Śmierć na Glossglockner

Ciekawe miejsca, propozycje wycieczek, co warto zobaczyc? Tematy związane z turystyką motocyklową
Awatar użytkownika
aurumcantus
Posty: 198
Rejestracja: 18 października 2012, 14:27
Motocykl: TDM 900
Lokalizacja: Sochaczew
Wiek: 45
Kontakt:
Status: Offline

Śmierć na Glossglockner

Post autor: aurumcantus »

W rolach głównych.
Moja bordowa XV 700 87 rok
Brata niebieska XV 750 92 rok.
Trasa przejechana bo planowana miała być nieco inna.
https://www.google.com/maps/dir/51.6144 ... m1!4e1!3e0
Kierunek wybraliśmy ze względu na to, że byłem w tych rejonach w zeszłym roku i od razu wiedziałem, że wyjazd motocyklowy będzie kapitalny. Do trasy dodałem kilka punktów aby było ciekawiej i główne atrakcje to:
Grossglockner, passo dello stelvio, przełęcz gavia, objazd jeziora lago di garda, wenecja i na powrocie bardzo ciekawa kręta trasa trenta w okolicach vrsiska cesta.
Ruszamy w piątek rano. Spotkanie umówione na obwodnicy Katowic. Ja ruszam dopiero o 10:00. Mam mniej kilometrów do przebycia i cały czas autostrada ale brat ma ponad godzinę przewagi. Pogoda świetna pomimo, że prognozy nie były najlepsze i do końca nie wiedzieliśmy czy wyjazd wypali. Zaraz przy wjeździe na autostradę bardzo długi korek – biorę z prawej, za jakieś 8 km corsa leży na dachu, urwane koło wraz z amortyzatorem. Czarnego worka nie widać to chyba nie jest źle. Przed Piotrkowem Tryb znowu mocne zatwardzenie ale daje się to wszystko ominąć. Jadę cały czas 140, czasem łapie 150. Wyprzedzam niemal wszystkie grupki motocyklistów. Wiadomo virago :D Udaje mi się też ( co prawda z oporami bo cholernie wieje ) wyprzedzić dwóch gości na GSach 1200. W Częstochowie tankowanie, chwila odpoczynku. W Boguchwałowicach gdzie postanowiliśmy się spotkać jestem przed 13stą. Za mną 260 km, po chwili dociera mój brat. Ma za sobą 280 km po gównianych drogach z mnóstwem robót drogowych. Przed nami 350 km do Znojmo. Ruszamy już bardziej spokojnie max 120. Teraz cały czas autostrada wiec kilometry będą ubywać. Na obwodnicy Katowic moja maszyna traci moc, strzela w tłumik a obrotomierz szaleje. Byłem 2 tyg temu na czyszczeniu, regulacji i synchronizacji gaźników, bak prawie pełen i nie wiem co się dzieje. Kranik na pri, potem res i nic, zwalniam do 50ciu, w desperacji zaciągam ssanie, staje całkiem, odpuszczam – wielki strzał w tłumiki – maszyna odżyła i zaczyna znowu iść jak burza. Nie wiem co to mogło być. Na autostradzie pierońsko wieje i robimy postoje krótkie co 70 – 100 km ( tankowanie, żarcie, ból pośladków)
Obrazek
Docieramy do jeziora Dyja i tu postanawiamy zrobić nocleg. Co prawda jest zakaz biwakowania ale stoi kilka namiotów wędkarskich. Przy jeziorze jest buda z kebabem i piwem wiec korzystamy.
Obrazek
Obrazek
W nocy lekko padało. Nic się nie wyspaliśmy. Szybkie pakowanie, śniadanie i ruszamy. Nasz cel na dziś zell am see – 503 km do zrobienia. Po drodze nuda jak pieron i silny wiatr. Jak zawsze postoje co jakiś czas.
Obrazek
Obrazek

