Alicjana pisze:Prędzej babcią zostanę niż doczekam się końca... przed śmiercią.
No cóż mi wypada odpowiedzieć dla mistrzyni sarkazmu i celnej puenty ? Staram się
BTW tyle u nas w GW przystojnych i jurnych chłopaków (lub/oraz pociągających dziewczyn) że Babcią by zrobili Ciebie w 5 minut (i nie tylko).
Jednak cały jest ambaras, coby dwoje chciało naraz
No to jadziem, panie Zielonka
Po przespaniu nocy w niemieckich piernatach ...
i nawdychaniu się niemieckiego powietrza obudziłem się pełen sił i entuzjazmu do kontynuowaniu podróży. Jednakże nawet bez wyglądania przez okno nabierałem coraz poważniejszych podejrzeń. Po wyglądnięciu przez okno podejrzenia przemieniły się w czarną rozpacz. Lało jak z cebra.
Może na zdjęciu tego dokładnie nie widać, ale wszystko jest mokre, niebo zaciągniete i nie widać nawet promyka ... nadziei
Na pocieszenie pozostawało powiedzenie mojego kolegi z czasów gdy razem służyliśmy:
na saperze zmokło, na saperze wyschnie. I powtarzając to motto jak mantrę udałem się na śniadanie do prezentowanej już hotelowej restauracji. Niemcy wiedzą jak należy regenerować siły, więc śniadania u nich konkretne - w przeciwieństwie do Francuzów, którzy cenią odchudzanie - swoich bliźnich ma się rozumieć. Była więc kawa i herbata, 2 rodzaje chleba i dwie bułeczki. Masło, dżemy, mniót, serki i kilka rodzajów wędlin po dwa plasterki poczynając od szynki Szwarcwaldzkiej a kończąc na mortadeli. Przyznam się bez bicia, ale obszamałem wszystko. Raz to dlatego, że nie wiedziałem kiedy będzie następny posiłek (pomijając kabanoski, których tak mi zazdrości Alicjana), dwa to chciałem przeciągnąć śniadanie jak najdłużej w naiwnej nadziei że będę grzeczny i zjem wszystko to zaświeci słonko. A takiego .... zjadłem, wyjrzałem na ulicę i co zobaczyłem =>>
Ale nic to - jak mawiał Zagłoba. Wróciłem do pokoju i zacząłem poważne przygotowania. Spakowałem bambetle i oprócz standardowego ubranka jeszcze w Warszawie zaimpregnowanego inhalaturatem w aerozolu - włożyłem nogi do przezornie kupionych worków na śmieci i gustownie obkleiłem srebrną taśmą. Nawet mi się spodobało. Wsiadłem na motocykl i ruszyłem. Nawet nie powiem, czułem się jak ten rolnik któremu lekarka zarekomendowała noszenie kaleson. Ciepło, sucho i gustownie. Bo kultura to rzecz najważniejsza, ma się rozumieć.
Po kilkunastu minutach włączyłem się do głównego nurtu pojazdów na autobanie N° 1 i dostosowałem szybkość do przelotowj w granicach 80 km/h. Raz że dość mocno popadywało, dwa że był spory ruch nie było sensu się "wychylać" i lepiej było podążać w stadzie. Deszcz to zmniejszał swe natężenie, wywołując prózne nadzieje, to zwiększał intensywność, tak że wkrótce zobojętniałem i już mi było wszystko jedno. Dopiero gdy zaczynało naprawdę lac problemy występowały z widocznością. Opuściłeś wizjer - wszystko się rozmazywało, podniosłeś - krople wody waliły po oczach. Ale i z tym z można żyć. Jeszcze przed granicą belgijską uwagę zwraca przeogromna elektrownia przy kopalni węgla brunatnego. Może dlatego wydawała mi się taka monumentalna bo nie widziałem Turoszowa - pewnie nie będzie okazji aby je porównać. W każdym razie robi wrażenie. Tylko zdjęć nie bardzo jest jak zrobić, bo parkingu niet, a jak wiadomo zatrzymywanie się na autobanie verboten. Takim sposobem osiągnąłem granicę Belgijską. Ktoś mało obeznany może by nawet nie zauwazył linii granicznej ,ale trudno nie zauwazyć różnicy w stanie technicznym