Strona 1 z 1

Transfagarasan w październiku

: 22 października 2018, 12:11
autor: yummy
Ona. Droga-legenda. Mekka motocyklistów. Jeden z powodów, dla którego wy jeździcie do Rumunii, i dlaczego ja tu zamieszkałam. Okrzyknięta przez Jeremy'ego Clarksona najpiękniejszą drogą świata. 
Jeśli jest jeszcze ktoś, komu trzeba ją przedstawić, to polecam ten link: http://www.losapos.com/transfagarasan
Generalnie Karpaty, agrafki, przepaście, wiadukty, mosty, i 2042 m n.p.m. w najwyższym punkcie.

I ten plan, wywołujący uczucie motyli w brzuchu, którego nie czułam już od dawna.
Argumentów "przeciw" było mnóstwo. prognozy pogody zapowiadały na ten dzień między 5 a 1 stopni i deszcz. Do tego brak towarzystwa, brak ZUSu w Polsce jakby co, wiele zdawało się mówić: "odpuść". Ale ja rzadko odpuszczam. Walczę tak długo, aż doprowadzę się na skraj załamania psychicznego i ewentualnie wtedy rezygnuję. Albo i nie. Miałam świadomość, że trasa już niedługo zostanie zamknięta na zimę, że jest to naprawdę ostatni dzwonek i że najbliższa okazja będzie w maju albo czerwcu. Szybka konsultacja na forum Bandita, 13 osób za, 4 - przeciw. Klamka zapadła.
Najbardziej chyba przemówił do mnie kolega, powołując się na moją intuicję, która podpowie mi, co mam robić. Postanowiłam jej zaufać, bo rzadko mnie zawodzi. Sam fakt, że dopuściła pojawienie się takiego pomysłu oznaczał, że jest to coś potrzebnego mi w danym momencie. Bo rzeczywiście od pewnego czasu stałam w takim „rozkroku” skrajnie ambiwalentnych uczuć do Rumunii. Nic mi się nie układało, tylko fakt posiadania tutaj motocykla napędzał mnie do życia, poza tym miałam potrzebę po prostu... uciec. Uciec na drogę, do lasu, w góry. Wyłączyć telefon, zamknąć mapę, odpalić muzykę i... jechać. Czułam, że musze zrobić coś, po czym pokocham ten kraj na nowo.
Obrazek
Jeśli chodzi o przygotowania, niewiele poza tym co zrobiłam przed przyjazdem tutaj z Polski mogłam dodać. No, może nakładki przeciwdeszczowe na buty. Spakowałam się oszczędnie, żeby na winklach nie ograniczał mnie zbędny balast, ogarnęłam nocleg z Couchsurfingu i po pracy ruszyłam w trasę.
Wyjazd z miasta i autostrada były potwornie zakorkowane. Kierowcy sympatycznie składali dla mnie luterka i przepuszczali, kiedy tylko mogli, ale ja po pół godzinie takiego przeciskania się czasem świadomie odpuszczałam. Bolała mnie już ręka od naciskania sprzęgła, Dzior buchał żywym ogniem i wcale nie napawało mnie to optymizmem. Pierwsze 20 km autostrady cisnęłam marginesem bezpieczeństwa przy wewnętrznej barierce, bo z jakiegoś powodu oba pasy stały.
W końcu tankowanie w Pitesti, tym razem wyniki dużo bardziej optymistyczne, a kwota przy kasie znośniejsza – efekty delikatniejszego kręcenia w tygodniu i wyjechania w końcu na trasę. Ostatnia prosta do Curtea de Arges, mojego punktu wypadowego. Claudiu, który był moim gospodarzem na tę noc, czekał na mnie na ulicy, później wyjechał z takiej klatki, w której trzyma na co dzień swojego golfa, ugościł pizzą z piekarni, herbatą ze zbieranej własnoręcznie dzikiej róży, piwem i włączył mi na ekranie jednego ze swoich 3 telewizorów youtube, żebym się bez przeszkód relaksowała.
Obrazek
Rano obudziłam się o 9 i ze zdziwieniem zauważyłam, że mój telefon wcale się nie naładował i ma, podobnie jak wieczorem, 26%. Mogłam to zignorować i ładować go po drodze, ale wymieniając aku nie podłączyłam gniazda zapalniczki, a nie miałam przy sobie śrubokrętu. Poza tym opłacało mi się zostać na bazie dłużej, bo okno pogodowe na szczycie przy jeziorze było zapowiadane na godzinę 14. Ostatecznie ok. 11 wyszłam z domu, zapakowałam się, nasmarowałam łańcuch, odwiedziłam aptekę, kauflanda, stację benzynową i ruszyłam na północ, na upragnioną 7C.
Mijam Poenari (ten prawdziwy zamek Drakuli), ale nawet go nie widzę, bo jest gdzieś wysoko, po prostu wiem, że tam jest. Pierwsze widoki jesiennych kolorów wywołują ciary na moich plecach. TU JEST TAK PIĘKNIE, że aż nie do uwierzenia! Już nie wiem, czy jest mi zimno, czy mam gęsią skórkę z ekscytacji. Jestem tu, W KOŃCU, motocyklem, nie autokarem! I jest tak pięknie, nie pada!
Obrazek Obrazek
Mijam tamę i jezioro Vidraru i wbijam się w gęstszy las, który powala mnie swoimi kolorami i zapachami. Ciągle nie wiem, czego się spodziewać, jak to będzie, czy stromo, czy wąsko, czy ślisko... Tyle znaków zapytania.