W czasie tankowania po 200 km brata virago spala ponad dwa litry więcej od mojej. Wspominał że już wcześniej zaczęła palić sporo. Brat był na regulacji jakieś 1500 km temu i myśleliśmy, że gość coś spier… Po 450ciu km brat cos mówi, że maszyna pod górę mu idzie. cienko ale zbierał się za mną normalnie wiec pomyśleliśmy, że pod górę to każdy kuca :D. Na wolnych obrotach chodzi normalne bez kaszlu. Do zell am see docieramy na 18stą, ale do campingu jeszcze z 7 km. Nadciągają zajebiste chmury z których nieźle leje. Chowamy się pod dachem myjni samochodowej.
Obrazek
Na camping docieramy godzinę później. Spotykamy tam grupkę Polaków z podobnymi planami do naszych.
Obrazek
W nocy też nieźle pada ale poranek pomimo, że dość mglisty to zapowiada się całkiem ok. Szybkie śniadanie, pakowanie i gotowi jesteśmy do startu. Docieramy do bramek, opłata i małe wciaganko pod górę. Jadwiga idzie jak wściekła, mocy jej nie brakuje, za mną dzielnie wspina się brat. Co chwila robimy przystanki ale wiem, że na samym szczycie widok jest miazga:D. docieramy na szczyt. No prawie, kto był ten wie, że na nim jest kolejny szczyt wyłożony kamieniami, wbijam się tam ile fabryka, puste wydechy dodają adrenaliny :D. To chyba najgłośniejszy motocykl w okolicy. Za mną widzę jak brat zbiera się do podjazdu ale coś chyba dziwnego się dzieje bo nagle zjeżdża na pobocze. Pierwsza myśl – pęka stromego podjazdu po kamieniach? Ale chyba nie cos musi być nie tak. Zawracam na wąskiej stromej drodze, podjeżdżam, gasze moto i słyszę jak niebieska virago krztusi się, kaszle, chodzi raz na jeden cylinder raz na drugi, raz na dwa i dymi jak skurwysyn. Pierwsze huje poszły na konto mechanika. Pewnie źle zrobił regulację bo skąd to nadmierne palenie? Obok siedzi laska na triumphie i kiwa głową. Wykręcamy świece. Sadza jak cholera, wkręcamy nowe ale maszyna nawet nie myśli chodzić lepiej. Kiedyś widziałem podobną sytuacje jak virago i gs 500 na tak wysokim szczycie nie miały mocy – rzadkie powietrze ? pomysłów brak. Ja mam gaźniki hitahi i mikuni widziałem tylko na zdjęciach więc próby zajrzenia do gaźników odkładamy. Brat wyczuł pismo nosem i wykupił sobie ubezpieczenie – auto zastępcze, holowanie do warsztatu, hotel na 4 doby itp. Niby naprawa motocykla w pakiecie ale ja mu od razu mówiłem, że za naprawę będzie bulił bo to na tym polega ubezpieczenie. Dzwonimy do aliantz czy jak to się tam zwało. Gość mówi, że jak zjedziemy z góry to dzwonić bo nie wiadomo gdzie jesteśmy.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Wstępnie chcieliśmy jechać na Lintz ale nie wiadomo jakie podjazdy tam będą i jak ugrzęźniemy gdzieś w połowie to dopiero będzie porażka – decyzja – jedziemy na dół do zell am see. Po dotarciu znowu telefon a w sumie kilka. Gość mówi, że w niedzielę wszystkie warsztaty w austrii pozamykane. Kilka wypalonych papierosów i dochodzimy do wniosku żeby jechać do domu. 30ści km/h to 30 no bo co niby mamy robić w niedzielę o 11stej. Jutro postawią nam moto w warsztacie podłubią w nosie i wtorek zaraz. 3 dni w plecy. Odwołujemy akcje z holowaniem i palimy maszyny. Brat jedzie na czole bo nie wiadomo czy w ogóle wbije 3jkę. Ale ku naszemu zaskoczeniu maszyna idzie. Czasem na prostej udaje się złapać 110.Moze wysokie rzadkie powietrze mu szkodzi ? :D Robimy krótki postój i wpadamy na myśl, że szkoda całego wyjazdu bo tak naprawdę to guzik widzieliśmy, to jak idzie po prostej to może chociaż Wenecję warto zobaczyć.
Obrazek
Wiec obieramy kierunek, bratu już wszystko jedno, jak się rozkraczy to zepchniemy ja do rowu i wrócimy jednym. Wybieramy nowy kierunek i to widokowo był strzał w 10. Trafiamy na piękna trasę chyba z 10cio km tunelem, zaraz potem piękne serpentyny w dół. Widoki bajka, jedyne czego się obawiam to jeśli są zjazdy to będą i podjazdy. Pod górę daje się jechać bez problemu 70 km/h. Szybciej i tak się nie da ze względu na ilość zakrętów a jest ich naprawdę dużo. Brata virago ma zajebisty apetyt na paliwo więc tankujemy często. Po drodze łapie nas przelotny deszcz. Wkładamy spodnie i jedziemy dalej.
Obrazek
Wjeżdżamy do Włoch, z nawigacji widzę, że same zadupia i lasy, drogi kręte dające mega frajdy z jazdy. Brata virago czasem zadymia jak passat. Zatrzymujemy się aby sprawdzić gdzie najbliższy CPN – za 30 km - jest obawa, że nie dojedziemy bo w niebieskim moto kontrolka zapaliła się jakiś czas temu. Dojeżdżamy do auronzo di cadore. Jest stacja ale cimno – zamknięta. Udajemy się do kolejnej. Oświetlone ale buda zamknięta. Ręce opadają. Pytam tubylca czy jest gdzieś cos w pobliżu a ten, że to samoobsługa na kartę lub banknoty. Jesteśmy uratowani.