i utrzymaniu autostrady. Pobocza zarośnięte, bariery energochłonne pordzewiałe a w nawierzchni rzadko bo rzadko ale pojawiają się dziury !!! Rzecz raczej nie do pomyślenia w Niemczech. Stanowiące wyróżnik belgijskich autostrad oświetlenie (jak ulic) nie działa. Z kół dobrze poinformowanych jest mi wiadomo, że Belgowie zdecydowali się na takie rozwiązanie dysponując darmową energią elektryczną otrzymywaną z Niemiec w ramach wojennych reparacji. Kiedy reparacje się skończyły zaprzestano również oświetlania autostrad. Koniec dolce vita. Nawiasem mówiąc Polska która poniosła relatywnie największe straty podczas II WWŚ nie otrzymała żadnych reparacji (oprócz bratniej pomocy radzieckie,j gdzie za wagon węgla dostawaliśmy wagon butów - do podzelowania
. a Belgowie którzy dość skutecznie kolaborowali z Hitlerem ją dostali. Dlatego nie mamy oświetlenia autostrad a te które są od niedawna nie tworzą sieci tylko parę odcinków kończących się w polu a także jeden z najdroższych węgli na rynku światowym. Ale do rzeczy , czyli typowy belgijski mokry widoczek:
Wkrótce osiągnąłem też i granicę francuską. Nawet przestało lać, ale jeszcze się nie pozbywałem swoich ochraniaczy na buty w myśl zasady "
poznać Pana po cholewach, hehe". Droga stała się jakby lepsza (coś pośrodku miedzy Niemiecką perfekcją a Francuskim bałaganem - ale jakże artystycznym), ale dały znać o sobie problemy z oznakowaniem stacji benzynowych, przynajmniej do czasu aż człowiek do tego się przystosuje. Dysponując dość duzym zasięgiem na baku nie miałem sytuacji podbramkowych, ale przezornie zjeżdżam na dużą stację - jakiś Aral czy Esso - nieważne. Po zjeździe z autoroute wpadam w sieć krzyżujących się dróżek asfaltowych, które z francuską bałaganiarską gracją wywalają mnie z powrotem na szlak - szlag by to trafił. Więc zjeżdżam na następnym skrzyżowaniu, pragnąc zatankować oraz poznać smak i urok francuskiej prowincji. Stwierdziłem, że tu jeszcze się nie czuje w pełni Francji, ulice są proste do bólu, architektura oparta głównie na czerwojej cegle nie poraża finezją. Po prostu jeszcze czuć ordnung. Jest i wiejska stacja benzynowa na dwa dystrybutory, ale paliwo z nich nie leci. Powtarza się historia z hiszpańskiej prowincji i Kaliningradskoj Obłasti. Najpierw płacisz za wielokrotność 5 litrów, a potem tankujesz. No żesz ty ... jak nie ucyrklujesz, nadwyżkę możesz sobie wlać ... do buta
Moją uwagę zaprzątają francuskie myśliwce, wykonujące nad horyzontem jakieś dziwne ewolucję połączone z wywoływaniem gromu związanego z przekraczaniem bariery dźwięku. Czyżbym jak Franek Dolas coś wywołał ???
Za mało znam francuski (własciwie to go nie znam, coby zapytać, wieczorem sam się domyślę - i Wam napiszę. Na razie wsiadam na moto i jadę naprzód. Nie pada, ale jest ponuro i mało entuzjastycznie.
Kolejny postój na parkingu :
I typowy widok Pikardii, która pokonuję:
Jak na dzisiaj pokonałem taką trasę:
Nie mając specjalnie sprecyzowanych planów co do trasy liczyłem na to, że odbiję na Amiens i Rouen. Ale pobozne zyczenia to jedno, a autostradowa rzeczywistość do drugie. Przegapiłem zjazd i walę na Paryż. No cóż, niech będzie i Paryż
Kilkakrotnie zatrzymywałem się na dłużej u znajomego Polaka w St. Denis, więc będzie okazja na odświeżenie znajomości - tak pomyślałem (spodobało mi się i pomyślałem jeszcze raz) i pomknąłem ku stolicy Republiki. Mając chwilę czasu na rozmyślania natury transcendentalnej.