Aha, o czymś Wam nie powiedziałam... Nie mam protektora pleców w kurtce. Został w mojej drugiej, a ja zdecydowałam się po niego nie wracać. I druga rzecz – moje umiejętności na winklach nie są powalające. Cały czas po tylu latach jest to ten aspekt jazdy na moto, do którego mam najwięcej pokory. Fakt, miałam w tym roku iść na szkolenie albo chociaż podszkolić się od Maćka, kolegi Tomaya, ale nie było na to czasu. No cóż, jadę wolno i jakoś dam radę. W końcu pisaliście, że i tak nie ma jak poszaleć, bo asfalt kiepski. Po pierwszych 10 km tylko jeden zakręt mnie „zaskoczył” i wstrzyknął ciut więcej adrenalinki w moje żyły, więc chyba prędkość mam optymalną jak na swoje możliwości. Co kawałek mijam znaki za ile będzie upragnione Balea Lake: 25, 23, 20, 18... Nie jest bardzo zimno, ale łapy mi trochę sztywnieją. Dobra, pit stop, siku w lesie i zakładam na moje zimowe rekawice nakładki przeciwdeszczowe. Po co się męczyć. Tylko fotki będzie ciężej robić. A do tej pory nie miałam ani jednej!
Mijają mnie dwa auta, które wcześniej wyprzedziłam. Znaczy wyprzedziłam więcej, ale kierownikom Bozia umiejętności i cojones poskąpiła, więc się nie dokulali. Generalnie droga prawie pusta, cała dla mnie. Jak na razie spotkałam jednego moturzystę, zjeżdżającego z góry i aut tyle, co na lekarstwo. Można się poczuć jak w filmie. Co chwila moja uwaga się rozprasza, mówię sobie: skup się. Próbuję sobie przypomnieć wszystkie wskazówki dot. pokonywania zakrętów, jakie wchłonęłam przez te lata. Aż nagle zadumy wyrywa mnie przyrysowanie glanem asfaltu. Aha! Źle trzymam stopę, korekta.
Zbliżając się do góry, przy ok. 1300 m kolejny pit stop. Zaczęło piździć. Zdejmuję kurtkę, zakładam pod nią deszczówkę. Chciałam też chusto-szalik, ale butelka się rozszczelniła i jest teraz mokry. Trudno, przeżyję. Cykam pierwsze fotki.
Obrazek
Zbliżam się coraz bardziej do góry, 5 km do jeziora, z przeciwka leci 7 kierowników na GS-ach. Cieszę się jak dziecko! Na ich widok, i że ogólnie tu jestem i że jest tak pięknie! Wszystko widać, zero deszczu, zero mgły! Mam ochotę skakać z radości! Staję na fotki. I za chwilę kolejne. I za chwilę jestem w tunelu. Ale czekaj, czy to na pewno TEN tunel? Przecież nie jest aż tak ciemno i mokro. Wylatuję z niego i tak, to już tutaj – Jezioro Balea. Poznaję po dużym parkingu pełnym aut, kamperów, autokarów. Niestety żadnych moturów. Jestem już przepiżdżona na dobre. Kupuję gorącego langosza z wrzącym serem lejącym się z środka, popijam słodką kawą i stwierdzam, że... zmieniam plany!
Obrazek
Nie pojadę dalej w kierunku Braszowa, żeby odwiedzić zamek Bran i Pałac Cantacuzino! Pojadę 7C do końca, na dół, tam zawrócę i pojadę jeszcze raz. Może spotkam tę mgłę, o której wszyscy mówili? Poza tym nie zrobiłam fotek tych cudownych jesiennych kolorów! Bran poczeka do nastepnego razu 😉
Obrazek
Obrazek
I rzeczywiście, przy zjeżdżaniu jest co prawda dużo szerzej, dużo lepszy asfalt, ale zaczyna się mgła. Auta z naprzeciwka wyskakują z niej w ostatniej chwili. Interesujące przeżycie. Zjeżdzam na dół, robi się prosto, dziduję przez wioski do krajowej 1, zawracam i fruuuu, z powrotem! Tym razem „ciut” szybciej, bo czuję się jak „u siebie”. Jeju, jak mi się tu podoba! Mogłabym tak codziennie!
W drodze powrotnej postanawiam zatrzymać się przy Vidraru i wejść na wieżyczkę widokową. Przecież czas mnie nie goni. Na ostatnich kilometrach przed łapie mnie deszcz z gatunku „wszędzie dookoła czysto, tylko nade mną ta je.ana” chmura. Liście na drodze ścielą się obłędnie malowniczym, ale piekielnie niebezpiecznym dywanem. Cóż, trzeba zwolnić i pokornie, powoli się przebić.
Obrazek
Obrazek
Parkując przy Vidraru po zapachu już poznałam, że mam jakiś wyciek. Chyb był to... płyn hamulcowy. Uuuups! Resztki hamowania jeszcze mam, ale wracajmy już do domu, pliz!
Obrazek
Reszta trasy spokojnie i bez przygód.
Spalanie na Transfagarasan 5,19 l/100 km, więc jechałam aż nieprzyzwoicie delikatnie. Jak oceniam trudność tej trasy? Jeśli ktoś chce ją przepierdolić całą na kolanie, to może i jest trudna, ale nie zapominajmy, że NC kazał ją zaprojektować dla wozów opancerzonych i czołgów, więc jest szeroka i nie bardzo stroma. Do tej pory nie miałam w ogóle doświadczenia w takich klimatach, ale zacznę się tym bardziej interesować i na pewno z czasem zaliczę inne must-see typu Stelvio Czy Glossglockner – oczywiście na motorze (z hamulcami).

