą miętową, na którą zostaliśmy zaproszeni przez dwie panie: matkę z córką, które spędzały nad oceanem kilka dni.
Kilkanaście dni po powrocie do Polski smutna wiadomość. Okazało się, że nam udało się zobaczyć jeszcze oba łuki Plaży Gigantów, zaś 25 września że jeden z nich się zawalił?
http://wiadomosci.radiozet.pl/Wiadomosc ... A-00028882

Zamieszczamy zatem historyczne zdjęcia.

Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek

Następnego dnia powrót na drogę N1, prowadzącą przez całą Saharę Zachodnią do granicy z Mauretanią, a ściślej zaminowanego pasa ziemi niczyjej. Mijamy miasto TanTan, witani na wjeździe przez symboliczne figury wielbłądów. Jazda drogą N1 należała według mnie do jednych z najciekawszych przeżyć w Maroku. Po jednej stronie cały czas mieliśmy pustynię, zaś z drugiej trasa to zbliżała się, to oddalała od oceanu, który powodował, że jazda pomimo upału nie była uciążliwa. Przemierzając tę drogę można zobaczyć jak mało człowiek znaczy wobec potęgi natury - potężny ocean z pięknym, klifowym wybrzeżem reprezentujący jeden z żywiołów oraz bezkresna pustynia, sama w sobie będąca drugim. Droga ciągnie się po horyzont, zaś od kilkudziesięciu kilometrów nie mijamy żadnego miasta? Nieraz tylko pojawiają się niewielkie stadka wielbłądów. Gdyby nie bardzo częste kontroli policyjne, zapomnielibyśmy, że jedziemy w końcu po zamieszkanej przez człowieka ziemi. Po drodze zatrzymaliśmy się, by zejść na plażę, gdzie w oddali zobaczyliśmy stado białych ptaków przypominających flamingi.


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


W jakimś miasteczku po drodze mijamy wesele. Teraz żałujemy, że się nie zatrzymaliśmy ? znając Marokańczyków zostalibyśmy zaproszeni.


Obrazek

Nagle psikus! Droga zasypana przez piasek! Wyglądało to tak:

Obrazek


Obrazek


Obrazek

Na szczęście była to boczna droga, na którą wjechaliśmy, ponieważ nie było jej na mapie i byliśmy ciekawi, dokąd prowadzi. Chyba jest to stary odcinek N1 ? był odgrodzony barierką, więc samochodem byłoby tam trudno wjechać.

Delektując się niesamowitymi formami tworzonymi przez wiatr z piasku, dotarliśmy do miasta Tafraia, gdzie zakotwiczyliśmy na nocleg. Na obiad w lokalnej knajpce niespodzianka ? dostaliśmy po trosze z każdego gara. Nie szło się nijak dogadać z przesympatycznym właścicielem, kucharzem i kelnerem w jednym. Do dziś nie wiemy co jedliśmy, ale i tak było pyszne. Gdy zapytałem ile płacę, pan napisał na kartce 1200 (dirhamów). Sądząc, że się pomylił o jedno zero, dałem mu stówę, szukając końcówki. Tymczasem otrzymałem resztę w wysokości 40 dirhamów. Zapytałem 2 razy na migi pokazując banknoty, czy na pewno płacę tylko 60 dirhamów (ok. 24zł) , otrzymałem zapewnienie, że tak?


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Następnego dnia, lekko zdziwieni pojawieniem się mgły, pojechaliśmy do miasta Al- Aaiun. Na tym terenie działała (i sądząc po obecności policji, wojska i samochodów United Nations może nadal działać) partyzantka Polisario, stawiająca sobie za cel oderwanie Sahary Zachodniej od Maroka. Uznaje ona Al - Aaiun za swoją stolicę. W tym mieście chcieliśmy znaleźć opisywane w przewodniku domy kopułowe, stanowiące przykład tradycyjnego budownictwa tamtego rejonu, co niestety nam się nie udało. Al - Aaiun stanowił punkt zwrotny naszej wyprawy. Choć do domu pozostało jeszcze 5 tysięcy kilometrów, każda kilometr przybliżał nas do końca wakacji.