Miejscowość leży przy pięknym zalewie zrobionym z przepływającego strumienia górskiego. Woda niebieska wiec podjeżdżamy z drugiej strony i wychaczamy kapitalna miejscówkę.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Oczywiście kąpiel obowiązkowa. Obok nas nocuje jakieś małżeństwo z Rumunii w aucie. Siedzimy i gadamy na temat wenecji. Mnie jakoś ona nie bawi zbytnio i nie mam ciśnienia aby tam jechać. Dodatkowo patrzę na mapę i nie uśmiecha mi się przebijać przez te metropolie, dodatkowo informacja o pozostawieniu moto gdzieś sporo wcześniej nie dodaje optymizmu. Automapa pokazuje, że dojazd do wenecji 160 km to ok 4 godziny to już całkiem porażka. Wspólnie dochodzimy do wniosku, że zdechniętym motocyklem może lepiej nie ryzykować.
Rano pobudka, pakowanie i ruszamy. Po drodze jak zwykle urokliwe miejsca i trasy kręte. Kurde same zjazdy. Może jak są podjazdy to się tego tak nie odczuwa. Kupa frajdy. Po drodze jedziemy przez jakieś miasteczko. W czasie wjazdu pod stromą górę zauważamy serwis motocyklowy. Postanawiamy się zatrzymać i zasięgnąć porady u lokalnego magika.
Obrazek
W warsztacie ze 20 motocykli i kilka trajek z budą. Widać, że gość się nie nudzi. Facet ok 60tki ni w ząb nie kuma po angielsku ale na migi wie o co chodzi. Bierze jakieś elektroniczne ustrojstwo, mierzy jeden cylinder, potem drugi i od razu mówi – że ten. Nie wiem co to był termometr jakiś? Wykręca świece – dramat. Sadze jak na lokomotywie. Zakłada nowe świece ale nic to nie pomaga. Wyjmuje jakieś urządzenie na podstawkach i pokazuje nam, że iskra jest bardzo dobra. Do gaźników jeszcze nie zagląda. Przynosi jakiś elektroniczny barometr – będzie mierzył ciśnienie. Odpalam fajkę. Brat mówi, że jest 11,5. Kurwa to rakieta przecież. Ale zaraz zaraz na przednim 5,2, na tylnym 6,4 no japierdole to w sumie 11,5. Miły Włoch przemówił – mammamija engine is kaput. No to teraz wiemy że silnik zdechł prawie na amen i jest obawa, że nie dojedziemy a przed nami jeszcze 1300 km. Włoch nie bierze od nas ani centa pomimo że zginał się koło nas ze 30 minut z przerwami na krótkie pogadanki z okoliczną ludnością.
Ruszamy dalej a tak naprawdę to się musimy cofnąć bo góra jest tak zajebista, że virka nie podjedzie pod nią i trzeba nabrać rozpędu. Udało się jedziemy dalej. Podjazdów coraz mniej, kilometry lecą.
Obrazek
Obrazek
Wpadamy na autostradę – znowu nuda. Brat ciągnie na przodzie bo nie wiadomo ile maszyna wytrzyma. Jest piekielnie gorąco, straszne uderzenia żaru. W takich warunkach virago ledwie idzie 70. W zimnych tunelach odżywa i nawet buja się do 110 a z góry nawet 120. Tylko patrzę jak zaraz wał wyjdzie bokiem i zaleje mnie gęsta plama oleju ale o dziwo nic takiego się nie dzieje poza strasznym apetytem na paliwo i chmurą od czasu do czasu z wydechu. Stajemy gdzieś na mopie w okolicy Gleisdorf. Jest godzina 19. Pytanie ruszać dalej czy kimamy tu. Ja znalazłem świetna miejscówkę ale trzeba pokonać dwa strome podjazdy po trawie. Czekamy aż osobówki się rozjadą, na mopie zostają tylko ciężarówki. Wjeżdżamy na teren zielony, kierowcy się podśmiewają, udajemy się za spory lasek i mamy piękna miejscówkę do noclegu gdzie na pewno nikt nie przyjdzie.
Obrazek
Rano pobudka. Przed nami 830 km. Mamy zamiar zrobić to w jeden dzień. Wiedeń zakorkowany i sporo remontów ale udaje siego przejechać. Niebieska virago idzie jak wczoraj, Z górki nawet 120 ale obawa, że cos się wykrzyczy jest. Na autostradzie moja gaśnie, wszystko padło nic nie świeci. Mam zamontowany własnej roboty regulator napięcia i od razu pomyślałem, że pieron go strzelił. Moja prędkość spadła do 30 km h i nie wiadomo co się dzieje. Nagle patrzę i ten pomarańczowy włącznik sam się wyłączył albo go niechcący kciukiem musiałem trącić. Wciskam w poz on i od razu gada :D Ulga. Na autostradzie łapie nas deszcz, ze 200 km już za nami ale widzę, że brat ostro zwalnia i zaraz staje. Dojeżdżam – kręci, kręci i nic się nie dzieje. Kranik na pri znowu kręci, za 3cim razem zagaduje, kranik na res i chodzi a już myślałem, że to koniec. Po drodze zajeżdżamy do Czech nad to jezioro gdzie nocowaliśmy pierwszej nocy. Dobry kebab naprawdę. Ruszamy dalej, mijamy granicę. Dłuższy postój robimy przed Kielcami. Robi się mroczno i droga już do dupy, jeden pas i trochę remontów. Kielce mijamy już po ciemku. Robimy częstsze postoje co 60 km bo naprawdę zmęczenie daje znać o sobie. Na ostatni postój wybieramy biedronkę w Radomiu przy wylocie na Kozienice. Chwila odpoczynku i próba odpalenia ale jest problem. Maszyna zagaduje dopiero za którymś razem wydobywając z siebie potworne kłęby dymu. W czasie jazdy dymienia nie ma chyba, że przy ostrym dodaniu gazu jeśli można to tak nazwać. W końcu jest posesja. Wjeżdżamy do garażu. Jest godzina 23:40 i od razu emocje puszczają i się śmiejemy z całej tej przygody. Brat mówi, że jutro to ta maszyna na pewno nie zapali nie ma bata.
Zapaliła jednak ale szukamy nowego silnika :).
Obrazek
Awatar użytkownika
Dono
Posty: 2463
Rejestracja: 19 listopada 2007, 17:46
Motocykl: 1100 '91
Lokalizacja: Iskrzyczyn-Skoczów
Wiek: 40
Status: Offline

