Dzień trzeci
Ruszam w stronę Bolzano. Trasa ustawione oczywiście docelowo na przełęcz Stelvio. Jak się później okazało zapomniałem, że po drodze jest jeszcze przełęcz Gavia, no ale o tym później. Jadę więc przez Południowy Tyrol, to chyba najlepsza część wyprawy jaką odbyłem moim zdaniem. Co chwilę zatrzymuje się bo widoki nieziemskie, słońce świeci, generalnie żyć nie umierać. W końcu mówię sobie "nie będę wstawał na zdjęcia", bo znów za dużo czasu mi zejdzie i późno dojadę do hotelu.
Powiedzieć sobie to jedno, a zrobić to drugie. Jak po kilku kilometrach rozpościera się znów super widok, co zrobić, stanąłem na parkingu. Waldka nawet nie gaszę, chcę tylko zrobić szybko zdjęcia i uciekać. Nagle z obok stojącego busa wyskakuje Włoch, macha rękami, coś krzyczy, zrozumiałem że chyba mu za głośno, wyłączyłem więc Waldka i przeprosiłem. Zagadałem coś do gościa to się trochę uspokoił i zaczął opowiadać, oczywiście nie znał angielskiego więc on po włosku ja po angielsku. Jeśli dobrze zrozumiałem to pokazywał mi na wyciąg na górę, że stamtąd się rozpościera bardzo super fajny widok, no chyba że mówi coś zupełnie innego ale tak mi się wydawało

Dalej pytał gdzie jadę mówię, że na Stelvio to wspomniał o Gavia po drodze i wtedy właśnie przypomniało mi się, że faktycznie po drodze mam jeszcze Passo Gavia. Tym oto sposobem przekonałem się na własnej skórze, że mimo iż obie strony nie znają nawzajem języka to i tak da się jakoś dogadać.
Pożegnałem się z Włochem i ruszam dalej. Skręcam na Passo Gavia. Dobrze, że wyjechałem dużo wcześniej, bo przy dużym ruchu chyba bym nie dał rady. Przełęcz jak dla mnie straszna, wąska droga, samochody mijające się i brak barierek plus przepaść, tworzy dość straszny widok a co dopiero jechać motocyklem

. Na szczęście jakoś dałem radę, generalnie widoki bardzo fajne tam gdzie się zatrzymałem, w innych miejscach nie wiem bo skupiałem się na tym, żeby przeżyć

Po drodze chciały minąć się dwa samochody, mercedes jadący z przeciwka, naturliś na niemieckich blachach, przykleił się do ściany no i przede mną Włoch, jakimś małym autkiem. Próbowali chyba z 5 minut się minąć, w końcu jakoś się udało. Widać nie tylko ja miałem stracha
Po Passo Gavia ruszyłem na Stelvio. Stelvio zupełnie inne niż poprzednia przełęcz, jedzie się dużo wygodniej, szersza droga, barierki lub murki, także jest o wiele bezpiecznej

. Widoki zniewalające, Jak dojechałem prawie na samą górę, usiadłem sobie na murku i siedziałem i patrzyłem na ten cud natury. Teraz żałuję, że tak krótko siedziałem. Zdjęcia nie oddają tego nawet 10%. Przed wyprawą przeglądając zdjęcia wydawały mi się piękne, natomiast porównując je do naocznego zobaczenia tych zielonych dolin Stelvio to jest przepaść w odbiorze tego samego widoku:) Nie rozumiałem wcześniej zanim tego nie zobaczyłem.
Na samej górze na Stelvio również doznałem szoku. Ja to nazywam kołchozem. Zaparkowałem moto, przyszedłem może 10 metrów, no i chciałem zawrócić od razu no motocykl i wracać, ale zaczepił mnie koleś sprzedający bułki z kiełbasą. Myślę więc jestem głodny jestem to sobie zjem. Pytam czy można płacić kartą, po chwili jak mi odpowiedział, że nie mają elektryczności, pomyślałem, że zadałem głupie pytanie w takim miejscu

Zapłaciłem więc gotówką, koleś zapytał mnie tylko skąd jestem. Mówię, że z Polski, to pytanie "chcesz świnię, czy jelenia?". Jeszcze była trzecia kiełbasa, ale nie zdążył powiedzieć z czego była, bo powiedziałem, że chcę jelenia. Generalnie warto wydać te 7 € i spróbować bułki z jeleniem na przełęczy Stelvio. Polecam - bardzo dobra. Zjadłem więc, wytarłem pyska, nawet nie kupiłem naklejki. Siadłem na moto i pojechałem z tego kołchozu. Nie lubię takiego zgiełku.
Ruszyłem więc w kierunku Innsbruck'a, a dokładnie do hotelu, w którym miałem zarezerwowany nocleg. Po drodze była jeszcze jedna przełęcz, której nazwy nie pamiętam, ale też było fajnie. I jezioro Lago di Resia, o którym kiedyś czytałem, że zalali kiedyś dwie miejscowości. Obecnie na jeziorze tym widać dzwonnicę kościoła (dzwony już zdemontowano ale podobno czasem słychać ich dźwięk).
Do hotelu przejechałem chwilę po 3:00, dlatego też żałowałem później, że nie posiedziałem sobie dłużej na Stelvio.
Rozpakowałem bagaże, zabookowałem się w hotelu i zaczęło padać. Zanim się ogarnąłem, deszcz przestał padać, słońce wyszło. Siadłem więc na Waldka i pojechałem na stację by zatankować paliwo do motocykla. Kupiłem też paliwo dla siebie na wieczór, żeby nie siedzieć o suchym pysku. Po drodze na stację paliw widziałem pierwszego i jak się później okazało ostatniego świstaka podczas moje podróży. Niestety dla mnie, a tym bardziej dla świstaka, leżał on na środku drogi rozpłaszczony niczym walcem. Może następnym razem będę miał więcej szczęścia i zobaczę żywego świstaka.