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek

znajdź szczegół nie pasujący do reszty ;)
Obrazek


[img]ttps://lh3.googleusercontent.com/L5ugrUa5ILtbaB2aeCwXuGKCsDhJt9HcQGz048j39_uIrCsY0T-uYOFbIdB76j5TQ1DBJnca_X1owrOccaBfNDKxjoW_JsAUoUyiZox_j2cLolLhXwYLe3YKav042fH0UNLshmBX5Fb-5S1HVdIzFdSJsvD3ABUCm55PT6P1A0N4wATRVQT-506qtfjlQH19pcy4s3bQUuSYS1nx1liZ_SHF1Q_edA7R-aIbPIKygRb4w2EEognNaEjWJ4wl2ywq9jlPb3Tv2BAO6__R3YSc455aMfvpP_TXjtMX7JfMUSO4SpmfF1zx2ok4Q-dBotGy9tlNG2JIi7cWKthgBAxnvOTbZwiUIuO0w3T-GrFGPhW-Y-_WoVCUoabqkSa-_xuv5n1o6rSMBXMQrxTSA5Q6Ae2gLtiUHJ1Ry5Ep5UaGWQb8lVHsB-LVeuOz3YI-zZgg6oVgfeVtGdkkAsXH9TGysHGZe6zxNfNX1N-usG7s3Ay6vQ3ceC6uNd3lnGXFz9Go98TVjjxodAXpUrnPxc5DcteKOCu2BCmM0R_yb8nxajB33aBvBmjtiARMuHtSRIKNSY_9SEhLKSaXUSBmeyT9Sdi86xOCsDxyiM9UKnEo75rWdp1IB3FxuzeHgaU0Q9M_0E35wlbnSOESrv7ttxixanjLYFlQB2vg-U_I9dfP1A=w846-h634-no[/img]


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek
Awatar użytkownika
Dredd
Posty: 142
Rejestracja: 14 czerwca 2009, 23:57
Motocykl: H-D, kiedyś Virago 750
Lokalizacja: Warszawa
Status: Offline

Re: Afryka wcale nie taka dzika, czyli Harleyem po Maroku

Post autor: Dredd »

Obrazek


Obrazek


Obrazek

Wracając tą samą trasą N1, (z braku jakiekolwiek alternatywnej) udaliśmy się na północ. Następnie drogą N12 odbiliśmy znowu w kierunku Sidi Ifni, aby przespać się w miejscowości Mirleft. Niestety nie znaleźliśmy tam noclegu i pojechaliśmy dalej wzdłuż wybrzeża drogą R104. Zatrzymaliśmy się w napotkanym na zupełnym pustkowiu kameralnym hotelu, szybka kąpiel w oceanie i? już jesteśmy w objęciach Morfeusza.


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek
Obrazek


Obrazek


Obrazek

Rano w prowizoryczną sieć z motocyklowego pająka udało mi się złowić śniadanie ;)
Obrazek


Obrazek


Tutaj też odnotowaliśmy record temperatury ? 48 stopni Celcjusza. Niestety już nie na naszym termometrze, ponieważ wyzionął ducha, pomimo, że kupiony został przed wyjazdem.


Obrazek

Jadąc drogą R104 przez Tzinit, i dalej trasą N1 wzdłuż wybrzeża kierowaliśmy się przez Agadir w kierunku El- Jadida. Począwszy od Agadiru wybrzeże było dużo bardziej zagospodarowane, mijaliśmy więcej miejscowości, hoteli, ośrodków wypoczynkowych. Również dostęp do morza był łatwiejszy ? ładne, szerokie plaże zamiast klifów. Po drodze widzieliśmy plantacje bananowców, oczywiście kupując kilka bananów ?prosto z drzewa? (są one dużo mniejsze niż nasze i trochę różnią się smakiem). Za jakiś czas zatrzymaliśmy się czegoś napić i zjeść nasze owoce. Szukając cienia, usiedliśmy na murku pod jedynym rosnącym na parkingu drzewem oliwkowym. Po raz kolejny doświadczyliśmy życzliwości Marokańczyków ? z pobliskiego sklepu przyszedł chłopak i przyniósł nam? 2 ławki, abyśmy mogli sobie usiąść.

udko z wielbłąda
Obrazek


Obrazek


Te niepozorne drzewka za płotem to bananowce
Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Droga wzdłuż wybrzeża, choć malownicza niestety mijała bardzo wolno. Mijaliśmy wioski, ludzi na osiołkach oraz piękny krajobraz spienionego, falującego oceanu. Po drodze ujrzeliśmy także drzewa arganowe, lecz niestety nie dane nam było zobaczyć siedzących na drzewie? kóz. Zwierzęta te uwielbiają owoce arganowca i potrafią nawet wspiąć się na drzewa, aby się do nich dobrać. W miasteczkach na trasie panowało ożywienie, ponieważ miał miejsce suk o czym dawał znać spory tłum ludzi przy straganach oraz obładowane osiołki, na których wracano do domów z zakupami.