Re: Śmierć na Glossglockner

Post autor: Dono »

Piękna wycieczka - szkoda tylko sprzętu :evil:
"Verba volant, scripta manent" (słowa ulatują, pismo zostaje).
Awatar użytkownika
Dragster
Posty: 521
Rejestracja: 08 czerwca 2015, 21:38
Motocykl: VTX 1800
Lokalizacja: Okolice Garwolina
Wiek: 44
Status: Offline

Re: Śmierć na Glossglockner

Post autor: Dragster »

Piękna wycieczka i super tytuł :bravo:
Awatar użytkownika
RAFFEN
Posty: 634
Rejestracja: 01 września 2014, 18:19
Motocykl: Shadow 750 AERO
Lokalizacja: Jasło
Wiek: 41
Status: Offline

Re: Śmierć na Glossglockner

Post autor: RAFFEN »

Czytając tytuł to sie wystraszyłem.Przygoda zajebista,do tego cały czas w niepewności czy sprzet wytrzyma.Gratulacje
Z motocyklem jest jak z kobietą , pokochaj, zrozum a potem rozbieraj.
Awatar użytkownika
tylust
Posty: 2698
Rejestracja: 13 stycznia 2014, 09:26
Motocykl: XV 750 1982r.
Lokalizacja: Kalisz - Wlkp.
Wiek: 51
Status: Offline

Re: Śmierć na Glossglockner

Post autor: tylust »

Niezła przygoda. Mój silnik też jest bliski scen kończących niestety... dlatego jeżdżę głównie po płaskim :mrgreen: też bym silnik 750 kupił na podmianę i dałbym nawet ze 3 koła bo mam do grata sentyment :wink: tylko kto da gwarancję co się tak naprawdę kupi ? :roll: Niestety to loteria
Tomek
Awatar użytkownika
aurumcantus
Posty: 198
Rejestracja: 18 października 2012, 14:27
Motocykl: TDM 900
Lokalizacja: Sochaczew
Wiek: 45
Kontakt:
Status: Offline

