Kolejna relacja z Rumunii lato 2011
: 17 sierpnia 2011, 00:27
Tyle już tych relacji było, że ciężko zabłysnąć czymś nowym, niepowtarzalnym. Czy coś takiego przeżyłem? Jedynego w swoim rodzaju? Dla mnie cały wyjazd był jedyny i niepowtarzalny, jednak wiadomo, jestem obiektywny jak polityk. Może warto nadmienić, że dotąd mój najdłuższy wyjazd to odcinek Białystok- Warszawa... Te trasy napawają mnie taką ?dumą?, że świecę w ciemności! Chciałem coś z tym zrobić, spróbować czegoś nowego, wyrwać się z codziennego schematu, w którym sam siebie zamknąłem...
Im bliżej lata tym bardziej zaczęła chodzić mi po głowie pewna myśl. Samotna podróż! Gdzie? Może do Monachium? Może do Kopenhagi? Jak? Wiadomo- na dwóch kołach! Dlaczego samotna? To pytanie męczyło mnie najbardziej- tak naprawdę męczy mnie do dziś choć myślę, że znalazłem kilka odpowiedzi.
Wraz z pierwszymi słonecznymi dniami złapałem się na zdecydowanie częstszym przeglądaniu map Europy. Prowadziłem w myślach trasy do Danii, Niemiec, Francji czy Estonii. Bez zobowiązań i konkretów. Trwało to dość długo aż do spotkania z Kyllerem (coś tam mi w maleństwie stukać zaczęło więc od razu po pomoc). Napomknąłem o moich pomysłach. Reakcja była dość zdecydowana:
- Za dużo masz kasy? Europa zachodnia nie jest na polską kieszeń! Jedź na południe: Węgry, Rumunia- nie pożałujesz.
Faktycznie nie pożałowałem.
Po tym spotkaniu mój wzrok zaczął kierować się na południe. Przeczytałem kilka relacji z podobnych wypraw i wiedziałem gdzie chcę jechać. Rumunia! Tylko ona wchodzi w grę! Silnym impulsem był również powrót z podobnej wyprawy Schwarca z Kasią. Pasja z jaką opowiadali tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że wybrałem dobry kierunek...
Wyjazd był coraz bliżej i przygotowania trwały w najlepsze. Jakieś zakupy, stanie w kolejkach u ubezpieczycieli po to aby się dowiedzieć, że ?my assistance na motocykl nie udzielamy? lub ?na motocykl w tym wieku to dostanie Pan od nas tylko OC?. Słodko. Jeszcze kontrolna wizyta u Kyllera w celu sprawdzenia stanu motocykla i zrobienia czegoś z dziwnie hałasującym kardanem. Diagnoza była niezbyt pomyślna:
- Jak Ci hałasuje od 3 tys km to może i przejedziesz następne 3 tys. Na przekładanie wału nie mamy ani czasu ani wału! (a ja swoją drogą nie miałem pieniędzy ). Jedź, ale jak zacznie się pogarszać to w tył zwrot i jak najszybciej do Polski.
No i pojechałem...
Piątek 29 lipca wlókł się niemiłosiernie. Ostatni dzień pracy a wskazówka zegarka ewidentnie porusza się w przeciwną stronę. Zaraz zwariuję!!! Godzina 15... jeszcze 2 godziny... tik tak tik tak.... jakąś godzinę później znów zerkam na zegarek. Jest 15:10... KUR%#$%#!!! Chyba każdy to zna... Wraz z wybiciem 17 wszystko się zmienia. Świat nabiera barw, chce się żyć. Jeszcze tylko szybkie pakowanie, o 22 spać i o 5 pobudka.... Jasne, może jeszcze frytki do tego? Po 1 już się nawet nie denerwuje, tylko się śmieje z własnej głupoty.
-Chcesz do Rumunii jechać a się nawet spakować szybko nie potrafisz- obudził się wewnętrzny pesymista.