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Spotkaliśmy nawet jedną płynącą rzekę o wodzie w kolorze brąz ;)
Do tej pory były to jedynie suche koryta lub wątłe strumyczki.

Obrazek


Kolejną atrakcją była ciężarówka jadąca przed nami z uwagi na siedzący na burcie.. ładunek ;) Facet spał tak mocno, iż nawet dźwięk motocykla go nie obudził.


Obrazek

Na obiad zatrzymaliśmy się w lokalnej knajpce, w której nijak nie szło się dogadać? Właściciel zabrał moją Żabę do kuchni, pokazał pichcące się od rana tajiny i pozwolił sobie wybrać co chcemy zjeść. Jedzenie tradycyjnie pyszne, choć poziom higieny nie odbiegał od dotychczasowego.


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Czy mi się wydaje, czy oni do nas machają?

Obrazek


W którymś kolejnym mieście natknęliśmy się na znak wskazujący, że (straszna) globalizacja dotarła aż tutaj.


Obrazek


Dopiero wieczorem dotarliśmy do El- Jadida, gdzie po raz pierwszy w Maroku mieliśmy zarezerwowany nocleg w hotelu? Ibis! Na nasze usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że był nad samym oceanem. Miasto w miarę ładne, lecz był to już nadmorski kurort z tłumem turystów na deptaku wzdłuż plaży, straganami z pieczonymi małżami, itp., czyli nie nasze klimaty. Kolacja zjedzona w restauracji kilkugwiazdkowego hotelu rozczarowała? Sok z awokado, który tak smakował nam gdzie indziej, tu moja Żaba zostawiła prawie ledwo napoczęty. Za loda na plaży zapłaciłem zaś więcej niż wcześniej za posiłek dla 2 osób. Nie do takiego Maroka zdążyliśmy się przyzwyczaić. Dobrze, że chociaż w toalecie było brudno jak zawsze ;)
Dalsza droga przebiegała już niestety autostradą, która nie omijała niestety Casablanki, wobec czego przytrzymały nas trochę korki. Wzdłuż autostrady często widoczne były plantacje bananowców pod namiotami, które najprawdopodobniej miały chronić je przed nadmiernym słońcem. Uwaga praktyczna ? naszymi kartami debetowymi nie udało się zapłacić na autostradowych bramkach, zaś nieraz dawała radę karta kredytowa. Tutaj również zobaczyliśmy po raz pierwszy w Maroku zlokalizowaną przy drodze linię kolejową.
Przy autostradzie zajechałem do myjni, aby umyć motocykl. Obsługa nijak nie chciała dać się przekonać, żebym zrobił to samodzielnie ? musiałem posunąć się do wręczenia ?bakszyszu? ;)


Obrazek


Obrazek


Nadszedł czas naszego ostatniego dnia w Maroku ? aby przepłynąć cieśninę Gibraltarską i dojechać do hotelu w Hiszpanii, skierowaliśmy nasz wierny motocykl autostradą ku Tangerowi. Nie zdążyliśmy na akurat odpływający prom, więc mieliśmy chwilę, aby posiedzieć na nabrzeżu i ochłonąć. Wreszcie przypłynął nasz prom ? tym razem załoga hiszpańska. Mimo, że to niby Europejczycy, problem z porozumieniem się taki, jakbyśmy byli z innej planety. To właśnie oni podłożyli klin pod kolanko wydechu, o czym pisałem wyżej.
Patrząc na kilwater zostawiany przez prom widzieliśmy coraz bardziej oddalającą się od nas Afrykę i coraz bardziej robiło nam się żal?
Przede wszystkim ludzi. Nigdzie, ale to przenigdzie nie spotkaliśmy się z taką otwartością i życzliwością ze strony innych. (Przepraszam, zapomniałem o Turcji?) A przecież teoretycznie tak wiele nas dzieli: kontynent, religia, kolor skóry, pismo, język, warunki życia. Po prostu Marokańczycy są przesympatyczni! Nawet odpływając już promem z Maroka potrafili kolejny raz sprawić, że się uśmiechnęliśmy. Ktoś z promu pomachał ręką do rybaków płynących obok małą, zdezelowaną łódką. Odmachali wszyscy, uśmiechając się do tego szeroko!