Podsumowanie:
​2 dni, ok. 560 km 

Jeśli dotarliście do tego momentu, dajcie proszę znać, czy wyświetlają Wam się zdjęcia. Powinno ich być sporo, i są one niewątpliwie największym atutem, bez którego ta relacja nie ma sensu. Z góry dzięki za odpowiedzi! :rock:

Re: Transfagarasan w październiku

: 22 października 2018, 12:39
autor: Snake
:bravo:

I ja ją kiedyś pojadę...

:chopper:

Re: Transfagarasan w październiku

: 22 października 2018, 15:26
autor: SebastianB
Super!
Pozdrowionka :hug:

Re: Transfagarasan w październiku

: 22 października 2018, 19:05
autor: Piter7011
Fajnie opowiadasz no ale zdjęc ja przynajmniej nie widzę

Re: Transfagarasan w październiku

: 22 października 2018, 19:05
autor: yummy
Na jakim sprzęcie?
Komu nie działa, proszę korzystać z tego linku: https://www.dropbox.com/sh/zxyfrmz9e1yw ... du0la?dl=0

Re: Transfagarasan w październiku

: 22 października 2018, 19:57
autor: toooomelo
Linki działają. Ale zdjęć w poście na forum brak.

Re: Transfagarasan w październiku

: 22 października 2018, 22:54
autor: _CioneK_70
No pióro to ty masz , slowa z pod niego wychodza ci gładko... :D Przyjemnie sie czyta.... a wiem o czem mowie.... :wink: tylko tych zdjęć brak.... Trzym sie Yummy

Re: Transfagarasan w październiku

: 22 października 2018, 22:58
autor: barg
Mnie Transfogarska nieco hm... rozczarowała. Tak, nie mogę powiedzieć, że byłem zawiedziony ale spodziewałem się czegoś innego. Nie lepszego czy piękniejszego ale po prostu innego.
Ty zrobiłaś to, świadomie czy nie w sposób doskonały.
Sama, bez bagażu, od południa a moim zdaniem inaczej nie wolno, tam i z powrotem i przede wszystkim - w październiku.
Gratuluję i podziwiam bo nie wiem czy słuchając tych wszystkich opowieści prawdziwych globtroterów przygody i podróży zdecydowałbym się na taki trip na chwilę przed zamknięciem z powodu niekorzystnych warunków pogodowych.

Re: Transfagarasan w październiku

: 23 października 2018, 09:05
autor: Pawlas
To właśnie jest pasja ... brawo !