- Poczekaj jeszcze aż przyjdzie te wszystkie klamoty do motocykla przymocować. Zobaczysz jaki zaradny jesteś- nie dawał mi spokoju.
Jak łatwo się domyślić że z pobudki o 5 wyszło tyle co z sieci autostrad na EURO 2012.
Ostatecznie spod bloku ruszyłem o 9.30.
Wyprawa się zaczęła! Wreszcie! Długo na to czekałem! Zobaczymy jak pójdzie. Żeby tylko maleństwo nie rozkraczyło się od razu a wakacje nie zakończyły się pod Grójcem.
-Malutka, jak wywiniesz mi numer to nie tylko od razu Cię sprzedam. O nie! Znajdę handlarza, który rozkręci Cię na części i sprzeda kawałek po kawałeczku. Lepiej ze mną nie zadzieraj!
No i ruszyliśmy. Pogoda była charakterystyczna dla tegorocznych wakacji. Patrzysz w niebo i czekasz na wyrok. Długo nie czekałem. Pod Radomiem zaczął się deszcz i wiernie towarzyszył mi przez 400 km. Pierwotny pomysł na nocleg na polu namiotowym padł jak na którymś postoju sprawdziłem stan śpiwora. Okazało się, że jedyną funkcją plastikowej torby, w którą go zapakowałem było irytujące szeleszczenie podczas jazdy. Nie muszę dodawać, że nie można mówić o żadnej wodoodporności? Późnym wieczorem dotarłem, wyjątkowo zmęczony i przemoczony, nad Solinę w Bieszczadach. Zatrzymałem się przy pierwszej tabliczce ?Noclegi? i dostałem suchy pokój i ciepłe łóżko. Piwo dawno nie smakowało tak, jak tego wieczoru.
- Ruszyłeś się z miejsca! Zdecydowałeś się i jedziesz! Może i coś z tego będzie!- wewnętrzny pesymista jakby nieco ustąpił pola przyjaźniejszemu gościowi. (ale miał jeszcze wrócić i to z solidnymi posiłkami...)
Ranek w Bieszczadach taki nijaki. Trochę słońca a zaraz znów potężne chmurzyska i tylko czekać na kolejną salwę. Co jest z tymi Bieszczadami? Czy to ja mam pecha czy w tych górach naprawdę non stop pada? Jestem tu 3 raz i znów ten sam scenariusz, ta sama piosenka. Ale bez przesady- nie po to wczoraj przez 400 km słuchałem łupania kropel o kask żeby teraz przejmować się byle chmurkami. Jestem już blisko granicy a granica jest symbolicznym punktem bez odwrotu. Jedziemy! Start i zakręt, w lewo, w prawo, góra, dół, odkręcam manetkę, maszyna rwie do przodu, ostry zakręt, dohamowanie, złożenie, podnóżki trą o asfalt a podeszwa na pięcie znika w zaskakującym tempie. Zakręt się kończy i znów manetka w dół a maleństwo rwie ochoczo do przodu. Oj, nie znałem Bieszczad z tej strony. Czy już jestem w raju? Czy dopiero tam jadę? Uśmiech od ucha do ucha, tak zwany błogostan, nirwana. Niby umysł techniczny, niby wierzę w potęgę matematyki i fizyki. Ale czy rzeczywistości żyjemy w przestrzeni czterowymiarowej? Teraz z pewnością nie! Liczą się tylko wymiary przestrzenne- czas nie istnieje! Byłeś w Bieszczadach? Jeździłeś tam? Nie? To nie wiem na co jeszcze czekasz!
