Sobota, 14 lipca. Informują drogą
Alicjanę i resztę moich cierpliwych słuchaczy, że budzę się po upojnej nocy spędzonej w hotelu F-1 w podparyskim St. Denis. Za oknem szaro, buro i chociaż nie leje to pogoda nie zachęca do wstawania niczym ranny jeleń. Powolutku wstaję (ważne żeby nie zakręciło się w głowie), szykuję jakieś żarełko i picie na cały dzień. Jak zwykle jest to tradycyjna herbatka ze sporządzanej własnoręcznie mieszanki czarnych liściastych herbat, dająca energię i pozwalająca ugasić pragnienie czy to mróz czy to upał. Jak nie wierzycie, spytajcie Amundsena czy chociażby jakiś nomadów. Wreszcie po porannych ablucjach we wspólnych łazience i toalecie (Francja jest oczywiście jaskrawym przykładem demokracji - słynne Liberté-Égalité-Fraternité) i konsumpcji wylegam na parking i zaczynam przymierzam się do pakowania. Motór stoi tak jak go zostawiłem dnia poprzedniego:
Poświęcam mu trochę uwagi, sprawdzenie stanu oleju (nie trzeba sięgać do zapasu ukrytego we własnego wynalazku schowku) i podpompowanie opon sprytnym kieszonkowym elektrycznym kompresorkiem. Wczoraj pod koniec podroży trochę martwił mnie "gumowy" zapach gdy zsiadałem z maszyny, chociaż temperatura opon sprawdzana organoleptycznie nie wykazywała się ich grzania. Ciśnienie niby w granicach normy, ale zwiększyłem je w pobliże stanów górnych.
Udaje mi się wyjechać tak około godziny dziewiątej, znam okoliczne ulice więc wkrótce już jadę paryską obwodnicą. Niby fajnie, ale pozostaje dylemat w który zjazd skręcić żeby zaliczyć centrum. Paryż nie był w zasadzie w planie wycieczki, ale skoro już stanął mi na drodze trzeba zahaczyć o
centre de ville. Gdy mijam w oddali po lewej ręce Bazylikę Sacré-C?ur (Bazylika Najświętszego Serca) ? kościół na szczycie wzgórza Montmartre w Paryżu (
http://pl.wikipedia.org/wiki/Bazylika_S ... -C%C5%93ur ) czas na męską decyzję. Odbijam w prawo by zaraz wdzięcznym łukiem ponad obwodnicą zagłębić się w plątaninę paryskich ulic. Wkrótce też i znajduję się u stóp wzgórza Montmartre, kierując się ku prześwitującej tu i ówdzie pomiędzy kamienicami z epoki Haussmanna (
http://pl.wikipedia.org/wiki/Wielka_prz ... _1852-1870) sylwetce wieże
Eifla.
Ulice jeszcze pustawe o tej porze, jedzie się bez problemu. Czysto na nich nie jest, ale po obejrzeniu wieczornych porządków w St. Denis można przywyknąć do lekkiego bałaganu. Przejeżdżając obok jakiejś estakady widzę zwieszające się koce i narzuty. Zaraz się sprawa wyjaśnia, to odrobina prywatności koczujących tam kloszardów. Widok nie jest budujący, coś na wzór kurtyzany budzącej się po upojnej nocy z rozmazanym makijażem. Dojeżdżam do placu Trocad?ro, widok z tarasów Esplande du Trocad?ro na Wieżę i Pola Marsowe jest przepyszny. Co z tego kiedy wszystko ogrodzone barierkami i obstawione policją ? Nie ma nawet gdzie się zatrzymać, wszystko przez te obchody
kłatorze żiliet. Zmiana koncepcji, przejeżdżam obok i kieruję się na Pont d'l?na, potem Av. de Suffren i jestem na An. Josepha Bouvarda. Czyli na głównej osi założenia architektonicznego Wieży, tylko wszystko pogrodzone taśmami i barierkami. Jestem bardzo zdeterminowany, więc stawiam moto w centralnym punkcie - na zakazie zresztą, wręczam aparat fotograficzny lansującym się w pobliży policjantom i proszę o zrobienie zdjęcia. Oto wynik:
Kto ma dobry wzrok na pewno zauważy naszywkę na lewym rękawie godnie reprezentującą nasze zacne grono
Moje postępowanie jak na standardy francuskie nie było szczególnie zuchwałe ani bohaterskie. Tam ludzie, policji nie wyłączając podchodzą do życia z innym dystansem. Skoro gość się zatrzymuje na zakazie, to ma na pewno ważny powód. Jeżeli jest to kwestia zrobienia zdjęć, to należy mu pomóc i nie robić z tego problemu. Takich przykładów można by mnożyć więcej, ale najlepszym jest to, że do powszechnych zwyczajów należy przechodzenie pieszych na czerwonym świetle. Nawet do tego stopnia, że samochody mając zielone stoją i przepuszczają. innym razem widziałem gościa jak na środku skrzyżowania zatrzymał samochód i poszdł kupić zapiekankę. Reszta czekała, wszak na pewno był głodny i nie należało mu przeszkadzać ani wqurwiać jakimś trąbieniem.
Tego Francuzom zazdroszczę.
Rozzuchwalony normalnym podejściem policji do problemu szarych obywateli jeszcze sam strzeliłem fotki:
Po przygodzie z Wieża, rozzuchwalony powodzeniem postanawiam jeszcze odwiedzić katedrę Notre Dame. Przeprawiam się ponownie na prawy brzeg rzeki La Seine (tak miejscowi zwą Sekwanę), ale wiadomy kierunek bulwarem jest nieprzejezdny, wszędzie stoją barierki i taśmy na dodatek pilnowane przez zastępy policjantów. Na dodatek kłębiące się w ciasnych uliczkach stada samochodów nie ułatwiają zadania. Następuje więc zmiana dezyzji. Kierunek zachód !!! Jak po sznurku wyjeżdżam na obwodnicę, aby przez Wersal wypaść na "krajówkę" N12, direction Dreux, Aleçon. Zostawiam za sobą miasto, pogoda też się klaruje. Drodze pomiędzy polami i lasami zaczyna towarzyszyć mi słoneczko. Voyage, voyage
Mijane wioski i miasteczka są bardzo schludne, ukwiecone i dziwnie puste. Może dlatego że jest tego dnia akurat narodowe święto ?
Popas w St. Maurice de .... jak na zdjęciu
Architektura też raczej u nas nie spotykana:
W kolejnej miejscowości, La Chapelle Andaine uwagę zwraca ciekawa architektura, jak z filmów z epoki Cesarstwa:
Spaceruję i z nieukrywaną satysfakcją trzaskam fotki:
Wreszcie się wydaje, gdzie podziali się mieszkańcy miasteczka. Jak nietrudno zauważyć, na zdjęciach nie widać żywej duszy (oczywiście pomijając autora zdjęć, który czuł się trochę nieswojo w takiej bezludnej okolicy). Otóż na placu targowym odbywa się wymiana pieniężno - towarowa dóbr wszelakich, nowych, starych, do wyboru, do koloru.
Po okrążeniu targowiska i podziwianiu się różnistym dobrom, wreszcie wybrałem sobie suweniry w postaci porcelanowej filiżanki i spodeczka, każde z innej
parafii, ale produkcji francuskich manufaktur. Jest to o tyle cenne, że jak wiemy zalewa nas tandeta produkowana przez małe żółte łapki.
Póki co, dojechaliśmy do punktu A na mapce (tak jakoś głupio wyszło z tymi punktami, na odwrót
):
CDN