Obrazek


Obrazek


Obrazek

Jako, że jesteśmy obywatelami UE, formalności po zjeździe z promu ograniczyły się do pokazania paszportów, więc pognaliśmy w stronę domu. Muszę przyznać, że Hiszpania nie zrobiła na mnie piorunującego wrażenia. Wracaliśmy przez Costa del Sol, czyli Wybrzeże Słońca i choć mijane krajobrazy oczywiście były piękne, nieprzemyślane budownictwo skutecznie potrafi je oszpecić. Po pierwsze szklarnie, znakomicie psujące krajobraz, a po drugie ogromna, betonowa zabudowa na nabrzeżu. Ogromne hotele ? molochy mnie nie zachęcają do odpoczynku. Niemniej jednak mijane krajobrazy ? bądź to wybrzeża Morza Alberańskiego, bądź Gór Betyckich powodowały, że pomimo jazdy autostradami można było nasycić oczy pięknem przyrody. Noc spędziliśmy w maleńkim, ale bardzo urokliwym miasteczku Algarrobo. Wieczorem wyskoczyliśmy jeszcze do lokalnej knajpki coś zjeść i napić się piwa. Nie wiem po czym, ale w nocy dopadła mnie ?zemsta faraona? i ? o ironio ? w Europie ;) Ale cóż ? rano trzeba było startować i dalej ? ku domowi! Mijaliśmy sady granatowe, gaje oliwkowe czy pięknie położone zamki na nagich skałach, coraz bardziej zbliżając się do Francji. Wieczorem po raz pierwszy (i ostatni) mieliśmy okazję jechać przez chwilę w deszczu, jednak na tyle niewielkim, że nie warto było nawet wyciągać kondomów.
Noc w sympatycznym pensjonacie La Font Seca (pensjonat po hiszpańsku to hostal) gdzieś niedaleko autostrady. Tylko mgły spowijające rano góry przypominały nam, że w nocy padało. Po drodze zatrzymaliśmy się na parkingu, by zrobić sobie śniadanie i mieliśmy przyjemność zjeść je w bardzo przyjemnym, włochatym towarzystwie. Po wjechaniu do Francji poczuliśmy się trochę jak w Polsce ? bardziej równinnie, niebieskie niebo z białymi barankami, szachownica pól i więcej zieleni. W ramach urozmaicenia trasy pojechaliśmy najwyższym wiaduktem na świecie, wyższym nawet od wieży Eiffla. Najwyższy jego filar ma 343 metrów. Przejazd robi wrażenie, jednak widok psują trochę ekrany z pleksy, zniekształcające obraz. Spodziewam się, że ciekawszy widok może być spod wiaduktu.


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Obrazek


Wieczorem udaliśmy się do lokalnej francuskiej knajpki na? pizzę! Muszę przyznać, że była przepyszna! Spaliśmy w hotelu Kyriad, który to okazał się najbardziej komfortowym z dotychczasowych. We Francji powitał nas przepiękny poranek. Czerwone słońce powoli wynurzało się zza widnokręgu, oświetlając nasze twarze. My zaś prawie niezauważalnie wjechaliśmy z Frankraichu do Raichu. Po drodze minęliśmy zaś, jadące niestety na lawetach, stare wehikuły w stylu BMW Isetta, czy Velorex. Ich ilość świadczyła, że gdzieś w pobliżu był zlot tychże maszyn.


Obrazek


Obrazek


Tym razem na nocleg zawitaliśmy do pensjonatu w górskiej wiosce- ?Pension am Wald?, choć ja bardziej nazwałbym go gospodarstwem agroturystycznym. Po zjechaniu z autostrady widać było, że w tym kraju lubią ordnung ?jestem pewien, że trawa została pomalowana specjalnie na nasz przyjazd! Miejsce wysoce urokliwe, zaś sam pensjonat byłby idealnym miejscem na odpoczynek od cywilizacji. Do tego wspaniałe śniadanie i przesympatyczna właścicielka. Dobrze, że pamiętałem kilka słów po niemiecku, co ułatwiło komunikację. Po marokańskiej ?improwizacji? niemiecki porządek był ciekawą odmianą.