[quote]Transcendentalny - będący warunkiem (możliwości) zaistnienia czegoś. W filozofii Kanta i jego kontynuatorów dotyczący apriorycznych form poznania, teoretycznie wykraczających poza przedmiot i treść poznania, a odnoszący się do warunków poznania pełnej rzeczywistości poznawczej tzn. prawdy absolutnej pojmowanej uniwersalnie przez wszystkie podmioty poznawcze. Innymi słowy, taka forma poznania otaczającej rzeczywistości, by każdy bez względu na jego umiejscowienie w niej, mógł stwierdzić jednoznaczność poznawczą, czyli prawdę - uniwersalną dla wszystkich istot poznawczych we wszechświecie.[/quote]
Otóż porównując kierowców niemieckich, belgijskich i francuskich z punktu widzenia kierowcy polskiego, trzeba stwierdzić, że Niemcy są przewidywalni i konsekwentni aż do bólu. Tam u nich nie ma marginesu na jakieś twórcze interpretowanie przepisów czy traktowanie ich jako luźnych sugestii
Natomiast Belgowie to IMHO tępe matoły, jeżdżą brutalnie, nie przepuszczą nawet jak mogą i kilkakrotnie spotkałem się ze zjawiskiem dość powszechnym nad Wisłą, a mianowicie wyprzedzaniem z wyciem silnika aby po wyprzedzeniu hamować Ci przed nosem celem wykonania skrętu w prawo (na przykład). Porażka ! Natomiast Francuzi to bałaganiarze, także na jezdni, ale robią to z taką wdzięczną finezją że aż godną podziwu. Żeby potem nie wracać do tematu, powiem że szczytem owej finezji jest ich jazda po Paryżu, czy to po rondzie o średnicy stu metrów, na którym nie wyznaczono ani jednego pasa ruchu, czy po niektórych alejach i ulicach równie nieprzewidywalnych gdzie poruszają się wraz ze swymi pojazdami jak w kontredansie. Poezja
Przykładem niech będzie
rondo wokół Łuku tryumfalnego (tylko proszę się nie sugerować naniesioną siecią ulic - to sieć wirtualna):
Do ciekawostek należy przebiegająca po prawej stronie autostrady linia kolejowa, po której kursują pociagi TGV (czytaj te-że-ve)
[quote]TGV (fr. Train ? Grande Vitesse; pol. Szybkobieżny Pociąg, Pociąg o Wielkiej Prędkości, Pociąg o Bardzo Dużej Prędkości) ? rodzaj francuskich EZT (elektrycznych zespołów trakcyjnych), osiągających w regularnej eksploatacji prędkości do 320 km/h. TGV został opracowany i wdrożony przez firmę Alstom przy współpracy z francuskimi kolejami państwowymi SNCF.
TGV jest zastrzeżonym znakiem towarowym firmy SNCF.
Chociaż skrót TGV określa głównie typ pociągu, to funkcjonuje on również w szerszym sensie, jako określenie całego francuskiego systemu kolei dużych prędkości, odnoszące się zarówno do samych pociągów jak również do linii, po których pociągi te kursują, dworców z których korzystają i kategorii pociągów.
Rekord prędkości maksymalnej, wynoszący 574,8 km/h, został ustanowiony przez pociąg TGV V150 3 kwietnia 2007 we Francji. Jest to obecnie obowiązujący rekord prędkości pojazdu szynowego[1].[/quote]
W zasadzie w dzień trudno takiego spostrzec jak się zbliża z naprzeciwka. Przy sumowaniu się prędkości pociągu i Twojego pojazdu kontakt wzrokowy trwa chwilę. Z autopsji wiem że lepiej sprawa wygląda w nosy, bo pociąg awizowany jest przez wyładowania elektryczne na pantografie.