Bieszczady są piękne. Jest to prawdziwy raj dla każdego kto wyżej ceni dwa koła i niewygodny niż zamknięcie w metalowej puszce. Naprawdę, tego się nie spodziewałem. Tym dziwniej czułem się przekraczając granicę. Z jednej strony wreszcie pojawia się jakiś namacalny punkt. Wjeżdżam na Słowację. Już nie jestem w domu. Teraz muszę liczyć na siebie. Z drugiej strony opuszczanie tej niesamowitej krainy pozostawia w sercu pewną tęsknotę... Ale zaraz! Przecież jadę do Rumunii! Kraju gór i zakrętów. Nie filozofuj, bądź facetem! Do przodu!
Słowacja przeleciała szybko. Nie bez problemów- bynajmniej. Podczas przygotowań do wyprawy założyłem, że potrzebuję mapy Polski i Rumunii a Słowację i Węgry przelecę na drogowskazach. Kretyn! Długo nie trzeba było czekać aż wjechałem do Koszyc. Jak potem przeczytałem w przewodniku- piękne miasto. Może i tak. Zabłądziłem totalnie. W międzyczasie dostałem solidne pouczenie od tutejszego stróża prawa, że ?tak zawracać nie wolno? i że ?masz farta, że jesteś turystą?! Na szczęście nie długo po tym incydencie trafiłem na słowackiego miłośnika yamahy virago, który dokładnie wyjaśnił mi jak się wydostać z tego cholernego labiryntu. Nasi są wszędzie- nawet o tym nie wiemy. Jeszcze trochę błądzenia, trochę przeklinania Słowacji aż dotarłem do upragnionej granicy węgierskiej. Słowacja pozostawiła po sobie zdecydowanie złe wspomnienia. Kraj nudny, brzydki z silnie odciśniętym piętnem minionej epoki. Ależ musiałem się później za tą opinię wstydzić...
Wjeżdżam na Węgry a tam wszystko inne. Takie małe Niemcy (wydaje mi się, że to porównanie jest bardzo trafne). Drogi puste, asfalt równiutki, a oznaczenia dróg jak dla niewidomych. Przy mojej wadzie wzroku nie ukrywam, że znacznie pomagały. Wszędzie czysto, mijane wsie idealne, na latarniach zawieszone kwietniki. Ależ tu pięknie! Genialny kraj- chyba się zakochałem. A rodzice od dziecka powtarzali: ?pozory mylą?...
.
..
...
....
ciąg dalszy może i nastąpi... zobaczymy... pozdrawiam i dziękuję wszystkim, którzy wytrzymali do tego momentu....
Im bliżej lata tym bardziej zaczęła chodzić mi po głowie pewna myśl. Samotna podróż! Gdzie? Może do Monachium? Może do Kopenhagi? Jak? Wiadomo- na dwóch kołach! Dlaczego samotna? To pytanie męczyło mnie najbardziej- tak naprawdę męczy mnie do dziś choć myślę, że znalazłem kilka odpowiedzi.
Wraz z pierwszymi słonecznymi dniami złapałem się na zdecydowanie częstszym przeglądaniu map Europy. Prowadziłem w myślach trasy do Danii, Niemiec, Francji czy Estonii. Bez zobowiązań i konkretów. Trwało to dość długo aż do spotkania z Kyllerem (coś tam mi w maleństwie stukać zaczęło więc od razu po pomoc). Napomknąłem o moich pomysłach. Reakcja była dość zdecydowana:
- Za dużo masz kasy? Europa zachodnia nie jest na polską kieszeń! Jedź na południe: Węgry, Rumunia- nie pożałujesz.
Faktycznie nie pożałowałem.
Po tym spotkaniu mój wzrok zaczął kierować się na południe. Przeczytałem kilka relacji z podobnych wypraw i wiedziałem gdzie chcę jechać. Rumunia! Tylko ona wchodzi w grę! Silnym impulsem był również powrót z podobnej wyprawy Schwarca z Kasią. Pasja z jaką opowiadali tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że wybrałem dobry kierunek...