Obrazek


Na obiedzie spożywanym gdzieś na trasie spotkaliśmy przesympatyczną Polkę mieszkającą od lat w Niemczech wraz z niemiecką koleżanką. Nie mogły się nadziwić, że wracamy motocyklem z Maroka. Jak to u naszego zachodniego sąsiada ? drogi dobre, więc i kilometry szybko uciekały. Ani się obejrzeliśmy jak minęliśmy tablicę z napisem ?Republik Polen?. Dalej już tylko kawałek i jesteśmy w domu! Motocykl zasnął w garażu, bo uczciwie zasłużył na odpoczynek!

Pisząc relację nasunęła mi się bardzo ciekawa refleksja. W niektórych opisach turystów, którzy przylecieli do Maroka mówili oni, iż byli traktowani przez tubylców jako chodzące portfele, z których należy jak najwięcej wyjąć, oraz czuli jakby patrzono na nich z góry. My ? motocykliści spotkaliśmy się ze zgoła odmiennym przyjęciem. Wszędzie witano nas serdecznie i życzliwie. Może dzięki obładowanemu torbami motocyklowi przypominaliśmy im trochę współczesnych nomadów, zaś kurz pustyni oblepiający nasze motocyklowe skóry mówił, że musieliśmy zadać sobie sporo trudu, aby dotrzeć do Maroka. Może właśnie to pozwalało Marokańczykom na traktowanie nas z szacunkiem?

Na koniec kilka rad dla wybierających się do Maroka:

Temperatury ? ciepło? Minimum jakie spotkaliśmy to 25 - 30 stopni, zaś maksymalnie temperatura w cieniu dochodziła do 48 stopni. Wiatr, który w normalnych warunkach miło chłodzi nas podczas jazdy, w skrajnych momentach przypominał podmuchy z piekarnika. Jedynym sposobem było lekkie zapięcie kurtki; o zdjęciu rękawic oczywiście nie było mowy.
Nasze doświadczenie zdobyte podczas wcześniejszych podróży potwierdziło się ? na ciepły klimat najlepszym ubraniem są spodnie bojówki (luźne, a jednocześnie chroniące przed bezpośrednim podmuchem wiatru), skórzana kurtka i kawaleryjki z nubuka. Jeśli ktoś zapyta: a gdzie w takim razie protektory, żółwie itd.?, ja odpowiem: a co to takiego? ;)
Kilka lat temu moja żona kupiła z okazji wyjazdu do Grecji kurtkę tekstylną, która jednak okazała się kompletnym niewypałem. Pomimo systemów wentylacji nie dawała rady.
Ja przyznam, że w Maroku w swojej papie nawet nie otworzyłem wywietrzników ;)
Bardzo ważna uwaga ? nauczeni doświadczeniem jedynym wymaganiem jakie stawiamy naszym miejscom na nocleg to (oprócz łazienki) klimatyzacja. O ile w dzień wysokie temperatury jestem w stanie znieść, to w nocy wolę mieć 26 stopni; zdecydowanie lepiej się odpoczywa.

Ludzie

Otwartości na innych (pod względem religii, wyglądu, koloru skóry) moglibyśmy uczyć się od Marokańczyków. Pomimo bardzo trudnych warunków w jakich żyją (ubóstwa, klimatu, itp.) są niezwykle pogodni, życzliwi i nastawieni przyjaźnie do drugiego człowieka. Tylu wyrazów sympatii i życzliwości nie doświadczyłem w żadnym innym kraju (oprócz Turcji). Jak było to zapewne widać na zdjęciach, bardzo wiele osób do nas machało, pozdrawiało. Zwróćcie uwagę z jakim entuzjazmem?
Bez względu na to, gdzie byliśmy, czuliśmy się bezpieczni, bo w razie sytuacji kryzysowej, pierwszy napotkany Marokańczyk pospieszyłby z pomocą.