I tak gadu gadu a już przejeżdżam
pod lotniskiem Charlesa de Gaulle'a. Jak ma się szczęście to można zobaczyć kołujący ponad autostradą samolot. Wkrótce już jestem na obwodnicy Paryża. To czym ona jest w rzeczywistości przechodzi nasze wyobrażenia. Najczęściej ma postać kilku jezdni przebiegających równolegle a każda z nich kilkupasmowa. Co chwila na boki odchodzą zjazdy do dzielnic o egzotycznych nazwach. Dla przybysza, dla którego te nazwy niewiele mówią całość przypomina istny labirynt. Ja wypatruję nazwy St. Denis i długo nie muszę czekać, bo ta dzielnica leży prawie że na wlotówce którą się poruszam. Jeszcze tylko wybór St. Denis północne, południowe i cholera wie jakie. Wybieram pierwsze lepsze. Co nie znaczy że najlepsze, bo pomimo że trochę tę dzielnicę zwiedzałem , to ni hu hu nie poznaję otoczenia. Przepraszam się ze swoją nawigacją. Staje na końcu zatoczki autobusowej i mozolnie wstukuję nazwy ulicy, której szukam. Navi jej nie przyjmuje. Mam dylemat, czy St. Denis występuje jako odrębne miasto czy jako dzielnica Paryża. W trakcie mych dociekań słyszę jakby polskie słowo dobiegające spod wiaty przystanku autobusowego, gdzie ławeczkę okupuje jakiś gościu jako żywo przypominający kloszarda. Ale mam ważniejsze zadanie niż identyfikację kloszardów. Ale gościu wstaje, okrąża motocykl i w najczystszej polszczyźnie pyta, czego szukam
Podaję nazwę ulicy, ale niewiele mu ona mówi - bo fakt że nie jest reprezentacyjną leją a raczej bocznym zaułkiem. Więc precyzuję odpowiedź, że to niedaleko Carrefour. Na to gościu się uśmiecha i tłumaczy. Nie pytam go czym się on zajmuje, ale zaraz po rozmowie poszedł pomiędzy stojące na światłach samochody, mogę więc przypuszczać że wyłudzał od kierowców jakieś datki. Ja się natomiast wyzwoliłem od podejrzanego towarzystwa i ruszyłem w/g cennych wskazówek. Carrefoura co prawda nie znalazłem, ale też i go nie szukałem, natomiast podany kierunek zaprowadził mnie w znajome strony i wreszcie trafiłem na ślad. Ślad zaprowadził mnie do celu:
Chałupa jakby znajoma, tylko od ostatniego pobytu drzewa jakoś podrosły :
Domofon lekko zdemolowany (zapewne z tytułu bezpośredniej bliskości Ecole) ale stukanie do bramy spowodowało pojawienie się w oknie pani domu. Wkrótce pojawił się pod bramą i pan domu i nawet mnie poznał. Ale pomimo że onegdaj opróżniliśmy trochę butelek z winem coby mogło świadczyć o pewnym koleżeństwie, zostałem potraktowany rozmową na ulicy. O zatrzymaniu się nie było mowy, nawet nie zaproponował herbaty. Widać takie pojęcia jak staropolska gościnność w tamtych stronach nie mają zastosowania, co należy potraktować jako jeszcze jedną nauczkę życiową. I tej wersji będę się trzymał. Do pozytywów należy zaliczyć że wskazał mi najbliższy hotel, który jak wspomniałem z pewnej znajomości topografii okolicy udało mi się znaleźć bezproblemowo. Na alei Lenina dokładnie (Francuzi te jednak niepoprawni optymiści, Lenin chyba dalej im się jawi jako dobrotliwy wujaszek przedstawiany w sowieckich czytankach dla komsomolców i pionierów Kraju Rad).
Jest i hotel (o ile tam można nazwać przechowalnię o nazwie F-1):
Nostalgiczne sąsiedztwo "hotelu"
Aleja Lenina w pełnej "krasie" z wszechobecnymi platanami:
Przytulny pokoik - niestety tylko z umywalką, reszta udogodnień wspólna na korytarzu
Szybko robię coś do jedzenia z myślą o zwiedzeniu chociaż centre de Ville aby powrócić myślami do nostalgicznych czasów. Jak już jestem gotów robi się szarówka i lekko mży, ale to już nie robi na mnie wrażenia. Wrażenie robi raczej fakt, że jestem jedynym białym na ulicy. Po prostu stare miasto z katedrą gdzie pochowani są królowie francuscy stało się jakimś Lesoto albo innym gettem. Wrażenie potęgują hałdy śmieci na ulicy i połamanych mebli. Wyjątek stanowią Hindusi robiący za subiektów w sklepach i kierowców autobusów. Reszta to Afroamerykanie, bo jeszcze nie wymyślono eufemizmu na czarnych obywateli Republiki wypierających ze stolicy potomków Andegawenów, de Gaulle'ów czy może Asteriksów i Obelisków. Pędem obiegłem wokół katedry i plac przy ratuszu i wróciłem do hotelu, jakże teraz przytulnego. Nastrój grozy zaczęły potęgować wystrzały, przechodzące w palbę która zaczęła przypominać serie karabinowe. No to ładnie się wpier*****ś, pomyślałem sobie. Spodobało mi się, pomyślałem jeszcze raz i EUREKA !!! Toż to quatorze żiliet, a odgłosy palby to sztuczne ognie ... trochę odetchnąłem. Wyjaśniło się też w mej mózgownicy do czego trenowali piloci myśliwców nad polami i miasteczkami Pikardii.
Ale st. Denis nie jest już dzielnicą godną polecenia i ... z tym twardym przeświadczeniem usnąłem.
CDN.
Mapka pozostałej części trasy: