toooomelo pisze:nieodzownym atrybutem w podróży jest jeszcze "jasiek". Ale Ty chyba o nim zapomniałeś
Na wypadek noclegu w posiadanym namiociku miałem jasiek - nadmuchiwany. Być może do Twojego jaśka z puchy gęsiego miał się jak nadmuchiwana lala do żywej dziewczyny, ale zabranie wyposażenia na ok. 14 dni jest sztuką wyrzeczeń i kompromisów, niestety. A może stety ... na zaspokojenie zachcianek miałem termos z ulubioną herbatą gaszącą pragnienie jak nic innego czy to ziąb czy to upał, kabanoski i swój ulubiony chleb sandomierski z piekarni Grzybki w Warszawie. Bochenek starcza na tydzień dla takiego amatora jak ja, nie czerstwieje, nie pleśnieje. Więcej nie biorę więcej a jak się skończy przerzucam się na bagietki - ale bez entuzjazmu. Aczkolwiek ... ale o tym potem.
A teraz cud bez diety - dalsza część
opowieści z Narnii
Ostatnio skończyłem na parkingu wieńczącym drogę do St. Michel. Dalej drogi nie było - to znaczy była, ale nie dla śmiertelników mojego pokroju i turystów z całej europy, których pojazdy zalegały parkingi niemal po horyzont. Ranną porą jeszcze tego tak nie było widać,a le potem powietrze falowało nad rozgrzanymi w słońcu maszynami.
Postanowiłem nie rozstawać się ze swoim ubiorem motocyklisty - raz że specjalnie nie było gdzie go zostawić, dwa - że nie zachęcała do tego wietrzna i nader rześka aura w postaci bryzy znad nieodległego oceanu. Zresztą - jak mawiał mój kolega -
zawsze łatwiej kijek pocieniować jak go pogrubasić . I z tym mottem na ustach ruszyłem w kierunku w którym podążały strumyki turystów z poszczególnych sektorów parkingu, łączące się w grubszy strumień ludzi na wiodącej ku celowi podróży grobli.
Inne ujęcie:
Nagle spośród podążających turystów słyszę damski głos:
dzień dobry Panu ! Ki diabeł ? Odwracam się i ... a jakże, to do mnie. Pani w moim wieku patrząc na mnie nie postawia wątpliwości do kogo kieruje powitanie. Dzień dobry - odpowiadam niepewnie i jednocześnie wyrażam zdziwienie jak we mnie rozpoznała rodaka wśród innych ludzi - wszak nie miałem uszanki, waciaka i pepeszy i nie ciągnął się za mną spadochron jak za Stirlitzem w Berlinie AD 1943. A wie pan, to nie ja, to dzieci pana rozpoznały po polskiej fladze przyszytej na ramieniu. Wszak dzieci to najbystrzejsi obserwatorzy
Oto co mnie zdradziło:
Rodacy okazali się dziadkami z Poznania, którzy zabrali wnuki dzieciom mieszkającym w Berlinie i peregrynowali po Europie rozszerzając horyzonty poznawcze progeniturze jak również sami na tym korzystając. Konwersując w nowo poznanym towarzystwie pokonaliśmy nie wiadomo kiedy 1800 metrów grobli i przy wejściu do miasta rozdzieliliśmy się. Duża grupa o jeszcze większej rozpiętości wiekowej nie sprzyja kontemplowaniu zabytków i historii na żywo. A z góry patrzało na mnie nie mniej jak dziesięć wieków historii.
To sem ja - na lewym ramieniu jak się dobrze przyjrzeć widać znaczek FMYV:
Na powyższym zdjęciu widać, że trafiłem do l;klasztoru w czasie odpływu. Na widocznych po prawej stronie płaszczyznach kiedyś były parkingi - okresowo, pomiędzy jednym przypływem morza a drugim. Kto nie miał szczęścia lub rozumu wracał do domu taksówką i pociągiem.
Wreszcie u celu:
Wejścia do miasta i klasztoru strzegą solidna brama i zdobyta na Anglikach armata:
Warto zwrócić uwagę na budowę lufy składającej się z podłużnych prętów owiniętych spiralnie innymi prętami. Widać ówcześnie nie była znana sztuka dokonywania tak dużych odlewów stalowych i ich obróbka:
A w środku - podobnie jak w większości podobnych miast zabytków (np. Carcassonne) - pełna komercja. Ale owinięta w "kolorowy papierek" i przyjemna dla oka, duszy i ciała. No dla ciała tych co dysponują większymi zasobami gotówki to przygotowano i hotele i restauracje. Ja skorzystałem z usług poczty, aby wysłać do bliższej i dalszej rodziny pocztówki z nadzieją, że przyjdą do adresatów przed moim przyjazdem. Prawdę mówiąc nie zawiodłem się na poczcie francuskiej.
Trochę obrazków rodzajowych z miasta, bo potem (już odpłatnie) będą widoki z klasztoru:
Gwarne, pełne ludzi wąskie uliczki sąsiadują bezpośrednio z urokliwymi zakątkami, w których czas jakby zatrzymał się w miejscu:
Wreszcie docieram do końca bezpłatnej zony, to znaczy miasta jako takiego. Teraz wkraczam do klasztoru za "drobną opłatą", aczkolwiek nie żałuję wydanych pieniędzy. Warto było:
Coś dla ciała również:
Wokół rozciągają się coraz szersze widoki i horyzonty. Na pierwszym zdjęciu widok do tyłu- na horyzoncie jak kępa drzew są parkingi.
Na poniższym zdjęciu i paru pozostałych widać grupy ludzi poruszjących się po terenach zalewowych. Ci z koleżanek i kolegów którzy przeczytali wcześniej informacje podane w linku wiedzą, że poruszanie się po tych terenach było i jest bardzo niebezpieczne. Na przestrzeni wieków przypływ morza pochłonął nieprzeliczone ofiary ludzi którzy zapuścili się na tereny odsłonięte przez morze czy to w poszukiwaniu
frutti di mare czy też w poszukiwaniu przygód. Fala przypływu porusza się bowiem z prędkością biegnącego konia i pieszy nie ma żadnych szans.
Warto też spojrzeć pod nogi zwiedzającego. Kamienie tarasu obrabiane przez średniowiecznych rzemieślników noszą oznaczenia, jakimi każdy z nich sygnował swój wyrób :
Ze słonecznego tarasu wchodzimy do wnętrza kościoła:
Chłodne i ciemnawe po wejściu ze słonecznego tarasu wnętrze wypełniają dźwięki organów:
Po chwili organy milkną:
Czas na pogawędkę:
Ciąg dalszy nastąpi .... narazie czas kończyć, jest pierwsza w nocy a ja