Ruch drogowy, drogi
Pierwsze wrażenie ? horror. Na pewno nie odnajdą się tam legaliści, jeżdżący w Polsce 50km/h i zatrzymujący się przed przejściem dla pieszych, aby osoba oczekującą mogła przejść przez ulicę. Jednak można się przyzwyczaić ? pomimo pokonania blisko 5000km po Maroku, poza przewróconą w górach ciężarówką nie widzieliśmy wypadku. Każdy uważa na każdego. Nawet jak ktoś ?wetnie się? z podporządkowanej pokazuje ręką, aby jechać. Pewną sztuką jest przejście przez ulicę, choć moja Żaba umiejętność tę opanowała w mig. Należy pokonywać po 1 pasie, czekając na ulicy pomiędzy jadącymi samochodami na kolejną lukę, aby przejść kolejny pas jezdni. Drogi generalnie dobre, choć nieraz niezbyt równe ? nie da się jechać szybciej niż 80km/h. Asfalt nie ma dziur, lecz jest po prostu położony idealnie. Natomiast Marokańczycy nie jeżdżą szybko, wobec tego da się wyprzedzić. Z zachowania na drodze można wnosić, że nie mają kompleksów, wobec czego nie zdarzyły mi się (znane z naszego kraju) wyścigi w momencie, gdy wyprzedzałem samochód. Nieraz, podczas remontów czy objazdów oraz na trasach górskich zdarzają się odcinki szutrowe, jednak (choć to męczące) można je pokonać motocyklem szosowym.
Kontrole drogowe to osobny rozdział. Policjanci stoją przed każdym miastem. Należy zatrzymać się i czekać ? albo zostanie się poddanym kontroli, albo pozwolą jechać. Nas z reguły nie kontrolowali. Wyjątek stanowiła Sahara Zachodnia. Natomiast wszystko odbywa się w bardzo przyjemnej atmosferze. Gdy kontrola zajęła kilka minut, zostaliśmy nawet przeproszeni, że trwała tak długo. Zawsze ograniczała się do kontroli dokumentów; nigdy nie było mowy o żadnym wybebeszaniu bagaży. Warto mieć ze sobą kilkanaście! dokumentów tzw. fiche. Jest to kartka papieru z nadrukowanymi na niej danymi: naszymi oraz motocykla oraz marokański nr pesel. Wtedy podczas kontroli policjant nie musi ich spisywać, tylko zabiera fiche. Ja niestety miałem tylko jedną?
Choć te kontrole są nader sprawne, wierzcie mi ? w marokańskiej temperaturze zdecydowanie lepiej pokazać paszport i dać fiche, niż czekać na spisanie danych ;)

Motocykl
Wiadomo, że najlepszym motocyklem jest Harley, więc również do Afryki najbardziej się nadaje ;)
Natomiast mówiąc zupełnie serio ? w całym Maroku spotkaliśmy tylko kilka motocykli, w tym 3 terenówki w stylu BMW, 3 Harleye Electry i jednego choppera, bodajże Kawasaki Vulcan.
Drogi są na tyle dobre, że w zupełności poradzi sobie każdy sprzęt; paliwo również nie jest gorsze niż u nas. Warto mieć motocykl z ciut większym zasięgiem, bo nieraz stacje są co ok. 100 ? 150km.
Opony ? oryginalne harleyowskie spisywały się wyśmienicie (wreszcie były dobrze nagrzane i trzymały się drogi). Okazało się, że niepotrzebnie zmieniałem przednią przed wyjazdem, bo zużycie sięgnęło raptem ok 1mm. ;)

W sumie to nieważne czym ? ważne, żeby jechać!
Awatar użytkownika
_CioneK_70
Posty: 2458
Rejestracja: 25 listopada 2014, 21:30
Motocykl: Raider XV1900
Lokalizacja: Kalisz
Wiek: 53
Status: Offline

Re: Afryka wcale nie taka dzika, czyli Harleyem po Maroku

Post autor: _CioneK_70 »

Piekne..... :bravo: Czytałem z wypiekami na twarzy..... cholera i aż nabrałem ochoty :lol:
Na samym początku wspomniałeś o łapaniu Navi bo pękł uchwyt. Dokładnie ten sam, patrząc po wygladzie, łapałem w Czechach.... więc vibracje Harrego i Virażki są podobne :D . Też złapałem w locie... :P Gratuluje... zacna i rzetelna relacja.... :rock:
Jest tylko cienka czerwona linia pomiędzy rozsądkiem a szaleństwem....
--------------------------------------------------------------------------------------------
Piwo bezalkoholowe to pierwszy krok do nadmuchiwanej kobiety --------------------------------------------------------------------------------------------
Jest i będzie w sercu Virago XV1100 -->> nowy w stadzie Raider XV1900
Awatar użytkownika
G_Mulier
Posty: 24
Rejestracja: 20 czerwca 2016, 20:39
Motocykl: XV 125
Lokalizacja: Jastków k/Lublina
Wiek: 50
Status: Offline

Re: Afryka wcale nie taka dzika, czyli Harleyem po Maroku

Post autor: G_Mulier »