Wyjazd był coraz bliżej i przygotowania trwały w najlepsze. Jakieś zakupy, stanie w kolejkach u ubezpieczycieli po to aby się dowiedzieć, że ?my assistance na motocykl nie udzielamy? lub ?na motocykl w tym wieku to dostanie Pan od nas tylko OC?. Słodko. Jeszcze kontrolna wizyta u Kyllera w celu sprawdzenia stanu motocykla i zrobienia czegoś z dziwnie hałasującym kardanem. Diagnoza była niezbyt pomyślna:
- Jak Ci hałasuje od 3 tys km to może i przejedziesz następne 3 tys. Na przekładanie wału nie mamy ani czasu ani wału! (a ja swoją drogą nie miałem pieniędzy ). Jedź, ale jak zacznie się pogarszać to w tył zwrot i jak najszybciej do Polski.
No i pojechałem...
Piątek 29 lipca wlókł się niemiłosiernie. Ostatni dzień pracy a wskazówka zegarka ewidentnie porusza się w przeciwną stronę. Zaraz zwariuję!!! Godzina 15... jeszcze 2 godziny... tik tak tik tak.... jakąś godzinę później znów zerkam na zegarek. Jest 15:10... KUR%#$%#!!! Chyba każdy to zna... Wraz z wybiciem 17 wszystko się zmienia. Świat nabiera barw, chce się żyć. Jeszcze tylko szybkie pakowanie, o 22 spać i o 5 pobudka.... Jasne, może jeszcze frytki do tego? Po 1 już się nawet nie denerwuje, tylko się śmieje z własnej głupoty.
-Chcesz do Rumunii jechać a się nawet spakować szybko nie potrafisz- obudził się wewnętrzny pesymista.
- Poczekaj jeszcze aż przyjdzie te wszystkie klamoty do motocykla przymocować. Zobaczysz jaki zaradny jesteś- nie dawał mi spokoju.
Jak łatwo się domyślić że z pobudki o 5 wyszło tyle co z sieci autostrad na EURO 2012.
Ostatecznie spod bloku ruszyłem o 9.30.
Wyprawa się zaczęła! Wreszcie! Długo na to czekałem! Zobaczymy jak pójdzie. Żeby tylko maleństwo nie rozkraczyło się od razu a wakacje nie zakończyły się pod Grójcem.
-Malutka, jak wywiniesz mi numer to nie tylko od razu Cię sprzedam. O nie! Znajdę handlarza, który rozkręci Cię na części i sprzeda kawałek po kawałeczku. Lepiej ze mną nie zadzieraj!
No i ruszyliśmy. Pogoda była charakterystyczna dla tegorocznych wakacji. Patrzysz w niebo i czekasz na wyrok. Długo nie czekałem. Pod Radomiem zaczął się deszcz i wiernie towarzyszył mi przez 400 km. Pierwotny pomysł na nocleg na polu namiotowym padł jak na którymś postoju sprawdziłem stan śpiwora. Okazało się, że jedyną funkcją plastikowej torby, w którą go zapakowałem było irytujące szeleszczenie podczas jazdy. Nie muszę dodawać, że nie można mówić o żadnej wodoodporności? Późnym wieczorem dotarłem, wyjątkowo zmęczony i przemoczony, nad Solinę w Bieszczadach. Zatrzymałem się przy pierwszej tabliczce ?Noclegi? i dostałem suchy pokój i ciepłe łóżko. Piwo dawno nie smakowało tak, jak tego wieczoru.
- Ruszyłeś się z miejsca! Zdecydowałeś się i jedziesz! Może i coś z tego będzie!- wewnętrzny pesymista jakby nieco ustąpił pola przyjaźniejszemu gościowi. (ale miał jeszcze wrócić i to z solidnymi posiłkami...)