Re: Transfagarasan w październiku

: 23 października 2018, 22:45
autor: staszek_s
Relacja i zdjęcia świetne, gratulacje i liczę na więcej w następnym sezonie :)
Myśmy w tym roku robili tę trasę od północy, mgła i deszcz, nie było nic widać a auta jechały na awaryjnych. Dopiero od szczytu było lepiej. I tak było warto, zawsze jest co wspominać.

Re: Transfagarasan w październiku

: 24 października 2018, 16:16
autor: Maruda
Bardzo przyjemnie się czytało Twoją opowieść, masz talent do pióra o czym jestem przekonany... :) Gratuluję wyprawy i odwagi, fotki będą świetną pamiątką, choć działają tylko te z linka... :)

Re: Transfagarasan w październiku

: 22 listopada 2018, 08:06
autor: gazownik
Mieszkając od jakiegoś czasu w Rumunii dopiero teraz się zdecydowałaś przejechać tą trasę?

Re: Transfagarasan w październiku

: 25 listopada 2018, 09:59
autor: yummy
Mieszkałam w Rumunii przez 5 mięsiecy między listopadem i kwietniem, kiedy droga jest zamknięta. Nie miałam wtedy tutaj motocykla.
Kiedy przyjechałam w tym roku, zrobiłam to w 2. możliwy weekend - w pierwszy weekend października padał tam śnieg.

Re: Transfagarasan w październiku

: 25 listopada 2018, 21:40
autor: MarcinS
Piękny opis, piękne zdjęcia. :uklon:
Zazdroszczę! Miejsca, odwagi i czasu. :)

Re: Transfagarasan w październiku

: 30 listopada 2018, 10:45
autor: gazownik
yummy pisze: 25 listopada 2018, 09:59 Mieszkałam w Rumunii przez 5 mięsiecy między listopadem i kwietniem,
Myślałem że cały czas tam stacjonujesz. Tak jakoś urodziło mi się po jakiejś rozmowie "klikaniu". Ale i tak to nieistotne.
MarcinS pisze: 25 listopada 2018, 21:40 Zazdroszczę! Miejsca, odwagi i czasu. :)
Nie ma co zazdrościć, trzeba się po prostu wybrać na taką wyprawę i tyle...

Re: Transfagarasan w październiku

: 01 grudnia 2018, 21:08
autor: yoohas
Przejechałem Transfogarską rowerem dwa razy, w 2010 i 2016, jadąc z północy na południe. Pierwszy raz robiąc wyprawę po Rumunii, a drugi raz w drodze z Polski do Stambułu.
Generalnie droga super, najlepsze widoki tylko w partiach szczytowych, ruch bardzo duży, ale w miarę bezpiecznie można pedałować. Z pozycji rowerzysty na pewno bardziej się ją czuje, bo na każdy metr w górę trzeba zapracować, zwłaszcza jadąc z obciążeniem.
I za każdym razem zazdrościłem 'moturzystom', że tak gładko sobie pod tą górkę wjeżdżają, a jeździ ich tam naprawdę sporo :-)
Właśnie wyjazd w 2010 roku był dla mnie inspiracją do kupienia motoru, żeby na Transogarską wrócić na maszynie... Cóż... motor kupiłem, ale jeszcze tam na nim nie wróciłem...
A faktycznie, też za pierwszym razem podjeżdżałem w totalnej mgle i zimnie, dopiero po przejechaniu tunelu na szczycie wyłoniło się piękne słońce i wspaniałe widoki. Totalne przeciwieństwo pogodowe :-) Za drugim razem już obie strony przełęczy w pięknej pogodzie :-)
PS. W 2010 wracałem na północ przez Transalpinę... trochę wyższa, bardziej wymagająca i wtedy jeszcze nie do końca zalana asfaltem... przez co też nie tak skomercjalizowana - i to był jej duży walor...

Re: Transfagarasan w październiku

: 16 grudnia 2018, 13:18
autor: yummy
No, Yoohas, teraz to naprawdę MEGA mnie zainteresowałeś, taka długa podróż rowerem to jest DOPIERO wyczyn!
I nawet mam pomysł, kiedy możesz mi o tym opowiedzieć, o ile nie poczyniłeś już planów urlopowych na 2019 ;)

Skoro myślisz o odwiedzeniu Rumunii na motocyklu to od razu zapowiadam TO INFO NIE TYLKO DLA YOOHASA, ALE DLA WSZYSTKICH ZAINTERESOWANYCH, że latem jeszcze tutaj będę. Więc jeśli tylko ktoś chce się jakoś umówić, spotkać, ma pytania albo wątpliwości dotyczące Rumunii to służę pomocą i chętnie was tutaj zobaczę i ugoszczę :) Miejsca jest dość :)