Gratulacje :bravo:
Bogata, rzeczowa i barwna relacja, aż chciałoby się tam być, już..., teraz..., szczególnie patrząc za okno...
Pewnie planujecie już kolejną, oczywiście wspólną :chopper: i równie egzotyczną wyprawę... :rock:
Awatar użytkownika
DAREK.S
Posty: 2091
Rejestracja: 05 listopada 2008, 21:19
Motocykl: XV750, 1990; ST1300
Lokalizacja: Ruda Śląska
Wiek: 48
Status: Offline

Re: Afryka wcale nie taka dzika, czyli Harleyem po Maroku

Post autor: DAREK.S »

Gratulacje fantastycznej wyprawy. :rock: Świetne fotki i relacja. Nie napiszę "pozazdrościć" tylko dlatego, że piasek, upały i krajobrazy ze znikomą ilości zieleni to zdecydowanie nie mój klimat. ;-) :-)
Chociaż kto wie? Może na starość, jak zacznie łamać w kościach trzeba będzie wykupić jakieś all-inclusive w tamte rejony żeby wysuszyć albo wypalić reumatyzm. ;-)
Tak wiele miejsc, tak mało czasu...
:chopper:
Nasze podróże:
Słowenia, Chorwacja, Węgry, Rumunia, Alpy-AT,CH,IT, Alpy-DE,CH,FR, Norwegia
Awatar użytkownika
Dredd
Posty: 142
Rejestracja: 14 czerwca 2009, 23:57
Motocykl: H-D, kiedyś Virago 750
Lokalizacja: Warszawa
Status: Offline

Re: Afryka wcale nie taka dzika, czyli Harleyem po Maroku

Post autor: Dredd »

_CioneK_70 pisze:Piekne..... :bravo: Czytałem z wypiekami na twarzy..... cholera i aż nabrałem ochoty :lol:
Na samym początku wspomniałeś o łapaniu Navi bo pękł uchwyt. Dokładnie ten sam, patrząc po wygladzie, łapałem w Czechach.... więc vibracje Harrego i Virażki są podobne :D . Też złapałem w locie... :P Gratuluje... zacna i rzetelna relacja.... :rock:
Jeśli chodzi o nowsze Harleye, to nie wiem, czy w Virażce wibracje nie są większe :wink:
A nawigacja w ciepłym klimacie (zwłaszcza, gdy nie znamy języka) jest bardzo ważna. Nieraz nie ma kogo spytać o drogę, a każdy przystanek oznacza niepotrzebne nagrzewanie silnika.
Dobrze, że Wam tego nie trzeba tłumaczyć :D

Dzięki wszystkim za miłe słowa - cieszy mnie , że relacja się podobała.
Sam również lubię poczytać takie szukając inspiracji do wyjazdu.
staszek_s
Posty: 225
Rejestracja: 03 września 2014, 21:43
Motocykl: Suzuki DL 650A
Lokalizacja: Radlin, woj Śląskie
Wiek: 58
Status: Offline

Re: Afryka wcale nie taka dzika, czyli Harleyem po Maroku

Post autor: staszek_s »

Piękna wyprawa i relacja, gratulacje, liczę na więcej po następnym sezonie :)
Awatar użytkownika
grzegorzbr2
Posty: 4920
Rejestracja: 13 listopada 2012, 21:00
Motocykl: XV 535 1,1 1,7 1,3
Lokalizacja: Świętokrzyskie - TOP
Wiek: 52
Status: Offline

Re: Afryka wcale nie taka dzika, czyli Harleyem po Maroku

Post autor: grzegorzbr2 »

Piekne foty i super relacja, aż żesmy z żonką nabrali ochoty na taki wypadzik, tylko chyba silnik od virki by się ugotował w tantejszym klimacie 40 st C.
Mam pytanko w jakim języku się dofadaluscie z marokańczykami np. w sprawie noclegu czy zakupów.
:rock:
Awatar użytkownika
zbródel
Posty: 222
Rejestracja: 11 czerwca 2015, 11:48
Motocykl: Wild Star 1600
Lokalizacja: Legionowo
Wiek: 57
Status: Offline

Re: Afryka wcale nie taka dzika, czyli Harleyem po Maroku

Post autor: zbródel »

Świetna relacja i fotki :)
Kapitalnie się czytało. Gratuluję wyprawy :nazdrowie:
Quidquid latine dictum sit, altum videtur

tłoczno w busie i w pociągu, a ja jadę na motongu... :chopper:
Awatar użytkownika
Maćko
Posty: 705
Rejestracja: 14 grudnia 2008, 16:46
Motocykl: MG California, Norge
Lokalizacja: Łódź
Wiek: 57
Status: Offline