Ranek w Bieszczadach taki nijaki. Trochę słońca a zaraz znów potężne chmurzyska i tylko czekać na kolejną salwę. Co jest z tymi Bieszczadami? Czy to ja mam pecha czy w tych górach naprawdę non stop pada? Jestem tu 3 raz i znów ten sam scenariusz, ta sama piosenka. Ale bez przesady- nie po to wczoraj przez 400 km słuchałem łupania kropel o kask żeby teraz przejmować się byle chmurkami. Jestem już blisko granicy a granica jest symbolicznym punktem bez odwrotu. Jedziemy! Start i zakręt, w lewo, w prawo, góra, dół, odkręcam manetkę, maszyna rwie do przodu, ostry zakręt, dohamowanie, złożenie, podnóżki trą o asfalt a podeszwa na pięcie znika w zaskakującym tempie. Zakręt się kończy i znów manetka w dół a maleństwo rwie ochoczo do przodu. Oj, nie znałem Bieszczad z tej strony. Czy już jestem w raju? Czy dopiero tam jadę? Uśmiech od ucha do ucha, tak zwany błogostan, nirwana. Niby umysł techniczny, niby wierzę w potęgę matematyki i fizyki. Ale czy rzeczywistości żyjemy w przestrzeni czterowymiarowej? Teraz z pewnością nie! Liczą się tylko wymiary przestrzenne- czas nie istnieje! Byłeś w Bieszczadach? Jeździłeś tam? Nie? To nie wiem na co jeszcze czekasz!
Bieszczady są piękne. Jest to prawdziwy raj dla każdego kto wyżej ceni dwa koła i niewygodny niż zamknięcie w metalowej puszce. Naprawdę, tego się nie spodziewałem. Tym dziwniej czułem się przekraczając granicę. Z jednej strony wreszcie pojawia się jakiś namacalny punkt. Wjeżdżam na Słowację. Już nie jestem w domu. Teraz muszę liczyć na siebie. Z drugiej strony opuszczanie tej niesamowitej krainy pozostawia w sercu pewną tęsknotę... Ale zaraz! Przecież jadę do Rumunii! Kraju gór i zakrętów. Nie filozofuj, bądź facetem! Do przodu!
Słowacja przeleciała szybko. Nie bez problemów- bynajmniej. Podczas przygotowań do wyprawy założyłem, że potrzebuję mapy Polski i Rumunii a Słowację i Węgry przelecę na drogowskazach. Kretyn! Długo nie trzeba było czekać aż wjechałem do Koszyc. Jak potem przeczytałem w przewodniku- piękne miasto. Może i tak. Zabłądziłem totalnie. W międzyczasie dostałem solidne pouczenie od tutejszego stróża prawa, że ?tak zawracać nie wolno? i że ?masz farta, że jesteś turystą?! Na szczęście nie długo po tym incydencie trafiłem na słowackiego miłośnika yamahy virago, który dokładnie wyjaśnił mi jak się wydostać z tego cholernego labiryntu. Nasi są wszędzie- nawet o tym nie wiemy. Jeszcze trochę błądzenia, trochę przeklinania Słowacji aż dotarłem do upragnionej granicy węgierskiej. Słowacja pozostawiła po sobie zdecydowanie złe wspomnienia. Kraj nudny, brzydki z silnie odciśniętym piętnem minionej epoki. Ależ musiałem się później za tą opinię wstydzić...
Wjeżdżam na Węgry a tam wszystko inne. Takie małe Niemcy (wydaje mi się, że to porównanie jest bardzo trafne). Drogi puste, asfalt równiutki, a oznaczenia dróg jak dla niewidomych. Przy mojej wadzie wzroku nie ukrywam, że znacznie pomagały. Wszędzie czysto, mijane wsie idealne, na latarniach zawieszone kwietniki. Ależ tu pięknie! Genialny kraj- chyba się zakochałem. A rodzice od dziecka powtarzali: ?pozory mylą?...
.
..
...
....
ciąg dalszy może i nastąpi... zobaczymy... pozdrawiam i dziękuję wszystkim, którzy wytrzymali do tego momentu....