Re: Śmierć na Glossglockner

Post autor: aurumcantus »

To virago z 92go było kupione za śmieszne pieniądze. Sprzedający jak i kupujący mieli świadomość w jakim stanie jest motocykl. Od zakupu virago zrobiła 14 000 i pewnie wcześniej czy później można było się spodziewać takiego stanu. Ja myślę, żeby w czasie zakupu drugiego silnika zapakować moto na busa/ przyczepę ze zdemontowanym już silnikiem i ten nowy włożyć na miejscu i sprawdzić u kupującego. Wtedy chociaż ciśnienie zmierzysz. Tak mi się wydaje przynajmniej. Z bratem miał jeszcze jechać syn jako plecak czyli plus dobre 60 kg i czuję ze wtedy pod górkę to mogło by to wyglądać nieco gorzej.
W czasie wyjazdu spotkaliśmy bardzo sympatyczne małżeństwo z okolic Moskwy. On na intruder 1400 a ona na tym większym. Nie wiem co to było, chyba też suzuki ale motocykl wyglądał na ogromna krowę minimum 1700 a laska ze 60 kg wagi. Spotykaliśmy ich jeszcze ze 3 razy na postojach. Gość mówił, że ma masło w silniku i tak jedzie :). Mówił też, ze dwa lata temu we Wrocławiu też poszła uszczelka w tym motocyklu i dodatkowo padł regulator napięcia. Widać bryki mieli mocno zmęczone podróżami. Facet oczywiście oferował pomoc gdy dowiedział się, że mamy usterkę ale szybko wytłumaczyliśmy, że tu już tylko można zagrać anielski orszak :D
Załączniki
xx.jpg
xx.jpg (231.21 KiB) Przejrzano 2637 razy
Obrazek
Awatar użytkownika
Wesoly
Posty: 1660
Rejestracja: 20 lutego 2011, 11:14
Motocykl: H-D
Lokalizacja: Poznań
Status: Offline

Re: Śmierć na Glossglockner

Post autor: Wesoly »

Super wyprawa i jeszcze lepsza przygoda z Virką :wink:
aurumcantus pisze: W czasie wyjazdu spotkaliśmy bardzo sympatyczne małżeństwo z okolic Moskwy. On na intruder 1400 a ona na tym większym. Nie wiem co to było, chyba też suzuki ale motocykl wyglądał na ogromna krowę minimum 1700 a laska ze 60 kg wagi.....
Ten drugi to Suzuki Maruder 800.
535-> 1100-> FAT BOB-> SPORT GLIDE
Awatar użytkownika
xytras
Posty: 68
Rejestracja: 14 kwietnia 2009, 11:20
Motocykl: było XV 535 97' jest VS 1400
Lokalizacja: Wronki
Wiek: 51
Status: Offline

Re: Śmierć na Glossglockner

Post autor: xytras »

naprawdę świetna relacja !!
--
z PISiorami nie dyskutuje !!!
Awatar użytkownika
Snake
Posty: 970
Rejestracja: 30 sierpnia 2016, 14:15
Motocykl: Yamaha Virago 535
Lokalizacja: Biała Podlaska
Wiek: 42
Status: Offline

Re: Śmierć na Glossglockner

Post autor: Snake »

Wyśmienita podróż. Kolejny dowód na to że każda wyprawa motocyklem to nowa przygoda.
:bravo:
5000 Kilometrów -> 2 Ludzi -> 2 Motocykle -> 1 Cel
Awatar użytkownika
vinny
Posty: 1107
Rejestracja: 03 marca 2011, 00:00
Motocykl: xv 750 92 4FY
Lokalizacja: Gdańsk , Ballinasloe co Galway ROI
Status: Offline

Re: Śmierć na Glossglockner

Post autor: vinny »

aurumcantus pisze: Gość mówił, że ma masło w silniku i tak jedzie :). Mówił też, ze dwa lata temu we Wrocławiu też poszła uszczelka w tym motocyklu i dodatkowo padł regulator napięcia. Widać bryki mieli mocno zmęczone podróżami. Facet oczywiście oferował pomoc gdy dowiedział się, że mamy usterkę ale szybko wytłumaczyliśmy, że tu już tylko można zagrać anielski orszak :D
Masło to po rosyjsku olej :D
vinny ROI
Ride free!!
You'll never see a Bike Outside a Shrink's Office
ODPOWIEDZ