Re: Afryka wcale nie taka dzika, czyli Harleyem po Maroku

Post autor: Maćko »

I co my biedni mamy zrobić...? wybrać Nordkapp, jak Darek z Moniką, czy "Wasze" Maroko...
I to kusi, i to nęci. Gratulujemy wyprawy i super relacji. :rock:
Awatar użytkownika
Straszaq
Posty: 317
Rejestracja: 02 grudnia 2008, 13:02
Motocykl: BMW R1150 RT
Lokalizacja: Konin
Wiek: 45
Status: Offline

Re: Afryka wcale nie taka dzika, czyli Harleyem po Maroku

Post autor: Straszaq »

Narazie Maroko....Darek póki co moczy dupe w rzece u św. Mikołaja w Rovaniemi więc za wiele się nie dzieje :). Ale jak wjedzie w Lofoty to może być dylemat.
Nieważne jaki masz motocykl...ważne gdzie nim byłeś.
Awatar użytkownika
Dredd
Posty: 142
Rejestracja: 14 czerwca 2009, 23:57
Motocykl: H-D, kiedyś Virago 750
Lokalizacja: Warszawa
Status: Offline

Re: Afryka wcale nie taka dzika, czyli Harleyem po Maroku

Post autor: Dredd »

grzegorzbr2 pisze:Piekne foty i super relacja, aż żesmy z żonką nabrali ochoty na taki wypadzik, tylko chyba silnik od virki by się ugotował w tantejszym klimacie 40 st C.
Mam pytanko w jakim języku się dofadaluscie z marokańczykami np. w sprawie noclegu czy zakupów.
:rock:
Myślę, że Virażką można śmiało jechać w ciepłe kraje. H-D też jest chłodzony powietrzem, a spodziewam się, że grzeje się nawet bardziej. W końcu to większa pojemność i cylindry ustawione równo jeden za drugim.

Co do języka w Maroku, to nie ma żadnych barier! Duża część Marokańczyków mówi po francusku, ale my ni w ząb...
Używaliśmy trochę angielskiego, ale nie zawsze to coś dawało. Co do zasady bez problemu można dogadać się na migi :lol:
Z reguły jadąc na wakacje uczymy się kilku słów w lokalnym języku, ale arabski jest strasznie trudny...
Pomijam oczywiście szlaczki (pisane od prawej do lewej), ale nawet transkrypcja na "nasze" litery niewiele pomaga.
Zapamiętałem tylko 3 zwroty:
is Salam aleikum- dzień dobry,
La -nie
La illaha il Allah - nie ma boga prócz Allaha :)

Marokańczycy jednak są uprzejmi i chcą się z nami dogadać (nie dotyczy to jedynie sprzedawców), więc brak wspólnego języka to naprawdę nie problem.

Fajnie, że moja praca nie poszła na marne i, że zasiewa ziarno niepewności co do celu podróży :cool:
Awatar użytkownika
Pawlas
Posty: 204
Rejestracja: 03 lutego 2010, 16:35
Motocykl: XV1100/Tiger 900
Lokalizacja: Kraków
Wiek: 54
Status: Offline

Re: Afryka wcale nie taka dzika, czyli Harleyem po Maroku

Post autor: Pawlas »

Gratulacje za świetny opis i zdjęcia a przede wszystkim za wyprawę a z nią odwagę, planowanie i wykonanie.
Jak sam napisałeś do wyprawy do Maroka nie trzeba GS'a - wyprawa jest w głowie a nie w sprzęcie ...
Wielki Szacun !
Awatar użytkownika
RAFFEN
Posty: 634
Rejestracja: 01 września 2014, 18:19
Motocykl: Shadow 750 AERO
Lokalizacja: Jasło
Wiek: 41
Status: Offline

Re: Afryka wcale nie taka dzika, czyli Harleyem po Maroku

Post autor: RAFFEN »

No wyprawa niesamowita, fajnie się czytało.Pozazdroscić i pogratulować.Fajnie by było jakbyś nagrał jakiś filmik z takiej wyprawy i wrzucił na neta też się fajnie ogląda takie filmiki z wypraw motocyklowych, tym bardziej teraz w zimie :zimno:
Z motocyklem jest jak z kobietą , pokochaj, zrozum a potem rozbieraj.
ODPOWIEDZ